Odśnieżanie elfickich dróg

Zobacz galerię
Odśnieżanie elfickich dróg
Aleksandra Knecht-Pachulska

O ekstremalnych dojazdach do parafian, wietrze, którego nie da się polubić oraz o  tolkienowskiej scenerii Islandii rozmawiają ksiądz Krzysztof Kościółek i Aleksandra Pachulska.

Ks. Krzysztfo Kościółek: Proszę się przyzwyczaić, już tak zostanie. Przynajmniej jeszcze parę tygodni.

Tyle, że znajduje się wysoko na północy, stolicą jest Reykjavik i jest tam raczej zimno.

Przyjechałem tu przeszło 3 lata temu. Starałem się wcześniej dowiedzieć jak najwięcej od pracujących tu przede mną braci. Pozwoliło mi to trochę się przygotować, ale mimo wszystko nie dało pełnego obrazu miejsca, gdzie przyjdzie mi spędzić kilka lat. Na pewno sprawdziły się obawy, że jest tu ciemno, zimno i wszędzie daleko (śmiech). Nie jest to jednak cała prawda o tym przecież europejskim i dobrze zorganizowanym kraju. Poza tym, z tym zimnem też nie można przesadzać. Porównałbym nasz klimat do Szkocji. Zimą temperatury spadają do -5, rzadziej -10 stopni. Moje obawy na temat mrozu rodem z Syberii na szczęście nie potwierdziły się. Niestety rozczarowałem się trochę temperaturami letnimi, myślałem, że mimo wszystko będzie trochę cieplej. Tymczasem 10 stopni to często szczyt marzeń w lipcu. Bywają jednak dni kiedy termometr wskazuje 20 stopni. Tak ze dwa razy (śmiech). No i należy pamiętać, że Północ Islandii - Akureyri, gdzie mieszkam, różni się klimatu od Reykjaviku na Południu wyspy. Tam częściej pada deszcz, ale jest zdecydowanie mniej śniegu.

DEON.PL POLECA

Wiatr. Do tego nie można się przyzwyczaić, nie można zignorować, a tym bardziej polubić. Nie ma nic bardziej wkurzającego i dającego się we znaki niż islandzki wiatr, który w czerwcu potrafi wyrzucić z trasy na pobocze terenówkę.

Niczym innym nie da się tutaj przemieszczać. Na Islandii nawet główna droga krajowa w pewnych miejscach nie jest pokryta asfaltem. Znaczna część dróg to drogi szutrowe. Do tego oczywiście śnieżne zaspy i lód przez większość czasu.

Od września zaczyna się skracać dzień, a wydłużać noc. 23. grudnia noc polarna osiąga swój zenit - dzień trwa wtedy 3 godziny, rozjaśnia się w południe, a o 3:00 już jest ciemno. Do tego czasu wszyscy sobie jakoś radzą. Jest to czas przedświąteczny, wszędzie pełno jest pięknych światełek i bożonarodzeniowych ozdób. Schody zaczynają się w styczniu. Tak jak dla wszystkich tutaj, także i dla mnie jest to najbardziej depresyjny miesiąc. Po 6. stycznia, czyli Święcie Trzech Króli znikają wszystkie lampki i dekoracje, a Islandia staje się jednolicie szara.

Przez noc polarną nie można zobaczyć nawet jak biały jest śnieg...

Przez to, że ciągle jest ciemno nawet śnieg wydaje się szary.

Dzień zaczyna się wydłużać od przesilenia wiosennego. Pod koniec czerwca, a właściwie już na przełomie maja i czerwca noc trwa jakieś dwie godziny. Noc to chyba za duże słowo - po prostu robi się szaro. O północy jest jeszcze na tyle widno, że można czytać książkę na balkonie. Oczywiście w grubym swetrze (śmiech).

 

Ciemne zasłony to obowiązkowe wyposażenie sypialni. Można bardzo łatwo rozregulować sobie rytm biologiczny. Dlatego wziąłem sobie do serca rady mojego proboszcza, który jest rodowitym Islandczykiem. Jest tu niezbędny rygor, którego trzymamy się niezależnie od pór roku. Stałe godziny wstawania i kładzenia się spać. Moją stałą godziną pobudki jest 9:00 rano.

Ale kładę się spać między 2:00 a 3:00 nad ranem. Teraz już brzmi trochę lepiej, prawda? (śmiech). Zresztą wielu Islandczyków ma podobny rytm. Większość sklepów otwierana jest dopiero koło południa.

Na śniadanie jest kawa. Mocna i czarna. Z cukrem. Bez niej nie funkcjonuję. Co do pieczywa to zajmuje ono tutaj pół zamrażalnika w każdej lodówce. Nie masz zamrożonego chleba - ryzykujesz, że jak porządnie zasypie, to kolejna dostawa do sklepu będzie za parę dni. Ciepłe bułki prosto z piekarni to rzadkość. Nie pamiętam czy kiedyś jadłem tu coś takiego.

Przede wszystkim fitness i siłownia w jednym - czyli tak godzinka lub dwie odśnieżania dojścia do kościoła. Jak dowali po pas to schodzi mi się tyle, że mszę odprawiam z zadyszką (śmiech). Potem najczęściej albo załatwiam wszystkie bieżące sprawy typu mejle, telefony i papiery, albo przygotowuję samochód do wyjazdu. Moja parafia rozciąga się 150 kilometrów na zachód i 300 km na wschód od Akureyri. Pas wybrzeża, dzielący najbardziej oddalone od siebie miejsca, do których mam dotrzeć, wynosi 450 kilometrów. Do niedawna najbardziej odległa była mała osada Raufarhöfn, gdzie na mszę świętą przychodziło 6-8 osób. Na południu wioski są liczebniejsze, zdarza się, że na msze i spotkania przychodzi około 30 osób

Odwiedzam "moje" wioski regularnie, choć oczywiście nie byłoby możliwe, bym we wszystkich kierunkach jeździł częściej niż raz na tydzień. Czasem jedna wyprawa zajmuje mi 3-4 dni, bo zasypie drogi.

Na pewno łopata. Obowiązkowo lina... Coś do jedzenia, woda, ciepłe ubrania, dwie pary butów, dwa polary, windproof, kominiarka, gogle, śpiwór...

Kilka razy zdarzyła się sytuacja, że nocowanie na poboczu było koniecznością, bo droga była zamknięta ze względu na pogodę. Nieodzownym jest także bak pełen paliwa. Każdy tankuje tutaj obowiązkowo gdy wskazówka pokazuje pół baku. I to nie tylko zimą, ale przez cały rok.

Tak, co najmniej dwukrotnie. Za pierwszym razem było to na początku mojej pierwszej zimy tutaj. Wracałem z którejś z wiosek oddalonych o 300 kilometrów. Rano sprawdziłem w internecie, że jedna ze skrótowych dróg jest przejezdna, więc ruszyłem nią do domu. Niestety, w międzyczasie zaczął sypać śnieg i droga momentalnie stała się niemożliwa do pokonania. Zakopałem się w zaspie około godziny 18:00. Po mniej więcej dwóch godzinach pracy łopatą, nie mając odpowiednich wodo- i wiatroodpornych ubrań nie dałem już rady i musiałem wezwać pomoc. Miałem niezwykłe szczęście, bo w tym miejscu był zasięg. Ratownicy wyciągnęli mnie tuż przed północą.

Innym przypadkiem, który na długo zapamiętam, była moja droga na lotnisko parę miesięcy temu. To był marzec. Miałem lecieć na rekolekcje do Anglii. Wyruszyłem z Akureyri główną drogą nr 1 o godzinie 18:00 w niedzielę, a samolot miałem o 8:00 rano w poniedziałek. Wydawało mi się, że taki zapas czasu wystarczy na pokonanie 400 kilometrów. Niestety, te 14. godzin nie wystarczyło, bo zerwał się gwałtowny wiatr, osiągający prędkość 40 metrów na sekundę. Tego typu wiatr przewraca samochody ciężarowe. Do tego oczywiście cały czas padał śnieg. Nie dało się dalej jechać, droga została zamknięta, a ratownicy zawracali wszystkich do najbliższej stacji benzynowej. Ruszyłem w jej stronę, ale wkrótce zakopałem się w potężnej zaspie. Wracający po paru godzinach ratownicy zabrali mnie na stację, gdzie przenocowałem, a rano pojechaliśmy wyciągać mój samochód i,  jak się okazało, 19 innych pojazdów.

Pierwsza duża fala dotarła tu na początku lat 90-tych i dużą część grupy stanowili muzycy. Potem zaczął się napływ pracowników fizycznych i sezonowych, którzy zatrudniani są głównie w rybołówstwie i przy uboju owiec. Jakiś czas temu przyjechało sporo pracowników budowlanych, którzy znaleźli pracę przy budowie hut aluminium.

 

Większość sprowadziła tu swoich bliskich i przyjaciół. Zdarza się, że w jednej wiosce żyje tu 5 rodzin i wszystkie pochodzą z tego samego miasta w Polsce. Najwięcej przyjezdnych jest tutaj z okolic Białegostoku i Sokółki, sporo jest także z Podlasia, a także Warmii i Mazur. Widoczną bolączką emigracji są problemy dzieci. Często słyszę od nich, że nie czują się tutaj najlepiej, przeszkadza im bariera językowa i surowy klimat. Dziecko nie może sobie wybiec na podwórko, bo przez większą część roku jest ono pokryte zlodowaciałym śniegiem, a wiatr nie pozwala na zabawę. Zresztą, proszę sobie wyobrazić, jak wygląda na Islandii szkolna wyprawka dziecka. Przede wszystkim jest to kombinezon z kominiarką i goglami, a do plecaka obowiązkowo dokładany jest termos.

Niestety tak. Śmiem twierdzić, że Islandia jest w czołówce tych krajów, gdzie spożywa się najwięcej medykamentów antydepresyjnych, a także wszelkich środków odurzających. W każdej większej osadzie bez trudu można odnaleźć klub Anonimowych Alkoholików. Na nastroje mieszkańców wpływa nie tylko pogoda, ale ostatnio również kryzys ekonomiczny, który większości dał się odczuć bardzo dotkliwie. Z problemem alkoholizmu próbuje walczyć państwo. W kraju jest tylko jedna sieć sklepów, w której można legalnie kupić alkohol. Otwarte są od godziny 13:00 do 18:00. W pozostałych miejscach nie ma szans na kupienie nawet butelki piwa.

Niestety, ten problem nie jest obcy dla naszych rodaków. Oczywiście nie dotyczy wszystkich, ale naprawdę duża część nadużywa alkoholu. Pamiętam jak rok temu dotarłem w Wielką Sobotę na święcenie pokarmów do jednej z miejscowości. Oczywiście było jeszcze pełno śniegu. Poczekałem na tych, którzy mieli trudności z dojazdem, pomodliliśmy się i na koniec porozmawialiśmy już przed kościołem. Zacząłem się zbierać do odjazdu, a tutaj nagle przybiega moja uczennica, którą przygotowuję do Pierwszej Komunii i prosi,  bym poświęcił jej koszyczek. Prosi też, by poczekać na jej babcię, bo idzie powoli. Za chwilę okazało się, że babcia nie tylko szła powoli, ale ledwo trzymała się na nogach, a oddech nie pozostawiał złudzeń co do przyczyny takiego stanu. Przygnębiające jest, że pije tu bardzo dużo kobiet, niezależnie od wieku. Często bywa tak, że przychodzą do mnie dzieciaki, które nie radzą sobie z tym, że w ich rodzinach nie dzieje się najlepiej. Wtedy muszę znaleźć sposób, by takie rodziny chciały o tym powiedzieć. Najczęściej jednak otwierają się same, bo nie mają komu opowiedzieć o problemach; czują się obco, a ksiądz, mówiący po polsku, staje się rodzajem terapeuty. Pracując w Anglii spotykałem tłumy anonimowych osób. Tutaj znam wszystkich swoich parafian, ich codzienność i ich problemy.

Wobec Islandii można przyjąć jedną z dwóch postaw: albo ją się kocha, albo nienawidzi. Jeśli damy sobie szanse na odkrycie tego miejsca, możemy się nim naprawdę zauroczyć. Przede wszystkim Islandczycy są bardzo otwartymi i życzliwymi ludźmi. Język oczywiście będzie sprawiał nam wielki kłopot, ale z każdym można tu porozmawiać po angielsku. Po latach spędzonych w Wielkiej Brytanii na nowo zauważam, że jedzenie ma smak (śmiech). Takie produkty jak masło, jajka i mięso smakują tak, jak w mojej rodzinnej Piwnicznej, kiedy byłem dzieckiem. A jeśli jest w nas zapał do eksplorowania nieznanych terenów i jakiś zew do przeżycia przygody, to Islandia jest wręcz wymarzonym miejscem. Wulkany, gejzery, pola gotującej się magmy, lodowce, wodospady, przepiękne fiordy a do tego zorza polarna...

Zdecydowanie tak. Uwielbiam sport, także jego ekstremalne odmiany. Jako góral szybciej nauczyłem się jeździć na nartach, niż chodzić (śmiech), więc północ wyspy nie przeraża mnie swoimi śniegami, a narciarstwo zjazdowe jest moim ukochanym sportem. Ostatnio niesamowicie wciągnęła mnie wspinaczka lodowcowa, a także wspinaczka po zamarzniętych wodospadach. W lato zaglądam do zaprzyjaźnionej stadniny i z grupą znajomych podziwiamy fiordy z grzbietów islandzkich rumaków. Przeżycia są niesamowite, choć nawet w lipcu nie wolno zapomnieć o szczelnej osłonie na uszy pod toczek. Wspominałem już o islandzkim wietrze?

Na Islandii niemal każda wioska ma swój basen ogrzewany geotermalnie. Jest to ulubione miejsce spotkań i odpoczynku dla większości mieszkańców. Baseny są najczęściej odkryte, a więc siedzi się w bardzo ciepłej wodzie, a na głowę pada śnieg. Dla wielu turystów przejście z szatni do basenu stanowi traumatyczne przeżycie (śmiech). Islandczycy są jednak bardzo zahartowani, a naukę pływania rozpoczynają bardzo wcześnie. Często podkreślają z dumą, że nie znajdzie się Islandczyka, który nie potrafi pływać.
Zamiłowanie do sportu próbuję przekazać młodzieży, z którą tu pracuję. Jest tu międzynarodowa grupa studentów Erasmusa, która dość kiepsko radziła sobie z aklimatyzacją w tych warunkach pogodowych. Zorganizowałem dla nich spotkania na stoku, namówiłem, żeby spróbowali wziąć się z tym klimatem za bary. Dla większości z nich aktywność fizyczna stała się remedium na islandzką chandrę. Moim drugim sposobem na Islandię jest praca naukowa. Od momentu, kiedy opuściłem mury seminarium nie miałem możliwości tyle czytać i to w ciszy przerywanej tylko łomotem wiatru o szyby.

To pierwsze skojarzenia wielu osób odwiedzających wyspę. Osobiście przeczytałem "Władcę Pierścieni" tylko raz, bo nie jestem fanem tego typu literatury. Być może zrobię drugie podejście, widząc zachwyt miłośników Tolkiena, odkrywających islandzkie nawiązania w jego książkach. A jest tego tak dużo, że nawet taki tolkienowski laik jak ja, może z marszu wskazać przynajmniej kilka.

Choćby sam język. Tolkien nigdy nie odwiedził Islandii, co nie przeszkodziło mu wykładać na Oxfordzie język staroislandzki. Często nazwy miejsc w jego książkach mają swoje źródło w islandzkim. Ja widzę jeszcze podobieństwo niskich, porośniętych trawą domków Hobbitów z tutejszymi zabytkowymi domkami, zbudowanymi z torfu i kory drzew. No i przede wszystkim wszechobecne tutaj elfy, trolle i krasnoludy, które cieszą się wśród Islandczyków wielkim poważaniem.

Niezupełnie. A przynajmniej nie zawsze (śmiech). Wydaje się to czasem wręcz groteskowe, ale bardzo duża część Islandczyków naprawdę wierzy w takie istoty...

Wątpię, żeby aż tak, ale jest możliwe, że winę za np. nie działający telewizor zwali na złośliwego krasnoluda. A te zamieszkują większość domów, choć nie rzucają się w oczy ich mieszkańcom. Robią swoje, czasem tylko ujawniając swoją obecność poprzez jakiś wybryk. Co innego elfy. Islandczycy podchodzą do nich z uwielbieniem. Elfy mają wyglądać jak ludzie, mają mieć piękne rysy twarzy. Przede wszystkim zamieszkują fiordy i wyżej położone tereny. Najłatwiej spotkać je w okolicach jeziora Myvatn. W miejscu o nazwie Dimmuborgir znajdują się uformowane z lawy jaskinie oraz skały przybierające czasem fantastyczne kształty. Najsłynniejszy z nich to łuk przypominający sklepienie gotyckiej budowli. Nazywany jest kościołem elfów, a one same podobno często odwiedzają to miejsce.

Słysząc podobne opowieści traktuję je jako element folkloru, ale dla Islandczyków znaczą one o wiele więcej. W Reykjawiku mieszka szanowana pianistka, która twierdzi, że posiada mapę fiordów, w których żyją poszczególne rody elfów. Wiele osób z całą powagą zaklina się, że spotkało lub regularnie spotyka elfickich gości. Z tego, co czytałem, to nawet drogi na Islandii budowane są tak, by omijać miejsca powszechnie uznawane za tereny elfów. Pewien Islandczyk powiedział mi niedawno: wiesz, oczywiście że to wydaje się nieprawdopodobne, ale tak naprawdę nie możemy na 100 procent powiedzieć, że ich nie ma. Nigdy nic nie wiadomo.

 

No niestety, ale mam za to przypuszczenia, że jakieś złośliwe krasnoludy zepsuły mi niedawno ekspres do kawy. A gorszej szkody nie mogły już zrobić (śmiech).

W tym roku wszystko zmieniło się dla mnie w ciągu jednego dnia. Dane mi było na nowo pokochać życie i zdać sobie sprawę, że nie warto przejmować się tym, co nie jest ważne. Pojechałem jakieś 140 kilometrów za Akureyri. Nie był to nawet wyjazd duszpasterski, po prostu chciałem zrobić zdjęcia zamarzniętemu wodospadowi na początku zimy. Dzień był piękny, a drogi przejezdne. Nic nie zapowiadało, że może się to zmienić w ciągu paru minut. Gwałtowna śnieżyca zaskoczyła mnie w odległości 30 kilometrów od najbliższej osady. Zakopałem się na środku drogi, która jeszcze chwilę temu nie była biała. Założyłem na siebie kilka warstw ubrań i wyszedłem, żeby odkopywać samochód. Wtedy okazało się, że łopata, którą zawsze wożę ze sobą została w garażu po ostatnim sprzątaniu bagażnika. Położyłem się (i tak nie ustałbym przy takim wietrze) i rękami odgarniałem śnieg spod kół auta. Po pół godzinie zrozumiałem, że to syzyfowa praca i wyjąłem telefon. Nie było zasięgu. Dotarło do mnie, że najbliższy samochód może przejeżdżać tamtędy za parę dni. Uświadomienie sobie, że nie mogę liczyć na niczyją pomoc dodała mi determinacji. Wyciągnąłem z pobocza jeden ze słupków, które ostrzegają przed zjazdem z trasy. Posłużył mi za łopatę. Dogrzebałem się nim do miękkiej jeszcze ziemi, którą mogłem podsypać pod koła. Po dwóch godzinach walki z pogodą i własną słabością udało mi się ruszyć. Kiedy dotarłem do domu najpierw podziękowałem Panu Bogu. Potem usiadłem przy biurku i ogarnęła mnie niemożliwa do opisania radość. Po pierwsze - żyłem! Po drugie - wszystkie dotychczasowe problemy zrobiły się malutkie i niewarte zamartwiania. Takie odśnieżanie właściwej hierarchii ważnych dla nas rzeczy daje spokój. Z całego serca życzę go każdemu.

Ks. Krzysztof Kościółek (ur. 1971r. ) należy do Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej. Jego rodzinnym miastem jest Piwniczna, gdzie nie tylko odkrył swoje powołanie kapłańskie, ale również zamiłowanie do nart, jazdy konnej i górskich wędrówek. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1998 roku w Poznaniu i przez kolejne 2 lata pracował w parafii w Płoty (Pomorze Zachodnie). 8 lat spędził w Wielkiej Brytanii pracując wśród Polonii w Manchester i Southampton, a od 2008 pełni posługę duszpasterską na Islandii.

Aleksandra Knecht-Pachulska (ur. 1979r.) - absolwentka Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW w Warszawie. Od 2006 r. mieszka w Wielkiej Brytanii. Wspiera środowiska polonijne w Dorset oraz współpracuje z radiem BBC Solent w Southampton.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Odśnieżanie elfickich dróg
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.