Boże, czuj się jak u siebie

Boże, czuj się jak u siebie
fot. depositphotos.com

Liturgia słowa dzisiejszej niedzieli odsłania przed nami Boga, który mówi do człowieka, ale zarazem człowieka słucha, który nie stawia człowiekowi granic, lecz pozwala mu być naprawdę bardzo blisko siebie – tym samym zachęcając go do podobnej otwartości.

Samuel spał w przybytku Pana, gdzie znajdowała się Arka Przymierza. Wtedy Pan zawołał Samuela, a ten odpowiedział: «Oto jestem». (…) Przybył Pan i stanąwszy zawołał jak poprzednim razem: «Samuelu, Samuelu!». Samuel odpowiedział: «Mów, bo sługa Twój słucha». Samuel dorastał, a Pan był z nim. Nie pozwolił upaść żadnemu jego słowu na ziemię”. Widzimy tu Boga, który woła człowieka po imieniu i objawia mu swoje słowo, powierzając je w ręce człowieka. Dopiero za czwartym razem nawiązany został kontakt między Samuelem a Panem, który wzywał go nie tylko do tego, żeby się przed nim stawił na rozkaz, lecz przede wszystkim, żeby słuchał i Jego słowo przyjął jako busolę dla swojego życia, jako skarb, którym będzie się teraz opiekować i dla którego poświęci wiele.

W Psalmie 40 słyszymy natomiast o Bogu, który słucha wołania człowieka i przyjmuje jego słowo, ale zarazem daje swoje w miejsce tego wypowiadanego: „Z nadzieją czekałem na Pana, a On się pochylił nade mną i wysłuchał mego wołania. (…) Włożył mi w usta pieśń nową, śpiew dla naszego Boga. (…) Głosiłem Twą sprawiedliwość w wielkim zgromadzeniu i nie powściągałem warg moich, o czym Ty wiesz, Panie” (Ps 40,2.4.10). Relacja z Bogiem nie jest jednostronna. On nie tylko mówi, ale też wysłuchuje, co człowiek ma do powiedzenia – radości i lęki, nadzieje i obawy. Jego słuchanie nie tylko ośmiela człowieka, by wylał z siebie, co leży mu na sercu. W zamian za wypowiedzenie na głos tego, co kryje się w jego wnętrzu, dostaje człowiek od Boga słowo, które może przemienić lęki i obawy w odwagę, a radości i nadziei nadać nieprzemijający sens.

Drugie czytanie prowadzi nas jeszcze dalej. Chodzi już nie tylko o słowa, których przecież nie widać, ale także o ciało, które pozwala wyartykułować duszę: „Czyż nie wiecie, że wasze ciała są członkami Chrystusa? (…) Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest przybytkiem Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie?” (1 Kor 6,15.19). Paweł przestrzega Koryntian przed rozpustą i innymi grzechami ciała. Wcielenie wszystko zmieniło. Nie wolno nam patrzeć na ciało jako na coś zewnętrznego, mniej znaczącego od duszy. Nie jest ono jej opakowaniem, nie jest jej więzieniem, z którego wyzwolić się znaczyłoby dostąpić zbawienia. Człowiek nie ma ciała, człowiek jest ciałem. Tak samo jak jest duszą. Jest ich jednością.

Ciało nie jest nam dane na chwilę, na te kilkadziesiąt lat ziemskiego życia. Ono, przemienione i uwielbione, na wzór ciała Zmartwychwstałego Pana, będzie powołane do życia wiecznego: „Ciało nie jest dla rozpusty, ale dla Pana, a Pan dla ciała. Bóg zaś i Pana wskrzesił, i nas również swą mocą wskrzesi z martwych” (1 Kor 6,13-14). Nic, co ludzkie, nie jest obce Chrystusowi. Nic, co boskie, nie może być też obce naszemu ciału. Bo ono nie służy tylko temu, by komunikować się z materialną rzeczywistością i w niej funkcjonować, wchodząc w interakcje z innymi cielesnymi bytami. „Chwalcie więc Boga w waszym ciele!” (1 Kor 6,20).

Dopuszczenie Boga nie tylko do swojego serca, ale do wszystkiego, co cielesne i bardzo przyziemne – na tym polega chrześcijaństwo. W człowieku nie ma podziału na sacrum duszy i profanum ciała, ale wszystko, co stanowi człowieczeństwo, jest święte i powołane do życia bez końca. Czystość, do której wzywana nas Paweł, ma być czymś o wiele więcej niż tylko zewnętrzną wiernością szóstemu przykazaniu Dekalogu – ma być dostrzeżeniem w ciele wielkiej godności. Jest ono świątynią Ducha Świętego i narzędziem, przez które Chrystus zbawił świat, wydając samego siebie na ofiarę jako Baranek: „Jan stał wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: «Oto Baranek Boży»” (J 1,35-36). Tyle wystarczyło uczniom Jana, by zrozumieć, że to jest właśnie  Mesjasz, za którym mają pójść.

„Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?». Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi, to znaczy: Nauczycielu, gdzie mieszkasz?». Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego” (J 1,38-39). Jezus daje się poznać w tym, co stanowiło Jego prywatną strefę. Nie podaje zainteresowanym adresu i godzin otwarcia swojego biura. Wprowadza do swojego domu i pozwala w nim zostać, stwarzając w ten sposób możliwość bliższej relacji. Wpuszczenie kogoś do swojego domu jest wyrazem zaufania. Ale nie każdego dopuszczamy od razu do wszystkich przestrzeni naszego mieszkania. Nie każdemu też pozwalamy zatrzymać się na dłużej. Nie do każdego powiemy: „Czuj się jak u siebie w domu”. I nie każdy przychodzi do nas po to, żeby tak się poczuć. Z listonoszem załatwimy sprawy w drzwiach, spisujących stan liczników dopuścimy tylko tam, gdzie trzeba, kominiarzowi pozwolimy zajrzeć do wentylacji, a hydraulikowi – pod wannę.

W parafiach trwają odwiedziny duszpasterskie. Jest to dla mnie cenne doświadczenie wejścia na chwilę (bo przecież trwa to raptem kilkanaście, góra kilkadziesiąt minut) w czyjąś strefę codziennego funkcjonowania. Choć mam świadomość, że to tylko niewielki wycinek prywatnej przestrzeni (modlimy się i rozmawiamy w salonie, rzadko wchodzę do innych pomieszczeń) i czasu, to czuję ogromne zaufanie i dostrzegam możliwość otwartej rozmowy nie tylko o pogodzie, chorobach i sąsiadach, lecz także o głębszych problemach i przeżywanych dramatach, o radościach ubiegłego roku i oczekiwaniach związanych z nowym, o obawach i planach na przyszłość. Jestem naprawdę wdzięczny za taką możliwość, za to, że ktoś wpuszcza mnie do swojego mieszkania ze względu na Boga i Jego błogosławieństwo.

Lecz to, co dzieje się podczas kolędy, ma w o wiele większym wymiarze zadziać się w naszej relacji z Bogiem. Jego też mam wpuścić do swojej codzienności, nie zamykając przed Nim żadnego z pokojów, choćby to była największa graciarnia, i żadnej z szaf, choćby panował w nich chaos i pełne były niepotrzebnych rzeczy. Od kiedy Bóg stał się człowiekiem, żadna ze sfer ludzkiego życia nie jest moją prywatną sprawą, lecz ma być przeżywana „po bosku”, czyli z uwzględnieniem, że na drodze do zbawienia nie jest ona bez znaczenia. Nie mogę trzymać Boga w drzwiach mojego serca i spławiać Go jak obnośnego sprzedawcę czy naciągacza. Nie mogę wyznaczać mu godzin odwiedzin. On nie ma mnie odwiedzać. On ma ze mną zamieszkać. A dokładniej: On ma zamieszkać we mnie, a ja w Nim.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Tomasz Ponikło

Poruszająca książka o ostatnich latach życia ks. prof. Józefa Tischnera

Przez lata przekazywał nam mądrość ludzi gór, bo jak wiadomo greccy filozofowie to też górale. Niósł ciężkie brzemię nauczyciela solidarności. Pokazywał, jak myśleć według wartości...

Skomentuj artykuł

Boże, czuj się jak u siebie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.