Narzeczeństwo - głęboki sens czy przeżytek?

Narzeczeństwo - głęboki sens czy przeżytek?
(fot. shutterstock.com)
Jacek Pulikowski /br

Po co narzeczeństwo? Coraz więcej ludzi rezygnuje z tego "przestarzałego" obyczaju, nie widząc żadnego sensu ani pożytku z narzeczeństwa.

A szkoda. Bo sens jest głęboki, a pożytki mogą być bardzo konkretne, a czasem nawet zbawienne dla przyszłego małżeństwa. I to zarówno, gdy narzeczeństwo kończy się normalnie, czyli ślubem, jak i wówczas gdy następuje rozstanie - zerwanie narzeczeństwa.

Oczywiście zerwanie jest zawsze bolesne, lecz zdecydowanie lepsze i mniej życiowo kosztowne, niż rozpad już zawartego małżeństwa. Jeżeli ma dojść do zerwania, to lepiej by było uczynić to wcześniej niż w dniu ślubu. Znam taki przypadek, gdy przybyli na ślub goście zostali przez rodziców państwa młodych powiadomieni, że narzeczeni się rozmyślili. Długo trwało zanim się państwo młodzi pozbierali z bólu i - co by nie powiedzieć - publicznej sensacji.

Jednak po latach oboje założyli szczęśliwe, trwale i dobrze funkcjonujące małżeństwa.

DEON.PL POLECA

Patrząc jednak od strony pozytywnej, narzeczeństwo ma służyć wszechstronnemu poznaniu i dokonaniu ustaleń pod kątem przyszłego życia w małżeństwie. Jak będzie wyglądać ich rodzina? Ile i kiedy pragną mieć dzieci? Gdzie zamierzają zamieszkać? Jak będzie wyglądać codzienność i odświętność małżeństwa? Co z modlitwą i innymi praktykami religijnymi? Jak będą wyglądać relacje z rodzinami obu stron? Jakie będą priorytety w wydawaniu pieniędzy? itd. itp.

Można by sformułować całą masę innych ważnych życiowo pytań. Zapewniam, że każda z wymienionych kwestii może wywołać gorącą dyskusję i bolesne rozbieżności w widzeniu sprawy. Czasem trudne do pogodzenia. Bo jak pogodzić marzenie jednego o takiej liczbie dzieci, by wystarczyło na drużynę piłki nożnej, z niedopuszczaniem przez drugiego liczby większej od... jednego dziecka. Jednak rozmowy na te tematy służą nie tylko poznaniu drugiego, ale również, co bardzo ważne, uczą koniecznej w życiu sztuki pójścia na mądry kompromis. Oczywiście kompromis nie może być zgodą na zło moralne. Taki kompromis jest "zgniły" i będzie niszczył związek od środka.

Nie ma tematów, których nie warto by było poruszyć.

 Mówiąc: rozmawiać o wszystkim, nie powiedziałem: powiedzieć o wszystkim. Naprawdę nie zachęcam do kłamstwa i nieszczerości. Może wyjaśnię na przykładzie, o co mi tutaj chodzi. Powiedzmy, co nie jest niestety rzadkością, że narzeczony miał doświadczenia seksualne z inną (innymi) kobietą. Uczciwość nakazuje powiedzieć o tym i poprosić o wybaczenie. Rozsądek podpowiada, by nie mówić o żadnych szczegółach. Wiele kobiet domaga się w tej sytuacji, by szczerze opowiedział, jak to było, jak miała na imię, jak wyglądała itd.. Każdy opowiedziany szczegół może być w przyszłości pożywką dla wyobraźni i prowadzić do narastającej, nierzadko chorobliwej nieufności i zazdrości. Tak więc po uzyskaniu przebaczenia mężczyzna powinien poprosić, by nigdy więcej nie wracać do tego tematu. Mówię "mężczyzna", bo to częstszy przypadek, ale rzecz jasna analogicznie powinna wyglądać sytuacja, gdy to kobieta zdradziła cieleśnie męża, którego jeszcze nie znała. Bywa, że oboje są po przejściach. Zawsze to zagraża małżeństwu i co tu dużo mówić rodzi wielkie trudności nie tylko w sferze seksualnej. Powiedzenie o fakcie zdrady i nieopowiadanie szczegółów wydaje się być najlepszym rozwiązaniem w tej, nie ukrywajmy, złej sytuacji. W ten sposób bowiem zminimalizuje się koszty zawsze niekorzystnego dla małżeństwa doświadczenia przedślubnego.

Oprócz rozmów konieczne jest poznanie praktyczne.

I znowu można by wymienić całą masę dziedzin ważnych i wartych poznania. Na pierwszym miejscu wymieniłbym rodzinę przyszłego współmałżonka. Przebywanie wspólne w swoich rodzinnych domach, zwłaszcza to nieodświętne, staje się kopalnią wiedzy o przyszłym współmałżonku. Robienie wspólne czegokolwiek jest zawsze pouczające. Wspólna wycieczka, piesza pielgrzymka, wspólna praca np. w ogródku, czy wspólna działalność społeczna, czy charytatywna są wspaniałą okazją do poznania drugiej osoby. Zwłaszcza gdy w działaniu nastąpią nieprzewidziane trudności. Wówczas wszystko z nas wychodzi...

Jeden tylko teren jest zarezerwowany na poznanie praktyczne dopiero po ślubie - jest to teren działań płciowych zwieńczonych współżyciem małżeńskim.

Współżycie płciowe dopiero po ślubie nie jest jedynie religijnym wymogiem. Wynika z prostego logicznego myślenia. Skoro poza małżeństwem nie ma idealnych warunków do przyjęcia dziecka nie powinny się dokonywać działania, które do poczęcia prowadzą. Oczywiście możliwe poczęcie nie jest jedynym argumentem za czystością przedmałżeńską. Przemawia za nią cała uczciwa wiedza psychologiczna, seksuologiczna i... sumienie człowieka. Każdy normalny nieuzależniony od seksu człowiek może w sumieniu rozpoznać, jakie jest jego głębokie, wewnętrzne, nieraz nieuświadamiane przekonanie na ten temat. Można je wydobyć na powierzchnię świadomości, odpowiadając na proste pytania: Jak chciałbym, aby moja córka (syn) przeżyli czas do ślubu? Co powiedziałbym chłopakowi mojej ukochanej córeczki, gdyby mnie spytał, na co ja mu pozwalam w bliskości cielesnej z córką? Czy na pewno zachęciłbym ich, by poszli do łóżka?
Niestety nasza wynaturzona kultura "naprodukowała" już ludzi, których nawet powyższe pytania nie potrafią poruszyć.

O ile w chodzeniu chodziło o ogólne poznanie osoby, by stwierdzić, czy w ogóle nadaje się do małżeństwa, czy warto z nią się do tego przymierzyć. O tyle narzeczeństwo ma odpowiedzieć na pytanie, czy nadaje się do małżeństwa ze mną, czy my razem mamy szansę założyć szczęśliwą rodzinę. W zasadzie chodzi o dwie kwestie:

- dogłębne poznanie osoby już pod kątem przyszłego małżeństwa, przed ostateczną decyzją o ślubie;
- podjęcie poważnej pracy nad sobą, by być lepszym mężem (żoną) już nie tak w ogóle, ale dla tej konkretnej kobiety (mężczyzny).

Mam tu na myśli dopasowanie się do indywidualnych zamiłowań, pragnień i punktów wrażliwości specyficznych dla wybranka serca. Chodzi też o poznanie gotowości i umiejętności pracy nad sobą na rzecz drugiej osoby oraz wspólnego dobra. Brak tej gotowości można poznać po, niestety często słyszanym zwrocie: taki (taka) już jestem.

Trudno o bardziej pesymistycznie brzmiące zdanie w ustach młodego człowieka, któremu przecież Stwórca podarował rozum i wolę, dzięki którym może odmieniać samego siebie, rozwijać się, wzrastać i... powstawać z upadków. Od gotowości do podjęcia wysiłku pracy nad sobą w dużej mierze zależeć będą losy przyszłego małżeństwa. Jest więc narzeczeństwo nie tylko czasem głębokiego poznania przed ostateczną decyzją o małżeństwie. Jest, a przynajmniej powinno być, czasem wzrastania osób i ich więzi dla dobra przyszłego małżeństwa.

Dobrze przeżyte narzeczeństwo ogromnie zwiększa szansę na szczęśliwe małżeństwo i praktycznie całkowicie wyklucza życiową pomyłkę co do wyboru współmałżonka. Sprawa jest najwyższej wagi, bowiem zdecydowana większość małżeństw dochodzących do rozwodu mówi właśnie o "życiowej pomyłce". O tym, że się w ogóle nie znali, że tak naprawdę zaczęli od łóżka, a potem okazało się dopiero, że w ważniejszych kwestiach nie mogą się dogadać. Jestem głęboko przekonany, że nie byłoby zjawiska nasilania się liczby rozwodów, gdyby na poważnie powrócić do "instytucji narzeczeństwa".


Tekst pochodzi z książki Zakochanie... i co dalej?  Jacek Pulikowski

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Narzeczeństwo - głęboki sens czy przeżytek?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.