Nie pluj, nie chrząkaj, nie gaworz za głośno. Jak dobrze wychować dziecko?

Nie pluj, nie chrząkaj, nie gaworz za głośno. Jak dobrze wychować dziecko?
(fot. unsplash.com)

"Dzieci przy stole już od lat 7 powinny zachowywać się jak najgrzeczniej, nie kłaść się na stole, nie zakładać nogi na nogę" - przedwojenna kindersztuba. Daleko mi do dążenia do tego, by dzieci całowały na dobranoc panią matkę w rękę, a przed ciotką grzecznie dygały. Jak dobrze wychować dziecko? Ta wiedza wydaje się być na wagę złota.

To jeden z moich najważniejszych życiowych celów. Dobrze wychować dzieci. Pokazać im drogę do tego, jak stać się ludźmi dokonującymi dobrych wyborów, zważającymi na dobro innych, odważnie dążących do czynienia świata lepszym - i po prostu, ludźmi szczęśliwymi.

Młodzież już nie taka jak kiedyś

"Dzieci przy stole już od lat siedmiu powinny zachowywać się jak najgrzeczniej, nie kłaść się na stole, nie podpierać się, nie rozwalać się na krześle, nie zakładać nogi na nogę, nie pluć, nie chrząkać, nie śpiewać, nie gaworzyć zbyt głośno i śmiało." (Mieczysław Rościszewski)

DEON.PL POLECA



Przedwojenna kindersztuba - hasło budzące sentyment i westchnienie, że dzisiaj młodzież już nie taka jak kiedyś. Daleko mi do dążenia do tego, by dzieci całowały na dobranoc panią matkę w rękę, a przed ciotką grzecznie dygały. Staram się uczyć je odpowiedniego zachowania i okazywania szacunku. A jednak mam w pamięci sceny takie jak ta, gdy w czasie kolacji w czterogwiazdkowym hotelu, mój dwuletni wówczas syn w ramach odpowiedzi na skierowane do niego upomnienie, demonstracyjnie opróżnił zawartość talerza wprost na środek stołu. Obrus na stole był śnieżnobiały, na talerzu zaś tuż wcześniej znajdował się makaron z sosem mocno pomidorowym…

Mam jednak nadzieję, że mimo wpadek tego rodzaju, uda mi się wpoić dzieciom to, że w życiu, zamiast słowa "daj" używamy "proszę", a zamiast "należy mi się" - "dziękuję". I nie chodzi mi tylko o słownik czy o udowadnianie światu, że moje dzieci są dobrze wychowane. Chodzi o postawę wobec życia i innych ludzi. A tu bardzo ważne jest słowo "dziękuję" i dostrzeganie rzeczy, z które jesteśmy wdzięczni.

Wiem, jaką wartość ma 5 zł

Chcemy dobrze. Zazwyczaj chcemy jak najlepiej. Nieba byśmy przychylili i podarowali dzieciom to, czego nam samym w dzieciństwie brakowało. Sama często łapię się na tym, że najchętniej usunęłabym dzieciom wszystkie przeszkody spod nóg, a w trudnych chwilach nie tylko zagrzewała do walki, ale wręcz walczyła za nie. I wiem, że muszę się wtedy hamować. Że warunkiem rozwoju i wzrostu jest samodzielne mierzenie się z wyzwaniami - oczywiście odpowiednimi do wieku.

Pomyślałam ostatnio z wdzięcznością o tym, że chociaż teoretycznie nie było to konieczne, tak naprawdę już od końca szkoły średniej pracowałam w wakacje, dorabiając do stypendium. Przez kilka lat pracowałam kolejno: w recepcji pola namiotowego, jako sprzedawca w sklepie spożywczym, roznosiłam ulotki, stałam na promocjach, udzielałam korepetycji i byłam lektorem w szkole językowej. Pracowałam często za minimalne stawki. Ale to właśnie wtedy poznałam, jaką wartość ma 5 zł. W momencie, gdy oznaczało więcej niż godzinę mojej pracy, wydawałam je z dużo większą rozwagą. Praca nauczyła mnie szacunku i pokazała wartość nie tylko pieniądza, ale też ludzkiego trudu.

Nie zamierzam oczywiście gonić moich dzieci do pracy zarobkowej. Ale już teraz uświadamiam im, że wydanie wspomnianych już pięciu złotych w markecie na kolejną świecącą głupotkę z serii "made in China" oznacza, że odłożymy mniej pieniędzy na wakacje i może nam wtedy nie starczyć na watę cukrową. Jeśli natomiast koniecznie chcą sobie kupić nową zabawkę - sięgają do swoich oszczędności.

Mówienie jak do ściany

Mam nadzieję, że kiedyś moje dzieci będą wiedziały, że bez pracy nie tylko nie ma kołaczy, ani też prawdziwej radości z ich spożywania. I że doświadczą tego, że można być szczęśliwym, nie mając wszystkiego, co jest chwilową zachcianką. A jako że ja chyba podświadomie chciałabym, żeby naprawdę miały wszystko, to ostatnie będzie pewnie trudną lekcją i dla nich, i dla mnie.

"Można mówić jak do ściany" - słyszałam w dzieciństwie i to chyba dość często. Teraz sama doświadczam, że faktycznie tak jest! Niektóre proste polecenia (zjedz śniadanie, zawiąż buta, podnieś zabawkę z podłogi) można powtarzać kilka razy. I skłamałabym mówiąc, że nie budzi to we mnie irytacji…

Pamiętam jednak taki moment, kiedy odprowadzałam córkę do szkoły, a ona wciąż zostawała dwa kroki za mną. Tego dnia bardzo się spieszyłam i już miałam stanowczo zwrócić jej uwagę, podnosząc ton, gdy ona z uśmiechem wytłumaczyła: "Mamo, spójrz na moją rękawiczkę. Widzisz, jaki piękny płatek śniegu?".

Płatek śniegu stopił się dużo wolniej, niż moje serce na ten widok…

Rytuał 5 minutek

Ta sytuacja jest jedną z wielu, która uświadamia mi, że to, co widzę (i to, co mnie czasem irytuje) jest często skutkiem jakiegoś konkretnego stanu czy wydarzenia. Rozumiemy to dobrze, gdy mamy do czynienia z płaczącym niemowlakiem i po kolei sprawdzamy - czy jest głodny, czy pieluszka jest sucha, czy nie ma gorączki, czy nie pora na drzemkę. Gdy dzieci są większe, dużo łatwiej wytłumaczyć ich zachowanie w inny sposób - ot na przykład taki, że nigdy nie patrzy pod nogi, jest zapominalskie czy leniwe - albo skwitować pewne sytuacje prostym "nie przesadzaj". Dużo trudniej dotrzeć do przyczyny zachowania, zwłaszcza wtedy, gdy brakuje po prostu rozmowy i zainteresowania.

Czasem wystarczy chwila - jak ta, gdy przypatrujemy się płatkowi śniegu na dziecięcej rękawiczce - by popatrzeć na świat z punktu widzenia dziecka i zrozumieć lepiej. Nie wiem jeszcze, jak działa to w przypadku nastolatka - ale modlę się, żebyśmy do tego czasu nie przestali ze sobą rozmawiać i starać się rozumieć siebie nawzajem. Sprzyja temu wieczorny rytuał pięciu minutek rozmowy na dobranoc - czas, który moja córka uwielbia, a który mnie rozczula, bo słucham o koleżankach w szkole, o tym jak fajny jest różowy brokat i o tym, że mnie kocha. Oby udało nam się nie przestać rozmawiać, bo czuję mocno, że kiedyś takie rozmowy mogą być dużo ważniejsze, niż miliard przeczytanych podręczników z psychologii czy pedagogiki.

Tylko dziecko czy aż dziecko? Przypominam sobie chwile, gdy z czułością głaskałam rosnący brzuch - wtedy byliśmy najbliżej siebie. Z chwilą odcięcia pępowiny (tak dosłownie), każdy dzień sprawia, że jesteśmy może nie coraz dalej, a jednak coraz bardziej osobno. I tak musi być. Rośnie nowy człowiek, którego nie mam stwarzać na swój obraz i podobieństwo - bo to przywilej jedynie Boga - ale któremu mam pomagać być bardziej sobą. W pełni tym, kim został stworzony.

Jak tego dokonać? Nie wiem. To pytanie, które muszę stawiać sobie każdego dnia i którego wagę dopiero teraz zaczynam doceniać. To pewnego rodzaju ciężar, którego wielkość pewnie kiedyś lekceważyłam (Mamo, Tato - przepraszam). To zadanie, które jest jednym z najważniejszych w moim życiu. I mam ogromną nadzieję, że błędy, które w ciągu jego wykonywania popełniam, sprawią że wyciągnę z nich wnioski i będę się uczyć tak jak moje dzieci. One uczą się świata, uczą jak dorastać. Ja każdego dnia przerabiam nową lekcję i uczę się jak być rodzicem.

Wpis pierwotnie ukazał się na blogu Chrześcijańska Mama.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie pluj, nie chrząkaj, nie gaworz za głośno. Jak dobrze wychować dziecko?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.