Miłość, czyli mózg na dopalaczach

Miłość, czyli mózg na dopalaczach
(fot. shutterstock.com)
Logo źródła: Dziennik Polski Katarzyna Siwiec / slo

Każdy zakochany mózg we wczesnej fazie zauroczenia produkuje na tyle bogaty asortyment substancji odurzających, że nawet najlepiej wyposażony sklep z dopalaczami nie wytrzymuje tak imponującej konkurencji.

Właśnie tak, w świetle dzisiejszej wiedzy, powinien się zwrócić wieszcz Adam do niewdzięcznego obiektu swych uczuć - Maryli Wereszczakówny. Rozważania na tematy sercowe - choć niewątpliwie atrakcyjne poetycko (w Europie już od XII w.) i zawsze romantyczne - tak naprawdę powinny być dzisiaj wyłącznie domeną kardiologów, a nie poetów.

Wszelkie uczucia, a więc i uboczny produkt ewolucji - miłość, rodzą się bowiem w mózgu. Serce zaś tylko manifestuje fizjologię, zwielokrotniając liczbę i moc uderzeń, podobnie jak w przypadku panicznego strachu przed atakiem dzikiego zwierzęcia w ciemnym lesie. Dlatego czerwone serduszko nie wydaje się być najszczęśliwiej dobranym symbolem damsko-męskich relacji. By iść z duchem czasu, należałoby owo serduszko zastąpić zdjęciem ludzkiego mózgu (najlepiej wykonanym z użyciem tomografii komputerowej), którego dwie półkule na pierwszy rzut oka przypominają wnętrze włoskiego orzecha.

Precz z mego mózgu zatem (a nie z serca), choć... nie posłucham od razu. Najprawdopodobniej stanie się to pomiędzy 18. miesiącem a 4. rokiem trwania związku o wysokiej temperaturze uczuć. Aż tyle czasu potrzeba, by podwyższony poziom produkowanej przez mózg fenyloetyloaminy (alkaloidu pełniącego rolę neuroprzekaźnika, a odpowiedzialnego za intensywność doznań w pierwszej fazie miłości - fazie zakochania) wrócił do normy. Mickiewicz był zatem bliski prawdy, zauważając, że z pamięcią tak łatwo nie pójdzie (Precz z mej pamięci!.../ nie... tego rozkazu / Moja i twoja pamięć nie posłucha).

DEON.PL POLECA

Trzeba przyznać, że natura wykombinowała to nadzwyczaj sprytnie. Czasu wystarczy akurat na urodzenie dziecka i doczekanie momentu, kiedy latorośl zacznie wychodzić ze stadium niemowlęctwa. A co potem? No właśnie...

Miłościomierz

Zakochany mózg nigdy nie kłamie. Na własnej skórze przekonał się o tym prof. Andrzej Urbanik, kierujący Zakładem Radiologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Kiedy w 2004 r. krakowscy radiolodzy za pomocą rezonansu magnetycznego podglądali mózgi osób poddawanych rozmaitym bodźcom emocjonalnym, okazało się, że zakochany mózg świeci na czerwono. Co więcej, mózg zakochanej kobiety pracuje inaczej niż mózg zakochanego mężczyzny, przy czym stopień nasilenia czerwonej barwy bezlitośnie obnaża intensywność uczucia. Czyli wynik rezonansu magnetycznego w przyszłości może okazać się... miłościomierzem. I to jak najbardziej wiarygodnym.

Wiadomo już, dzięki technice badania aktywności mózgu (tzw. mapowania za pomocą PET - tomografii emisji pozytronów), że ośrodkiem miłości jest część przodomózgowia w układzie limbicznym - obszar mózgu obejmujący jego stare ewolucyjnie struktury.

Wobec skąpej liczby ochotników, szef krakowskiej radiologii sam poddał się badaniom, podczas których bacznie obserwował reakcje swego mózgu na konkretne bodźce. Jednym z nich była fotografia niebrzydkiej dziewczyny, drugim wizerunek nielubianego przez siebie polityka. Choć, w tym drugim przypadku, badany usilnie starał się wzbudzić w sobie pozytywne emocje, jego mózg absolutnie nie chciał się podporządkować woli. I pomyśleć, że ciągle jeszcze pokutuje przekonanie, że to... serce nie sługa.

Na dopaminowym haju

Każdy zakochany mózg we wczesnej fazie zauroczenia produkuje na tyle bogaty asortyment substancji odurzających, że nawet najlepiej wyposażony sklep z dopalaczami nie wytrzymuje tak imponującej konkurencji. Wspomniana już fenyloetyloamina (PEA) - strukturą i działaniem przypominająca amfetaminę - sprowadza euforię, podniecenie i niepokój. Podwyższony poziom PEA w mózgu zwiększa wydzielanie noradrenaliny, zwanej substancją miłości, ta zaś uwalnia neuroprzekaźnik nie bez powodu nazwany cząsteczką szczęścia - dopaminę. Ta ostatnia odpowiada za zachodzące w mózgu chemiczne procesy kontrolujące m. in. zdolność odczuwania przyjemności. Biochemiczny miks w naszych mózgach powoduje, że przebywając z miłą sercu (a poprawniej: miłą przodomózgowiu) osobą czujemy się tak, jak stojąc na podium albo odbierając, w błysku fleszy, jakąś ważną nagrodę.

Zakochani - co nietrudno zauważyć - są w stanie permanentnego, amfetaminowo-dopaminowego rauszu. Zachowują się niczym narkomani, manifestując swój odurzający stan drżeniem rąk, "gęsią skórką", bezsennością, brakiem koncentracji, uczuciem nieuzasadnionej radości przeplatanej ze stanami depresyjnymi (obniżony poziom serotoniny!), zaburzeniami łaknienia oraz skurczem żołądka, powodującym, że wcale nie tak trudno pomylić stan zakochania z... niestrawnością. Z innych, na pierwszy rzut oka mniej widocznych, a bardzo przecież charakterystycznych symptomów wymienić należy też osławione "motyle", mało romantycznie umiejscowione w brzuchu.

Niestety, uruchomiona przez PEA lawina biochemicznych procesów w naszym centrum dowodzenia powoduje, że pomiędzy owym odlotowym stanem a poważną chorobą umysłową przebiega niekiedy ledwie dostrzegalna granica...

A co się dzieje, gdy obiekt, namierzony przez nasz układ limbiczny, pozostaje niewzruszony? Sprawa się mocno komplikuje. Nieodwzajemnione uczucie może mieć identyczne skutki fizjologiczne, jakie wywołuje nagłe zaprzestanie przyjmowania narkotyku przez osobę uzależnioną. Oto mamy podręcznikowy przykład tzw. zespołu odstawienia. Od łagodnej melancholii po depresję, a nawet próby samobójcze (m. in. Werter, Gustaw z IV cz. "Dziadów", Kordian, Stanisław Wokulski, Halka).

Problemem - kto wie, czy nie poważniejszym w swych społecznych skutkach - jest również silne uzależnienie od pierwszej, fenyloetyloaminowej fazy miłości. Owładnięty nią delikwent (Don Juan, Casanova) nie jest zdolny do rozpoczęcia kolejnego etapu związku, kiedy gwałtowne uczucia ustępują tworzeniu długotrwałej wzajemnej więzi. Patologicznie niezdolni do stałości, bo ułomni pod względem biochemii mózgu donżuani, owi nałogowcy pierwszego zadurzenia, w poszukiwaniu euforii zwracają się ku kolejnym partnerkom lub partnerom. Do czasu! Wszystko wskazuje na to, że przypadłość tę - skądinąd dla samych zainteresowanych przyjemną - już niedługo będzie można leczyć. Dzięki, drodzy panowie i panie, niepozornemu gatunkowi gryzonia, zwanego nornicą preriową (o czym poniżej).

U człowieka bez organicznych defektów po czterech latach trwania uczucia poziom PEA wraca wreszcie do normy, by dopuścić do głosu długo trzymane na wodzy endorfiny. To znak, że natura nas jednak oszczędza. Pora na odpoczynek. Endorfiny, znieczulające niczym morfina, odpowiadają za trwałość związku, przyjaźń, harmonię, poczucie bezpieczeństwa oraz... nudę. Niestety.

Kto nie czytał Van der Velde'a

Może się zdarzyć, że zegary biochemiczne partnerów mają niezgodnie ustawione wskazówki i procesy związane z przechodzeniem fazy PEA w fazę endorfinową nie nakładają się na siebie (Oniegin i Tatiana, Aleksiej Kriłłowicz Wroński i Anna Karenina, Rhett Butler i Scarlet O' Hara) - z takiego związku na dłuższą metę nic nie będzie. Jeśli pracują na podobnych obrotach, szanse na zbudowanie trwałej więzi rosną. Niekoniecznie jednak bohaterowie każdego romansu będą żyli - jak chcieliby tego niemal wszyscy bajkopisarze - "długo i szczęśliwie.

Aż 97 proc. ssaków nie praktykuje monogamii i wcale nie jest pewne, czy człowiek przynależy akurat do tych wyjątkowych 3 proc. Trudno. Ale nie przejmujmy się tak bardzo. Wybierzmy kilka z najsłynniejszych par i spróbujmy wziąć pod lupę całą tę ich miłosną "chemię".

Tristan i Izolda - ofiary tajemniczego koktajlu. Dawniej eufemistycznie zwanego napojem miłosnym, dzisiaj po prostu - pigułką gwałtu. Ktoś, najprawdopodobniej służąca Brangien, rozpuścił w owym drinku pewien skuteczny specyfik. Dilerka Brangien działała na zlecenie matki księżniczki Izoldy, co świadczy o daleko posuniętej patologii w tej znaczącej irlandzkiej rodzinie. Właśnie dlatego w lutym 2008 r. ruszyła zapoczątkowana w Krakowie ogólnopolska akcja "Pilnuj drinka".

Szlachetny Tristan nie wykradł Izoldy dla siebie; wyruszył po nią na Zieloną Wyspę, by dostarczyć Jasnowłosą zleceniodawcy, królowi Markowi - w tamtych czasach za podobne stręczycielstwo nie przewidywano żadnych kar. Zgodnie z celtycką legendą, już jeden łyk związał Tristana z Izoldą na zawsze. Niestety, pomimo ciągle podejmowanych prób, chemicznego składu specyfiku nie udało się odtworzyć do dziś.

Zakochani na zabój, wiedli dalszą część życia w małżeńskim trójkącie, gdyż formalnie irlandzka piękność została żoną króla Marka. Na szczęście władcy Kornwalii udało się na tyle ujarzmić swą męską dumę, że para kochanków przez długi czas mogła czuć się u jego boku, a konkretnie w moreńskim lesie - jak w malinowym chruśniaku.

Romeo i Julia - owoc zakazany smakuje najlepiej. Zwłaszcza w przypadku małolatów. Powiedzieć, że czegoś "nie wolno", to dać sygnał, że coś jest wyjątkowo atrakcyjne. Najsłynniejsza w całej literaturze para nastolatków najprawdopodobniej nigdy by nie zapałała do siebie tak gwałtownym afektem, gdyby nie pochodzili z dwóch zwaśnionych rodów, a ich starzy patrzyliby na rodzące się uczucie przychylnym okiem. Nie posłuchali i nieodpowiedzialna zabawa w miłość zakończyła się podwójnym samobójstwem. Zdarza się. Szekspir nie mógł jeszcze wiedzieć, że Romeo i Julia padli ofiarą syndromu zwanego piorunem sycylijskim, choć rzecz dzieje się przecież w Weronie i Mantui. Znane dziś w psychologii zjawisko po raz pierwszy opisał dopiero Mario Puzo w słynnej powieści "Ojciec chrzestny" (1969 r.), gdzie jeden z jej bohaterów, Michael Corleone, poznaje na Sycylii dziewczynę, w której zakochuje się nagle i bez pamięci. Przypadek porażającego (rzecz jasna, fenyloetyloaminowego) uczucia od pierwszego wejrzenia statystycznie przytrafia się co drugiej osobie raz w życiu.

Pioruny rażą nie tylko na Sycylii. Swoją powinność wykonują z podobnym rezultatem pod każdą niemal szerokością geograficzną, za nic mając czyjeś zasady, przekonania, wiarę, status społeczny albo wiek. Już Kornel Makuszyński zauważył, że "pierwsze westchnienie miłości, to ostatnie westchnienie rozumu". Podobne sytuacje przytrafiają się nawet prezydentom supermocarstw, a u nas sławnym aktorom i byłym premierom. Pełna demokracja; taki uczuciowy dance macabre. Tyle że efekty działalności owych gromów bywają, niestety, krótkotrwałe, o czym parze kochanków z Werony nie dane było przekonać się na własnej skórze...

Barbara i Bogumił - oksytocynowa stałość. Barbara doświadczyła pierwszych miłosnych ekscytacji z kimś innym niż świeżo poślubiony małżonek i to na krótko przed zamążpójściem. Później jednak sama przed sobą przyznawała, jakąż to musi być szczęściarą, skoro wychodząc za mąż bez miłości, trafiła właśnie na Bogumiła. Ich związek dojrzał, pokonując całe morze przeciwności losu, a wyszedł z nich zwycięsko dzięki dotrwaniu do stabilnej fazy, w której prym wiodą wazopresyna i oksytocyna.

Nie tak dawno okazało się, że właśnie te dwa hormony odpowiadają za monogamiczne obyczaje u krewnych najzwyklejszej polnej myszy - nornicy preriowej. Pobudzająca wazopresyna, powodując skurcz naczyń i podnosząc ciśnienie, podobnie jak adrenalina przygotowuje organizm do walki, ucieczki, albo też stosunku seksualnego. Oksytocyna łagodzi stres, obniża ciśnienie krwi, uśmierza ból i działa relaksująco. Pojawia się w niezwykle ważnych momentach życia, np. podczas porodu, wywołując skurcze macicy oraz w trakcie laktacji. Jej rola jest nieoceniona; obecność oksytocyny odpowiada za tworzenie więzi matki z dzieckiem, a także za czułość pomiędzy partnerami (uwalnia się m.in. podczas pocałunku). Choć ludzie to nie myszy, jest nadzieja, że oba "hormony wierności" będzie można kiedyś wykorzystać w leczeniu wiadomych zaburzeń i człowiek dołączy do owych uprzywilejowanych 3 procent, trafiając w doborowe towarzystwo niepozornych gryzoni futerkowych.

Barbara i Bogumił żyli więc długo i prawie szczęśliwie, pewnie popychając swój los do przodu, choć może nieco - na wzór preriowych nornic - sennie i jednostajnie. Noce i dnie... Noce i dnie... Noce i dnie ...

Jan III Sobieski i Marysieńka - uczucie odległe. Dobry sposób na trwały związek albo... jego rozpad. Autor najsłynniejszych listów miłosnych w polskiej literaturze, uzależniony w równym stopniu od miłości, co od pola bitwy, często przebywał daleko od swej ukochanej. W tym przypadku odległość stymulowała proces uwalniania hormonów odpowiadających za pierwszą fazę miłosnego zauroczenia, intensyfikując doznania. Nawet więcej; przymusowa separacja w sposób zdumiewający zdaje się przeciągać ów 4-letni etap początkowej fascynacji w nieskończoność.

Choć świat męsko-damskich spraw w listach króla do żony spina konwencja barokowego romansu pasterskiego, trzeba przyznać, że nasza literatura erotyczna rozpoczyna się nadspodziewanie mocnym akcentem (Maria Kazimiera d'Arquien była w końcu Francuzką).

Niestety, reszta wypada blado. Kiedy w Europie korzystano z uciech alkowy, wprowadzając na salony literatury takie postaci, jak pani Bovary albo Julian Sorel, nasi woleli cierpieć za miliony, wdrapywać się na sam szczyt Mont Blanc biadoląc, że prezent od Losu, który otrzymują najczęściej, to rozczarowanie. Nie brakowało też rezygnujących z własnego szczęścia doktorów Judymów, którzy ponad wszystko umiłowali... pracę u podstaw.

Recepta na stuprocentowo szczęśliwy związek, jak widać, nie istnieje.

Źródło: Precz z mego mózgu

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Miłość, czyli mózg na dopalaczach
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.