(fot. shutterstock.com)
Stanisław Morgalla SJ

Są młodzi, zdolni, piękni, wrażliwi, tylko... coś nie lubią siebie. Więcej, nienawidzą siebie. Niby jak inni chodzą, jedzą, śmieją się i bawią, a jednocześnie psują się od środka, jakby ich duszę toczył robak samozniszczenia. Dlaczego? Może tak lubią...

Znak czasu?

"Patrzę w lustro i nienawidzę siebie. Słyszę swój głos i nienawidzę siebie. Nie radzę sobie z sobą. Nie rozumiem siebie. Nie wiem, czego chcę" - bolesne słowa, ale - co bardzo wymowne - zapisane białym wierszem na sympatycznym i wyszukanym estetycznie blogu. Autorka, której napisałem parę słów pociechy, nie kryjąc własnej tożsamości, od razu zadeklarowała, że jest niewierząca (ciekawe, że koloratka niczym płachta na byka nawet w internecie prowokuje do wyznania wiary lub niewiary). Cóż, tak bywa... Ktoś wszystkowiedzący powie od razu: "No tak, nareszcie kara boska dosięga bezbożnych!". Ktoś o bardziej wyrobionym smaku, znacząco mrugając okiem, ironicznie skomentuje: "Łatwy kąsek dla gorliwego duszpasterza i na dodatek podany jak na widelcu". A ktoś inny prostodusznie doda: "Biedna dziewczyna, widać nie znajduje miłości w życiu!". W nieskończoność można by ciągnąć tę litanię "celnych" komentarzy, bo każdy znajdzie w zanadrzu jakąś prostą teorię na wytłumaczenie opisanego zjawiska.

Zresztą kto nie lubi prostych teorii, które tłumaczą wszystko? Nawet jeśli nie są prawdziwe, to brzmią efektownie i sprzedają się jak ciepłe bułeczki. Problem w tym, że tu mamy do czynienia z czymś znacznie bardziej złożonym, niż to co widać na zewnątrz. Ta sama maska kryje tysiące twarzy. Dlatego religia jest marną pociechą, zwłaszcza gdy grozi boską karą lub jak na złość namawia do "miłowania bliźniego jak siebie samego". Również psychologia jest bezradna, bo choć gdzieniegdzie mówi o sygnalizowanych zjawiskach, to jednak opisywane objawy są tak niewyraźne i rozproszone, że trudno je sprowadzić do jednej, ściśle określonej jednostki chorobowej. Chyba że samo życie zdefiniujemy jako chorobę, na domiar wszystkiego śmiertelną i przekazywaną drogą płciową. Ale to diagnoza tyle trafna, co banalna. Choć jeden pożytek z niej można wyciągnąć: jeśli wszyscy chorujemy na życie, to opisywani tu ludzie chorują na śmierć.

DEON.PL POLECA



Sam sobie wrogiem

Gdyby chodziło o rodzaj psychicznego trądziku młodzieńczego, np. tego, który dotyka niemal wszystkich nastolatków i objawia się niepewnością własnej tożsamości i autoagresją, to można by sprawę zbagatelizować. Szkopuł w tym, że wielu ludzi z tego trądziku nie wyrasta i coraz częściej boryka się z nim także w wieku dorosłym. Walczą z potworem, którego nie potrafią złapać i obezwładnić, bo jest niewidzialny, podstępny i ukryty. Na dodatek bardzo niebezpieczny: tu kogoś popchnie do skoku z n-tego piętra, tam namówi na alkohol i środki nasenne, gdzie indziej jeszcze przymusi do samookaleczenia itp. A przecież "pierwsza zasada strategii - trafna ocena wroga", jak napisano w Raporcie z oblężonego Miasta. Jednak tutaj wróg jest już wewnątrz oblężonych murów, czai się w ciemnych zakamarkach świadomości i kryje w katakumbach nieświadomości, więc nie sposób go ocenić, skoro jest integralną częścią psychiki. Bo człowiek z natury jest paradoksalny, taka metafizyczna hybryda, ni pies, ni wydra. Jak o nim napisał Pascal: "Sędzia wszechrzeczy - bezrozumny robak ziemny; piastun prawdy - zlew niepewności i błędu; chluba i zakała wszechświata". Jednak to, co jest jego słabością, może stać siej ego siłą, dlatego mimo, a może nawet dzięki tej paradoksalnej sprzeczności ludzkiej natury możemy znaleźć światełko w omawianym tu egzystencjalnym tunelu samozniszczenia.

Przekroczyć samego siebie!

Jeśli prawdą jest, że człowiek jest robakiem ziemnym i zakałą wszechświata, to jeszcze mocniej trzeba podkreślać (a dziś wręcz wykrzyczeć!), że jest powołany do wyższego życia, do bycia chlubą i sędzią wszystkich rzeczy. To nie błoto jest naturalnym środowiskiem człowieka, ńe polis (z greckiego: miasto) z jego nabrzmiałym wiekami znaczeniem. Jednak jeśli odbierze się człowiekowi tę perspektywę rozwoju, to na powrót wepchnie się go w błoto, z którego został ulepiony. A wtedy naturalną reakcją będzie ślepa złość i agresja, raz wymierzone w siebie, innym razem w znajdujących się obok. I mury nawet najnowocześniejszego miasta nie obronią przed nieszczęściem, które strawi ducha. Dlatego na nowo trzeba przypominać o podstawowej powinności człowieka, to jest o konieczności przekraczania siebie. Czy jednak można przekroczyć siebie? Czy nie jest to kolejna sprzeczność, podobna do żałosnej próby ratowania się od utonięcia w bagnie rozpaczliwym szarpaniem ręką za włosy na własnej głowie?

Jeśli podejść do tej metafory materialistycznie, to nic prócz kłaczków ludzkiej sierści nie powinno zostać w naszym ręku. Ale jeśli uruchomić myślenie symboliczne, do którego czytelnicy niniejszego tekstu są zdolni, to cud może się wydarzyć. Przecież już samo przeczucie metaforycznego sensu użytych tu słów jest dowodem na to, że przekroczyliśmy samych siebie, czyli naszą przyziemną zmysłowość, materialistyczną dosłowność i konkretność. Już sam fakt używania języka, komunikacji, choć tak oczywisty i oklepany, jest dowodem na to, że przekraczamy siebie: ja pisząc te słowa i czytelnik przyjmując je do wiadomości. Dlatego perspektywa rozwoju jest zawsze otwarta. Ciągle można doświadczyć, zrozumieć, odkryć i kochać więcej! I nawet perspektywa regresji czy wręcz upadku nie jest tu przeszkodą, tylko jeszcze mocniejszym dopingiem do działania. I gdybym mógł, to wyśpiewałbym to z taką siłą i mocą jak Anna Maria Jopek w jednej ze swych piosenek: "Jestem piasku ziarenkiem w klepsydrze, zabłąkaną łódeczką wśród raf, kroplą deszczu, trzciną myślącą wśród traw... ale jestem!".

Nienawidzić siebie jest łatwo, dlatego taka czy inna forma dekadentyzmu zawsze będzie w modzie. Właściwie nic nie trzeba robić, tylko być i zastygnąć w bezruchu, a syndrom "pokolenia nic" objawi się sam i w całej pełni, bo natychmiast pojawią się deklaracje typu: nic mi się nie chce, nic mnie nie interesuje, nic nie ma sensu, po co się modlić. Ale czy warto na te głupoty marnować czas?

Fragment z książki: Miłość do kwadratu. Poradnik dla nieprzystosowanych - Stanisław Morgalla SJ

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Tomasz Budzyński, Tomasz Ponikło

Przez wiele lat karmiłem się różnymi rzeczami, gnozą, buddyzmem Zen - to mnie fascynowało. Ale to nie dawało mi życia. Wciąż byłem nieszczęśliwy. To Chrystus dał mi życie, wygnał ze mnie demona, uzdrowił mnie i...

Skomentuj artykuł

Nienawidzę siebie!
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.