Houston. Mamy problem

Houston. Mamy problem
(fot. VinothChandar / Foter / CC BY)

Najbardziej lubię tę piosenkę w wykonaniu Zamachowskiego i Grupy MoCarta - "Kobiety jak te kwiaty". Najpierw kwartet gra fragment utworu "Poranek" E. Griega i na tle tej łagodnej, pełnej świeżości melodii zaczynają się żale żonkosia, których ogólna konkluzja brzmi: "kobiety jak te kwiaty (…) powąchać - tak, dotykać - nie".

Jednak zanim uciemiężony mąż dojdzie do refrenu, sam zapewne o tym nie wiedząc, zdradza, gdzie popełnia błąd, który prowadzi do wyżej podanych skutków. W jego "goleniu się tylko dla niej" oraz "śniadaniu do łóżka" zabrakło jednego, lecz bardzo ważnego składnika: czułości. I żona, jak to kobieta, świetnie wyczuła, że go brakuje.

Bardzo często brak właśnie tej cegiełki sprawia, że z fundamentu związku zaczynają wypadać kolejne i w końcu następuje katastrofa budowlana. Jak więc ją odnaleźć i zachować w małżeństwie? Warto tu sięgnąć do rad doświadczonego spowiednika i doradcy małżeństw, abp. Karola Wojtyły.

DEON.PL POLECA

Męski problem

Czułość właściwą trudno precyzyjnie zdefiniować. Stanowi bardzo wąską grań pomiędzy czułostkowością a zmysłowością. Obrazem pierwszej z nich może być kiczowaty landszafcik, na którym całują się dwa lukrowe gołąbki na tle błękitnego nieba, zaś drugą dobrze oddaje postawa prezentowana przez męża, granego przez Zamachowskiego, czyli: ja ci śniadanko do łóżka, a ty mi "co nieco małe".

Bo co tu dużo kryć, z czułością większy problem mają panowie: zarówno z jej dostrzeganiem, praktykowaniem, jak i przyznawaniem się do tego, że jej potrzebują. Wiąże się to z następującymi cechami takiej postawy:

1. Związana jest ona ze sferą uczuciowości, a ta jest raczej domeną kobiet. U mężczyzn bywa ona zagłuszana zmysłowością. Bodźce seksualne są u nich bardziej intensywne, do tego często potrzeby emocjonalne, jedynie powierzchownie związane z seksem (np. bliskości, wyciszenia, poczucia przynależności, bezpieczeństwa - tak, panowie też miewają stany lękowe, przebaczenia etc.) są wyrażane i realizowane w związku tylko w jeden sposób - przez współżycie.

2. Czułość wymaga w o wiele większym stopniu odsłonięcia swojego wnętrza, dlatego "w pewnej przynajmniej mierze ucieka przed wzrokiem innych, jest wstydliwa. Może się swobodnie objawić tylko wobec tych, którzy ją właściwie rozumieją i odczuwają", jak pisze abp K. Wojtyła w "Miłości i odpowiedzialności". I coś jest w tym opisie, skoro mężczyźni o wiele częściej chwalą się częstotliwością współżycia niż np. bezinteresownego przytulania żony, jak ma ona gorszy dzień - to drugie zapewne wydaje się im zdecydowanie mniej męskie. Tymczasem w kobiecej optyce, szczególnie jeśli podkreślimy słowo "bezinteresownego" (czyt. bez niemego założenia, że dzięki temu seks będzie lepszy lub w ogóle będzie), jest odwrotnie.

3. Istotą czułości jest nie tylko zdolność do współodczuwania z drugim człowiekiem, ale też zdolność czy też "tendencja do objęcia własnym uczuciem tych cudzych przeżyć i stanów duszy drugiej osoby" (znów krakowski Arcybiskup). Objęcia, a nie próby znalezienia błędu w kodzie systemu i jego usunięcia lub naprawienia - to istotna różnica, drodzy panowie! Najpierw słuchamy, potem przytulamy, na koniec pytamy, czy coś możemy zrobić - to ta sekwencja. Jeśli z prób zrozumienia nic nie wyjdzie - nie ma się co załamywać, nie o to zasadniczo chodzi.

Takie zachowanie staje się o wiele bardziej logiczne, jeśli zrozumiemy, że "Przeżywamy czułość wobec jakiejś osoby (czy też nawet wobec jakiejś istoty nierozumnej, np. zwierzęcia czy rośliny) wówczas, gdy sobie uświadamiamy w pewien sposób jej łączność z nami". Podobieństwo losu, wspólnota działania, spędzany wspólnie czas, przeżyte razem wydarzenia, prawdziwe bądź wyimaginowane odczuwanie w podobny, czy taki sam sposób - te wszystkie elementy składają się na widzenie w drugim bliźniego, czyli kogoś bliskiego, zdolnego do współodczuwania i rozumienia. I na tej bazie rodzi się czułość.

Kobiece zagubienie

Nie jest jednak tak, że piękniejszej (najczęściej) połowie ludzkości czułość przychodzi tak naturalnie i od razu w doskonałej formie. Mamy skłonność do zamieniania ją w czułostkowość, czyli wyżej wspomniany landszafcik. Rozczulania się do łez nad zdjęciami ślicznych koteczków w internecie, przypisywania zwierzętom i innym ludziom naszych własnych emocji (zdrowa czułość polega na odczytywaniu stanu emocjonalnego drugiego, a nie traktowaniu go jako manekina, na którym wieszamy nasze uczucia i interpretacje, a często nadinterpretacje) oraz realizowania potrzeby, by mężowi mówić wszystko o wszystkim i o wszystkich. Drogie panie, żaden mężczyzna tego nie zniesie - od tego warto mieć przyjaciółki lub znajome.

Szczególnie, że ze sferami emocjonalnymi płci jest jak z widzeniem przez nie kolorów: kobieta dostrzega kilkanaście odcieni, dla mężczyzny będzie to po prostu zielony (o ile nie jest daltonistą - wtedy szary). Z tego wypływa bardzo praktyczny wniosek: doceńmy to, że mąż wysłuchał, przytulił i starał się pomóc (często zresztą nawet pomógł), ale nie maltretujmy go, zmuszając do dostrzeżenia różnicy między pistacją a limonką.

Dla kobiety zawsze ważnym elementem relacji jest sfera emocjonalna i zaspokojenia tego rodzaju potrzeb głównie szukają. Bywa niestety też tak, że jak mężczyźni szukają kobiet, by zaspokoić potrzeby zmysłowe (używając języka Wojtyły), tak kobiety czasem szukają mężczyzn jedynie po to, aby ci zaspokoili ich potrzeby uczuciowe. I mimo, że na pierwszy rzut oka wydaje się, że to o wiele wyższa półka, szlachetniejsza i prawie duchowa, to jednak nie do końca. Bo takie podejście też zakłada stosunek do drugiej osoby - jako przedmiotu użycia: używam go jako emocjonalnej podpórki lub emocjonalnej (przepraszam za dosłowność) spluwaczki.

Tymczasem "Czułość to zdolność odczuwania całego człowieka, całej osoby, we wszystkich najbardziej ukrytych nawet drgnieniach jej duszy, a zawsze z myślą o prawdziwym dobru tej osoby". Nie da się ukryć, że brzmi to bardzo ambitnie, a być może, że i nieco zbyt górnolotnie. Spróbuję więc przetłumaczyć ten opis z filozoficznego na góralski (idąc za słynną opinią ks. J. Tischnera, że tylko prawdziwa filozofia ostoi się po tym, jak się takiego przekładu dokona).

Czułość po góralsku

Wspomniany ks. Tischner opowiadał na wykładzie taką anegdotę: otóż na jednej z góralskich potańcówek jeden z juhasów dostał kosza od dziewczyny, w której się kochał. Z rozpaczy pił i pił, aż stwierdził, że jedyne, co powinien zrobić, to się utopić z tego smutku, że go dziewczyna nie chciała. Na co inna, młoda góralka z jego wsi, dajmy na to Maryś, powiedziała, że ona mu pomoże i skoczyła za nim - nad strumieniem złapała go za kark i tak długo trzymała mu głowę w zimnej wodzie, aż wytrzeźwiał. A jak wytrzeźwiał, to już topić się nie chciał. I jakby mniej już smutno mu było.

Maryś odczuwała tego chłopaka jako całego człowieka: nie tylko jego smutek, zawiedzione pragnienie, pijackie zwidy. Wyczuwała też, że to jego topienie się to tak naprawdę wołanie, żeby ktoś mu pomógł z jego uczuciami, z którymi sobie nie potrafił poradzić. Chciał żyć, tylko w tamtym momencie to życie tak bolało, że prawie nie do uniesienia. Wiedziała też, może ze swojego doświadczenia, że jeszcze życie przed nim i niejedna miłość. Trzymanie czyjejś głowy w lodowatym strumieniu jest dość oryginalną formą okazywania czułości, ale w tym przypadku tak właśnie miało być.

Było to przyjęcie drugiego człowieka z jego emocjami, rozchwianymi i poplątanymi, i udzielenie odpowiedzi, której celem było prawdziwe dobro przyjętej osoby. Bezinteresownie, tylko dlatego że drugi człowiek odczuwał taką potrzebę, nawet jeśli nie umiał jej poprawnie zakomunikować.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Houston. Mamy problem
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.