Bokser i guwernantka. A propos exposé

Bokser i guwernantka. A propos exposé
(fot. PAP/Tomasz Gzell)

- Tusk zada potężny cios Kościołowi - oznajmił Jarosław Kaczyński w reakcji na exposé premiera, przypisując mu jednocześnie chęć wypowiedzenia konkordatu. Lider opozycji może mieć rację. On, potwór ciasteczkowy polskiej polityki, mógł się mylić w kwestii sondaży, tych prawdziwych, niepublikowanych, ale nie w ocenie przeciwnika. Merkel? Wiadomo, dziecko Stasi. Putin? Wiadomo, dusiciel Kaukazu. A Tusk? Wnuk dziadka z Wermachtu, co Polskę chce pożreć, ogonem zmieść Kościół z nieba, a Palikota zrobić prymasem.

Zastanawiam się, jak to możliwe, że w katolickim kraju politycy tak często tracą rozum w sprawach kościelnych? Tusk nie ustrzegł się tego defektu w swoim exposé, zasugerował bowiem, że polscy księża są niebieskimi ptakami, których ZUS ani fiskus się nie ima, więc on, pierwszy szeryf, teraz ich przymusi do opłat przymusowych. Ten jego błąd to jednak tylko błąd rzeczowy, nie intencjonalny. Kaczyński tymczasem myli się bardziej, jak guwernantka, co w życiu nie widziała istoty jako takiej.

Tusk zasugerował również, że niechlubna (w końcówce) działalność Komisji Majątkowej doprowadziła do wyrównania wszystkich krzywd Kościoła z lat PRL, więc Fundusz Kościelny, pochłaniający z budżetu państwa ok. 60 mln zł rocznie, stracił swój sens, co również nie jest prawdą. Fundusz należy zlikwidować, bo jest anachroniczny, a nie dlatego, że Kościół odzyskał wszystko co stracił, a tym samym stracił prawo do Funduszu.

Przed wojną Kościół katolicki w Polsce był wielkim ziemianinem. Piłsudski nigdy nie uznał wszystkich roszczeń odszkodowawczych z czasu rozbiorów, kiedy to majątek ziemski Kościoła obejmował niemal jedną piątą powierzchni kraju, niemniej niektóre rekwizycje zaborców sankcjonował, dzięki czemu pod koniec II RP katolickie diecezje i zakony miały w swoich rękach niemal 10 proc. ogólnej powierzchni polskich lasów i użytków. Komuniści wszystko to zabrali po 1945, w tym także prawie wszystkie nieruchomości związane z działalnością edukacyjną, opiekuńczą i charytatywną Kościoła, łamiąc przy tym swoje własne prawo (ustawy rządu lubelskiego i pierwszych sejmów PRL), czyli zabierając nawet to, co klasztorom, parafiom i diecezjom pozwolono zatrzymać.

Osławiona Komisja Majątkowa zwracała wyłącznie to, co właśnie tak zabrano, czyli resztówki majątku, rekwirowane prawem kaduka, przy czym skali restytucji dokonanych przez Komisję nie da się łatwo wyliczyć, bo część zwróconych areałów nie odpowiada wartością ani geograficznym usytuowaniem (a więc i spodziewanymi dochodami) temu, co dany podmiot kościelny straciła. Specjaliści mogliby to zapewne precyzyjnie wyliczyć, niemniej głośne przypadki nadużyć, za sprawą których Komisja zwróciła kilku podmiotom znacznie więcej niż im przysługiwało, są mylące, bo tych wypadków było zaledwie kilka (obecnie bada je pięć prokuratur), natomiast we wszystkich innych przypadkach Komisja działała bodaj bez zastrzeżeń, zwracając to, co możliwe, a więc nie zawsze dokładnie to, co ktoś stracił. Grunty najcenniejsze, utracone w obrębie w miast, w wielu przypadkach zastępowano gruntami o gorszej lokalizacji lub ekwiwalentami pieniężnymi, bez jakiegokolwiek uwzględnia utraty zysków w czasie trwania rekwizycji, zaś nieruchomości zazwyczaj zwracano w stanie zupełnie opłakanym, dlatego proste zestawienie kwot nie daje pełnego wyobrażenia ani o wielkości strat Kościoła, ani o działalności Komisji, zwłaszcza, że do końca swej działalności Komisja nie rozpatrzyła wszystkich wniosków.

Premier Tusk pomylił się także w kwestii składek ubezpieczeniowych i podatków osób duchownych. Znakomita większość polskich księży i znaczna część sióstr zakonnych objęta jest identycznymi podatkami i płatnościami ubezpieczeniowymi jak wszyscy inni obywatele z tej prostej racji, że pracuje na etatach w szkołach, przedszkolach, szpitalach, hospicjach i na uczelniach. Premier powinien o tym wiedzieć.

Reforma, jaką proponuje rząd, zmieni sposób pobierania składki ubezpieczeniowej od tych osób duchownych, które studiują, modlą się i pracują wyłącznie na użytek parafii lub domów zakonnych, czyli na zasadzie wolontariatu. Działalność statutowa Kościoła bez takich osób w ogóle nie byłaby możliwa, tak jak nie byłaby możliwa działalność innych stowarzyszeń.

Ponieważ powołany jako "rekompensata" za rekwizycję ziemi i nieruchomości Fundusz Kościelny miał rodowód stricte ideologiczny, pozwalał bowiem komunistycznemu państwu na łamanie autonomii podmiotów kościelnych, zaś dochody z ziemi i nieruchomości, które w przeszłości, obok jałmużny, były jedynym źródłem utrzymania osób duchownych, dziś de facto przestały nim być, zastąpiła je bowiem praca na etacie i wolontariat samych duchownych, wsparte nie mniej hojną jak w przeszłości jałmużną, dlatego dalsze istnienie Funduszu Kościelnego rzeczywiście nie ma sensu. Jego główny defekt nie wynika zresztą jedynie z rodowodu, lecz ma charakter strukturalny. Działalność statutowa Kościoła, w przeciwieństwie do działalności wielu instytucji rynkowych, stowarzyszeniowych i kulturalnych, nie ma celów doraźnych, koniunkturalnych, bliższa jest raczej działalności instytucji edukacyjnych, potrzebuje zatem stabilnych podstaw, tymczasem Fundusz Kościelny jako pozycja budżetowa jest nie tylko wyłączony w swych podstawach spod administracji kościelnej, ale nadto stale narażony na wahania co najmniej trzech koniunktur, politycznej, gospodarczej i ideologicznej, co pod wieloma czyni go względami czyni go nieprzewidywalnym. Jest on raczej instrumentem polityki państwa, instytucją koncesjonowanej pomocy, a nie funduszem de iure kościelnym.

Kościół oparty na pracy, wolontariacie i jałmużnie, a więc Kościół zakorzeniony w społeczeństwie, którego obywatele żyją głównie lub wyłącznie z pracy rąk własnych, a nie z dywidend i odsetek, chętnie zgodzi się na zmiany sposobu finansowania tych płatności, do których zobowiązało go państwo. Historyczne procesy, które do niedawna typowo ziemiański Kościół uczyniły Kościołem żyjącym z jałmużny i pracy, nie muszą już dzisiaj wpływać na kształt umowy politycznej, która stanie się fundamentem nowych regulacji prawnych, o ile tylko podmioty kościelne, utrzymujące się z pracy, jałmużny i wolontariatu, będą traktowane tak samo jak analogiczne podmioty świeckie.

Jarosław Kaczyński może spać spokojnie. Tuskowi nie trzeba podrzucać jagniąt wypchanych siarką, Kościoła nie pożre, a stosunki z nim ułoży chyba sensowniej i szybciej niż jakakolwiek inna partia. Wypchane jagnię przyda się na Palikota, byle je wypchać nie siarką, a rzetelną wiedzą na jakikolwiek temat. Ten, kto je pożre, krzywdy dziecku nie zrobi.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bokser i guwernantka. A propos exposé
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.