Moja córka bawiła się na podwórku papieża

Moja córka bawiła się na podwórku papieża
(fot. archiwum prywatne Magdaleny Wolińskiej-Riedi)

Wyobrażasz sobie, że twoje dziecko bawi się na podwórku Domu Świętej Marty i gawędzi z papieżem? Dla niektórych to codzienność.

Watykan to dla setek milionów katolików przede wszystkim serce Kościoła i miejsce urzędowania panującego papieża. Ale choć może trudno to sobie wyobrazić, za Spiżową Bramą są też huśtawka i piaskownica. Nierzadko dostrzec można oparte o ścianę Pałacu Apostolskiego rolki czy rower. Mieszkają tutaj również dzieci, i to nawet całkiem liczna gromadka.

Mówimy przecież o odrębnym państwie, i choć jest ono mikroskopijne, to funkcjonuje na pełnych obrotach, a na jego terenie obok siebie żyją różne pokolenia. Dowodem na to są piski i okrzyki dochodzące zza murów, szczególnie w okolicy Bramy Świętej Anny. Tuż przy koszarach Gwardii Szwajcarskiej.

To miejsce, gdzie mieszka większość najmłodszych obywateli Watykanu. Są nimi dzieci oficerów i podoficerów papieskiej formacji. Te, które rodzą się tu w okresie długoletniej służby swoich ojców i w Watykanie dorastają  aż do pełnoletności, i te, które przyjeżdżają z rodzicami ze Szwajcarii tylko na trzy, cztery lata, na czas pełnienia przez ich tatę funkcji majora czy kapitana.

DEON.PL POLECA


Kim są "dzieci gwardii"?

„Dzieci gwardii” to od zawsze nasz skrót myślowy, który upraszcza wiele kwestii organizacyjnych. Te dzieci znają w Watykanie wszyscy i nikt ich tu ani nie legitymuje, ani nie pyta, skąd przyszły czy dokąd idą. Nieraz się zdarzyło, że moje córeczki, kiedy przechodziłyśmy tuż obok Domu Świętej Marty, nagle koniecznie chciały się napić wody albo zrobić mamie niespodziankę i przynieść kawę w plastikowym kubku. Wbiegały więc na moment do środka, nie bacząc na to, czy akurat tuż obok Franciszek przyjmuje swoich gości.

Ale ani papiescy gwardziści, ani żandarmi, którzy stoją razem z nimi przy głównym wejściu do Domu Świętej Marty, nie zatrzymują ich w takim wypadku, czasem mówią tylko, żeby poruszały się na palcach, bo Ojciec Święty w saloniku rozmawia z kimś ważnym. A pokój, w którym Franciszek przyjmuje gości na półprywatnych spotkaniach, mieści się tuż obok głównego holu, po lewej stronie krętych schodów.

"Chodź, on cię nie zje, miły jest"

Pamiętam, jak kiedyś w upalne niedzielne przedpołudnie moje dzieci bawiły się na skwerze tuż za stacją benzynową, jakieś 50 metrów od wejścia do papieskiej rezydencji. W niedziele i dni świąteczne życie za murami zastyga. Otulone jest trudną do wyobrażenia ciszą. Po stronie Rzymu świat pulsuje tysiącami turystów i samych mieszkańców Wiecznego Miasta. Tutaj wszystko wydaje się jakby przefiltrowane. Tamtej niedzieli było podobnie. Moje córeczki bawiły się razem z Claudią, sześcioletnią koleżanką z zajęć gimnastyki artystycznej, która na stałe mieszka poza Watykanem. Ja siedziałam na ławce nieopodal z książką w ręku.

Nagle w odległości jakichś 100 metrów zobaczyły Franciszka, który akurat miał wsiąść do samochodu i pojechać do pałacu na modlitwę Anioł Pański. Bez wahania ruszyły w jego stronę i pociągnęły ze sobą małą Claudię. Dziewczynka zobaczyła białą postać przed drzwiami Domu Świętej Marty i wydawała się sparaliżowana. Moje córeczki od razu dodały jej odwagi, mówiąc: „Chodź, on cię nie zje, miły jest”.

I rzeczywiście, nie było się czego bać. Gdy papież zobaczył, jak wszystkie trzy, trzymając się za ręce, skradały się bokiem w jego stronę, skinął głową i dał znać, żeby śmiało podeszły. Nachylił się nad nimi, do każdej wyciągnął dłoń, potem pogłaskał po głowie i wdał się z nimi w pogawędkę. Ja zatrzymałam się jakieś 30 metrów od nich, bo chciałam, żeby same poprowadziły rozmowę. Co tak naprawdę mu powiedziały i o czym z nim rozmawiały, tego nie dowiedziałam się nigdy. Moje pytanie skwitowały jedynie krótkim stwierdzeniem, że przecież to ich sprawa. Oczywiście sama dziewczynka spoza Watykanu nie mogłaby pod żadnym pozorem ani poruszać się za murami swobodnie, ani tym bardziej robić tego w tak newralgicznym momencie, kiedy wiadomo, że papież lada moment pojawi się w drzwiach jak w każdą niedzielę około 11.30. Ale w towarzystwie mieszkanek, które przecież są u siebie, jej obecność w tym miejscu nie stanowiła żadnego problemu.

Watykańskie dzieci nie są nieśmiałe

Watykańskie dzieci mają dostęp do wszystkich zakamarków państwa, a jeśli tylko zajdzie potrzeba, to w każdym momencie mogą liczyć na pomoc i są wręcz rozpieszczane przez otaczający je świat. Kiedy odprowadzałam swoje córeczki do przedszkola tuż obok placu Świętego Piotra, zwykle, żeby się nie spóźnić, wychodziłam z domu kilkanaście minut wcześniej, bo co parę metrów zatrzymywał nas i zagadywał a to żandarm z watykańskiej drogówki, a to kasjer ze spożywczego, który akurat stał przed sklepem, robiąc sobie krótką przerwę, a to sanitariusz z ambulatorium, który właśnie podchodził do automatu z kawą. Z ciekawością się przyglądali, jak dzieci rosną, jak się zmieniają, jak coraz swobodniej komunikują w różnych językach. Myślę, że w dużej mierze właśnie ten swoisty rytuał ciągłych spontanicznych spotkań z dziesiątkami różnych osób ze środowiska Stolicy Apostolskiej i spoza niego wykształcił w moich dzieciach odwagę w kontaktach z innymi. Jedno jest pewne: nie miały w sobie nieśmiałości, którą mógłby zrodzić majestat watykańskich hierarchów czy samego papieża.

Zdarzyło się, i to całkiem niedawno, że przy Bramie Świętej Anny późnym wieczorem, wracając z kolacji w Rzymie, spotkałyśmy jednego z najwyższych rangą i na pewno jednego z najbardziej znanych duchownych, którzy żyją na terenie maleńkiego państwa. Monsignore miał czapkę mocno naciągniętą na czoło, bo tego wieczoru było bardzo zimno. Podszedł do nas, serdecznie się przywitał i zaczęliśmy rozmawiać, po czym moja młodsza córeczka podbiegła i zapytała rezolutnie: „A kto to?”. Próbowała zsunąć mu z czoła czapkę, a kiedy się to udało, powiedziała: „Aaaaaa, don Giorgio!”. Takie miłe i niespodziewane spotkania zdarzają nam się za murami Watykanu na co dzień, i to czasem o najmniej oczekiwanej porze.

* * *

(Fragment książki "Kobieta w Watykanie" M. Wolińskiej-Riedi; Wydawnictwo Znak)

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Magdalena Wolińska-Riedi

Magdalena Wolińska-Riedi, jako jedna z nielicznych kobiet, mieszkała za Spiżową Bramą przez prawie dwadzieścia lat. Teraz opowiada czytelnikom o tym, jak wygląda codzienne życie w najmniejszym państwie świata. Zdradza, jak wygląda watykański paszport, ile cel...

Skomentuj artykuł

Moja córka bawiła się na podwórku papieża
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.