Czy kobiety są bardziej pobożne?

Czy kobiety są bardziej pobożne?
(fot. DavidDennisPhotos.com/flickr.com/CC)
Anna Karoń-Ostrowska

Pobożność w powszechnym odczuciu to domena kobiet. Mężczyźni od typowych form kobiecej religijności raczej stronią. Czy zatem kobiety bliżej Boga stoją?

 

Żeby zacząć się zastanawiać nad istotą kobiecej pobożności, najpierw trzeba spróbować zdefiniować sam termin "pobożność". Słowo to, jak wiele pojęć języka religijnego, ma w sobie pewną staroświeckość, którą trudno odnieść do doświadczeń i codziennego języka współczesnego człowieka. Co myślimy, kiedy mówimy o kimś, że jest pobożny? Dotykamy wtedy przede wszystkim zewnętrznych form jego religijności. Tego, że chodzi w niedzielę do kościoła, uczestniczy w nabożeństwach, przestrzega przykazań Dekalogu, modli się rano i wieczorem, może także przed posiłkami, odmawia różaniec. Z tym kojarzy się nam potocznie pobożność i można bez dłuższego zastanowienia powiedzieć, że na pewno kobiety w takim sensie są bardziej pobożne niż mężczyźni. To przede wszystkim one uczestniczą w różnych formach obrzędowości religijnej i zapełniają kościoły, to one pilnują wypełniania obowiązków religijnych przez swoje dzieci, a często także przez mężów i innych członków rodziny. To one stoją na straży tradycji i troszczą się o zachowywanie form zarówno rodzinnej świąteczności, jak i powszedniości.

Czy jednak w tych zewnętrznych formach, na które kobiety są zapewne bardziej wyczulone i bardziej na nich skupione niż mężczyźni, tkwi istota prawdziwej pobożności? Co znaczy słowo "pobożność"? Jaki jest jego źródłosłów? Pobożność, czyli "po Bożemu", tak jak Bóg, tak jak chce Bóg, jak Bóg nam objawił. Żyć "pobożnie", czyli "po Bożemu" odsyła nas głębiej niż tylko do zewnętrznych form kultu nakazanych i przestrzeganych przez instytucje Kościoła. Żyć pobożnie znaczy otworzyć się na Tajemnicę, wsłuchać w wezwanie i dać się prowadzić drogą wskazaną przez Boga. Znaczy to przede wszystkim uwierzyć, że jest siła, że jest Ktoś inny ode mnie, i temu Komuś zawdzięczam życie. Ktoś, kto jest moim Stwórcą i Zbawcą, i do Niego należy każda moja miłość, wszyscy ludzie, których spotkam na swojej drodze. W relacji z Nim podejmuję kolejne moje życiowe wybory i staram się Go usłyszeć na codziennych zakrętach, w zdrowiu i w chorobie, w "dobrej i złej doli". Na tym, jak sadzę, polega prawdziwa pobożność, która nie jest formą, ale sposobem bycia wychylonym ku temu, co mnie przerasta, co jest nade mną, czyli ku Transcendencji.
  
Pobożność kobiet i pobożność mężczyzn
Dopiero w perspektywie otwartości i wychylenia ku temu, co Transcendentne, możemy próbować przyjrzeć się kobiecej pobożności i porównać ją z pobożnością mężczyzny. Na pewno są one inne, różnią się między sobą tym wszystkim, czym różnią się umysłowość, psychika i zmysłowość kobiety i mężczyzny. Anne Moir i David Jessel, amerykańscy badacze i autorzy książki Płeć mózgu, na podstawie wieloletnich studiów twierdzą, że mózg kobiety jest inaczej ukształtowany niż mózg mężczyzny. Różnice między nimi zapisane są w genach i w hormonach. Inaczej spostrzegają świat i inaczej na niego reagują niemowlęta płci męskiej i żeńskiej, inaczej wyglądają procesy ich rozwoju i dojrzewania. Chłopcy i dziewczynki różnią się uzdolnieniami i zupełnie inaczej budują swoje związki przyjaźni i miłości. Inny jest ich stosunek do rodziny, pracy i seksu. Inny więc musi być też ich stosunek do świata wartości duchowych, do Boga.
Na czym polegają te różnice? Skłonności na różny sposób uformowanych mózgów kobiety i mężczyzny są wzmacniane i doskonalone przez całe życie, szczególnie, gdy zostaną pobudzone przez przepływ hormonów w okresie dojrzewania. Kobieta jest z natury bardziej wrażliwa niż mężczyzna. Jej zmysły silniej reagują na dotyk, zapach i dźwięk. Widzi więcej i bardziej szczegółowo. Skłonności jej mózgu powodują, że przywiązuje większą wagę do relacji z innymi ludźmi i do spraw osobistych. Od samego początku, od pierwszego kontaktu wzrokowego zaraz po urodzeniu bardziej interesuje się ludźmi niż przedmiotami. Lepiej i szybciej nadaje i odbiera sygnały zapisane w języku pozawerbalnym, w języku ciała i symbolu. Kobieta częściej niż mężczyzna uśmiecha się, gdy nie jest szczęśliwa, i częściej bywa miła dla ludzi, których nie lubi. Być może jest to mechanizm obronny, który rekompensuje jej słabość fizyczną w porównaniu z mężczyzną. Utrzymuje bliższe i głębsze kontakty z rodziną i przyjaciółmi, łatwiej jej dzielić się z innymi swoimi uczuciami. Dzieje się tak dlatego, że prawa półkula mózgowa kobiety, która kontroluje emocje, jest lepiej niż u mężczyzny połączona z półkulą lewą, która kontroluje ekspresję słowną. Intuicja jest w mózgu kobiety w bliższym i lepszym kontakcie z umiejętnościami komunikowania się z innymi. Dlatego kobiety spostrzegają świat w kategoriach interpersonalnych i personalizują świat obiektywny. Mimo osiągnięć zawodowych skłonne są same siebie cenić tylko na tyle, na ile cenią je ci, których kochają i szanują.
Mężczyzna w zakresie zmysłów słyszy i czuje mniej. Skupia się na poszczególnych sprawach, bo jego umysł jest w większym stopniu poszufladkowany, nie dostrzega czynników rozpraszających. Jego świat jest światem przedmiotów i sposobów ich działania i zastosowania. Podchodzi on do problemów w sposób pragmatyczny, jego związki opierają się na władzy i dominacji. Skłonności mózgu dorosłego mężczyzny wyrażają się w silnej motywacji, współzawodnictwie, koncentracji na jednym celu, podejmowaniu ryzyka, zainteresowaniu hierarchią i sprawami władzy. Z natury więc kobieta jest bardziej niż mężczyzna otwarta na relacje z innymi ludźmi, na wejście w doświadczenie innego, próbę zrozumienia go, wsłuchania się. To otwarcie na drugiego człowieka, przez filozofów dialogu zwane otwarciem na "ty", może też dotyczyć Boga. Jest On radykalnie Inny. Wychylenie człowieka ku Bogu jest skupieniem się na tym, co nieznane, niepojmowalne racjonalnie, trudne do ujęcia w kategorie, tajemnicze.
Mężczyzna bardziej skłonny jest do zajmowania się ideą Boga w teologii i filozofii, bliższy jest mu porządek prawny i instytucjonalny. Kształtowanie, a potem ochranianie instytucji Kościoła. Dla kobiety Kościół jest bardziej wspólnotą ludzi wierzących, ideę instytucji rozumie słabiej i mniejszą do tego przywiązuje wagę. Jest skupiona na dojrzewaniu w bezpośredniej relacji z Boskim Ty i z tymi, którzy podobnie jak ona szukają i wyznają wspólną wiarę. Wiara jest dla kobiety przede wszystkim ufaniem Komuś i zawierzeniem. Kobieta szuka w niej oparcia, spełnienia w miłości, oddania i odpowiedzi na metafizyczne pytania o sens życia i śmierci.
Problem "bezpośredniości" wydaje mi się w poszukiwaniach istoty kobiecej pobożności bardzo ważny. Struktura umysłu kobiety, jej psychika i biologia nastawione są na bezpośredniość. Kobieta poznaje świat poprzez bezpośredniość doznań zmysłowych, bardziej wyczulonych niż zmysły mężczyzny. Drugiego człowieka próbuje zrozumieć nie poprzez intelektualne spekulacje, ale wchodząc z nim w bezpośrednią relację. Ciało kobiety również ukształtowane zostało tak, że poprzez ciążę i rodzenie dziecka doświadcza ona, można powiedzieć, "bezpośrednio" tajemnicy życia, tajemnicy poczęcia, rozwoju i narodzin człowieka. Otwarcie kobiety na inność, także seksualną inność mężczyzny - ma również zakorzenienie w biologii. Kobieta w akcie seksualnym "otwiera się" na mężczyznę i przyjmuje go w siebie, tak jak przyjmuje nowe życie, żeby je po dziewięciu miesiącach "oddać", "wydać na świat". Kobieta spełnia się w swej kobiecości, staje się coraz bardziej sobą - jako żona i matka.
Czy tę bezpośredność zapośredniczoną w ciele można również przenieść na wymiar duchowy? Czy można powiedzieć, że kobieta w swej pobożności dąży do większej bezpośredniości w relacji z Bogiem niż mężczyzna?
Marta i Maria
Szwajcarska lekarka z Bazylei, a zarazem teolożka i mistyczka Adrienne von Speyr, oprócz kilkudziesięciu książek zawierających między innymi komentarze biblijne, rozważania o mistyce i teologii płci, napisała małe dziełko pt. Trzy kobiety i Pan. Zajmuje się w nim postaciami Magdaleny, Jawnogrzesznicy i Marii z Betanii. Wielu autorów badających dzieje ludzi przewijających się przez karty Ewangelii łączy te trzy kobiety w jedną, nazywając ją Marią z Magdali. Adrianne von Speyr uważa jednak inaczej, próbuje zrekonstruować spotkania każdej z nich z Jezusem i kreśli niezwykle bogate w duchowe przeżycia sylwetki trzech kobiet, które odegrały istotne role w historii Zbawienia. W tym szkicu poświęconym kobiecej pobożności będą nas szczególnie interesować dwie osoby, których obecność w życiu doczesnym Jezusa analizuje Adrienne von Speyr - Marta i Maria z Bretanii. Czytając książkę Trzy kobiety i Pan, odnoszę wrażenie, że właśnie sylwetki tych dwóch sióstr w bardzo wnikliwy sposób ukazują siłę i zagrożenia kobiecej pobożności. Spróbujmy, więc przyjrzeć się im bliżej w pryzmacie pewnego wieczoru w Betanii, kiedy Marta zaprosiła Jezusa na kolację.
Z opowieści Ewangelistów wiemy, że to Marta zaprosiła Jezusa do domu w Betanii i to ona zajmowała się przygotowaniami do przyjęcia, natomiast Maria usiadła u stóp Jezusa i słuchała Go. Marta miała o to żal do nich obojga -do Jezusa i do Marii, dość opryskliwie zwróciła uwagę Jezusowi, zdziwiona tym, że On nie interweniuje, widząc lenistwo i opieszałość Marii, która nie pomagała w organizowaniu kolacji dla Jezusa i Jego uczniów. Po prostu siedziała i słuchała tego, co mówił, wyłączona z odpowiedzialności za godne przyjęcie gości. Czy nasza kobieca natura pań domu nie przyznaje racji Marcie, zmęczonej krzątaniną, zabieganej, samotnie niosącej na swych barkach odpowiedzialność za godne przyjęcie znakomitego Gościa, duchowego Mistrza ich brata Łazarza? Czy to przyjęcie nie miało być okazaniem wielkiej wdzięczności Jezusowi za to, że wskrzesił z martwych swego przyjaciela, a ich brata, którego śmierć z takim bólem obie opłakiwały? Przecież chodzi o to, żeby uczcić Go najlepiej, jak to możliwe. Dlaczego Maria zrzuca z siebie odpowiedzialność? Dlaczego jest bierna? Czy nie czuje wdzięczności do Jezusa?
A Maria po prostu siedzi i wsłuchuje się w słowa Jezusa, wpatruje się w Niego, tylko to się dla niej liczy - zatrzymać ten moment w sobie, wchłonąć w siebie jak najwięcej, bez zwracania uwagi na wszystko inne, na odpowiedzialność za przyjęcie, nakrycie do stołu, smak potraw. Po prostu być przy Nim, zatrzymać ten niezwykły, cudowny moment w sobie, uchronić, nic nie zgubić, ocalić w sobie, żeby potem całe miesiące, lata żyć tym, czerpać z tej jednej chwili, z tych godzin bezpośredniej obecności Jezusa siłę i mądrość, która pozwoli przetrwać, gdy będzie bardzo trudno. Maria chyba dość świadomie godzi się na krytykę Marty, na upokorzenie, które ją spotyka ze strony siostry. Bo przecież Marta z całą kobiecą przenikliwością i bezwzględnością wytknie jej słabość, to że nie jest w stanie ogarnąć wszystkiego - zajmować się gośćmi i przygotowywanym na ich cześć przyjęciem i jednocześnie być wsłuchaną w Jezusa.
Czy można pogodzić te dwie czynności, te dwa kobiece sposoby bycia? Czy jest to możliwe? Czy zawsze dramatycznie trzeba wybierać w sobie samej między byciem Martą i Marią? Z opowieści Ewangelistów, którzy byli przecież mężczyznami, wynika, że pogodzenie tych postaw nie jest możliwe. Codzienne kobiece doświadczenie to potwierdza. Nie udaje się nam na ogół być jednocześnie Martą i Marią. Wybieramy bycie jedną na niekorzyść drugiej. Zależy to od okresu życia, w jakim się znajdujemy. Czasowi dziewczęcej młodości pełnej nerwowych poszukiwań, natchnień, fascynacji bliższa jest Maria. Dojrzałość, małżeństwo, macierzyństwo, organizowanie przestrzeni domu, zapraszanie do niego bliskich sprzyjają lepszemu zrozumieniu Marty. Być może piękna, wyzwolona od codziennych obowiązków i krzątaniny, duchowo dojrzała starość wychylona ku śmierci - jest znów czasem Marii w życiu kobiety? Jak wiele z nich, znużonych swoimi powinnościami, pozwala sobie na wolność duchową i luksus Marii? Ile z nich wie, że to jest właśnie ta "najlepsza cząstka"? Ile z nich potrafi to rozumieć? Ile pozwala sobie na takie "ekstrawaganckie" myślenie?
Adrienne von Speyr dość jednoznacznie opowiada się za Marią przeciwko Marcie. Czy do końca ma rację? Przyznaje, że Marta zaprasza Jezusa do swego rodzinnego domu z miłości i szacunku do Niego, z wdzięczności. Jednak dalsze jej działanie w gruncie rzeczy podporządkowane jest jej i jej własnym przekonaniom o istocie gościnności niż temu, czego naprawdę chce Jezus. Marta "zapomina się" w swojej szczodrobliwej i drobiazgowej krzątaninie wokół Gościa. Wykonuje tysiące rytualnych czynności gospodyni i w tym zabieganiu zapomina o tym, Kto jest tym razem jej gościem. Przyjmuje Jezusa jak każdego innego, kogo zaprasza do domu. Adrienne von Speyr pisze: "Jakimś sposobem oderwała się od tego, co najważniejsze, już nie zbliża się bezpośrednio do Pana, lecz kieruje się miłością do rzeczy Pańskich. [...] Marta zwraca się do Pana, ale wcale nie po to, żeby zwrócić na Niego uwagę, lecz po to, aby On zwrócił na nią uwagę i zgodził się czynić jej wolę. Pan już nie decyduje - decyduje Marta. [... ] Przestała rozumieć, że potrzeby Pana sprowadzają się do potrzeby miłości, a Maria swym postępowaniem tę właśnie potrzebę zaspokaja. Marta odwróciła porządek rzeczy. Nawet miłość ma dla niej walor aktywności: urzeczywistnia się poprzez czyny, urzeczywistnia ją Marta, a Pan, chcąc realizować posłannictwo miłości, może już tylko naśladować Martę, poddać się jej wymaganiom, póki nie zostanie zredukowany do czystej służby zasadzającej się na działaniu. [... ] Gdyby nie interwencja Pana, Marta ukształtowałaby caritas rodzącego się Kościoła na własną modłę".
Ostro, bardzo ostro kobieta-mistyczka oddana kontemplacji ocenia kobietę czynu. Czy równie ostro oceniała swoja siostrę Maria, szczęśliwa, potwierdzona przez Jezusa, spełniona, natchniona Jego słowami, Maria, która jednoznacznie zwyciężyła w tym siostrzano-kobiecym sporze? Być może tak, ale tego nie wiemy. Maria milczy, nie musi odpowiadać na zaczepkę siostry, nie musi się sama bronić ani tłumaczyć. Robi to za nią Jezus. Jednoznacznie i kategorycznie przyznaje palmę pierwszeństwa Marii, twierdząc, że wybrała najlepszą cząstkę, która nie zostanie jej odebrana. Jak zareagowała na odpowiedź Jezusa Marta? Czy była zawstydzona, upokorzona, czy może poczuła się skrzywdzona, zlekceważona w swoich wszystkich staraniach? Tak jej zależało, żeby wszystko wypadło dobrze, żeby Jezus dobrze się czuł w ich domu, żeby był godnie podjęty, a tu okazuje się, że wcale nie o to chodzi i że to wszystko nieważne, na nic niepotrzebne. Ci dwoje - Jezus i Maria - porozumiewają się poza jej zmęczonymi plecami na zupełnie innym poziomie. Porozumiewają się w wymiarach, których ona, skupiona na codzienności, nie może zrozumieć. Czy Marta poczuła się odrzucona, niedoceniona, wyobcowana? Czy naprawdę wymiary światów Marii i Marty w żadnym punkcie nie mogą się ze sobą spotkać? Czy są zupełnie nieprzystawalne? Czy Jezus z tych dwóch kobiet wybrał Marię przeciwko Marcie? Czy Marta miała zostać napiętnowana? Jeśli tak, to za co?
Wydaje się, że tym, co wzbudziło krytykę Jezusa była nieuważność Marty, skupienie na powinnościach, a nie na Jego osobie, niedocenienie, niedostrzeżenie Jego samego, niewsłuchanie się w Jego pragnienia, jakieś w gruncie rzeczy zlekceważenie osoby Mistrza. Jest w tym paradoks, zapewne bolesny dla Marty - przecież tak bardzo się starała, żeby uczynić wyjątkowym to przyjęcie na cześć Jezusa. A jednak Go zlekceważyła wewnętrzną nieuwagą. Czynem, działaniem odpowiedziała na miłość. Jest to odpowiedz bardzo nieadekwatna, mijająca się z oczekiwaniami kochającego - na miłość można odpowiedzieć tylko miłością.
Czy usługiwanie Marty nie jest formą okazywania Jezusowi miłości? Dlaczego siedzenie u Jego stóp i wsłuchiwanie się w Jego słowa jest lepsze niż czynne zaangażowanie Marty? Bo jest skupieniem, otwarciem się na Innego, na Niego samego, Jego wezwanie, Jego pragnienie, Jego potrzeby. Jest wychyleniem się ku Niemu, zrezygnowaniem z siebie, z własnych pomysłów, sposobów okazywania miłości, oddania, wierności. Jest to miłość czysta, w pewnym sensie naga, odarta z zasłaniających ją uczynków. Miłość, która mówi "tak", nie wiedząc do końca, co mówi i co znaczy owo "tak". Jest to miłość, której siłą jest odkrywanie Innego, czy może raczej to, że dzięki tak otwartej miłości Inny odsłania przed nami swoją prawdę, pozwala nam w niej uczestniczyć. Na tym chyba polega relacja między Jezusem a Marią i to jest właśnie ta cząstka -uczestniczenie w Jego prawdzie, w Jego objawieniu - której Maria nie będzie pozbawiona. Dlaczego Marta nie może tego zrozumieć? Co jej przeszkadza w takim patrzeniu na miłość? Co przeszkadza jej w takim odpowiadaniu na miłość?
Adrienne von Speyr na tym zdarzeniu zamyka historię spotkania Jezusa z Martą. Dalszy jej ciąg jest tajemnicą serc - Boga i kobiet, które niosą w sobie przez tysiąclecie dziedzictwo Marty. Jest to szczególny kobiecy rodzaj pobożności, która wyraża się poprzez działanie, poprzez miłość i wierność ukrytą w uczynkach codziennej krzątaniny. Droga, jaką idzie Maria, prowadzi o wiele dalej, do kolejnej uczty w Betanii. Jest to ostatnia uczta wydana przez domowników Łazarza dla Jezusa. W jej opisie nie ma nic o Marcie, widocznie jej zachowanie nie było dysonansem wobec tego, co się tam wydarzyło. Bohaterką tej opowieści jest znów Maria, która wonnym nardowym olejkiem, olejkiem niezwykle drogocennym - namaszcza stopy Jezusa i ociera je swoimi włosami. Ten gest, podobnie jak bezczynne - po kobiecemu - siedzenie u stóp Jezusa -wzbudza dezaprobatę. Tym razem nie Marty, ale Judasza. Jednak Jezus wie, co robi Maria, i rozumie, dlaczego to robi. Paul Evdokimov w książce Kobieta i zbawienie świata pisze, że kobieta nie czyni cudów - ona je wywołuje. Tak cud w Kanie Galilejskiej wywołała Maryja, Matka Jezusa. Maria z Betanii przygotowuje Jezusa na śmierć, jakby wywołując zdarzenie Krzyża. Wie, rozumie, że nadchodzi ten czas... Adrienne von Speyr tak analizuje to wydarzenie: "Maria raz jeszcze wybiera najlepsza cząstkę, zdecydowanie kierując miłość Syna, która skłoniła Go, aby stał się człowiekiem, na drogę powrotu do Ojca. [... ] Maria daje o wiele więcej niż siebie samą - daje Synowi znak z wiekuistego czasu Ojca. Zapewnienie, że godzina nadchodzi. Otwierając przed Panem cząstkę wieczności, Maria staje się dla Niego wysłannikiem Ojca, memento Ojca, odwołaniem z placówki. Jego wędrówka dobiegła kresu; ma wracać do domu - do Ojca".
Różne drogi do Pana
Dlaczego właśnie sposób obecności przy Jezusie Marty i Marii z Betanii uczyniłam kanwą rozważań o kobiecej pobożności? Ponieważ sądzę, że zarówno siła, jak i słabość kobiecej pobożności poprzez historie tych dwóch kobiet ukazuje się w bardzo jasnym świetle. Siłą kobiecej pobożności jest umiejętność wejścia w bezpośredniość relacji metafizycznej z drugim człowiekiem i z Bogiem. Jest to dar otwarcia się na tajemnicę, wsłuchania się w nią i możliwość bycia dzięki temu swoistym medium, prze-kazicielką, pośredniczką między ludźmi i Bogiem. Może właśnie dzięki tym specyficznie kobiecym umiejętnościom psychicznym i duchowej otwartości kobieta w naturalny sposób towarzyszy początkom życia, jego rozwojowi, a także jego zakończeniu. Kobiety wyczuwają odpowiedni moment, ową "godzinę, która nadchodzi" i potrafią wyjść jej naprzeciw. Kobieta jest tą, która słucha i przekazuje natchnienia do niej, czy też przez nią, przekazywane. Stąd figurą kobiety w dziejach religii i kultury jest postać orantki, matki-karmicielki, muzy.
Męska pobożność wyraża się pełniej w działaniu, w głoszeniu prawdy objawionej. Mężczyzna to przede wszystkim świadek i uczeń. Jego sposób odpowiedzi na wezwanie tajemnicy jest dawaniem świadectwa, naśladowaniem Mistrza, odwagą pójścia za Nim. Męska pobożność jest drogą ku Bogu, kobieca zaś wydaje się bardziej statyczna, kontemplatywna, jeśli jest drogą, to przede wszystkim jest to wędrówka duchowa, w głąb. Mężczyzna dla Boga zdobywa świat i Mu go ofiarowuje. Walczy, sprawdza się, potwierdza siebie, odnajdując Boga. Potrzebuje do tego konkretu i jasnych, prostych form wyrazu dla swej miłości. Zagłębia się także w spekulacje filozoficzne i teologiczne, bada świat idei, wchodząc w bezpośredniość relacji inaczej niż kobieta.
Słabością czy wręcz zaprzeczeniem istoty kobiecej pobożności jest popadnięcie w krzątaninę, która niczego nie wyraża poza samą sobą. Jest tylko potwierdzaniem własnej wartości i potrzebności. W tym skupieniu na samej sobie i na działaniu kobieta gubi skupienie na Innym, traci dar słuchania i rozumienia, nie potrafi już być pośredniczką, orantką, muzą. Formy drobiazgowej pobożności zastępują jej treść. Marta ma też swój męski odpowiednik. Nie znajdujemy go co prawda na kartach Ewangelii, ale spotykamy w naszej religijnej rzeczywistości w osobie działacza kościelnego, budowniczego świątyń, zaradnego organizatora, który robi bardzo wiele, ale czy wie naprawdę, dla Kogo to robi?...
Czy zatem kobiety są bardziej pobożne niż mężczyźni? Nie sądzę - kobieta i mężczyzna w odmienny, choć równie intensywny sposób starają się wyrazić swoją tęsknotę, miłość i swoje próby zrozumienia tego, co po ludzku nieuchwytne, niewyrażalne. A ponieważ mężczyzną i niewiastą stworzył człowieka Bóg, więc obie te formy poszukiwania są Mu zapewne miłe.
Anna Karoń-Ostrowska (ur. 1962), doktor filozofii, publicystka, redaktor miesięcznika "Więź", współzałożycielka i członkini Rady Programowej Instytutu Myśli Józefa Tischnera w Krakowie. Opublikowała między innymi: Spotkanie. Rozmowy z ks. Józefem Tischnerem; Zapatrzenie. Rozmowy ze Stefanem Swieżawskim (współautorka); Kobiety uczą Kościół (współautorka).

Fragment książki: Duchowość kobiety

DEON.PL POLECA


Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy kobiety są bardziej pobożne?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.