"Człowiek bardzo pokorny". Nieznana twarz kardynała Stefana Wyszyńskiego

"Człowiek bardzo pokorny". Nieznana twarz kardynała Stefana Wyszyńskiego
fot. dzięki uprzejmości Instytutu Prymasa Wyszyńskiego
Marek Zając

- Dobra biografia pokazuje autentycznego człowieka, bo tylko taki obraz może poruszyć czytelnika. Polana nieznośnie pobożnym sosem hagiografia to naiwny obrazek. A zwłaszcza młodzi ludzie są na tym punkcie wyczuleni - mówi Marek Zając, autor wydanej właśnie książki "Kwiatki Stefana Wyszyńskiego".

Piotr Kosiarski: Gromadząc wspomnienia o Stefanie Wyszyńskim i rozmawiając z ludźmi, którzy go pamiętają, poznałeś prymasa z innej, mniej znanej strony. Kim jest człowiek, który wyłonił się z tych wspomnień?

Marek Zając: Przed laty razem z ostatnim kapelanem prymasa – ks. Bronisławem Piaseckim – rozpocząłem pracę nad jego wspomnieniami. Spodziewałem się, że to może być wyjątkowe doświadczenie, ale efekt przerósł moje wyobrażenia. Oczywiście miałem pełną świadomość, że Stefan Wyszyński był człowiekiem wielkim i niezłomnym. Opatrznościowym mężem stanu. Ale – mówiąc szczerze – nigdy nie myślałem o nim w kategoriach człowieka świętego.

Co masz na myśli?

DEON.PL POLECA


- Już po pierwszych rozmowach z ks. Piaseckim odkryłem drugą, nieznaną twarz prymasa – człowieka bardzo pokornego, ale nie naiwnego. Błyskotliwie inteligentnego i obdarzonego niebanalnym poczuciem humoru. Człowieka, który na co dzień żył radykalnym duchem Ośmiu Błogosławieństw. I wcale nie chodzi mi o to, że prymas miał dwie twarze i wychodząc do świata, zakładał maskę. W obu tych sferach – w życiu osobistym i publicznym – pozostawał sobą. Po prostu tak rozumiał istotę i znaczenie prymasowskiego urzędu w piekielnie trudnych czasach komunizmu. Prymas musiał być postacią spiżową – dając Kościołowi i narodowi niewzruszoną siłę. Ale sam tę siłę czerpał z codziennego przeżywania Ewangelii.

Powiem to bardzo osobiście: po rozmowach z ks. Piaseckim i Anną Rastawicką, która także należała do kręgu osób prymasowi najbliższych – z pełnym przekonaniem zacząłem się modlić za wstawiennictwem Stefana Wyszyńskiego.

Mówisz o świętości i poczuciu humoru. Wielu młodych ludzi może być tym zaskoczonych. Dla nich prymas jest często postacią zdystansowaną, patetyczną i oddalającą się w przeszłość.

- Powodów takiego stanu rzeczy może być kilka – począwszy od wspomnianego przekonania prymasa, że urząd prymasowski ma swoje wymagania. Ale dodam jeszcze dwie istotne przyczyny.

Po pierwsze: Stefana Wyszyńskiego często zestawia się z Karolem Wojtyłą. I rzeczywiście w tym zewnętrznym i powszechnie widocznym wymiarze, były to dwie różne osobowości. Jan Paweł II miał poczucie humoru i większość z nas potrafi przytoczyć po kilka związanych z nim anegdot. Śmiem jednak twierdzić, że błyskotliwe riposty prymasa były nawet bardziej wyrafinowane i ironiczne. Często miały też drugie dno. Tyle że Karol Wojtyła żartował publicznie, a Stefan Wyszyński – w gronie bliskich czy na kartach osobistych zapisków. Jan Paweł II, gdy stał w oknie przy Franciszkańskiej – sypał bon motami jak z rękawa. Natychmiast skracał dystans. Z kolei prymas na ambonie wydawał się postacią momentami wręcz władczą. Nieco z dawnych czasów. W świetle młodego i tryskającego energią Wojtyły – a pamiętajmy, że pokoleniowo dzieliło ich aż dwadzieścia lat – publiczny wizerunek prymasa trącił pewnym chłodem. Ale tak naprawdę był człowiekiem ciepłym i miłosiernym.

Powiem to bardzo osobiście: po rozmowach z ks. Piaseckim i Anną Rastawicką, która także należała do kręgu osób prymasowi najbliższych – z pełnym przekonaniem zacząłem się modlić za wstawiennictwem Stefana Wyszyńskiego.

Po drugie: na prymasa patrzymy przede wszystkim w kontekście jego zasług dla Kościoła i narodu w epoce komunizmu. Rola ta – w naszych oczach jego największa zasługa – przyćmiewa wszystko inne. Tymczasem Stefan Wyszyński przede wszystkim chciał żyć dla Boga i ludzi. Wszystko opierał na wierze, że Jezus jest Panem jego życia – i starał się kochać każdego bliźniego jak siebie samego.

Czeka nas odkrywanie drugiej twarzy prymasa?

- Bardzo chciałbym, żeby ta książka do tego się przyczyniła. Zresztą muszę zastrzec, że de facto nie uważam się za stuprocentowego jej autora. Dlaczego? To przede wszystkim historie, które usłyszałem od świadków życia prymasa albo znalazłem w jego tekstach – i anegdoty, które zaczerpnąłem z innych książek. Ale zarazem, w najściślejszym sensie, to książka bardzo osobista. Zależy mi na tym, aby czytelnik – po pierwsze – wziął sobie te wszystkie opowieści do serca, bo każda ma drugie dno, nawet jeśli na pierwszy rzut oka jest zabawna. I – po drugie – chciałbym, aby czytelnik przeszedł drogę podobną do mojej. Żeby zrozumiał, że beatyfikacja Stefana Wyszyńskiego nie jest pustym rytuałem. Na ołtarze wynosimy człowieka autentycznie świętego.

Z książki wynika, że prymas był postacią nieszablonową i wielopłaszczyznową; z jednej strony bardzo zasadniczą, na przykład w podejściu do picia, z drugiej strony nikogo nie potępiającą. Moją uwagę zwróciło to, że modlił się za Bolesława Bieruta.

- To dla mnie jedna z najbardziej fundamentalnych w życiu spraw, czyli pytanie o napięcie między prawdą i miłosierdziem. Między poszanowaniem litery prawa i przestrzeganiem jego ducha. Mistrzem postępowania jest tu Jezus z Nazaretu. Zawsze wie, jak właściwie się zachować – jak potraktować jawnogrzesznicę, jak rozmawiać z Samarytanką itd. To w Ewangelii jest niesamowite i wiem, że porywa nie tylko ludzi wierzących.

Oczywiście Jezus jest niedoścignionym wzorem, ale prymas na swą ludzką miarę także postępował w tym duchu. Nigdy nie rozwadniał prawdy i nie udawał, że nic się nie stało, ale jednocześnie nie wdeptywał nikogo w ziemię.

Do Jezusa był zresztą podobny w jeszcze jednym. Był twardy i zasadniczy wobec ludzi potężnych i silnych, ale miłosierny i wyrozumiały wobec pokrzywdzonych, słabych i zagubionych. Nikogo też nie traktował jak wroga. I to się objawia w mnóstwie przytoczonych przeze mnie historii – począwszy od tego, że z przekonania, a nie z obowiązku modlił się za Bolesława Bieruta.

Stefan Wyszyński słynął z głębokiej pobożności. Jednocześnie wiele osób zarzucało mu, że była to pobożność ludowa.

- Prymas bardzo szanował pobożność ludową, ale posiadał nieprzeciętny intelekt. Trzeba też jasno powiedzieć, że sam był wręcz dziecięco pobożny, ale nie faryzejski.

Anna Rastawicka wspominała jedną z jego wizytacji w parafiach. Witający kard. Wyszyńskiego mężczyzna – stremowany i zestresowany – potknął się, upadł i siarczyście zaklął: „K… wasza mać”. Ale prymas nie oburzył się jak świętoszek, tylko odparł z uśmiechem: „Bracie, skończmy z tą genealogią i zaczynajmy”.

Miał franciszkańskie rozumienie Ewangelii – bez polerowania kantów i pokrętnych interpretacji. A jednocześnie był bardzo roztropny i ludzki. Powtarzam: podobnie jak Jezus nigdy nie bał się bezkompromisowego starcia z możnymi tego świata czy faryzeuszami w obronie człowieka zmarginalizowanego i odrzuconego.

Podam dobry tego przykład: prymas wspominał, jak w okresie międzywojennym uczęszczał na wykłady na rzymskim uniwersytecie Angelicum. Zajęcia z katolickiej nauki społecznej prowadził tam słynny dominikanin, o. Gillet. Jego sława przyciągała księży z całego świata, także czarnoskórych. Sęk w tym, że oprócz młodego ks. Wyszyńskiego nikt nie chciał obok nich siedzieć. Pewnego dnia przyszły prymas podszedł do wykładowcy i powiedział: „Ojcze, może ojciec tak przemówi do swoich słuchaczy, żeby wszyscy zechcieli przy tych Murzynach usiąść”.

Stefanowi Wyszyńskiemu bardzo bliska była Maryja. Dzisiaj wielu ludzi, zwłaszcza młodych, nie traktuje serio Matki Bożej.

- Odrzucenie przez współczesną kulturę Maryi to po części nasza wina. Zakłamaliśmy wizerunek jednej z najbardziej fascynujących kobiet w historii. Maryja nie jest bierną służebnicą pozbawioną własnego zdania. Nie jest mdłą postacią z papieru ani bezwolną marionetką w planie zbawienia. To pełnokrwista, samodzielnie myśląca i odważna kobieta. Aby to dostrzec, wystarczy przeczytać Ewangelię. Taki obraz Maryi wyłania się również z tekstów prymasa. Stefan Wyszyński wyciąga z ewangelicznych scen bardzo praktyczne wnioski, które kompletnie nie pasują do zafałszowanego i polanego ckliwym lukrem obrazu. Na pewno też Maryjny kult był bardzo żywy w rodzinie prymasa i przedwczesna śmierć jego matki umocniły w kard. Wyszyńskim przywiązanie do Matki Bożej. Podobne doświadczenia miał zresztą Karol Wojtyła.

W kontekście prymasa i Maryi przychodzą mi na myśl dwie historie.

Pierwsza miała miejsce, kiedy matka Stefana ciężko zachorowała. Przyszły prymas miał dziewięć lat. Był w szkole, ojciec posłał po niego siostrę. Stefan – przekonany, że matka umiera – zerwał się do drzwi, ale nauczyciel nie pozwolił mu wyjść z klasy. I co zrobił ten dziewięciolatek? Grzecznie, ale stanowczo oświadczył, że w takim razie za naukę dziękuje i do szkoły już nie wróci. I rzeczywiście – od tamtej pory uczył się w domu. A teraz zwróćmy uwagę na odwagę Maryi, kiedy wszyscy mężczyźni uciekli od ukrzyżowanego Jezusa. Tylko Ona z kobietami i młodziutkim Janem zostali aż do końca.

I jeszcze jedna historia, która pojawia się w kilku biografiach prymasa. Kiedy do pokoju wchodziła kobieta, kimkolwiek była, kard. Wyszyński zawsze wstawał. Uważał to za obowiązek każdego mężczyzny. Bo tak okazuje się szacunek nie tylko tej kobiecie, ale również Maryi i własnej matce.

Stefan Wyszyński był mocno związany z Jasną Górą. Tam również znalazł kilka okazji do wprowadzania w życie zasad Ewangelii.

- Pewnego dnia w czasach PRL ukryli się na Jasnej Górze pobici przez milicję… hipisi. Kilka kobiet – wśród nich Anna Rastawicka – poszło ich opatrzyć i nakarmić. Z pomocą dołączyli też ojcowie paulini. Następnego dnia kobiety i zakonnicy odprowadzili hipisów do pociągu, żeby nic im się nie stało. Wzbudziło to niesmak tzw. pobożnych. Jak to? Pomagać bezbożnikom? Tymczasem kard. Wyszyński to pochwalił. Mało tego. Następnego roku, gdy zbliżał się szczyt pielgrzymkowy, słusznie przewidział, że hipisi znowu się pojawią. Z góry przekazał pieniądze na jedzenie dla nich. Tym razem jednak członkinie Instytutu Prymasa Wyszyńskiego poprosiły o pomoc młodych z ruchu oazowego, a ci zaczęli hipisów nieco zbyt nachalnie nawracać. Efekt był taki, że tamci odwrócili się plecami. Ale prymas jednoznacznie powiedział: nie daje się chleba w zamian za przyjmowanie Ewangelii. Chleb daje się głodnym i potrzebującym. Koniec i kropka. Oczywiście nie uważał, że bycie hipisem jest fantastyczne. Chociażby dlatego, że często w swoich kazaniach i zapiskach przestrzegał przed nadużywaniem alkoholu, o czym wspominałeś. Ale w hipisach widział przede wszystkim ludzi.

I jeszcze jedna scena, która coś ważnego tłumaczy. Kiedy pod Warszawą przechodził front, ks. Wyszyński przebywał w Laskach. Przypadkowo spotkał sowieckiego żołnierza. Jak się okazało, nie miał on pojęcia, kim jest Jezus. Przyszły prymas zapytał: „A Matka Boża? Wiesz, kim Ona jest?”. Żołnierz potwierdził, bo z dzieciństwa pamiętał ikony. I tu nagle zaczyna się piękna historia o tym, jak Maryja prowadzi do Jezusa.

Jak na ikonie.

- To niesamowite, ile te historie mają ewangelicznej głębi. Zawsze zawierają jakąś mądrą pointę – dotyczącą natury człowieka, Kościoła albo świata. Trzeba też przyznać, że prymas miał oko do wyławiania takich soczystych i symbolicznych scen. No i rękę do ich opisywania. Kiedy czyta się jego zapiski, trudno się oprzeć wrażeniu, że dialogi oddaje z taką niemal swadą jak hollywoodzki scenarzysta.

Słuchając opowiadanych przez ciebie historii, poznaję prymasa od zupełnie innej strony. Myślę, że to bardzo ważne, bo żyjemy w czasach, w których samo czytanie hagiografii nie wystarcza. Widać to szczególnie w przypadku ludzi młodych.

- Istnieje prosta zasada, niezmienna od dwóch tysięcy lat. A może nawet od czasów, kiedy ludzie zaczęli sobie opowiadać pierwsze historie. Żeby kogoś naprawdę zainteresować, trzeba mówić o człowieku z krwi i kości. Bez autentyzmu nie ma emocji, a bez emocji nie ma w słuchaczach czy czytelnikach tego wewnętrznego poruszenia.

Często powtarzam, że powinniśmy wrócić do Ewangelii – takiej, jaką ona naprawdę jest. Czterech ewangelistów miało wszelkie przesłanki ku temu, żeby idealizować opisywane przez siebie historie – począwszy od samego Jezusa. Przecież Mateusz, Marek, Łukasz i Jan mieli świadomość, że piszą o Bogu, który stał się człowiekiem. Mogli zatem uznać, że muszą opowieści o Chrystusie nieco… wygładzić. Ale oni nie bali się pokazać Jezusa, który płacze albo wpada w gniew, potrafi być ironiczny albo opada z sił, jak w Ogrójcu. Ewangeliści opisują zarówno sceny wzniosłe, jak i pozornie błahe. Jan nie gorszył się faktem, że publiczna misja Jezusa zaczęła się od wesela i cudu w Kanie polegającego na przemianie wody w wino – ku uciesze nowożeńców i biesiadników. A można by się oburzyć, że to nie wypada! W tym kontekście nie wspominam już nawet o tym, jak ewangeliści portretowali samych apostołów, bo tu w ogóle mamy zasadę zero tolerancji.

Dobra biografia pokazuje autentycznego człowieka, bo tylko taki obraz może poruszyć czytelnika. Polana nieznośnie pobożnym sosem hagiografia to naiwny obrazek. A zwłaszcza młodzi ludzie są na tym punkcie wyczuleni.

Opowiadałem, jak prymas z serdecznym humorem zareagował na grubsze słowo, które wymsknęło się zdenerwowanemu mężczyźnie. To mi przypomina Ewangelię według świętego Marka i opis, jak Jezus wypędza złego ducha. W obowiązującym w Kościele w Polsce tłumaczeniu Chrystus mówi: „Milcz i wyjdź z niego”. Jeżeli jednak sięgniemy po komentarz biblistyczny – odkryjemy, że w rzeczywistości te słowa brzmią: „Stul pysk i wyjdź z niego”. Zobacz: ewangelista nie ma problemu z nazywaniem rzeczy po imieniu. Pokazuje Jezusa z krwi i kości, który do głębi jest przejęty tym, jak zło niszczy człowieka. Dlatego jest nieugięty i bezkompromisowy. Lekkie ocenzurowanie Jego słów jednak sprawia, że cała niesamowita scena po prostu blednie.

Dobra biografia pokazuje autentycznego człowieka, bo tylko taki obraz może poruszyć czytelnika. Polana nieznośnie pobożnym sosem hagiografia to naiwny obrazek. A zwłaszcza młodzi ludzie są na tym punkcie wyczuleni. Mają szósty zmysł wykrywający fałszywe tony. Jak im się opowiada coś na siłę polukrowanego, wzruszają ramionami i idą dalej. Ale jeżeli pokażesz im prawdziwego człowieka, wtedy coś w sercu i umyśle może drgnąć.

Deon.pl

Kiedyś pilot wycieczek, obecnie dziennikarz, podróżnik, bloger i obserwator świata. Od 10 lat redaktor DEON.pl. Uważa, że rzeczy materialne starzeją się i tracą na wartości, a radość z podróżowania jest ponadczasowa i bezcenna. Jego ulubionym kierunkiem jest północ, a dokładniej wszystko "w górę" od pięćdziesiątego równoleżnika. Od miast woli naturę, najlepiej oglądaną z okna pociągu. Interesuje się również historią, psychologią i duchowością. Lubi latać dronem, wędrować po górach i szukać wokół śladów obecności Boga. Prowadzi autorskiego bloga Mapa bezdroży i profil na Instagramie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Marek Zając

Człowiek, który został Prymasem Tysiąclecia

Czy można spotkać Prymasa z czasów, gdy był jeszcze zwykłym księdzem, uczniem, dzieckiem? Co łączyło go z Janem Pawłem II, a co z Bolesławem Bierutem? Wspomnienia, luźne myśli, zapamiętane przez...

Skomentuj artykuł

"Człowiek bardzo pokorny". Nieznana twarz kardynała Stefana Wyszyńskiego
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.