"Nowotwór to mój przyjaciel" [WYWIAD]

"Nowotwór to mój przyjaciel" [WYWIAD]
(fot. shutterstock.com)
ks. Wacław Hryniewicz

- To, że Bóg jest miłosierny, nie znaczy, że okazuje miłosierdzie w przewidy­walny sposób. Może to czynić inaczej, niż sobie wyobrażam - mówi ks. Wacław Hryniewicz w wywiadzie. O doświadczeniu cierpienia, miłosierdzia Bożego i strachu, czyli to czego boimy się wierząc.

[Maciej Muller i Tomasz Ponikło]: Czym jest choroba?

DEON.PL POLECA




[Ks. Wacław Hryniewicz]: Sygnałem kruchości życia, zwiastunem, że jest ono zagro­żone, bo coś złego dzieje się w organizmie. Ból, jaki przy­chodzi z chorobą, oznacza, że trzeba coś zmienić. Choroba to memento - zatrzymaj się, nie pędź, żyj spokojniej. I zmo­bilizuj się, by ocalić zdrowie.

A jeśli choroba jest nieuleczalna?

Choroba nieuleczalna może oznaczać, że zbliżamy się do kresu życia, więc czas najwyższy na jego uporządkowanie. Nieraz dopiero choroba pozwala zobaczyć, że życie jest da­rem, poczuć, jak kocha się życie. Choroba niesie wieść o tym, że idzie nowy okres, krótszy czy dłuższy, który zmieni nasze nastawienie do świata, ludzi, samego siebie. A jeśli żyjemy "surfingiem", dostajemy szansę na doświadczenie głębi.

Ksiądz Profesor przez doświadczenie choroby zmie­nił coś w swoim patrzeniu na życie?

Żartuję czasem, że nowotwór, na jaki zapadłem, to przyjaciel, bo uratował mnie od pewnych konsekwencji ekumenicznych...

Na oddziale intensywnej opieki pooperacyjnej (oiop) leżałem dwa tygodnie. Przeżyłem tam doświadczenie przy­bliżenia się do kresu - śmierć kliniczną. Zapadałem się w ciemność, ale to była ciemność przyjazna, świetlana, do­broczynna, ciepła. To zostawia w człowieku ślad. Uczy usto­sunkowywać się życzliwiej do ludzi, uodpornia na zarzuty i wszelkie przejawy małostkowości. Porządkuje się hierarchia tego, co w życiu ważne. W szpitalu jest czas na nocne me­dytacje, modlitwy i rozmowy. Uczyłem się głębszego nurtu życia i wdzięczności za jego dar. Mam przecież swoje lata, więc powracały do mnie różne myśli - iluż istnieniom nie dano w ogóle nacieszyć się życiem...

Dzisiaj, gdy budzę się rano, dziękuję Bogu, że mogę dalej pracować, modlić się, pomóc komuś w potrzebie. To jest ta jaśniejsza strona choroby, która uczy większej wraż­liwości i mądrości.

Nie bał się Ksiądz?

Czego: tego, co nieznane, Boga?

O swoje życie.

Nie mam rodziny, więc nie obawiam się o los najbliższych. owszem, boję się, żeby nie stać się ciężarem dla innych... Ale samej utraty życia - nie. Refleksje nad nadzieją nauczyły mnie nie lękać się spo­tkania z Bogiem. Nie noszę w sobie obrazu Boga gniewnego i karzącego. Owszem, bałem się o pewien drobiazg - że nie dokończę książki Świadkowie wielkiej nadziei o zba­wieniu powszechnym w myśli wczesnochrześcijańskiej. Przypominałem się Bogu w nocnych rozmowach: "może mi dasz jeszcze na to szansę...".

Nadzieja rodzi zaufanie i gotowość wydanie siebie nie­znanej przyszłości. We dnie i w nocy na oddział przyby­wali kolejni ludzie, obserwowałem utrudzenie lekarzy oraz pielęgniarek. Wiedziano, że jestem księdzem, wielu ludzi przychodziło porozmawiać. Którejś nocy wyszedłem na korytarz i widzę, że siedzi tam zmartwiony młody chło­pak. "Nie możesz spać?" - "Nie mogę, mam jutro operację". Trzeba posiedzieć razem, porozmawiać, zachęcić. Powoła­nie duchownego daje wiele dodatkowych możliwości. Sam jestem dotknięty chorobą, ale jestem razem z tylu innymi. Nie trzeba wiele, czasem wystarczy dobre słowo i życzliwy uśmiech.

Język cierpienia jest najbardziej powszechny, najbardziej ekumeniczny ze wszystkich. Pękają bariery, drugorzędne staje się, kto kim jest. Uczymy się bliskości, otwartości, spo­koju, życzliwości, współczucia - czy raczej czucia wespół, bo nie o prostą litość chodzi. I brania w siebie bodaj cząstki czyjegoś losu, duchowego wstawiennictwa.

Jak się wówczas modlić?

Jest tyle powodów do wdzięczności Panu Bogu... Prosiłem, by miał w opiece tych, których dotknął cięższy los: "wiesz przecież, jak wielki jest lęk ludzi przed cierpieniem, nie­szczęściem, utratą życia".

Ale światy ludzi chorych i zdrowych jakby do siebie nie przystają. Czy zrozumienie tajemnicy choroby jest dane tylko tym, którzy przez nią przeszli?

Ten powszechny język cierpienia jest językiem wołania - bo człowiek jest istotą przyzywającą. Cierpiący woła do Boga, do ludzi - o życzliwość, o dobre słowo. Ilu chorych wygląda, żeby ktoś ich odwiedził! To język oczekiwania, często nie­spełnionego. To język skargi i sporu, a nawet buntu.

Nieraz ludzie zapadający się w nieszczęściu wątpią i na­wet bluźnią Bogu. Mistrz Eckhart jednak przypomina: "Deum ipsum quis blasphemando, Deum laudaf - jeżeli ktoś bluźni przeciw samemu Bogu, to Go chwali - na swój spo­sób Go sławi! Czasem widać po człowieku, że nosi w sobie wielką gorycz, odnosi się do drugich szorstko. odczuwa to choćby kapelan przychodzący z Komunią. Myślę o ta­kim człowieku: "a może ty właśnie masz wiele wspólnego z Tym, który przychodzi", oczywiście nie z samym księdzem; "twój los jest bardzo związany z tym Kimś". A ty mówisz do księdza: "Co ja mam z panem wspólnego?!". Z takim człowiekiem też można się porozumieć, czasem do roz­mowy dochodzi przez zwyczajny gest życzliwości. Tak było m.in., kiedy po prostu pomogłem otworzyć hermetycznie opakowaną szpitalną wędlinę, co na oddziale bywa sporą trudnością dla osłabionych ludzi. oczy człowieka wtedy już zupełnie inaczej patrzą.

Cierpienie to rzeczywiście inny świat. W tej rzeczywisto­ści, jaką są szpitale i poczekalnie, ludzie tworzą inny język, bo wciąż są wystawieni na nowe doświadczenia. Nadal spę­dzam godziny w kolejkach do lekarzy. Słucham, obserwuję. Przed kolonoskopią muszę wraz z lekiem wypijać cztery litry wody, by oczyszcić organizm, przejść swoiste katharsis.

W obliczu codzienności choroby słowa łatwego pociesze­nia mogą ranić cierpiącego. Lękam się zwłaszcza pospiesz­nych słów o uszlachetnieniu przez cierpienie.

Dlaczego więc Chrystus nie wprowadził do modli­twy Ojcze nasz prośby o brak cierpienia?

Ależ wprost przeciwnie! Modlimy się: "nie wódź nas na pokuszenie", co jest słabością przekładu. Greckie peirasmós oznacza "próbę". Anglikanie mogą obecnie modlić się sło­wami: save us from the time of trial. Zachowaj nas od czasu próby. Wprowadzenie tego sformułowania uchwaliły naj­wyższe władze Kościoła anglikańskiego. Poszczególne Ko­ścioły i wspólnoty lokalne mogą samodzielnie decydować, którą wersję modlitwy będą stosować podczas nabożeństw.

Cierpienie ma sens?

Nie można na siłę go nadawać, narzucać motywów religij­nych, wspominać od razu o męce Chrystusa. Samo w sobie cierpienie jest nieszczęściem. Jego ukryty sens możemy od­krywać ze zdumieniem dopiero wówczas, kiedy cierpienie już nas choćby po części przeobraziło; kiedy pogodziliśmy się z nim, wykrzyczeliśmy swoje opory, lęki i skargi. Wtedy być może, popatrzymy wstecz, a przeżyte cierpienie zmusi nas do rewizji własnych postaw, a także relacji do innych.

Nieraz sobie myślałem, leżąc w szpitalu: masz teraz swój uniwersytet. Tutaj się nauczysz więcej niż na sali wykła­dowej. Może cierpienie będzie dla ciebie błogosławionym momentem zastanowienia się nad sobą? Wielu ludzi potrafi z czasem modlić się: "Boże, dziękuję ci za dar choroby, bo pozwoliłeś mi stać się innym człowiekiem; zobaczyłem, jaki jestem". Wyjść z cierpienia można mądrzejszym, lepszym, wrażliwszym. To jest szkoła, a stopień, jaki otrzymamy, za­leży od tego, jak się uczymy.

Cierpienie może też zdruzgotać, odebrać resztki czło­wieczeństwa. Wtedy człowiek kamienieje, staje się hardy i trudny do zniesienia... Cierpienie niesie w sobie ukryte możliwości, ale co ja z nimi zrobię, jak je wykorzystam?

A cierpienie niezawinione, niezrozumiałe?

Zwłaszcza cierpienie dzieci jest wyzwaniem, wobec którego niektórzy tracą wiarę w dobrego Boga. Jak on może do tego dopuszczać? Powiedziano, że jedna łezka dziecka nie jest warta całej harmonii świata...

To, co nas dotyka, ma różne przyczyny. Nieraz nosimy w so­bie dziedziczne obciążenia. Taki jest często podkład nowotwo­rów. Cóż jest winien ten, co zachoruje? Wyposażenie, które otrzymujemy od życia, nosi pewne zalążki takiego czy innego losu. Niezawinione cierpienie jest ogromnym wyzwaniem. Nie potrafimy łatwo uporać się z pytaniem "dlaczego ja?".

I z jednej strony słyszymy o "Bogu bogatym w miło­sierdzie", a z drugiej widzimy, że ten Bóg dopuszcza cierpienie. Sprzeczność?

Powiedziałbym, że sprzeczność pozorna. To, że Bóg jest miłosierny, nie znaczy, że okazuje miłosierdzie w przewidy­walny sposób. Może to czynić inaczej, niż sobie wyobrażam. Może nie w tym momencie, ale później?

Przesłanie chrześcijaństwa mówi, że Bóg, pomimo wszel­kich pozorów, jest blisko człowieka cierpiącego. Milczenie Boga podważa jednak często wiarę w Jego obecność i zma­ganie z nieszczęściem razem z człowiekiem. Nasze życie niesie tyle spraw związanych z lekkomyślnością człowieka.

Wystarczy posłuchać informacji o wypadkach drogowych. Ich przyczyną jest zwykle pośpiech i bezmyślność, a ludzie mają pretensje do Pana Boga. Dlaczego dopuścił, że mój syn zginął? Cóż to za świat stworzyłeś? Gdzie jest Twoje miłosierdzie i Twoja opatrzność?

Na konto Pana Boga zapisujemy nasze błędy i zaniedba­nia. Ludzie na Golgocie wołali: "zstąp z krzyża, to uwie­rzymy Ci". A my wołamy: "jeżeli istniejesz, to ocal moje dziecko, wyzwól mnie z choroby". Gdy Bóg milczy, zała­mujemy się w swojej wierze.

Żeby zapobiec nieszczęściom naszej bezmyślności, on musiałby nieustannie czynić cuda i ingerować w ludzką wolność. Stykamy się tu z tajemnicą ludzkiej woli i swawoli. Bóg musiałby od samego początku wykluczyć świat istot rozumnych, które dokonują wyborów. To byłby świat ma­nekinów, a Bóg opowiedział się jednak za światem, w któ­rym wiele spraw będzie dziać się za sprawą woli, swawoli czy chorej wolności człowieka. To dzianie się, drama (stąd słowo dramat), sprawia, że każdy człowiek ma swoją wła­sną opowieść, życie i odpowiedzialność. Bóg nie chciał, że­byśmy przychodzili do Niego ze świata, w którym byłoby samo wymuszone dobro.

Nie wiemy, kiedy on rzeczywiście przychodzi i kiedy okazuje miłosierdzie. Najczęściej chyba nie doraźnie, nie wprost, nie na zawołanie. Ale wierzę, że to Bóg wrażliwy, przeciwnik nieszczęścia. Bóg jest "Bogiem z nami". Nie wie­rzę, żeby się dystansował od naszego nieszczęścia. W Księdze Wyjścia mówi: "Ja także usłyszałem jęk synów izraelskich" (Wj 6,5). Ten-Który-Słyszy wyprowadził swój ciemiężony lud z niewoli egipskiej. Nie można być głuchym na głos proroków wołających w imieniu Boga: "Słuchaj! W Rama daje się słyszeć lament i gorzki płacz. Rachel opłakuje swo­ich synów, nie daje się pocieszyć, bo ich już nie ma" (Jr 31,15). Jeżeli nie słuchamy, to jak odpowiedzieć tym, którzy pytają o sens nadziei? Skargi wciąż rozbrzmiewają, a pochodzą nie tylko z zewnątrz, lecz również z samego wnętrza wiary ludzi wierzących. Słuchajmy skargi i sprzeciwu człowieka! Mamy prawo do skargi, ale czy sami "słuchamy"? A może Bóg posługuje się właśnie drugim człowiekiem jako zwia­stunem lepszego losu?

A kiedy spojrzymy na Holokaust?

Spodziewałem się pytania o to, dlaczego więźniowie obo­zów koncentracyjnych wołali, a Pan Bóg nie odpowiadał -wydawał się być bliżej oprawców i respektować ich wolę... Tutaj jakże często załamuje się wiara w miłosierdzie Boga, Jego obecność i bliskość. Ale kto z nas jest w stanie orzec, że Boga nie ma w sytuacjach zagrożenia? Wiele doświadczeń wskazuje na to, że on jest blisko właśnie wtedy. Kiedy jest zagrożenie, jest i Ten, który ratuje. A jak ratuje? Tego nieraz się nie dowiemy. Czyni to na swój boski sposób, zgodny z Jego wolą, o której dowiemy się dopiero później - a może nigdy po tej stronie życia? Idę za wielką intuicją wiary, że Bóg jest przeciwnikiem zła i nieszczęścia.

A jednak mówimy też, że Bóg dopuszcza cierpienie.

Formuła "dopuszczania" jest dosyć niebezpieczna. Teody-cea, wielowiekowa refleksja usprawiedliwiająca Boga, mówi, że on jedynie dopuszcza zło, ale sam nie ma z nim nic wspólnego; nie chce nieszczęścia zsyłać, ale na nie pozwala.

Tradycyjny sposób rozumowania wycofywał Boga ze sfery cierpienia. Czy Bóg rzeczywiście potrzebuje takiej obrony? Chcąc uniewinnić, nieopatrznie wyłączamy Go z mrocznej sfery zła i nieszczęścia, jak gdyby ono w ogóle Go nie do­tyczyło i nie obchodziło. Tymczasem całe dzieje zbawienia i cała logika objawienia mówią o tym, że Bóg jest obecny tam, gdzie jest zło i cierpienie, że jest Bogiem wrażliwym i zbawiającym. Czyni wszystko, aby zmobilizować ludzi do przeciwstawiania się złu, chorobie, nieszczęściu.

Bóg jest pierwszym, który zmaga się we mnie, przeze mnie i wraz ze mną. Jest z tymi, którzy przychodzą z po­mocą. oczywiście są i w Biblii teksty mówiące o nieszczę­ściu jako Boskiej pedagogii i apelu o nawrócenie. Ale to nie wszystko. Bóg to także ratownik, pomocnik w zmaganiu z nieszczęściem.

Chrystus nie sławił cierpienia, idąc do Jerozolimy, ale mó­wił, że musi przez nie przejść. Potem drży i lęka się podczas modlitwy w Getsemani. Na krzyżu modli się: "Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mt 27,46). Niewinny czuje się tak osamotniony, jakby nie dostrzegał już w ogóle obecności ojca. Ale ewangelista Łukasz przytacza inne słowa wołania Jezusa z tego samego psalmu: "ojcze, w Twoje ręce powierzam mojego ducha" (Łk 23,46). Opuszczenie zo­staje przełamane, przechodzi w ufne oddanie samego siebie.

Nieraz mówi się, że choroba jest karą, że nieszczęście to efekt grzechu.

Szafujemy Bożym gniewem, mówimy: "Bóg cię pokarał". To przygniata, odbiera wiarę. W symbolicznym przeka­zie Księgi Rodzaju Bóg mówi do nieprzyjaciela, którego wyobrażeniem jest wąż: "Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potom­stwo jej..." (Rdz 3,15). Usprawiedliwia zwiedzionego czło­wieka. Pozbawia go raju, ale karę ponosi nieprzyjaciel. Już na początku Biblii widać, że Bóg nie chce, ażeby człowiek został zniszczony nawet przez swoją winę. To zapowiedź późniejszych inicjatyw Boga w dziejach, aż po posłannictwo Jezusa. A on jest rzeczywiście Wybawicielem, ratownikiem, który nie rzuca słów na pochwałę cierpienia, ale uzdrawia, pomaga, wspiera. Ma serce dla cierpiących, napełnia ich otuchą. Udziela błogosławieństwa tym, którzy noszą w so­bie płacz, ból, nieszczęście, prześladowanie.

Ceni Ksiądz Profesor powiedzenie, że "cierpienie przemija, ale to, co się przecierpiało, nie przemija nigdy". Czy cierpienie zmieniło coś w Jezusie, Bogu wcielonym?

O dwunastoletnim Jezusie, w czasie podróży do Jerozo­limy, gdy odnaleziono Go w świątyni, czytamy, że kiedy wrócił do Nazaretu z Maryją i Józefem, "był im posłuszny (...), dojrzewał, wzrastał w mądrości i łasce u Boga i ludzi" (Łk 2,51-52). Dojrzewał i wzrastał. Ludzkie doświadczenie wzbogacało Go. Potem jako głosiciel Dobrej Nowiny był wnikliwym obserwatorem życia, czego dowodzą Jego przy­powieści. ostatnie dni i męka nie mogły w Nim nie pozo­stawić śladów. Po zmartwychwstaniu ukazuje się uczniom naznaczony śladami ran. Bo to, co się przecierpiało, odkłada się w człowieku na trwałe.

Tajemnica losu Jezusa pokazuje, że dzieje się tak dlatego, iż życie nie zostało zniszczone bez reszty, ale uratowane przez Boga i przemienione. Człowiek doświadczony cier­pieniem nosi w sobie często poczucie daremności, które jest przekreśleniem sensu. Nawiedza go pokusa daremno­ści, która prowadzi do rozpaczy. I nie uporamy się z tym poczuciem w samym mrocznym kręgu zakreślonym przez krzyż. Potrzeba jeszcze światła zmartwychwstania. W nim nasza nadzieja.

Tylko jak jest możliwa nadzieja, kiedy doświadczamy daremności?

W muzeum francuskiego miasta Colmar można oglądać średniowieczny obraz przedstawiający trzy kobiety niosące wonności do grobu Jezusa. Pierwsza idzie Miłość w czer­wonej szacie. Ta postać tchnie niepowstrzymaną pasją; jest symbolem największego daru, jaki człowiek może przynieść swojemu Panu. Za miłością postępuje Nadzieja przybrana w zielone szaty. To ona zdolna jest przeniknąć mroki ta­jemnicy, rozjaśnić sens życia i wybiegać w przyszłość. Do­piero na końcu orszaku widzimy Wiarę ubraną w złote szaty. Miłość i nadzieja torują jej drogę. odwrócona kolejność! Złoto ludzkiego życia wytapia się powoli w ogniu miłości, w wytrwałości nadziei i poszukiwaniu żywej wiary. Nadzieja oświetla drogę, dzięki temu szlachetne dobro i piękno życia mogą zostać zaniesione Temu, który swoje życie oddał dla ocalenia wszystkich.

Ten obraz to zaprzeczenie daremności, która prowadzi do rozpaczy. Więc nie hasło: dd - despair and die (rozpa­czaj i umieraj), ale hd - hope and die (miej nadzieję i od­chodź). Tak swoim przykładem uczy Chrystus. Tymczasem jakże często pogrążeni jesteśmy w ciemnościach. Człowiek zbyt udręczony przeżywa życie tak boleśnie, że nawet wo­lałby przestać istnieć. Spotkałem w swoim życiu takich Hiobów...

Zastanawiają mnie wciąż słowa apostoła Pawła, które w przekładzie ekumenicznym brzmią: "zewsząd jesteśmy uciskani, ale nie ulegamy zwątpieniu" (2 Kor 4,8). Grecki tekst przekazuje myśl bardziej dosadnie: jesteśmy w sytu­acji aporii, sytuacji bez wyjścia (aporoumenoi), ale nie tak, jakoby wyjścia nie było (aW ouk egzaporoumenoi). To za­skakująca gra słów! Tak mówił człowiek, który przecierpiał wiele, więc wiedział, o czym mówi. Przedstawia paradoks optymizmu: cierpienie, po ludzku wyniszczające, to sytu­acja bez wyjścia, a jednak jakieś tajemnicze wyjście istnieje, nawet w sytuacji najgorszej. Człowiek nie jest w stanie utra­cić czegoś bez reszty, do skali całkowitej daremności. Czło­wieka można pozbawić życia, można je zniszczyć - ale nie jest to zniszczenie całkowite. Po ludzku wyjścia nie ma, ale istnieje wyjście ostateczne. Może ono jest już tylko u Boga? U Niego nie ma daremności.

Co ma oznaczać wezwanie, aby co dzień brać swój krzyż?

Mikołaj Bierdiajew pisał o niesieniu swojego krzyża "w spo­sób prześwietlony". Chrystus nie uczy cierpiętnictwa, ale zmagania z cierpieniem - niesienia krzyża swojego istnienia "za Nim" w taki sposób, żeby nie zabrakło w nim światła.

Pewien czytelnik książki Nad przepaściami wiary napisał do mnie niedawno w polemicznym liście, że "w momen­tach cierpienia człowiek nie tylko nie uczy się cenić wiary i nadziei, ale bezradny... je traci. Cierpienie nie uczy nadziei, ponieważ cierpiący nie umie jej zaufać". Istotnie, jeden się uczy, drugi nie; jednego cierpienie zdruzgocze, drugiego zmaganie z cierpieniem duchowo wzbogaci. Modlitwa "oj­cze, w ręce Twoje..." uczy trudnego zaufania.

Nadzieja nie jest matką głupich. Na pewnej pocztówce napisano: "Nadzieja to matka tych, którzy nie boją się rzu­cać myśli w daleką przyszłość". I widok na łąkę, kwiaty oraz lustro spokojnej wody, w której odbijają się wysokie góry z ośnieżonymi szczytami i błękit nieba.

"Zbytkiem słodyczy na ziemi jesteśmy nieszczęśli­wemu. (...) Kto nie doznał goryczy ni razu, ten nie dozna słodyczy w niebie" - mówią w Dziadach du­chy dzieci. Co Ksiądz Profesor myśli o koncepcji cierpienia koniecznego do zbawienia?

Chrystus też miał poczucie konieczności: wiedział, że musi przejść przez cierpienie. Ale to nie to samo, co greckie fa­tum - nieubłagany los wiszący nad człowiekiem. Syzyf ni­gdy nie wtoczy kamienia na górę, Prometeusz będzie wciąż cierpieć za wykradzenie bogom ognia. Tu widzimy darem­ność, której nie da się przezwyciężyć. A chrześcijaństwo uczy, jak poczucie daremności przezwyciężać. Ukazuje potrzebę przemiany, żeby wejść w sferę zbawienia - w świat nowy, o którym Apokalipsa (21,4) głosi, że nie ma w nim ani łez, ani śmierci, ani żałoby, ani krzyku, ani bólu.

Tak już z człowiekiem jest, że potrafi się przemieniać, doświadczając wielkiej miłości, a jeżeli miłość okazuje się bezradna, to potrzebne może się okazać przejście przez go­rycz. Nie można wejść do sfery zbawienia, niosąc w sobie to wszystko, co jest jego zaprzeczeniem. Zbawienie to otwarcie i zjednoczenie: z Bogiem, między sobą, przezwyciężenie wrogości i nienawiści.

Pewien typ religijności nie czyni nas wrażliwymi na cier­pienie drugich, a wręcz przeciwnie, może zadawać cierpienie. Wtedy nie umiemy żyć i potrzebny jest lekarz. Fragment piątej modlitwy eucharystycznej przyzywa Boga: "uczyń nas otwartymi i pełnymi gotowości wobec braci (i sióstr!), których spotkamy na naszej drodze, abyśmy mogli dzielić ich bóle i strapienia, radości i nadzieje". To otwarcie posze­rza krąg uśmiechu, radości i życzliwości. Wtedy życie staje się piękniejsze.

Często w modlitwie pytam: "Boże, czy naprawdę nie cieszysz się z tego, że stworzyłeś człowieka? Tyle jest zła w ludzkich dziejach, sam czujesz się dotknięty. Czy żałujesz, że nas stworzyłeś? Ale przecież jest także tyle dobra i piękna w ludziach, wyzwalaj je...".

Czy po doświadczeniu choroby inaczej Ksiądz prze­żywa Eucharystię?

Poczucie, że przeszło się przez katharsis i swoisty "uniwersy­tet" choroby, staje się powodem wielkiej wdzięczności. ono pomaga mi otwierać się na tajemnicę Eucharystii, która nie tylko dotyczy przeszłości, nie tylko jest tym, co dzieje się teraz, ale także sięga w przyszłość. I do końca uczyć się będę, żeby wnosić w jej sprawowanie troskę o los ludzi i całego świata przyrody. Wnosić to wszystko, co jest "owocem ziemi i pracy rąk ludzkich".

Eucharystia rozświetla moje życie i jest słowem podzię­kowania za nie. Jej przeżywanie pomaga kochać życie. Po doświadczeniu choroby, im dalej posuwam się w latach, tym bardziej dziękuję Bogu za dar życia. Niepowtarzalny, niesłychany. Dlaczego i mnie dano przeżywać cud istnienia?

Sprawując Eucharystię, mówię innym i sobie samemu: patrz, dokąd nas to życie prowadzi. To tajemnica przejścia, prawdziwej Paschy. Celebrujemy tajemnicę życia Chrystusa całkowicie oddanego ludziom - życia, które nie zostało udaremnione, lecz przeszło przez wielką przemianę. Śmierć, a przecież nie zatracenie, lecz tajemnica życia zmartwych­wstałego. Losy Boga i ludzi są ze sobą na zawsze zespolone. "Dla nas, ludzi, i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba" - wy­znajemy w Credo. Celebracja Eucharystii może trwać krócej lub dłużej, ma swój koniec, ale to, co się w niej przeżywa -tak jak cierpienie - pozostaje.

Jan Paweł ii napisał do chorego na raka ks. Józefa Tischnera, że jego życie zostało rozpięte między py­taniami Hioba a odpowiedzią Chrystusa.

Złożony śmiertelną chorobą, wybitny teolog, Romano Gu-ardini wyznał, że stając w obliczu Boga, odważy się zapy­tać: "Po co dla zbawienia te straszliwe bezdroża, cierpienie niewinnych, wina?". Nie znalazł odpowiedzi - mówił - ani w Piśmie Świętym, ani w nauczaniu Kościoła, ani w teologii, także swojej własnej.

Słowa Jana Pawła ii mówią o istnieniu ukrzyżowanym, rozpiętym między pytaniami Hioba a odpowiedzią Chrystusa. Znaczy to, że odejdziesz z pytaniami i do końca nie znajdziesz na nie pełnej odpowiedzi, choćby ci się zdawało, że już ją posia­dłeś. W życiu i w wierze nie ma wyłącznie sfery radosnej świa­tłości. Może nawet pod koniec życia ciemność staje się jeszcze większa i to jest nasze oczyszczenie? Jezus nie słowami daje odpowiedź, ale całym życiem. odpowiedź jest dana przede wszystkim przez wydarzenia: Ukrzyżowany jest Zmartwych­wstałym, Ukrzyżowany jest Panem. Tak Bóg Go wywyższył.

Słowa Papieża są zachętą: trwaj, miej nadzieję, przechodź myślą i sercem od Hioba do Chrystusa i nie opuszczaj tych dwóch kręgów. Nie przekreślaj jednego na korzyść drugiego, niech obydwa w tobie trwają. Kiedyś zobaczysz to jaśniej, choć dziś może zaledwie coś widzisz.

Trzeba cieszyć się, że są ludzie, którzy potrafią mądrym słowem w konkretnej sytuacji przekazać drugiemu promień światła w cierpieniu. Chciałbym mieć dla innych podobne dobre słowo.

Jest taki obraz mistyczny, w którym słowa "w ręce Twoje oddaję ducha mojego" oznaczają spadanie w nieznane. Ręce złapią człowieka, ale dopiero po drugiej stronie. Moment nadziei i zaufania tutaj, za życia, wcale nie da uspokojenia i pewności.

To pokrywa się z tym, co dane mi było przeżyć. Podczas śmierci klinicznej nie szedłem przez tunel, żadne światło nie prowadziło mnie ku górze. Spadałem w ciemność. Ale czułem, że to była ciemność dobra. To budzi ufność: jeden ludzki los spośród milionów miliardów ludzi wart jest tego, aby Bóg brał go w swoje ręce i napełnił po drugiej stronie wielkim zdumieniem. Bo zaskoczenie będzie wielkie - prysną nasze ułomne doktryny teologiczne i filozoficzne. W całej prosto­cie zobaczymy, Kim jest Ten, który nas powołał do istnienia, prowadził, a o którym nie wiedzieliśmy, że jest tak blisko.

Tę żywą prawdę niosły w sobie trzy wspomniane kobiety idące do Grobu Pańskiego: złoto wiary rozjaśniające ludzkie życie, świeżość spełnionej nadziei, dar ludzkiej miłości. Na­sze małe dobro włącza się w nieskończone dobro Boga, które pragnęło się udzielać i dlatego powstał świat. Zło zostanie w końcu zwyciężone przez dobro i piękno.

Potrzebujemy takiego spojrzenia, bo nie jesteśmy zahar­towani na cierpienie. Wobec utraty, zerwania życiowej więzi i cierpienia jesteśmy istotami "ranliwymi". Dlatego prosimy o ocalenie. Widać, że mimo naszej ułomności jesteśmy go warci, skoro Bóg nas przeobraża i ostatecznie ocala.

Dlatego gotów jestem mówić samemu sobie i tym, któ­rzy cierpią: czeka cię wielkie zdumienie, chroń i poszerzaj w sobie przestrzeń zaufania. Bóg jest większy niż największa nasza nadzieja, wiara i najwspanialsze intuicje, które daje miłość. Z miłości powstałeś, do Boga-Miłości powrócisz. Idź do Światłości!

Tekst pochodzi z książki "Mądrość Serca: 18 rozmów o nadziei i miłosierdziu" ks. Wacława Hryniewicza. Ojciec Hryniewicz OMI zmarł 26 maja 2020. Był jednym z najbardziej znanych polskich teologów. Miał 84 lata.

 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Wacław Hryniewicz

Nadzieja jest mądrością umysłu i serca, która uczy skuteczniej niż sama ludzka wiedza.
Serce potrafi lepiej pojąć to, co wydaje się niedostępne. Chrześcijaństwo nie zdołało jeszcze należycie docenić wielkiej siły przeobrażonego ludzkiego serca, roli...

Skomentuj artykuł

"Nowotwór to mój przyjaciel" [WYWIAD]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.