Umierający kleryk i jego wielkie marzenie. Papież je spełnił

Umierający kleryk i jego wielkie marzenie. Papież je spełnił
(fot. smo.ka / Karolina Smorawska)

Gdy usłyszał o tym Franciszek, wzruszył się głęboko i wydał zgodę. Pewnego wieczoru zadzwonił do niego osobiście i poprosił o coś szczególnego dla siebie. Niezwykle poruszająca historia.

Przy tym bohaterze kolejny raz odżyły we mnie wątpliwości, czy powołany znaczy tak naprawdę "ukarany przez Boga"? Niestety to stwierdzenie bywa bardzo powszechne i niezauważenie potrafi wkraść się do naszego myślenia. Dlatego cieszę się, że mogłem zmierzyć się z historią tego młodego Włocha, bo odkryłem coś, czego się nie spodziewałem.

O księdzu Salvatorem stało się głośno jeszcze, gdy był klerykiem. I wbrew powszechnej regule, sława wcale nie uderzyła mu do głowy. Zresztą, ciężka to sława być znanym z tego, że się umiera - bo tak głównie przedstawiały to media. Jednak z bliska sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Salvatore Mellone dla mnie stał się wojownikiem o marzenia. Bardzo bym nie chciał, żeby pamięć o nim zakonserwowano w lukrze. W jego historii było sporo miłości i zwyczajnie wzruszających momentów, ale Salvatore przede wszystkim zaimponował mi jako facet. Chcesz wiedzieć, co to znaczy być mężnym? Przeczytaj opowieść o nim do końca.

Kiedy jest dobry wiek, by odpowiedzieć na powołanie?

DEON.PL POLECA



Salvatore Mellone urodził się 7 marca 1977 roku w Barletcie we Włoszech. Oczywiście w wielu biografiach podkreśla się, że już od dziecka był bardzo pobożny i uduchowiony. A ja myślę, że to nadinterpretacja wyciągnięta z faktu, iż uczęszczał do szkoły katolickiej. Co prawda pochodził z wierzącej i pobożnej rodziny, ale był zapewne zwyczajnym radosnym dzieciakiem, które realizowało na podwórku swoje najróżniejsze pomysły i przyprawiało rodziców o zawrót głowy. Jego późniejsze życie pokaże, że tych pomysłów miał naprawdę sporo i nie mógł usiedzieć w miejscu.

Gdy dorósł, ukończył politologię na Uniwersytecie w Bari. Brakowało mu jednak przebywania wśród ludzi, a pracę z nimi wprost uwielbiał. Był niesamowicie otwarty na poznawanie. Już znacznie wcześniej angażował się w różne akcje blisko lokalnego kościoła, a przez pewien czas był nawet katechetą. W wolnych chwilach natomiast dawał upust swojej kreatywności i wrażliwości - pisał wiersze, książki, opowiadania. Taki to był z niego człowiek orkiestra. Pracował również jako pisarz, a później też jako dziennikarz. Miał dar obserwacji ludzi, ale robił to aktywnie, wchodząc z nimi w relacje. Idealne cechy duszpasterza - i chyba to właśnie poczuł, bo w wieku 34 lat zdecydował się wstąpić do seminarium duchownego w Molfetcie.

To dość późny wiek jak na rozeznanie powołania, chociaż ja osobiście myślę, że idealny. W zasadzie każdy wiek jest dobry, żeby odpowiedzieć Bogu. Jeden z moich ulubionych autorów, Andrzej Kijowski, pisał w jednym ze swoich esejów, że wolność otrzymana od Boga niesie ze sobą poważne ryzyko, bo każda istota - czy to pszczoła, czy mrówka - ma wpisane w swoją naturę zadania, które wykonuje. Człowiek jest natomiast jedynym stworzeniem, które może swoje powołanie odrzucić, bo jest wolny. Jest też jedyną istotą, która starzejąc się i umierając, potrafi płakać, bo nie rozpoznała swojego powołania. Salvatore zdążył odnaleźć swoje miejsce i gdy umierał, płakał ze szczęścia, a nie z żalu. To duża lekcja, aby myśleć serio o swoim życiu.

Salvatore miał już za sobą wiele życiowych doświadczeń, które pozwalały mu zrozumieć przyszłych wiernych. Zdecydowanie nie był oderwany od rzeczywistości, a służby nauczył się jeszcze jako osoba świecka. Do seminarium szedł z konkretnymi zdolnościami, które zawsze są na wagę złota. Pierwszy przygotowawczy rok spędził na przemyśleniu swojej decyzji i dopiero w 2012 roku rozpoczął studia filozoficzne. W tym samym czasie nie porzucił pisania, a ze swoim seminaryjnym przyjacielem wydał książkę. O czym była? O wolności i uśmiechaniu się do Boga - tak można też najkrócej opisać duchowość Salvatorego. Pozycja okazała się bestsellerem wśród wiernych.

Jak spełniać marzenia w starciu z chorobą?

Po drugim roku studiów Salvatore dowiedział się, że ma nowotwór przełyku. Kolejne badania pokazały, że guz był wyjątkowo złośliwy. Niestety leczenie nie przynosiło żadnego rezultatu. Kleryk się nie poddawał. Miał tylko jedno marzenie i podzielił się nim ze swoim bliskim przyjacielem, proboszczem. "Chcę chociaż przez jeden dzień być księdzem" - powiedział do niego. W odpowiedzi otrzymał motywację, aby udał się do biskupa, bo tylko on może w tym pomóc. Salvatore wziął te słowa zupełnie na poważnie. Tym bardziej że miał naprawdę niewiele czasu, bo lekarze mówili jasno: "Nie dożyjesz czterdziestki".

W krótkim czasie spotkał się z abp. Giovannim Battistą Picherrim i powiedział mu te same słowa, co swojemu dobremu znajomemu: "Chociaż jeden dzień". Arcybiskup po usłyszeniu tych słów wybuchnął płaczem, o czym sam opowiedział już w późniejszych wywiadach. Był tak dotknięty całą tą sytuacją i dość niezwykłą prośbą, że od razu zdecydował się zgłosić sprawę do Kongregacji ds. Duchowieństwa w Watykanie. Salvatore w tym samym czasie postanowił działać i na poziomie uniwersyteckim przyspieszył tok nauczania, żeby jak najmniej obciążać arcybiskupa swoją niecodzienną prośbą. Jednocześnie brał udział w wykańczającym leczeniu i badaniach. Dzielił więc czas nie tylko na wzmożoną naukę, ale też wizyty w szpitalach i duszpasterstwo. Wykorzystywał fakt, że musiał poddawać się leczeniu i odwiedzał ludzi w szpitalu, rozmawiał z nimi.

Nie prosił również o specjalne traktowanie. Tak jak wcześniej wykonywał swoje zadania między ubogimi, których wspierali klerycy. Nie było w tym nic dziwnego, bo zawsze powtarzał, że jest zakochany w przesłaniu papieża Franciszka o wychodzeniu na peryferie Kościoła. Tam widać czuł się najlepiej i to przyjął za swoje motto, takim chciał być księdzem. Przyjaciele mówili, że z powodu nowotworu Salvatore odczuwał wielki ból, na który nie pomagały już żadne tradycyjne środki przeciwbólowe. Utrudniał on również jedzenie i picie, przez co chudł i słabł.

Nietypowa prośba papieża Franciszka

Historia młodego kleryka stała się głośna w całych Włoszech. Pisali o nim prawie wszyscy, a informacja z Kongregacji ds. Duchowieństwa trafiła do samego papieża Franciszka, który podobno nie mógł powstrzymać wzruszenia i każdego dnia myślał o nim, modląc się za jego zdrowie. Szybko przyszła więc z Watykanu decyzja pozytywna i zaczęły się przygotowania do święceń. Krótko przed nimi Salvatore odebrał telefon. Po drugiej stronie był sam papież Franciszek, który postanowił złożyć mu życzenia. Miał też do niego szczególną prośbę: "Proszę, abyś swoje pierwsze błogosławieństwo ofiarował mi!". Papież podziękował mu również za to wszystko, co dzięki niemu dzieje się dobrego w ludziach. Salvatore obiecał spełnić prośbę papieża. Taki był początek krótkiej, ale pięknej przyjaźni pomiędzy tymi wyjątkowymi kapłanami.

16 kwietnia 2015 roku Salvatore Mellone przyjął święcenia kapłańskie z rąk swojego arcybiskupa. Wszystko było przygotowane specjalnie dla niego. Ze względu na bardzo zły stan zdrowia w uroczystości uczestniczył, siedząc w fotelu. Jednak sam moment święceń pragnął przejść jak każdy kandydat do kapłaństwa. Z pomocą innych zostaje położony krzyżem na ziemi. Mało kto był w stanie śpiewać, tak wszyscy byli poruszeni tym widokiem i płakali. Już po święceniach zgodnie z obietnicą swoje pierwsze błogosławieństwo skierował na papieża Franciszka.

Film przedstawia moment święceń kapłańskich ks. Salvatore:

Niestety krótko po święceniach stan zdrowia ks. Salvatorego się pogorszył. Z każdym dniem było gorzej i nie mógł on już nawet odprawić mszy w kościele parafialnym. Przychodzili za to do niego ludzie, a jego mały pokoik stał się przez najbliższe tygodnie najbardziej obleganą kaplicą we Włoszech. Udało mu się nawet ochrzcić tam jedną małą parafiankę. W swoich kazaniach mówił więcej o radości i obecności Boga niż o własnym cierpieniu. Jego homilie zostały spisane przez przyjaciół. W tych ostatnich dniach rzeczywiście był wsparciem dla innych. Codziennie powtarzał: "Jak pięknie być księdzem".

Przez ostatnie trzy dni swojego życia nie był już w stanie odprawiać mszy. Zmarł w godzinie miłosierdzia Bożego, w święto Apostołów Piotra i Pawła. Zgodnie z jego prośbą pogrzeb miał być prawdziwie radosny. Zebrało się na nim wielu świeckich i sporo włoskiego duchowieństwa. Wszystko było białe, lśniące, a ludzie śpiewali radosne "Alleluja" zamiast żałobnych pieśni - zgodnie z jego życzeniem.

Najtrudniejsze rekolekcje kapłańskie, z jakimi przyszło im się zmierzyć

Po śmierci okazało się, że ks. Salvatore wymieniał z papieżem prywatne listy. Nie wiadomo, ile ich było. W jednym z nich napisał do Franciszka, że to, co przeżywa, ofiarowuje osobiście za niego. Arcybiskup Pichierri podkreślał wielokrotnie, że Salvatore Mellone został księdzem nie dlatego, że umierał, ale ponieważ był nadzwyczaj dojrzały, co biskup nie zawsze spotykał nawet u diakonów po ostatnim roku czy księży już po święceniach. Kilka tygodni po pogrzebie posypało się również wiele świadectw kapłanów, którzy te minione miesiące nazywali swoim "Wielkim Czwartkiem" i "najtrudniejszymi rekolekcjami kapłańskimi, z jakimi przyszło im się zmierzyć".

Nie mam żadnej wątpliwości, że nowotwór i śmierć Salvatorego były jedynie tłem dla tego, co ważne. Prawdziwa historia opowiadała między wierszami o czymś zupełnie innym. Salvatore mógł przecież rzucić seminarium i zrobić wszystko to, czego nie zdążył wcześniej. Tylko że bycie księdzem było właśnie tym, czego najbardziej pragnął. Zaryzykował wszystko, by spełnić marzenie. On był totalnie zakochany w perspektywie służenia. Myślę, że szybko pogodził się z tym, że nie ma dla niego ratunku. Papieżowi powiedział nawet: "Nie proszę Boga o uzdrowienie, ale o radość i siłę". Postanowił uratować coś więcej - swoje marzenia. Mógł poddawać się kolejnym wykańczającym kuracjom i zamknąć w świecie choroby. On jednak dostał jakby drugi impuls, moc, którą postanowił wykorzystać, by chociaż jeden dzień stać przy ołtarzu.

Ten jeden dzień to najpotężniejsza waluta świata. Zawsze brakuje tylko tego jednego dnia, bo się nam wydaje, że mamy ich przed sobą jeszcze wiele. Gdybyśmy dziś umarli i mogli prosić Boga o jedną rzecz, to większość z nas poprosiłaby właśnie o "ten jeden dzień". I nagle okazałoby się, że przez 24 godziny można naprawić wszystkie dziurawe relacje, spełnić marzenia, wyznać miłość i się nawrócić, a po wszystkim zasnąć szczęśliwym we własnym łóżku. Tymczasem dopóki mamy wyobrażenie, że dni przed nami jest wiele, dopóty wydają się nam one bez wartości. Dzień, którego nam zabraknie, oddajemy Facebookowi, telefonom, telewizji i wielu innym pożeraczom czasu. Salvatore Mellone prosił o jeden dzień, a dostał ich aż 74. Bóg szanuje nasze marzenia.

***

Więcej inspirujących historii ludzi, którzy pokazują czym jest świętość, znajdziesz w książce "Po tej stronie nieba. Młodzi Święci"

***

Szymon Żyśko - redaktor portalu Deon.pl, grafik i reportażysta. Uwielbia spotykać się z ludźmi, słuchać ich opowieści, a potem przelewać je na papier. Prowadzi blog Pudełko nic (nothingbox.pl)

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Szymon Żyśko

Zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boga, dlatego najbliżej Niego jesteśmy, będąc sobą.

Byli ludźmi takimi jak ty. Żyli intensywnie i kochali to, co robili. Ich historie to dowód na to, że niebo można odnaleźć tu i...

Skomentuj artykuł

Umierający kleryk i jego wielkie marzenie. Papież je spełnił
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.