Z Chrystusem u naszego boku

Z Chrystusem u naszego boku
(fot. victoria.wright./flickr.com)

Wyobraźmy sobie, że tuż po swoim zmartwychwstaniu Jezus co prędzej udaje się do pałacu arcykapłana, puka do drzwi i mówi: "Witaj, Kajfaszu, może byśmy porozmawiali na spokojnie o piątkowym zajściu". Albo czyż Chrystus nie mógłby umówić się na kolejne spotkanie z Piłatem, wyjaśniając mu dokładniej, czym jest prawda? Być może taka wersja wydarzeń bardziej zadowoliłaby nasze oczekiwania. Ale Pismo św. znowu nas zaskakuje. Zamiast spektakularnego okazania triumfu nad przeciwnikami Ewangelie ukazują nam Jezusa, który wraca do swoich. Zamiast intelektualnego roztrząsania, co tak naprawdę wydarzyło się trzeciego dnia po śmierci Chrystusa, ewangeliści kładą akcent na spotkania zmartwychwstałego Pana z uczniami, które przywracają zachwiane relacje.

O brzasku kobiety przychodzą do grobu, aby dopełnić pogrzebowych rytuałów i przeboleć stratę po Mistrzu. Zupełnie nie spodziewają się tam ani anioła, ani tym bardziej Zmartwychwstałego. Najpierw słyszą, że Pan powstał z martwych. Następnie na polecenie anioła wracają do pozostałych uczniów. Kobiety, w przeciwieństwie do apostołów, wierzą w objawioną im nowinę, chociaż nie zobaczyły jeszcze Jezusa. Ciekawe, że według św. Mateusza do pierwszego spotkania obu Marii ze zwycięskim Panem dochodzi dopiero wtedy, kiedy niewiasty wyruszają w drogę, by powiadomić o wszystkim apostołów. Chrystus nie objawia się im przy grobie, lecz w trakcie wypełniania misji powierzonej im przez niebieskiego posłańca. Jezus towarzyszy kobietom, idąc ich śladami.

Zmartwychwstanie zapoczątkowuje nową formę obecności Boga, która polega na asystowaniu uczniom w realizacji ich chrześcijańskiego powołania. Już w Starym Testamencie pojawia się zapowiedź tajemniczej bliskości Jahwe, który wspiera Psalmistę w utrapieniu: "Nie zachwieję się, bo Pan jest po mojej prawicy" (Ps 16, 8). By zrozumieć, czym jest zmartwychwstanie, należy szczerze zaangażować się w powierzone nam zadania. Z wolna odkryjemy, że chodzi nie tylko o to, co stanie się z naszym ciałem po śmierci lub jaką postać przybierze nasza odmieniona egzystencja. Moc zmartwychwstania daje nam się poznać teraz, jeśli na poważnie potraktujemy wezwanie Chrystusa do naśladowania Go w naszej codzienności.

Z ewangelicznych relacji wiemy, że większość uczniów po śmierci Mistrza zamierzała powrócić do zajęć, które wykonywali, zanim spotkali Nauczyciela. Uczniowie z Emaus udali się do domu, gdyż ich oczekiwania zostały zawiedzione. Część apostołów zaczęła ponownie łowić ryby. Maria Magdalena nie miała pojęcia, co dalej począć. Skupiła się więc na swoim bólu i opłakiwała Mistrza. Ich zdaniem, wspaniała przygoda dobiegła końca. Ponadto przygniótł ich ciężar negatywnych uczuć: frustracja, rozczarowanie, lęk, wątpliwości, osamotnienie, pustka, zmieszanie, smutek. Co wobec tego robi Chrystus? Próbuje pokrzyżować ich plany powrotu do "dawnego" stylu życia. Podnosi uczniów na duchu, rozwiewa wątpliwości, wyprowadza z ciemności i zagubienia.

DEON.PL POLECA

Święty Mateusz zupełnie pomija opis wyglądu Chrystusa, który dla niego nadal pozostaje "Jezusem Ukrzyżowanym". Nie wspomina ani słowem o przechodzeniu przez ściany i zamknięte drzwi. Grób również schodzi na dalszy plan, zresztą zniknięcie Ciała można różnie interpretować, jak uczynili to chociażby faryzeusze, twierdząc, że zostało skradzione przez uczniów. Na przekór temu ostatnie słowa tej Ewangelii dotyczą obietnicy duchowej obecności Zbawiciela w Kościele i w historii świata. Ważniejsza okazuje się wskazówka, że Pana można rozpoznać, kiedy wprowadza się Jego słowa w czyn.

Kiedy Zmartwychwstały w końcu ukazuje się Mariom, zasadniczo powtarza i autoryzuje polecenie anioła, z jednym, znamiennym wyjątkiem. Uczniów, którzy rozpierzchli się w Wielki Czwartek, zdradzili i stchórzyli, nazywa braćmi. Piękny jest ów pojednawczy gest Chrystusa, który pragnie ponownego spotkania z uczniami i umocnienia ich zachwianej wiary. Przemiana uczniów w braci dokonuje się bez ich wiedzy i konieczności przyznawania się do haniebnej ucieczki w Ogrójcu. Nigdzie w Ewangeliach ze strony uczniów nie pada słowo "przepraszamy". Kobiety stają się apostołkami nowej formy obecności Pana oraz głosicielkami pojednania.

Ale to nie wszystko. Jezus mówi do niewiast: "Idźcie wszyscy do Galilei, tam mnie zobaczycie". Dlaczego Galilea? W świetle Ewangelii św. Marka to właśnie w tej krainie Jezus nauczał i dokonywał cudownych znaków. Stamtąd również pochodził. W Galilei wszystko się zaczęło. Chrystus zdaje się więc mówić do uczniów: "Jeśli chcecie pojąć coś ze zmartwychwstania, nie patrzcie na grób, ale powróćcie do początku. Jeszcze raz posłuchajcie Słowa, które do Was wypowiedziałem. Ono jest »lampą dla waszych stóp, światłem na waszej ścieżce«" (por. Ps 119, 105). Według św. Mateusza pierwsze słowa wypowiedziane przez Jezusa w Galilei brzmią następująco: "Nawracajcie się, albowiem bliskie jest Królestwo Niebieskie" (Mt 4, 17). Czyż nawrócenie nie jest niczym innym jak powrotem do początku, do korzeni, do obranej drogi, z której zboczyliśmy? Czy nawrócenie nie polega na ciągłym odświeżaniu powziętej przez nas decyzji wierności w małżeństwie, życiu zakonnym czy kapłańskim, nadwątlonej trudami i doświadczeniami codzienności?

W kontekście Wielkiejnocy Jezus wzywa nas, wierzących: "Idźcie do Galilei", czyli sięgnijcie do waszego początku w wierze, którą wam podarowałem, umacniając ją w sakramencie chrztu". Nic dziwnego, że podczas celebracji Wigilii Paschalnej tyle w niej znaków: światło, obfity stół słowa, woda, chleb i wino. Te znaki mają umożliwić aktywne przeżycie tajemnicy zmartwychwstania, która łączy się z naszym początkiem, czyli chrztem.

Zapytajmy się więc, co dzisiaj świętujemy. Jezus powstał z martwych, ale co z tego wynika dla naszego życia? Po części już odpowiedzieliśmy sobie na to pytanie. Ale zróbmy kolejny krok naprzód. Spróbujmy nasz początek połączyć z ostatecznym końcem, którego oczekujemy. I tu pojawia się kolejny paradoks. Dla wierzącego prawdziwym końcem i początkiem nowego jest chrzest. W obmyciu wodą rodzimy się na nowo. Czasami, podobnie jak apostołowie po Wielkim Piątku, nie rozumiemy, że spotkanie Jezusa było dla nas absolutnym końcem dawnej egzystencji i początkiem nowej, której finał będziemy oglądać w domu Ojca. Dlatego chrześcijanin może wypowiedzieć szokujące zdanie: "Teraz zaś już nie ja żyję, żyje we mnie Chrystus" (Ga 2, 20). Od tego momentu Chrystus kształtuje człowieka: jego ciało, duszę, myśli, uczucia, jego miłość, siły i zdolności. Stary człowiek obumiera, podczas gdy nowy wzrasta. Ale ten nowy człowiek jest "niewidzialny", jak pisze św. Paweł, a jego odnowa nie dokonuje się automatycznie, za kiwnięciem palca.

Co z nami będzie? Po co żyjemy? Co wydarzy się po śmierci? Te pytania o nasze przeznaczenie rzadko pojawiają się w polu naszego zainteresowania. Odsuwając je na boczny tor, nie zrozumiemy, jaką rolę odgrywa w nas przyjęty sakrament chrztu. Zmartwychwstanie radykalnie zmienia koncepcję życia i śmierci. Na ogół myślimy, że to śmierć biologiczna jest naszym największym wrogiem. Ale istnieje jeszcze coś gorszego.

Pismo św. i ojcowie Kościoła uczą, że wszyscy zmarli przed Chrystusem trwali w Otchłani, w krainie śmierci i ciemności, w krainie niewyobrażalnej samotności, z dala od Boga. Umrzeć to być spętanym przez śmierć, której sprawcą jest diabeł. Śmierć to pewien duchowy stan, a nie moment przejścia na tamten świat. Prawdziwa śmierć jest niewidzialna, podobna do snu i cienia. Zstąpienie do Otchłani było kontynuacją śmierci duchowej, która nastąpiła już za życia, jako skutek grzechu, czyli odwrócenia się plecami do Boga. Nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, jak wielkim cierpieniem jest dla człowieka odłączenie od Boga. To bycie spragnionym i pozbawionym wody do picia nie na chwilę, ale na zawsze.

Jezus też tam trafił. Doświadczył śmierci do końca, nie tylko na krzyżu, ale i w piekłach. Z ogromną różnicą: stoczył tam za nas bitwę, którą rozpoczął na krzyżu. Co roku w orędziu paschalnym słyszymy te słowa: "Chrystus, skruszywszy więzy śmierci, jako Zwycięzca wyszedł z otchłani". W Nim spełniło się proroctwo Izajasza: "Nad mieszkańcami krainy mroków zabłysło Światło" (Iz 9, 1). Odtąd naszym przeznaczeniem jest przeniknięte miłością światło, a nie przerażająca ciemność. Dlatego w Wigilię Paschalną święcimy ogień i paschał. Chrystus powstał z martwych, czyli wyszedł spomiędzy umarłych, a potem zasiadł po prawicy Ojca. Nie został tak po prostu wskrzeszony do życia. Wstąpił do Ojca z Otchłani, a potem ukazywał się uczniom. Gdyby nie Chrystus, jakoś żylibyśmy po przejściu na tamten świat, ale co to za życie. Żałosne i smutne trwanie w gęstej ciemności bez końca, bez nadziei, bez Boga. A tego Bóg nie chce, bo stworzył nas do życia, które jest pełnią radości i pokoju.

Oto wspaniała nowina Wielkiejnocy, godna niekończącego się Alleluja: Ojciec, Syn i Duch Święty wyrywają nas ze szponów śmierci, tak że nikt z nas nie będzie już oddzielony od Boga. Cali, z duszą i ciałem, staliśmy się własnością Boga, a nie śmierci i szatana. I to jest życie wieczne. Śmierć fizyczna to zaledwie przejście do życia, chociaż powodujące w nas dreszcze, aby oglądać Boga twarzą w twarz. Jesteśmy w rękach Boga i nic nie może nam już zagrozić.

Ale to nie wszystko. Ojciec, Syn i Duch Święty działają teraz, nie tylko w przeszłości i przyszłości. Teraz przeprowadzają nas ze śmierci duchowej, czyli grzechu, do życia wiecznego, do wspólnoty ze sobą. W Ewangelii św. Jana czytamy: "A w miejscu, gdzie Go ukrzyżowano, był ogród, w ogrodzie zaś nowy grób. Tam właśnie pochowano Jezusa" (J 19, 41). Święty Jan wyraźnie odsyła nas do początku historii człowieka w Księdze Rodzaju. Z Edenu wypływała rzeka, aby nawadniać cały ogród, w którym mieszkał człowiek (por. Rdz 2, 10). To symbol życia Bożego, które podtrzymuje wszystko w istnieniu.

Z boku Chrystusa również wypłynęła krew i woda, która ponownie stwarza i odradza człowieka. Ta woda życia, czyli szczególna moc i dar Boga, nawadnia ogród, jakim jest cały nasz świat wyschły z pragnienia niespełnionej miłości i pokoju; świat wypalony nienawiścią, niewdzięcznością i wszelkiego rodzaju podłością.

Od tronu, na którym zasiada Ojciec, Syn i Duch Święty, "wypływa rzeka wody życia, lśniąca jak kryształ" (Ap 22, 1). Gdzie jest ta woda? Jak możemy jej zaczerpnąć? Płynie ona do nas przez sakramenty, a zwłaszcza chrzest, Eucharystię i spowiedź. Tu bije źródło życia wiecznego, czyli zmartwychwstania. Kiedy pijemy tę wodę, przystępujemy do sakramentów, słuchamy głoszonego podczas nich Słowa, czyli Boga, który działa, wówczas przestajemy być "suchymi drzewami", jak nazywa nas Jezus podczas swojej męki, zwracając się do płaczących niewiast.

Człowiek jako suche drzewo oddycha, je i pije, ale duchowo obumiera. "Był umarły, a ożył" - mówi ojciec do syna marnotrawnego. Dzięki Chrystusowi możemy stać się "drzewami zasadzonymi nad płynącą wodą, które przynoszą owoc w swoim czasie" (Ps 1, 3). Co to za owoc? Owoc Ducha: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, opanowanie (Ga 5, 22). Jest to owoc, którym lśni Jezus zmartwychwstały, prawdziwy Bóg i człowiek. I my, dzięki pomocy Trójcy Świętej, możemy osiągnąć podobieństwo do Chrystusa.

To kolejny powód naszej wielkanocnej radości. Za darmo, bez spełnienia uprzednich warunków, możemy zwyciężać nad naszym egoizmem i poświęcać się dla innych na wzór Chrystusa. Oglądać Boga w wieczności będzie mógł tylko ten, kto zostanie upodobniony do Syna. Możemy stać się drugimi Chrystusami, jeśli ciągle pijemy wodę, którą On nam daje. Warto więc powracać ciągle do początku, aby przypominać sobie, kim tak naprawdę jesteśmy. We wszystkich sakramentach, w naszej misji, wypełnianej z wiarą, Bóg dzieli się z nami jak niewysychające źródło, abyśmy nie ustali w drodze i nie wracali do "dawnego" stylu życia.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Z Chrystusem u naszego boku
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.