Szczęście mieszka na północy

Szczęście mieszka na północy
(fot. shutterstock.com)
Małgorzata Golik / pk

Wczoraj obiegła świat informacja, że 60 mil morskich od brzegów Libii zatonął kuter, którym płynęło 700 imigrantów. Mimo, że nadal trwa akcja ratunkowa - szanse na odnalezienie żywych rozbitków są znikome. Niestety nie jest to pierwsza ani ostatnia tragedia płynących po szczęście do Europy mieszkańców Afryki. W ostatnich miesiącach media kilkakrotnie informowały o zatonięciu kolejnych statków  na Morzu Śródziemnym przewożących nielegalnych imigrantów z czarnego lądu.

Co powoduje, że ryzykując życie, wsiadają na niewielkie statki i kutry rybackie zawierzając swój los w ręce nieznanych im handlarzy, płacąc za to oszczędnościami całego życia? Jakie powody kryją się za podejmowaniem tych rozpaczliwych podróży - masowych ucieczek, które wielokrotnie kończą się tragedią całych rodzin.

Warto podkreślić, iż bez względu na przyczyny, jakie skłaniają tych ludzi do migracji, rządy państw do których się udają określają ich wszystkich jednym mianem - nielegalnych imigrantów. Wielokrotnie stereotypowo obraz całej tej sytuacji pokazuje europejska prasa. Z rozmów dziennikarzy z uciekinierami o ich podróżach z afrykańskich szlaków migracyjnych wyłania się obraz zrozpaczonych ludzi, którzy często chcą jedynie odzyskać godność i wolność, której nie mają w swojej ojczyźnie. Warto przyjrzeć się, jak wyglądają początki i źródła tej wielkiej rzeki ludzi, dotąd bowiem widzieliśmy obrazy tylko z jej ujścia - czyli mniej lub bardziej zniszczone łodzie docierające (lub nie) do brzegów Lampedusy.

W położonym nad Oceanem Atlantyckim senegalskim mieście Mbour wszyscy mieszkańcy dyskutują o Europie. Wypłynęły stąd już setki pirog wypełnionych zdeterminowanymi ludźmi, a nielicznych, którym udało się dotrzeć do europejskich wybrzeży, odesłano z powrotem do Senegalu. Mimo przerażających statystyk wielu młodych Senegalczyków wciąż podejmuje ryzyko zamorskiej wyprawy, próbując obejść prowadzoną przez europejską stronę politykę ograniczeń. Rząd hiszpański (uciekinierzy z tego rejonu dopływają na Wyspy Kanaryjskie) prowadzi na tym froncie aktywną działalność, której celem jest zatrzymanie wypraw. Uszczelnia się więc granice morskie, a tych którym uda się je przekroczyć, odsyła się z powrotem do ich kraju. Uciekinierzy nadal jednak snują marzenia o lepszym życiu w Europie podejmując kolejne próby sięgnięcia poza horyzont bezkresnego morza. Wbrew doniesieniom o zarabiających na przeprawach organizacjach mafijnych i bezwzględnych przewoźnikach, sytuacja w Senagalu wygląda znacznie lepiej. Przy zbieraniu funduszy na wyjazd wykorzystuje się bowiem popularną w tym regionie formę oszczędzania - tzw. tontynę. Polega ona na tym, że od każdego znajdującego się w danej grupie członka zbiera się określoną, okresową wpłatę, która w drodze losowania przeznaczana jest dla jednego z uczestników. Otrzymuje on wtedy całą zebraną przez grupę sumę pieniędzy. Jest to zakorzeniony od pokoleń w miejscowej tradycji zwyczaj dostosowany do nowych okoliczności. Dzięki niemu dzielnice, wioski, grupy przyjaciół mogą wspólnie zakupić potrzebne rzeczy i razem wyruszyć w podróż. Pomocna okazuje się także współczesna technika - GPS-y, łodzie oraz dostępna dla wielu sieć internetowa. Niektóre senegalskie strony i fora zawierają porady, wskazówki i sugestie dotyczące zorganizowania i zaplanowania takiego rejsu.

DEON.PL POLECA

Grobowiec ludzi i nadziei

Na wschód od Senegalu, niemal w centrum północnej Afryki znajduje się nigeryjski Agadez. W upalnym mieście znajduje się dworzec autobusowy gdzie krzyżują się drogi przyjeżdżających i odjeżdżających. Samo miejsce stanowi konieczny przystanek w dalszej drodze na północ - w kierunku Maghrebu, a dalej do Europy. Realia życia przybywających do Agadezu bez środków do życia imigrantów są dramatyczne, brutalne aresztowania uciekinierów i repatriacje to nieraz codzienność. W tym tranzytowym mieście, nawet ludzie tu urodzeni i wychowani uważają swój pobyt w nim za tymczasowy. Wielu z nich także wyrusza szlakiem na północ. Mieszkańcy Agadezu nie patrzą w przyszłość, a swoją przeszłość - złoty wiek sprzed pięciuset lat, kiedy zatrzymywały się tu wszystkie zmierzające do Afryki Północnej karawany - uważają tylko za ciekawostkę turystyczną. Dla wielu "podróżników" miasto oznacza początek nowego, lepszego życia. Nie oglądają się tu za siebie, ale spoglądają z nadzieją na północ, ku wymarzonej Europie, zostawiając za swoimi plecami dotychczasowe życie.

Po przyjeździe do miasta migrantami zajmują się pośrednicy oferujący pełen zakres usług: gościnę w domach w oczekiwaniu na dalszą wędrówkę, wyżywienie, przeprawę przez granicę i pustynię. Ceny wahają się w zależności od pochodzenia i statusu społecznego przybyłych. Trzeba doliczyć jeszcze łapówki dla policjantów i celników. Niektóre agencje organizujące przejazd do Libii działają jawnie. Obrazy, jakie przedstawia się Europejczykom o organizacjach całościowo zajmujących się migrantami, nie zawsze są prawdziwe. Często są to pojedyncze osoby wykorzystujące swoje znajomości w odpowiedzi na zapotrzebowanie rynku. Podejrzani i zmienni pośrednicy pełnią zarówno rolę zwykłych przemytników, jak i niejednokrotnie wybawców. Często są jedynym łącznikiem migranta z nowym miejscem, pomagają zorganizować dokumenty lub wyjście z więzienia w przypadku mających często miejsce aresztowań. Pośrednicy zwani "ułatwiaczami" są podstawowym ogniwem między organizującymi przejazd, a korzystającymi z niego. Nazywa się ich też "aniołami stróżami", którzy za opiekę, którą zapewniają otrzymują należne wynagrodzenie. W opozycji do zachęcających do wyjazdu, pojawiają się coraz częściej liczni przewodniczący organizacji pozarządowych, którzy skuszeni perspektywami pozyskania środków z funduszy europejskich, zniechęcają ludzi do migracji.

Dla wielu mieszkańców południa kontynentu Afryka kończy się tam, gdzie zaczyna Sahara. Jest ona dla nich początkiem ziemi zamieszkałej przez Arabów, z którymi nie mają dobrych stosunków. To dla nich trudne do przebycia morze piasku z nieprzychylnym klimatem. Wielu podróżnych to obecnie tzw. usiedleni. Są nimi tysiące ludzi, którym zabrakło pieniędzy na dalszą podróż, nie maja też czym zapłacić za drogę do domu. Wielokrotnie ich postój przedłuża się do kilku miesięcy, a nawet lat. Nie mogą powrócić w rodzinne strony bez niczego, zwłaszcza, że aby mogli opuścić swoje wioski i miasteczka ich rodziny musiały się zadłużyć. Trwają więc w oczekiwaniu na przypływ gotówki, podejmują się źle opłacanych prac, a każdy kolejny dzień zaczyna przypominać poprzedni , ich czas mija w oczekiwaniu na cud. Niektórzy postanawiają osiąść w miejscu aktualnego pobytu, inni nie rozstają się z marzeniami o lepszym świecie i życiu w Europie. Patrząc z dystansu, ich upór wydaje się szaleństwem. Niestety, czasami jest on ich jedyną bronią w walce z rzeczywistością.

Jedną rzecz trudno wszystkim zrozumieć. Przecież Europejczycy potrzebują niewykwalifikowanych, tanich pracowników do pracy w polu, a jednocześnie zajadle bronią dostępu do swoich granic. Schizofreniczne, pełne sprzeczności podejście starego kontynentu potrzebującego przecież imigrantów, widać właśnie w pochłaniających fortunę działaniach chroniących go przed napływem "obcych" przybyszów. Unia Europejska wymusza przeprowadzanie łapanek, płaci też krajom afrykańskim za wzmacnianie ich granic, jednocześnie przerzucając na nie odpowiedzialność. Częste są też przypadki, iż zagadnieniem tym zajmują się w Europie niekompetentni ludzie, rozpowszechniający informacje zaczerpnięte z poczytnych gazet, a nie przeprowadzanych na miejscu badań czy rozmów.

Dlaczego Afrykanie chcą jechać do Europy, która jest przyczyną większości ich krzywd? Wielu imigrantów uważa, że na ich kontynencie nie ma dla nich przyszłości. A przecież kto, jeśli nie ci młodzi mężczyźni jest perspektywą dla Afryki? Wyjeżdżają (lub częściej tylko próbują wyjechać) wierząc, że gdy zarobią odpowiednio dużo wrócą do swoich krajów i zainwestują uzyskane pieniądze, zapewniając lepsze jutro swoim ojczyznom. Warto pamiętać, że to, o czym my szybko zapomnimy przełączając program lub odkładając gazetę stanowi ich codzienność.


Na podstawie książki Stefano Libertiego "Na południe od Lampedusy. Podróże rozpaczy", Czarne, 2013.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Szczęście mieszka na północy
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.