Kiedy nietykalność w Kościele dotyczy nie tego, co potrzeba

Kiedy nietykalność w Kościele dotyczy nie tego, co potrzeba

Jestem z Archidiecezji Wrocławskiej. Większość mojego życia upłynęła w świadomości, że kardynał ma na imię Henryk, a na nazwisko Gulbinowicz. To było znane i lubiane nazwisko. I nagle okazało się, że słoneczny awers ma także swój ciemny rewers, który wielu do tej pory nie mieści się w głowie. 

To zrozumiałe, że się nie mieści. Zawiódł ktoś ważny. Tajemnice wyszły na jaw pod koniec jego blisko 100-letniego życia, po blisko 30 latach zarządzania archidiecezją. Pełnił ważną społeczną rolę we Wrocławiu. Był też duszpasterzem. Udzielał sakramentów. Wydawałoby się oczywiste, że teraz potrzeba by całego sztabu psychologów i księży, którzy pomogą się uporać z doświadczeniem, które dotyka nie tylko wrocławian, ale i Kościoła w całym kraju. Potrzeba by słuchaczy, którzy wezmą na siebie historie o koszmarnym rozczarowaniu. Wyjaśnią. Odpowiedzą na pytania. Będą dostępni.

To się jednak nie dzieje.

Pojawiło się (na szczęście choć tyle) kilka oświadczeń i przeprosiny w liście pasterskim. Oszczędne kondolencje Przewodniczącego KEP – szkoda wielka, że bez wzmianki o współczuciu, jakiego potrzebują teraz ludzie, którym coś ważnego się rozpadło. Już nie wiedzą, z kim się znali. Kim była postać, którą cenili. 

DEON.PL POLECA

Przejmują mnie głosy, które w głównym bohaterze tych wydarzeń – widzą ofiarę. I to też zrozumiałe. Wypieramy to, co za trudne. Jestem przekonana, że wiele osób na samą myśl o rozczarowaniu, jakie mogliby przeżyć, nie jest w stanie dopuścić myśli, że człowiek, którego poznali wyłącznie od dobrej strony, mógł dopuszczać się ewidentnego zła (a może i używać swojego miłego „awersu”, by tym skuteczniej kryć nadużycia). Że mógł działać ze szkodą dla powierzonych sobie osób albo robić rzeczy kompletnie niezgodne z pełnioną w życiu rolą i złożonymi obietnicami. Jakąś formą poradzenia sobie z tym szokiem jest też zdewaluowanie znaczenia tego zła. Ponieważ zaś dokładne przyczyny nałożonych przez Watykan kar pozostają niejasne i owiane tajemnicą, tym łatwiej wierzyć w spisek. 

Powracają przy tej okazji w komentarzach zdania, które padały już wielokrotnie w kontekście nadużyć duchownych. „Może i miał słabości, ale był dobrym człowiekiem”. „Zostawmy Bogu osąd nad kapłanami”. „Nie nam to sądzić”. „O zmarłych mówi się dobrze albo wcale”. Czy jednak nie są czasami sposobem powiedzenia, że „nie ma tematu”? Czy chodzi o szacunek i godne traktowanie każdego, czy o kult nietykalności – bo jeśli dotkniemy ich win, runą wszystkie autorytety i nie zostanie nic z fundamentów naszej wspólnoty i naszej wiary? A sami zamienimy się w tych „złych”, rzucających kamieniami w grzeszników? 

Gdy obstajemy przy nietykalności sprawców, całkowicie wymazujemy los ofiar. Gdy jako ofiarę przedstawiamy kardynała, ich krzywda ulega unieważnieniu i rozmyciu. Nie jest osądem stwierdzenie, że ktoś, kto sprawił w życiu ileś dobra, czynił także ewidentne zło i był sprawcą krzywdy, którą w dodatku ukrywał. Mam smutne poczucie, że gdy eter zajmują jałowe dyskusje na temat wizerunku hierarchów, umykają losy poszkodowanych, którym doznana krzywda najczęściej połamała całe życiorysy. Bo gdy mówimy, że „nie ma tematu”, okrywamy całunem obojętności ich cierpienie. Dajemy im znać, że nie obchodzą nas ich rozrywające pamięć wspomnienia. Nie obchodzi nas, że kojarzą sutannę ze strachem i upokorzeniem. Koloratkę z własną bezsilnością i poczuciem zbrukania. Nie chcemy wiedzieć, jakie skutki dla ich dzisiejszego życia ma pamięć sytuacji, gdy to osoba duchowna, która ich krzywdziła, miała jako jedyna prawo do nadawania gestom znaczenia – a oni nieraz i do dzisiaj nie są w stanie odnaleźć własnego uwięzłego w gardle głosu i własnych słów.

Nie można rozumieć nietykalności jako „niemówienia źle o zmarłych” i „nieruszania miłych wspomnień”. Nietykalności domaga się ludzkie ciało. Ono tez potrzebuje od Kościoła w Polsce wyraźnego stanięcia po jego stronie. Nietykalność cielesna to w dużej mierze temat tabu. Nie słyszymy na kazaniach, że ciało jest nieodłączną częścią naszej tożsamości (pisałam to wiele razy, ale przypomnę – Jan Paweł II w Familiaris Consortio opisał człowieka jako „duch ucieleśniony, czyli dusza, która się wyraża poprzez ciało, i ciało formowane przez nieśmiertelnego ducha”). Nie mówi się powszechnie o tym, że w tego właśnie powodu ciało jest czymś najgłębiej osobistym i własnym. I że każdemu człowiekowi w związku z tym przysługuje święte prawo ochrony własnych granic i własnej integralności. 

Gdybyśmy o nietykalność ludzkiego ciała troszczyli się tak samo, jak niektórzy o Najświętszy Sakrament w znanej kampanii – ile dziedzin życia doznałoby automatycznie wsparcia i uleczenia. Łatwiej byłoby ludziom dostrzegać, że ma znaczenie sposób, w jaki odnoszą się do samych siebie i własnego ciała. Że przepracowywanie się tak samo ich niszczy jak nadmiar alkoholu czy przypadkowy seks. Jasne stałoby się – wbrew wszystkim, którzy z lubością cytują wszelkie rózgi ze Starego Testamentu – że nie wolno bić dzieci, ciągnąć za włosy i przestawiać jak worek kartofli. Jasne by było, że przemoc domowa oznacza krzywdę, więc jej ofiarom trzeba dać ochronę, a sprawców posyłać na terapie, gdzie ktoś im pomoże poradzić sobie z agresją (najczęściej zresztą mającą źródło we własnym doświadczeniu przemocy w dzieciństwie). I wtedy może nikt w Radio Maryja nie opowiadałby o tym, że żony powinny oddawać swoim mężom ciała w „obowiązku małżeńskim”, gdy nie czują się dobrze lub wręcz doświadczają w tym temacie głębokiego wewnętrznego sprzeciwu.

Bo jeśli nie mamy tego poukładanego – i nietykalność osobista ciała pozostaje abstrakcją – to jak mamy jako wspólnota jasno widzieć, że nadużywanie władzy i przekraczanie granic jest złem? Że molestowanie to nie jest „słabość”, ale czyn karalny? Że za uwiedzenie kleryka, nawet pełnoletniego, ponosi odpowiedzialność przełożony, który tak czyni? I że z powodu nierozłącznego powiązania ciała i ducha – wszystko, co robi się ciału, odciska niewymazywalne piętno na psychice? Że trauma staje się nierozłączną częścią codzienności i nawet jeśli człowiek, który ją przeżył, nauczy się radzić z nią sobie w terapii, nigdy nie wymaże jej z własnego życia, bo ciało pamięta?

To taki moment dziejów Kościoła w Polsce, że potrzebujemy naprawdę wczuć się w dramat ofiar, by nie mieć odruchu chronienia nie tych, co trzeba. Żeby nie martwić się, że gdy dojdzie do ujawnienia ich win, będzie im przykro, rozleci się ich życie, dostaną zawału. Nie żyjemy w czasach palenia na stosie i choć to, co na nich przyjdzie wraz z ujawnieniem ich czynów, będzie trudne, nie będzie złem, ale szansą. Szansą przeżycia żalu i podjęcia decyzji, jakim człowiekiem jeszcze chcę być. A to znaczy więcej niż w ciszy doczekać pochówku, choćby poza katedrą.

A co do nietykalności – zapewnijmy ją hojnie ofiarom. Jak ocaleńców z pożogi, otulmy ich ciepłym i delikatnym kocem solidarności. Powiedzmy im, że nie będą już nigdy sami. Że im wierzymy. Że to straszne, przez co przeszli.

Żeby ich dramat porzucenia i przerzucenia na nich winy już się nie powtarzał. By nie doznawali wtórnej traumatyzacji, gdy my w Kościele będziemy martwić się o samopoczucie sprawców ich krzywd.

Trener, coach, autorka książek i artykułów, współpracuje z Aleteia Polska, zajmuje się wspieraniem relacji w rodzinie i relacji z sobą samym. Prywatnie żona i mama trójki dzieci.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Adam Żak SJ

Rozliczenie z problemem pedofilii w polskim Kościele

Ujawnienie skali wykorzystywania seksualnego nieletnich przez osoby duchowne wstrząsnęło Kościołem w Polsce i na świecie. Reakcje hierarchów były skrajne: od lęku przed ujawnieniem długo skrywanej prawdy po chęć...

Skomentuj artykuł

Kiedy nietykalność w Kościele dotyczy nie tego, co potrzeba
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.