"Odkrywam, że już niczego nie muszę. Mogę pomyśleć o sobie". Jaka jest duchowość kobiety po czterdziestce?

"Odkrywam, że już niczego nie muszę. Mogę pomyśleć o sobie". Jaka jest duchowość kobiety po czterdziestce?
Fot. Jan Kopriva / Unsplash

Jak zmienia się relacja z Bogiem w czasie menopauzy? Co jest dobre duchowo dla kobiety na tym etapie życia? Na co powinna zwrócić uwagę, a co może stać się dla niej przestrzenią rozwoju i działania? - pyta w swojej książce "Menopauza. Zrozumieć i zaakceptować nową siebie" Elżbieta Wiater.  

Wśród wywiadów zamieszczonych w książce znajduje się rozmowa z Daromiłą Czosnyką, formatorką i towarzyszką duchową, na temat kobiecej duchowości i miejsca w Kościele, gdy się jest w okresie menopauzy. Publikujemy jej fragment.  

Elżbieta Wiater: Jak zmienia się relacja z Bogiem w okresie okołomenopauzalnym?

Daromiła Czosnyka: - To dobre pytanie. Dużo zależy od tego, jaka ona była, zanim zaczęły się zmiany. Jeżeli istniała, i to zażyła, to podejrzewam, że jeszcze bardziej się pogłębi. A jeśli ktoś jej nie miał, to jest dobry moment, żeby ją nawiązać, pójść w tym kierunku.

DEON.PL POLECA

"Odkrywam, że już niczego nie muszę. Mogę pomyśleć o sobie"

Co byłoby dobre duchowo dla kobiety na tym etapie życia? W końcu wiąże się on z wejściem w przestrzeń, w której dokonuje się przewartościowanie wielu życiowych kwestii.

- Tak, odbieram go zresztą także jako czas zmian, których skutki są nieodwracalne. Tę nieodwracalność widać na każdym poziomie: fizycznym, psychicznym, duchowym. Życie wyraźnie zmierza – to zabrzmi trochę katastrofalnie – do końca. Wchodzimy w okres, niech on trwa nawet czterdzieści lat, który jest ostatni w doczesnym życiu. Nie patrzymy już tak ochoczo przed siebie, ale zaczynamy patrzeć wstecz, co może być w pewnym stopniu frustrujące. Ma jednak także bardzo korzystne strony, bo daje możliwość wyhamowania. Odkrywam, że już niczego nie muszę, presja rodzinna, zawodowa, społeczna zaczynają mieć mniejsze znaczenie. Mogę pomyśleć o sobie. Oczywiście nie chodzi o egoizm, ale o doświadczenie, że moje życie stało się naprawdę moje. Nie muszę się zamartwiać, jak być wspaniałą matką, bo mam dzieci odchowane albo już ich nie będę miała. Nie muszę dbać nerwowo o swój image, bo wybiegi już nie dla mnie, dzięki czemu łatwiej zaakceptować to, co jest uważane za mankamenty urody. Można nawet polubić zmarszczki, bo są dowodem naszej dojrzałości. To bardzo uwalniające doświadczenie, bo nie zatrzymujemy się na tym, jak jesteśmy odbierane, ale możemy pójść w głąb siebie. Jeśli do tego dołożymy odkrycie, że nie wszystko zależy od nas i naszych wysiłków, to zaczynamy rozumieć to, czego w życiu doświadczyłyśmy. W moim przypadku jest tak, że zaczynają mi się układać puzzle mojego życia. Jasne, że może inny obrazek bym sobie wybrała do ułożenia, ale nadal sam proces jest dla mnie fascynujący.

Im bardziej godzę się ze swoją przeszłością, tym większy pojawia się spokój

Co rozumie pani przez puzzle życia?

- Te wydarzenia, sytuacje, przez które przeszłam, wybory, których dokonałam – te dobre i te nie najszczęśliwsze – wraz z ich konsekwencjami. Cichnie bunt, że przez to życie jest nieudane czy nie do końca takie, jakie chciałam – to przestaje mieć znaczenie. Im bardziej godzę się ze swoją przeszłością, tym większy pojawia się spokój i właściwsza miara rzeczy. Trzeba mieć trochę lat, aby to zauważyć i docenić. To jest oczywiście moje subiektywne doświadczenie, ktoś może pójść w odwrotnym kierunku i zanegować w swoim rozrachunku z życiem wszystko, co się podziało do tej pory.

Co wtedy?

- Wyjścia są dwa. Albo dalej tkwię w przeszłości, rozpamiętując krzywdy, upadki i porażki, i dalej smętnie ciągnę swój wózek, albo podejmuję wysiłek dostrzeżenia w swoim życiu także dobra. Tu ważna jest relacja z Bogiem. On jest poza czasem, niezmiennie nas kocha i ma moc uczynić wszystko nowym, co sprawia, że tak naprawdę nie ma przegranych biografii ani sytuacji w życiu. Myślę, że dla Boga absolutnie najważniejsze jest to, że człowiek chce z Nim być, to my mamy problem z Jego bliskością. Teologia mówi, że Pan Bóg jest przeszczęśliwy, przebywając z nami, i jeśli uda się tego szczęścia trochę doświadczyć, to powiedziałabym, że jest raj na ziemi, a na pewno jego odrobina. (…)

Dla wielu kobiet okres okołomenopauzalny to jest czas, kiedy bardzo dużo się dzieje: dzieci wychodzą z domu, mąż ma swoje problemy związane z andropauzą albo po prostu kłopotami ze zdrowiem, rodzice zaczynają się starzeć, potrzebują opieki. Trudno wtedy znaleźć czas na modlitwę, chodzenie na mszę, nabożeństwa...

- Nie znaczy jednak, że to niemożliwe. Nie znaczy to też, że skoro próbuję bardziej otworzyć się na łaskę, to teraz będę codziennie na mszy św. albo będę, nie wiem, wprowadzać rekolekcje ignacjańskie w życiu codziennym, czyli cztery medytacje dziennie, po godzinie każda. Nie. Nie da się ukryć, że niektóre z nas próbują to robić, czasem kosztem rodziny albo jakby próbowały w ten sposób zasłużyć sobie na zbawienie. Tak się zdarza, ale w życiu wiary nie chodzi o ilość, ale o jakość działań i świadomość, że w Nim poruszamy się i w Nim jesteśmy. Jestem przy Nim, a On jest przy mnie.

Trzeba żyć tym, co życie przynosi

Podejmuję to, czego życie ode mnie wymaga, czyli na przykład opiekuję się wnukami, organizuję opiekę dla rodziców, jeśli zaczynają tego potrzebować, ale pamiętam, że nie jestem w tym nigdy sama, On mi towarzyszy. Nie ma takiego okresu w życiu, że wszystkie relacje z bardziej i mniej bliskimi będą raz na zawsze super i bezproblemowe. W związku z tym trzeba żyć tym, co życie przynosi, zachowując pamięć, że mam oparcie, bo to wszystko dzieje się pod okiem Bożej opatrzności. Cokolwiek by się działo, czy to w moim środowisku, czy od strony emocjonalnej we mnie. Co nie jest równoznaczne z tym, że jeśli jestem z Bogiem, to nie zaboli mnie śmierć przyjaciela lub utrata rodziców, że to spłynie po mnie jak woda po kaczce. Te trudne momenty są częścią życia. Jednak w tym wszystkim Bóg nas nie opuszcza.
(...)

Wróćmy do praktyk religijnych. Jakie, poza mszą św., są szczególnie dobre dla kobiet w okresie okołomenopauzalnym?

- Przede wszystkim sama modlitwa, jakakolwiek ona by była. Moje doświadczenie jest takie, że trzeba znaleźć swój język rozmawiania z Panem Bogiem. Jeżeli dla kogoś jest nim różaniec, to niech go odmawia, jeżeli ktoś łatwiej się porusza w gotowych modlitwach, niech to robi. Oczywiście z taką świadomością, że to nie jest cel, ale pewien język, za pomocą którego komunikuję się z Panem Bogiem. (…) Czasami od razu chcemy widzieć, że coś się zmienia, coś się zadziało, Pan Bóg odpowiedział. A tu trzeba podjąć ryzyko trwania pomimo Jego milczenia. Tak się zaczyna przygoda z Bogiem – od podjęcia ryzyka. Współcześnie bardzo chcemy żyć i może nawet żyjemy w „bańce” zabezpieczonej z każdej strony. Najlepiej zero frustracji, zero problemów.

Do tego mamy obowiązek bycia szczęśliwym.

- Tak, nie może być pod górkę. Jak nam się noga powinie, to lecimy na łeb na szyję i jesteśmy przekonane, że kompletnie nic nie jesteśmy już warte. Ustawiamy się więc tak, żeby zminimalizować ryzyko. A jak nawet już coś się podzieje, to natychmiast musimy odzyskać kontrolę, w każdej chwili być w stanie zrobić jakąś sztuczkę, żeby wszystko znów było dobrze. Z Panem Bogiem tak się nie da. Zresztą myślę, że nawet z samym sobą to niemożliwe na dłuższą metę. Parcie do bycia zawsze szczęśliwym to chyba cena, jaką płacimy za negowanie porażek, upadków, stresów…

Kobiety chwalą sobie okres wyciszenia, kiedy mogą być w końcu sobą

Dlaczego warto podjąć to ryzyko? Jaką dobrą nowinę ma chrześcijaństwo dla kobiety, która jest umęczona w jakiś sposób samą sobą i tym wszystkim, co się na nią zwaliło? Co takiego Ewangelia może jej powiedzieć, co będzie dla niej ważne i ją poprowadzi?

- Dobra nowina od zawsze jest ta sama: istnieje absolutnie bezwarunkowa Miłość. Ewangelia da kobiecie także odpoczynek. Wytchnienie. Chrześcijaństwo nadaje życiu sens, bo daje mi Osobę, która po prostu kocha, niezależnie od tego, co się ze mną dzieje. Uczy cierpliwości do siebie, ale też do innych. Dobrze jest też pamiętać, że kobiety sobie chwalą okres wyciszenia, który następuje po menopauzie, kiedy w końcu mogą być sobą. Chrześcijaństwo zaś pokazuje, jak siebie samą odnaleźć, oraz daje siłę i odwagę, żeby sobą być. Dla mnie to fascynujące. Nie należy się spodziewać podczas poszukiwania czy odkrywania Boga na tym etapie życia prostych odpowiedzi, bo niesiemy w sobie bagaż pięciu dekad, które mamy za sobą. A on ma różny wpływ na to, jak widzimy Boga i siebie w relacji do Niego. Jednak z tego naprawdę da się ułożyć fajne puzzle.

Kiedy patrzę na propozycje w parafialnym duszpasterstwie, to wydaje się, że dla kobiet 40+ jedyna propozycja to jest albo kółko różańcowe, albo kółko różańcowe…

- Jeszcze może być… kółko różańcowe! (śmiech)

Bardzo cenię modlitwę różańcem i kółka różańcowe, ale problemem dla mnie jest to, że nie ma za bardzo innych pomysłów na duszpasterstwo ludzi dojrzałych. Czy widziałaby pani miejsca, w których kobieta, która ma możliwości i czas, chociaż sił już nieco mniej, mogłaby zainwestować je w rozwój swojej wiary i życie Kościoła?

- W tym, co jest jej najbliższe. To prawda, że w Kościele propozycji dla kobiet 45+, mówiąc szczerze, jest niewiele, ale my z natury jesteśmy twórcze i wrażliwe. Dlatego albo odnajdziemy się w obecnej „ofercie”, albo możemy zainicjować coś nowego. Potrzeb i wielorakiej biedy ludzkiej jest wokół tyle, że dla chcącej pola do działania nie zabraknie. Tak na marginesie – może wiek dojrzały jest właśnie po to, żeby móc kreować rzeczywistość? W mojej obecnej parafii małżonkowie przygotowują młodzież do bierzmowania. Jest to o tyle cenne, że często sami mają lub mieli dzieci w tym wieku, a więc są bogatsi o doświadczenie i wiedzę na temat tego, na czym polegają trudności w dotarciu do młodzieży i jak sobie z nią poradzić. Zyskują na tym obie strony: ten, komu się pomaga, i pomagający.

(…) Istotne jest to, jak odnoszę się do drugiego człowieka, często najbliższego, jaką atmosferę wokół siebie wprowadzam, nawet to, w jaki sposób podaję kawę i robię rzeczy najprostsze, to jest sedno mojego głoszenia i chrześcijańskiego życia. Chodzi o to, ile w tym wszystkim jest miłości. Wierzę, że to gdzieś odbija się na drugiej stronie świata, nawet jeśli druga strona świata nie ma o moim istnieniu bladego pojęcia. Z jednej strony to bardzo proste, a z drugiej – trudne, bo żyjemy w takich czasach, że trzeba ISTNIEĆ.

…mieć miliony polubień w społecznościówkach…

- …wszyscy muszą wiedzieć, że coś robię. Nie, nikt nie musi. Ja i bez tego istnieję.

---

Tekst jest fragmentem książki "Menopauza. Zrozumieć i zaakceptować nową siebie" autorstwa Elżbiety Wiater, wydanej przez Wydawnictwo WAM. Cały wywiad dostępny jest w książce. Śródtytuły pochodzą od redakcji. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Odkrywam, że już niczego nie muszę. Mogę pomyśleć o sobie". Jaka jest duchowość kobiety po czterdziestce?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.