Z roku na rok coraz mocniej dociera do mnie, że adwent to nie tylko czas oczekiwania na przyjście Pana – czy to w dniach ostatecznych, czy też w Bożym Narodzeniu – ale przede wszystkim to czas odkrywania, że On nieustannie przychodzi do mojego serca, pozwalając mi zrozumieć siebie i spojrzeć na własne życie nieco szerzej niż w perspektywie najbliższej przyszłości czy niedającej o sobie zapomnieć przeszłości. W adwencie mam zrozumieć, że Bóg chce mnie mieć w wieczności, a świat, w którym żyję teraz, to nie wszystko, co dla mnie przygotował. I to jest powód do wielkiej radości.
Z roku na rok coraz mocniej dociera do mnie, że adwent to nie tylko czas oczekiwania na przyjście Pana – czy to w dniach ostatecznych, czy też w Bożym Narodzeniu – ale przede wszystkim to czas odkrywania, że On nieustannie przychodzi do mojego serca, pozwalając mi zrozumieć siebie i spojrzeć na własne życie nieco szerzej niż w perspektywie najbliższej przyszłości czy niedającej o sobie zapomnieć przeszłości. W adwencie mam zrozumieć, że Bóg chce mnie mieć w wieczności, a świat, w którym żyję teraz, to nie wszystko, co dla mnie przygotował. I to jest powód do wielkiej radości.
Kiedy myślę o swojej wierze, to wiem, że nawrócenie jest czymś, co wciąż jest jeszcze przede mną. Wiele jest bowiem we mnie schematów myślenia, mechanizmów i odruchów, które dalekie są od Ewangelii. Jednocześnie zauważam też, że jestem w środku procesu nawrócenia – widzę pewne zmiany, które już we mnie nastąpiły, widzę też, że do innych muszę jeszcze dorosnąć, że potrzebuję czasu.
Kiedy myślę o swojej wierze, to wiem, że nawrócenie jest czymś, co wciąż jest jeszcze przede mną. Wiele jest bowiem we mnie schematów myślenia, mechanizmów i odruchów, które dalekie są od Ewangelii. Jednocześnie zauważam też, że jestem w środku procesu nawrócenia – widzę pewne zmiany, które już we mnie nastąpiły, widzę też, że do innych muszę jeszcze dorosnąć, że potrzebuję czasu.
Od kilku lat, kiedy już zbliża się Adwent, próbuję znaleźć dla siebie jakąś przewodnią myśl, która mogłaby mnie przez ten czas poprowadzić oraz pomóc mi przeżyć ten liturgiczny okres sensownie i owocnie. W tym roku pojawiło się w moim sercu zdanie: „Brak mi słów”. I z taką myślą wchodzę w ten Adwent, otwierając się na Boga, który jest w stanie wszelkie odczuwane przez człowieka braki wypełnić sobą, a brak słów przekształcić w bogatą mowę niosącą Dobrą Nowinę.
Od kilku lat, kiedy już zbliża się Adwent, próbuję znaleźć dla siebie jakąś przewodnią myśl, która mogłaby mnie przez ten czas poprowadzić oraz pomóc mi przeżyć ten liturgiczny okres sensownie i owocnie. W tym roku pojawiło się w moim sercu zdanie: „Brak mi słów”. I z taką myślą wchodzę w ten Adwent, otwierając się na Boga, który jest w stanie wszelkie odczuwane przez człowieka braki wypełnić sobą, a brak słów przekształcić w bogatą mowę niosącą Dobrą Nowinę.
Królowanie Chrystusa w naszych sercach jest możliwe, jeśli rozpoczniemy od najbardziej podstawowych ludzkich odruchów – one zarówno świadczą o tym, że On już w nas króluje, jak i otwierają nas jeszcze bardziej na miłość, której Pan uczy nas nie z tronu chwały, lecz z wysokości krzyża.
Królowanie Chrystusa w naszych sercach jest możliwe, jeśli rozpoczniemy od najbardziej podstawowych ludzkich odruchów – one zarówno świadczą o tym, że On już w nas króluje, jak i otwierają nas jeszcze bardziej na miłość, której Pan uczy nas nie z tronu chwały, lecz z wysokości krzyża.
Talenty – czym są? Zdolności. Mocne strony. Predyspozycje. Zalety. Jakkolwiek ich nie nazwiemy, to jedno jest pewne – są darem od Boga: „Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał” (Mt 25,14-15). To właśnie w pierwszej kolejności należy wziąć pod uwagę i zawsze o tym pamiętać, bo to implikuje konkretne podejście do sprawy pod kryptonimem „Talenty”.
Talenty – czym są? Zdolności. Mocne strony. Predyspozycje. Zalety. Jakkolwiek ich nie nazwiemy, to jedno jest pewne – są darem od Boga: „Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał” (Mt 25,14-15). To właśnie w pierwszej kolejności należy wziąć pod uwagę i zawsze o tym pamiętać, bo to implikuje konkretne podejście do sprawy pod kryptonimem „Talenty”.
Przebogata jest dzisiejsza liturgia Słowa. Tak wiele widzę w niej wątków i tematów, które można by poruszyć, że sam nie wiem, od czego zacząć. A może to jest zgoła inaczej: Słowo zawsze jest bardzo treściwe, ale to my nie zawsze jesteśmy w stanie dostrzec jego głębię i ukryte bogactwo, obok którego po prostu przechodzimy obojętnie, tracąc w ten sposób szansę na przybliżenie się do Chrystusa – Prawdy i Mądrości.
Przebogata jest dzisiejsza liturgia Słowa. Tak wiele widzę w niej wątków i tematów, które można by poruszyć, że sam nie wiem, od czego zacząć. A może to jest zgoła inaczej: Słowo zawsze jest bardzo treściwe, ale to my nie zawsze jesteśmy w stanie dostrzec jego głębię i ukryte bogactwo, obok którego po prostu przechodzimy obojętnie, tracąc w ten sposób szansę na przybliżenie się do Chrystusa – Prawdy i Mądrości.
Słuchając liturgii Słowa dzisiejszej niedzieli oraz próbując ją odnieść do obecnych czasów i do świata, w których żyjemy, można odnieść wrażenie, że Bóg chce dać do wiwatu wszystkim księżom za ich niewierności, duszpasterskie błędy i niestosowanie się do tego, co sami, czasami bardzo płomiennie, głoszą. Ale czy tak jest rzeczywiście?
Słuchając liturgii Słowa dzisiejszej niedzieli oraz próbując ją odnieść do obecnych czasów i do świata, w których żyjemy, można odnieść wrażenie, że Bóg chce dać do wiwatu wszystkim księżom za ich niewierności, duszpasterskie błędy i niestosowanie się do tego, co sami, czasami bardzo płomiennie, głoszą. Ale czy tak jest rzeczywiście?
Jezus nie miał lekko w swoim nauczaniu. Choć głosił Dobrą Nowinę o zbawieniu, napotykał w ludzkich sercach przeszkody, które stawiali ludzie broniący się przed miłością i przed wolnością, która jest jej naturalną konsekwencją. W ubiegłą niedzielę słyszeliśmy, jak Mistrz z Nazaretu został wezwany do tablicy, by wyjaśnić swój stosunek do prawa podatkowego. Dzisiaj jesteśmy świadkami tego, jak „(…) jeden z nich, uczony w Prawie, wystawiając Go na próbę, zapytał: «Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?»” (Mt 22,35-36). Możemy w tym pytaniu dostrzec tendencję, która jest obecna w sercach wielu ludzi: co jest najważniejsze, co jest pierwsze, co najpierw powinienem zrobić.
Jezus nie miał lekko w swoim nauczaniu. Choć głosił Dobrą Nowinę o zbawieniu, napotykał w ludzkich sercach przeszkody, które stawiali ludzie broniący się przed miłością i przed wolnością, która jest jej naturalną konsekwencją. W ubiegłą niedzielę słyszeliśmy, jak Mistrz z Nazaretu został wezwany do tablicy, by wyjaśnić swój stosunek do prawa podatkowego. Dzisiaj jesteśmy świadkami tego, jak „(…) jeden z nich, uczony w Prawie, wystawiając Go na próbę, zapytał: «Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?»” (Mt 22,35-36). Możemy w tym pytaniu dostrzec tendencję, która jest obecna w sercach wielu ludzi: co jest najważniejsze, co jest pierwsze, co najpierw powinienem zrobić.
Przeciwnicy Jezusa próbują wciągnąć Go w niewygodną dyskusję i wymusić wypowiedź na bardzo drażliwy temat podatków płaconych na rzecz Cesarstwa Rzymskiego, która ma zburzyć Jego autorytet. Jednak „Jezus przejrzał ich przewrotność (…)” (Mt 22,18). Nauczyciel z Nazaretu po mistrzowsku unika zastawionej na Niego pułapki, przyprawiając faryzeuszów oraz zwolenników Heroda o ból głowy i dając im niezłą zagwozdkę.
Przeciwnicy Jezusa próbują wciągnąć Go w niewygodną dyskusję i wymusić wypowiedź na bardzo drażliwy temat podatków płaconych na rzecz Cesarstwa Rzymskiego, która ma zburzyć Jego autorytet. Jednak „Jezus przejrzał ich przewrotność (…)” (Mt 22,18). Nauczyciel z Nazaretu po mistrzowsku unika zastawionej na Niego pułapki, przyprawiając faryzeuszów oraz zwolenników Heroda o ból głowy i dając im niezłą zagwozdkę.
W dzisiejszej liturgii Słowa dostrzegam bardzo praktyczny wątek. Kiedy bierze się udział w uczcie, to ważne jest zewnętrzne do niej przygotowanie. Ten, kto wybiera się na uroczysty obiad, dba o galowy strój, bo tego wymaga okoliczność.
W dzisiejszej liturgii Słowa dostrzegam bardzo praktyczny wątek. Kiedy bierze się udział w uczcie, to ważne jest zewnętrzne do niej przygotowanie. Ten, kto wybiera się na uroczysty obiad, dba o galowy strój, bo tego wymaga okoliczność.
„Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznie, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał” (Mt 21,33). Przypowieść, którą dzisiaj słyszymy w Ewangelii, mówi nam o tym, że Kościół to narzędzia w rękach Boga, nie w naszych. Kościół jest winnicą. Wieża symbolizuje jego Tradycję, tłocznia oznacza sakramenty będące dla nas przedsmakiem niebiańskiej radości. Murem winnicy jest Ewangelia – ona ją okala, by chronić członków Kościoła przed odejściem od Pana.
„Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznie, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał” (Mt 21,33). Przypowieść, którą dzisiaj słyszymy w Ewangelii, mówi nam o tym, że Kościół to narzędzia w rękach Boga, nie w naszych. Kościół jest winnicą. Wieża symbolizuje jego Tradycję, tłocznia oznacza sakramenty będące dla nas przedsmakiem niebiańskiej radości. Murem winnicy jest Ewangelia – ona ją okala, by chronić członków Kościoła przed odejściem od Pana.
Pytanie, które odruchowo rodzi się w moim sercu, kiedy słyszę przypowieść z dzisiejszej Ewangelii, brzmi: którym synem jestem? Odpowiedź nie jest tak jednoznaczna, jak by się mogło z początku wydawać, bo przecież bywam zarówno pierwszym, jak i drugim – w zależności od tego, czego dotyczy wola Ojca proszącego mnie: „Dziecko, idź i pracuj dzisiaj w winnicy” (Mt 21,28). Istotne jest jednak również to, jaka jest moja relacja z Ojcem – czy czuję się w niej całkowicie wolny, czy widzę w sobie Jego syna i czy jest On dla mnie autorytetem, za którego mądrością chciałbym podążać.
Pytanie, które odruchowo rodzi się w moim sercu, kiedy słyszę przypowieść z dzisiejszej Ewangelii, brzmi: którym synem jestem? Odpowiedź nie jest tak jednoznaczna, jak by się mogło z początku wydawać, bo przecież bywam zarówno pierwszym, jak i drugim – w zależności od tego, czego dotyczy wola Ojca proszącego mnie: „Dziecko, idź i pracuj dzisiaj w winnicy” (Mt 21,28). Istotne jest jednak również to, jaka jest moja relacja z Ojcem – czy czuję się w niej całkowicie wolny, czy widzę w sobie Jego syna i czy jest On dla mnie autorytetem, za którego mądrością chciałbym podążać.
Czytając Ewangelię przeznaczoną na dzisiejszą niedzielę, odnoszę nieodparte wrażenie, że przytoczona przez Jezusa przypowieść ma nas wyprowadzić z równowagi – to prowokacja, która nie przejdzie w naszym sercu bez echa i nie może pozostać bez odpowiedzi. Logika, jaką kieruje się gospodarz w zarządzaniu swoją winnicą, nie mogła, patrząc po ludzku, nie spowodować oburzenia ze strony tych, których dniówka została zrównana z godzinówką tych zatrudnionych najpóźniej. Odpowiedź dana szemrzącym jest jednak bardzo jasna i asertywna: „Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” (Mt 20,14-15).
Czytając Ewangelię przeznaczoną na dzisiejszą niedzielę, odnoszę nieodparte wrażenie, że przytoczona przez Jezusa przypowieść ma nas wyprowadzić z równowagi – to prowokacja, która nie przejdzie w naszym sercu bez echa i nie może pozostać bez odpowiedzi. Logika, jaką kieruje się gospodarz w zarządzaniu swoją winnicą, nie mogła, patrząc po ludzku, nie spowodować oburzenia ze strony tych, których dniówka została zrównana z godzinówką tych zatrudnionych najpóźniej. Odpowiedź dana szemrzącym jest jednak bardzo jasna i asertywna: „Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” (Mt 20,14-15).
Warto, żebyśmy sobie, już na początku tych rozmyślań nad niedzielną liturgią słowa, jasno sobie powiedzieli, że przebaczenie to nie jest w wierze jakiś jeden z wielu pobocznych tematów – to jest temat kluczowy!
Warto, żebyśmy sobie, już na początku tych rozmyślań nad niedzielną liturgią słowa, jasno sobie powiedzieli, że przebaczenie to nie jest w wierze jakiś jeden z wielu pobocznych tematów – to jest temat kluczowy!
Jezus w dzisiejszej Ewangelii mówi o upomnieniu braterskim. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, kiedy stanąłem przed tym tekstem z pytaniem „co Bóg chce mi powiedzieć?”, była taka: upomnienie nie może być wydaniem czy ogłoszeniem wyroku! Jest to upomnienie „braterskie”, czyli w drugim człowieku mam dostrzec siostrę lub brata – nie wroga, którego muszę zwalczyć. Upominam po to, żeby drugi otworzył się na to, o co się upominam, a nie żeby zamknął na cztery spusty swoje serce, odwrócił się na pięcie i odszedł. Upomnienie jest po to, żeby przywrócić jedność, a nie wprowadzić rozłam.
Jezus w dzisiejszej Ewangelii mówi o upomnieniu braterskim. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, kiedy stanąłem przed tym tekstem z pytaniem „co Bóg chce mi powiedzieć?”, była taka: upomnienie nie może być wydaniem czy ogłoszeniem wyroku! Jest to upomnienie „braterskie”, czyli w drugim człowieku mam dostrzec siostrę lub brata – nie wroga, którego muszę zwalczyć. Upominam po to, żeby drugi otworzył się na to, o co się upominam, a nie żeby zamknął na cztery spusty swoje serce, odwrócił się na pięcie i odszedł. Upomnienie jest po to, żeby przywrócić jedność, a nie wprowadzić rozłam.
Przywykliśmy pod hasło "krzyż" upychać wszystko, co trudne i co przerasta ludzkie siły. Nie wyczerpuje to jednak tego, czym krzyż jest w rzeczywistości. Jest nim wolność. Nie ta, która jest wolnością "od" kogoś lub czegoś. Jesteśmy wolni, czyli zdolni do kochania - Boga i ludzi.
Przywykliśmy pod hasło "krzyż" upychać wszystko, co trudne i co przerasta ludzkie siły. Nie wyczerpuje to jednak tego, czym krzyż jest w rzeczywistości. Jest nim wolność. Nie ta, która jest wolnością "od" kogoś lub czegoś. Jesteśmy wolni, czyli zdolni do kochania - Boga i ludzi.
Jezus kieruje do Szymona słowa, które niosą ze sobą niezwykłą obietnicę: „Ty jesteś Piotr, czyli Opoka, i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16,18). Nie oznacza to jednak, że w Kościele nie będzie grzechu czy cierpienia. Dla niektórych tyle wystarczy, by podać w wątpliwość, czy w Kościele działa jeszcze Bóg, skoro jest w nim zło. Zdaje się więc, że te piekielne bramy go dosięgły. Obietnica Jezusa sięga wieczności – Kościół dostał od swojego Założyciela wszystkie potrzebne narzędzia, by sięgnąć Nieba, by ufający Panu mogli dostąpić zbawienia.
Jezus kieruje do Szymona słowa, które niosą ze sobą niezwykłą obietnicę: „Ty jesteś Piotr, czyli Opoka, i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16,18). Nie oznacza to jednak, że w Kościele nie będzie grzechu czy cierpienia. Dla niektórych tyle wystarczy, by podać w wątpliwość, czy w Kościele działa jeszcze Bóg, skoro jest w nim zło. Zdaje się więc, że te piekielne bramy go dosięgły. Obietnica Jezusa sięga wieczności – Kościół dostał od swojego Założyciela wszystkie potrzebne narzędzia, by sięgnąć Nieba, by ufający Panu mogli dostąpić zbawienia.
Wielkim wyzwaniem mogą być słowa wypowiedziane przez Jezusa w spotkaniu z kobietą kananejską, która prosi Go o pomoc: „Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom” (Mt 15,26). Jak je rozumieć? Jak zinterpretować?
Wielkim wyzwaniem mogą być słowa wypowiedziane przez Jezusa w spotkaniu z kobietą kananejską, która prosi Go o pomoc: „Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom” (Mt 15,26). Jak je rozumieć? Jak zinterpretować?
Jest w nas dość duża doza sceptycyzmu wobec tego, co „po kościółkowemu” nazywamy współpracą z Bożą łaską. Wolelibyśmy, żeby Bóg działał obok nas, bez nas, choć jednocześnie dla nas. Czyż nie tak właśnie wyglądają nieraz nasze modlitwy? Panie, działaj! Spraw cud! Zrób coś, bo ginę!
Jest w nas dość duża doza sceptycyzmu wobec tego, co „po kościółkowemu” nazywamy współpracą z Bożą łaską. Wolelibyśmy, żeby Bóg działał obok nas, bez nas, choć jednocześnie dla nas. Czyż nie tak właśnie wyglądają nieraz nasze modlitwy? Panie, działaj! Spraw cud! Zrób coś, bo ginę!
Bóg na przestrzeni dziejów obdarzał niektórych ludzi szczególnymi doświadczeniami, w których mogli „zobaczyć” Jego chwałę i „dotknąć” Jego wielkości. Wspaniałe opisy takich widzeń z jednej strony pobudzają wyobraźnię i dają przyjemność płynącą z tego, że dzięki tym ludzkim słowom można obcować z rzeczywistością niezwykłą i przepiękną, a z drugiej strony są dowodem na to, że człowiekowi zwyczajnie brakuje słów w zetknięciu z wiecznością: „Patrzałem, aż postawiono trony, a Przedwieczny zajął miejsce. Szata Jego była biała jak śnieg, a włosy Jego głowy jakby z czystej wełny. Tron Jego był z ognistych płomieni, jego koła – płonący ogień. Strumień ognia się rozlewał i wypływał od Niego” (Dn 7,9-10).
Bóg na przestrzeni dziejów obdarzał niektórych ludzi szczególnymi doświadczeniami, w których mogli „zobaczyć” Jego chwałę i „dotknąć” Jego wielkości. Wspaniałe opisy takich widzeń z jednej strony pobudzają wyobraźnię i dają przyjemność płynącą z tego, że dzięki tym ludzkim słowom można obcować z rzeczywistością niezwykłą i przepiękną, a z drugiej strony są dowodem na to, że człowiekowi zwyczajnie brakuje słów w zetknięciu z wiecznością: „Patrzałem, aż postawiono trony, a Przedwieczny zajął miejsce. Szata Jego była biała jak śnieg, a włosy Jego głowy jakby z czystej wełny. Tron Jego był z ognistych płomieni, jego koła – płonący ogień. Strumień ognia się rozlewał i wypływał od Niego” (Dn 7,9-10).