Czy Niemcy chcą być ofiarami wojny?

Czy Niemcy chcą być ofiarami wojny?
Armia Czerwona w Berlinie w 1946 roku (fot. Wikipedia Commons)
PAP / drr

10 lat temu niemieckich historyków niepokoiła rosnąca skłonność ich rodaków do uważania się nie za sprawców, lecz za ofiary wojny.

Dziś wydaje się, że ich obawy się nie potwierdziły. Rozliczenia z przeszłością stały się częścią kultury politycznej Niemiec.

Czy Niemcy - po zjednoczeniu swego kraju i świadomi rosnącej siły na arenie międzynarodowej, chcą napisać na nowo historię II wojny światowej, relatywizując nazistowskie zbrodnie i wcielając się w rolę ofiar wojny? To pytanie nurtowało w połowie minionej dekady nie tylko polityków, publicystów i opinię publiczną w Polsce, lecz także wielu niemieckich historyków.

Dziś, po upływie dekady, większość z nich uważa, że czarny scenariusz nie spełnił się, a rozliczenia z brunatną przeszłością i świadomość odpowiedzialności, a także poczucie winy za hitlerowskie zbrodnie pozostały trwałym elementem niemieckiej kultury politycznej oraz niemieckiej pamięci historycznej. Zgodnie przyznają, że znajomość losów Polski i Polaków pod niemiecką okupacją w latach 1939 - 1945 jest dalece niewystarczająca, co utrudnia polsko-niemiecki dialog.

DEON.PL POLECA

Norbert Frei, wybitny badacz dziejów Niemiec hitlerowskich w wydanej w 2005 roku książce "Rok 1945 i my. Trzecia Rzesza w świadomości Niemców" ostrzegał, że jego rodakom grozi "powrót do wzorców myślenia z lat 50., kiedy to Niemcy widzieli w sobie "pierwsze i w zasadzie jedyne prawdziwe ofiary Hitlera".

W publikacji napisanej z okazji 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej historyk przytoczył wypowiedź byłego generała SS Bernharda Ramcke z 1952 roku, który - odpowiadając na pytanie, kim według są niego prawdziwi zbrodniarze wojenni - mówił: "To ci, którzy bez taktycznego

uzasadnienia niszczyli całe miasta, zrzucili bomby na Hiroszimę i produkują nowe bomby atomowe". Takie poglądy bliskie były w latach 50. nie tylko środowisku hitlerowskich kombatantów - podkreślał Frei.

Analizując nastroje panujące pół wieku później, Frei pisał: "Koniec poczucia winy wydaje się być bliski; wyczekuje go zarówno lewica jak i prawica". Jego kolaga po fachu, zmarły niedawno Hans-Ulrich Wehler pisał w tym czasie o wręcz o rozprzestrzeniającym się między Renem a Odrą "kulcie ofiar".

Dowodów na niepokojące zmiany zachodzące w niemieckiej pamięci od końca lat 90. nie brakowało. Nowa szefowa Związku Wypędzonych (BdV) Erika Steinbach forsowała od końca lat 90. z wielką werwą swój projekt Centrum Przeciwko Wypędzeniom, zyskując poklask nie tylko wśród konserwatywnych kręgów społeczeństwa.

Książka Joerga Friedricha "Pożar" o alianckich bombardowaniach niemieckich miast, w której sugerował on, że brytyjskie i amerykańskie naloty dywanowe mogą być interpretowane jak ludobójstwo popełnione na narodzie niemieckim, rozchodziła się jak świeże bułeczki.

Furorę robiły wspomnienia anonimowej mieszkanki Berlina, opowiadającej o gwałtach dokonywanych przez radzieckich żołnierzy po wkroczeniu w 1945 roku do stolicy Rzeszy. Nawet niemiecki noblista Guenter Grass w powieści "Idąc rakiem" włączył się do dyskusji o ofiarach niemieckich ucieczek ze Wschodu. Ówczesny kanclerz Gerhard Schroeder, syn żołnierza Wehrmachtu poległego w Rumunii, wykazywał niefrasobliwy stosunek do historii, zapowiadając, że przeszłość nie będzie już ograniczać niemieckiej polityki. Koniec "samobiczowania" - postulowały media.

"Moje obawy nie potwierdziły się" - mówi Frei w rozmowie z PAP w przeddzień otwarcia wystawy o powstaniu warszawskim w berlińskim muzeum Topografia Terroru, znajdującym się na terenie byłej centrali Gestapo. Tradycja rozliczeń z nazistowską przeszłością okazała się silniejsza niż tendencje rewizjonistyczne" - ocenił historyk z uniwersytetu Friedricha Schillera w Jenie.

Jak wyjaśnił, siłą napędową dyskusji o ofiarach wypędzeń było pokolenie "dzieci wojny" urodzonych krótko przed 1945 lub krótko po wojnie. "Uważali, że byli zbyt surowi wobec swoich rodziców i dziadków, i chcieli im to zrekompensować" - tłumaczy. Jego zdaniem krytyka ze strony historyków i publicystów odniosła skutek, doprowadzając do "akceptowanej równowagi" w poglądach na historię.

Opinię Freia podziela przewodniczący Stowarzyszenia Niemieckich Historyków Martin Schulze Wessel. Jego zdaniem w latach 2002-2004 istniało wiele przesłanek wskazujących na odżywanie w społeczeństwie niemieckim pokusy "bycia ofiarą". "Ta fala opadła" - stwierdza naukowiec z Uniwersytetu Ludwika Maksymiliana w Monachium.

"Poczucie winy za nazistowskie zbrodnie jest w społeczeństwie głęboko zakorzenione" - zapewnia historyk. Wśród przyczyn wymienia poprawę relacji polsko-niemieckich, co zaowocowało większą wrażliwością wobec wschodniego sąsiada.

Odmienne stanowisko zajmuje Hannes Heer, autor słynnej wystawy o zbrodniach Wehrmachtu, która w latach 90. spolaryzowała niemieckie społeczeństwo. "Jestem wielkim pesymistą; uważam, że sytuacja uległa pogorszeniu" - powiedział Heer w rozmowie z PAP.

Jak zaznaczył, poszukując odpowiedzi na pytanie "nie powinniśmy sugerować się oficjalną polityką historyczną, lecz musimy obserwować istniejący od 1945 roku nurt skierowany przeciwko rozliczeniom, przeciwko akceptacji winy i przeciwko odpowiedzialnemu podejściu do kwestii winy".

"Ten nurt jest ważniejszy od tego, co mówią kanclerz Merkel i prezydent Gauck, ponieważ to on wpływa w sposób decydujący na nasze życie codzienne, życie rodzin niemieckich, zawartość mediów, badania naukowe i programy szkolne" - mówi Heer.

Historyk z Hamburga zwraca uwagę na działalność producenta filmowego i telewizyjnego Nico Hofmanna, którego filmy potwierdzają - jego zdaniem - tezę o dominującej sile nurtu przeciwnego rozliczeniom. Hofmann jest autorem filmów o zbombardowaniu Drezna przez aliantów, o generale Erwinie Rommlu, który przedstawiony jest jako tragiczny bohater. To właśnie on wyprodukował krytykowany w Polsce film "Nasze Matki, Nasi Ojcowie".

"W najczarniejszych myślach nie przypuszczałem, że pokazanie takiego filmu w niemieckiej telewizji jest możliwe" - mówi Heer. "Twórcy znaleźli antysemityzm nie w Niemczech, nie w Wehrmachcie, nie w niemieckich rodzinach, lecz w Polsce, w AK" - dziwi się historyk. Za skandaliczną uznał tezę filmu, sugerującą, że "to wojna była decydującym czynnikiem niszczącym ludzi, a nie ideologia rasizmu i wrogości wobec Słowian". Merkel i Gauck są politykami godnymi uznania, ale to nie oni reprezentują poglądy narodu niemieckiego na historię - twierdzi Heer.

We wcześniejszych publikacjach - "O zniknięciu sprawców" i "To wina Hitlera" Heer wytykał swoim rodakom, że zrzucają całą odpowiedzialność za nazistowską dyktaturę i zbrodnie wojenne na Hitlera i jego najbliższych współpracowników, wybielając własną rolę w systemie III Rzeszy.

Historycy zgodnie przyznają, że znajomość losów Polski i Polaków pod hitlerowską okupacją w niemieckim społeczeństwie jest niewystarczająca. Schulze Wessel zastrzega jednak, że sytuacja powoli lecz stale poprawia się, a nowe publikacje, jak choćby wydana w maju br. "Historia Niemiec w 20. wieku" Ulricha Herberta, uwzględniają w większym stopniu problematykę polską, w tym także powstanie warszawskie. Za skuteczny uznał też podpisany przez niego apel przeciwko używaniu przez media nieprawdziwego i krzywdzącego dla Polaków terminu "polskie obozy koncentracyjne". Wpadki dziennikarzy zdarzają się teraz znacznie rzadziej - uważa.

Na terenie Niemiec znajduje sie ponad 2 000 miejsc pamięci poświęconych pamięci ofiar nazizmu. Są wśród nich muzea na terenie obozów koncentracyjnych Dachau, Buchenwald czy Sachsenhausen, ale także małe inicjatywy lokalne, którymi opiekują się, często honorowo, mieszkańcy. Muzeum Topografia terroru odwiedza rocznie ponad milion osób, w tym wielu uczniów - informuje Reinhard Ruerup, były długoletni dyrektor tej placówki. Za granicą uważani jesteśmy za wzór rozliczenia się z historią - podkreśla historyk.

Frei zwraca uwagę na wzrastającą wrażliwość Niemców wobec cierpienia wojenne Polaków. Rezolucja przyjęta niedawno przez landtag Szlezwiku-Holsztyna, potępiająca "kata Warszawy" - generała SS Heinza Reinefahrta, jest jego zdaniem - przykładem zmiany nastawienia. Odpowiedzialny za zbrodnie na warszawskiej Woli Reinefahrt był w latach 50. burmistrzem wyspy Sylt, a następnie posłem do lokalnego parlamentu. Umarł nie niepokojony przez zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości.

"To pozytywny lecz spóźniony gest" - mówi o uchwale landtagu szef Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie, Robert Traba.

Inicjatywy tego rodzaju nie stają się "elementem gorącej pamięci", zdolnej do wywołania publicznej debaty i mogącej wpłynąć na świadomość historyczną Niemców - uważa polski historyk. Za wielki mankament uważa brak refleksji w Niemczech nad niemiecką okupacją w Polsce i jej skutkami dla społeczeństwa polskiego.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy Niemcy chcą być ofiarami wojny?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.