Kogo boi się premier?

Kogo boi się premier?
(fot. PAP/Leszek Szymański)

Piątkowe głosowanie nad obywatelskim wnioskiem w sprawie referendum dotyczącego edukacji naszych sześciolatków, sposób zachowania i wypowiedzi osób, które za wszelką cenę chcą uszczęśliwić rodaków, obnażają ich lęki i przywołują na myśl nomenklaturę poprzedniej epoki.

Premier i jego drużyna nie dopuścili do referendum, gdyż najwidoczniej drżą o jego wynik. Efekt jest taki, że rządząca ekipa nadal brnie na drodze realizacji absurdalnych pomysłów. Niektórzy sprytnie próbują zasłonić się demokracją, twierdząc że posłowie to osoby mające mandat od wyborców. Owszem, to prawda, ale demokracja przejawia się również w tym, że obywatele mają prawo złożyć taki projekt, który - dodajmy - został poparty przez ok. 950 tys. osób. Czy ignorowanie tego faktu przez "trzymających władzę" nie jest dużym błędem i zamachem na demokrację?

Premier zachowuje się jak bezradny pedagog, który swoim uczniom każe wykonywać jakieś nudne zadanie. Zmusza ich do bezsensownej czynności wykorzystując swoją przewagę - stanowiska, wieku, władzy. "Ma być tak, jak ja chcę i koniec, kropka!", "Bez dyskusji!". No tak, ale zarówno jedna, jak i druga strona, doskonale zdaje sobie sprawę z zakłamania, jakie unosi się w powietrzu. Dobrze wiedzą, że uczestniczą w jakimś teatrze, gdzie każdy odgrywa z góry ustaloną rolę…

Dlaczego za rodziców dokonuje się wyboru? Dlaczego obliguje się wszystkich a nie pozwala samemu dokonać wyboru? Zaznaczmy, że nie chodzi o wylewanie dziecka z kąpielą. Szanujemy stanowisko niektórych rodziców, którzy są przekonani, że rozpoczęcie edukacji w wieku sześciu lat będzie dla ich dziecka dobre. Ale sytuacja, w której odgórnie przymusza się wszystkich, bo rządzący wiedzą lepiej, co dla narodu lepsze… skąd my to znamy?

DEON.PL POLECA

W tych dniach w naszych szkołach był odczytywany list Minister Edukacji do dyrektorów szkół (z 18 X 2013 r.). Jego bezpośrednią przyczyną było podpisanie w dniu 11 X br. przez Prezydenta Komorowskiego ustawy z dnia 30 VIII br. o zmianie ustawy o systemie oświaty itd. Wyśmienita lektura do kawy, naprawdę polecam.

Jest to orędzie ukazujące bogaty świat wyobraźni osób podejmujących decyzje, które nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. A rzeczywistość jest bolesna. Prosty przykład, w wielu szkołach nie ma toalet, ale (przepraszam za kolokwializm, cytuje uczniów) są kible, w których często jest tylko zimna woda, brakuje papieru toaletowego, a drzwi nie chcą się domykać, no i na dodatek "strasznie (znowu przepraszam) śmierdzi".

Nie wiem, do jakich szkół jeździ Pani Minister lub Pan Premier, ale znaleźć w swojej okolicy szkołę ze "standardami" wyżej opisanymi nie będzie dla czytelnika dużym wysiłkiem. Bardzo zabawny wydaje się być również zawarty w liście postulat stworzenia kącików zabaw w salach lekcyjnych, przeorganizowania pracy świetlic, zapewnienia opieki dzieciom korzystającym z przejazdów itd.

Pani Minister! O czym my mówimy?! Jakie kąciki zabaw? Kto za to zapłaci? Brakuje pieniędzy na zabawki, pomoce, komputery, tusz do drukarek, nie mówiąc o tym, że trzeba by wymienić wykładzinę, dywan, stare okna… Chwała obrotnym dyrektorom, którzy dzięki sprytowi i zapobiegliwości czasem potrafią coś wysupłać na pomalowanie sal. W liście, który tu przywołujemy, Pani Szumilas używa charakterystycznych sformułowań, że dyrektorzy "muszą", "powinni", a rodzice "powinni mieć pewność". Otóż, łatwo pisać takie komunały, w trybie rozkazującym, z pozycji ministerialnego biurka. To jest chytra praktyka - przełożony wymyśla chory pomysł, a jego poddani (tu nauczyciele i dyrektorzy) mają go realizować. Tyle że nauczycieli (jak zwykle) nikt o zdanie nie pytał. CO gorsza, premier na sejmowej mównicy w sprytny sposób wmanipulował nauczycieli mówiąc o nas, iż nie jesteśmy "oprawcami dla naszych dzieci" i że "polska szkoła nie jest piekłem".

Proszę, proszę, dziękujemy Panie Premierze! Jak to miło usłyszeć, że się nie jest potworem z piekielnych czeluści. Ale w istocie, słowa premiera to lwia przysługa. Proszę nas nie bronić i antagonizować z rodzicami-autorami referendum, bo my stoimy po ich stronie. A tak na marginesie - dla wielu nauczycieli problemem nie są sześciolatkowie, ale znalezienie odpowiedzi na pytanie, jak przeżyć do pierwszego. Średnia pensja nauczyciela mianowanego to 2 tys. zł  na rękę, nie wspomnę już o stażystach czy kontraktowych. Niesprawiedliwość w tym przypadku polega na tym, że za kilka, kilkanaście lat szanowni pomysłodawcy będą cieszyć się wysokimi emeryturami, my z kolei zostaniemy z pretensjami i rozczarowaniem ze strony rodziców oraz dzieci.

Porażający jest brak odpowiedzialności osób podejmujących brzemienne w skutkach decyzje, które często są dyktowane nie szukaniem prawdziwego dobra ucznia i rodzica, lecz doraźną korzyścią polityczną. Dla przykładu: czy ktoś z Państwa pamięta, kto zainicjował reformę oświaty, która wprowadziła gimnazja? Uczę od blisko dziesięciu lat - pracowałem w wielu rodzajach szkół (od zerówki do studentów) - i jeszcze nigdy nie spotkałem nauczyciela lub rodzica, który byłby zadowolony, potrafił wskazać jakieś korzyści z ówczesnej reformy. A słynne "trójki Giertycha" - przeminęły z wiatrem, a wraz z nimi koszta, które generowała oryginalna recepta ministra na uzdrowienie polskiej szkoły. Oczywiście, sytuacja w szkolnictwie, poziom bezpieczeństwa uczniów nie uległ wówczas zmianie. Tymczasem szkoła, edukacja wymagają czasu i cierpliwości, a procesy w niej zachodzące są długofalowe. Reformy są konieczne, ale nie te, pisane na kolanie lub mierzone wysokością sondażowych słupków. Kuriozalną, ale ostatecznie skuteczną, jest praktyka polegająca na tym, że reformy, zarządzenia, rozporządzenia i różnej maści dyrektywy bierze się "na przeczekanie", gdyż z dużym prawdopodobieństwem w kolejnym roku szkolnym dotychczasowe imperatywy zdążą już stracić ważność lub ulegną takim zmianom, że teraźniejsze zapisy wylądują na makulaturze lub - w najlepszym przypadku - w archiwum.

Kiedy w trakcie piątkowego przemówienia premiera jeden z autorów projektu referendum, pan Tomasz Elbanowski, rozwinął transparent z napisem "Dzieci i rodzice głosu nie mają", wtedy prezes Rady Ministrów podszedł, aby podać dłoń i odsunąć przysłonięte transparentem dziecko. Piękny i szlachetny gest ojca narodu, który nawet z przeciwnikiem potrafi się zbratać. Szkoda tylko, że wcześniej - już nie przed kamerami - nie zaproszono przedstawicieli organizujących referendum na otwarcie Forum dla rodziny (które miało miejsce 23 października br.). Znalazło się tam wielu przedstawicieli rządów i różnych instytucji, ale… zabrakło miejsca dla reprezentantów inicjatywy "Ratuj Malucha".

W tych dniach ze strony polityków słyszymy wiele pięknych i wzniosłych deklaracji o patriotyzmie, miłości Ojczyzny, a w tym kontekście również o szkole, rodzinie, miejscach pracy. Przecież w końcu to te ogniwa najbardziej zespalają i budują tę rzeczywistość, o której myślimy mówiąc "Polska", "lepsze jutro". Jednakże podniosły ton, piękne kotyliony, parady i akademie nie zasłonią braku wiarygodności, jaki zaciągnęli nasi włodarze. Lekceważąc podczas piątkowego głosowania swoich rodaków, składając podpis pod ustawą z 30 VIII br., straciliście Państwo najbardziej fundamentalną wartość - wiarygodność. Nie odzyskacie jej nawet dzięki ciepłym obrazkom i wiadomościom, jakie płyną z Pałacu Prezydenckiego, gdzie Para Prezydencka wraz z dziećmi i ich rodzicami wykonywała kokardy na Święto Niepodległości, a na zewnątrz stał odrestaurowany zabytkowy czołg Renault FT 17.

To właśnie ludzie, którym powierzyliśmy w naszym imieniu kreowanie lepszego jutra obywateli oraz czuwanie nad porządkiem publicznym, dopuszczają się podstawowego grzechu, który trawi nasze relacje, nasze społeczeństwo. Po prostu - nie słuchamy się: rodzice nie słuchają swoich dzieci, nauczyciele wychowanków, duszpasterze wiernych, politycy obywateli. Tylko brak pokory może prowadzić do stwierdzenia: "Po co słuchać, skoro wiemy lepiej?!".

Na koniec wróćmy jeszcze do listu pani minister. Rzeczywistość przedstawiona w tym piśmie jest tak iluzoryczna i nierealna jak spoty TV, które co jakiś czas MEN funduje nam - za nasze pieniądze - w mediach. Zacytuję jedno zdanie, które w nich pada: "Rozpoczęcie nauki we wczesnym dzieciństwie daje utrzymującą się przez całe życie przewagę nad innymi" - mówi pani ze szklanego ekranu. Takie sentencje dobrze oddają system współczesnej edukacji, czyli jak najlepiej zdać egzamin po szkole podstawowej, egzamin po gimnazjum, a później zdobyć jak najwięcej punktów na maturze. Proces myślenia sprowadza się li tylko do zaznaczania odpowiednich odpowiedzi, a dzieci od najmłodszych lat przygotowuje się do uczestnictwa w chorej rywalizacji, wyścigu, którego "słabsze" jednostki nie wytrzymują już na poziomie szkoły podstawowej. W ten sposób "selekcja" pomiędzy dziećmi dobrymi i rokującymi, a dziećmi, które wymagają "szczególnego" procesu edukacyjnego zaczyna się już od nieszczęsnego gimnazjum. Życie jednak to nie wyścig, a szkoła to nie zawody dla krótkodystansowców, szkoła to nie kuźnia jakichś przodowników. W nauce nie chodzi o rywalizację, o wyrabianie największych norm lub liczby zdobytych punktów. Motywowanie przez porównywanie z "konkurencją", nad którą trzeba mieć "przewagę", nie jest dobrą metodą i swoim wydźwiękiem przypomina lata, w których przekonywano do czujności wobec urojonego wroga narodu. Podkreślmy - motywowanie do ciężkiej pracy, jaką jest nauka, to nie jakieś mrzonki o tym, kto jest silniejszy, kto jest pierwszy, ale wskazywanie wartości i celu oraz umiejętne towarzyszenie uczniom i ich rodzicom na niełatwej drodze wychowania.

dr Ryszard Paluch - doktorat w zakresie teologii duchowości na KUL; dyplom w zakresie dziennikarstwa radiowego na KUL; katecheta Diecezji Gliwickiej (nauczyciel mianowany); redaktor i wydawca, czasem fotograf; autor wywiadu rzeki z Krzysztofem Wonsem SDS: "Niewysłuchana cisza" (Kraków 2008); mąż Basi i ojciec Piotrusia i Hani.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kogo boi się premier?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.