Kto naprawdę blokuje ustawę o in vitro?

Kto naprawdę blokuje ustawę o in vitro?
Tomasz Ponikło

Żenująca i szkodliwa sytuacja, w której brak regulacji dotyczących kwestii bioetycznych, nie jest do obrony twierdzeniami jakoby chodziło o spór światopoglądowy. Dostateczną odpowiedzią nie jest też zrzucenie tego stanu na karb politycznego konfliktu.

Kuriozalna teza obiegła media. Jarosław Gowin blokuje ustawę o in vitro. Jak to możliwe, że polityk, który przygotował projekt ustawy i szefował grupie ekspertów powołanej przy premierze, teraz staje się szkodnikiem dla sprawy? Bo nie chce przyjąć propozycji tzw. liberalnego ustawodawstwa, które ucieleśnia projekt Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.

DEON.PL POLECA




Gdyby minister sprawiedliwości zrezygnował ze sformułowanych obostrzeń (liczba zarodków, mrożenie embrionów, dostępność procedury) - ustawa już by działała. Nawet na podwórku rodzimej polityki taki sposób argumentowania zakrawa o absurd. Postawmy jednak pytanie całkiem poważnie: kto tak naprawdę blokuje ustawę o in vitro?

Mantra

Przypomnijmy. Debata wokół sztucznego zapłodnienia in vitro trwa w Polsce od 2007 roku. Wówczas premier zapowiedział, że w kilka miesięcy powstanie ustawa bioetyczna, którą czym prędzej trzeba będzie wprowadzić w życie. Od tego czasu trwa szeroka wymiana argumentów pochodzących z różnego porządku: medycznego, etycznego, ekonomicznego, religijnego, prawnego, itd. Powstało kilka projektów ustaw. Najbardziej radykalne - zarówno konserwatywne, jak i liberalne - zostały odrzucone. Stawką jest projekt Gowina albo Kidawy-Błońskiej. Oba wychodzą z wewnątrz Platformy Obywatelskiej. A jedyne mające realne konsekwencje posunięcie, na jakie zdobył się wobec problemu in vitro premier, to cyniczny gest: zarządzenie pilotażowego programu dofinansowania in vitro, który rozpocznie się od lipca tego roku.

W debacie publicznej in vitro wciąż rozpala emocje. I tak już od sześciu lat. Zaczyna przypominać medialne perpetuum mobile: jakby tematu nie ugryźć, zawsze można wywołać konflikt. Tajemnica tego "sukcesu" tkwi w tym, że jednocześnie opinia publiczna dała się przekonać, że mamy do czynienia z problemem, który jest nie do rozwiązania. Dlaczego? Dlatego, że chodzi o spór o wartości. Dwie strony konfliktu prezentują zaś odrębne zbiory wartości. Na dodatek napięcie wzrasta ze względu na rozgrywki polityczne. Takie, powtarzane jak mantra, wypowiedzi bronią wyłącznie status quo. I nie są prawdziwe.

Godność i wolność

Owszem, jest prawdą, że w debacie idzie o wartości. Wydaje się, że prezentowane stanowiska są jak ogień i woda. Wyłączywszy pozycje skrajne, które same z siebie eliminują możliwość budowania społecznego i politycznego porozumienia wokół problemu, mamy dwie strony konfliktu. Wartości tych stron ucieleśniane są z grubsza w projektach ustaw autorstwa Gowina i Kidawy-Błońskiej. Chodzi więc, z jednej strony, o uznanie za naczelną wartość godności osobowej dziecka. Z drugiej o wolność rodziców w decydowaniu o dziecku. A więc "prawo dziecka" vs. "prawo do dziecka" -  godność (dziecka) vs. wolność (rodziców).

Wokół tych wartości ogniskują się dwa bieguny sporu. Strona konserwatywna chce w jak największym stopniu ochronić godność dziecka. Dlatego ograniczenia, jakich oczekuje od ustawy, dotyczą m.in. wykluczenia tworzenia nadliczbowych zarodków oraz procedury mrożenia embrionów, a także ingerowania w genom. Obostrzenia dotyczą również zakresu osób mogących przystępować do sztucznego zapłodnienia. Celem jest więc wyeliminowanie zagrożeń niszczenia zarodków, aborcji selektywnej, niedobrych warunków do przyjścia na świat. Natomiast strona liberalna widzi w tak sformułowanych warunkach zamach na wolność rodziców. By ich chęć posiadania potomstwa mogła się ziścić, oczekują nie tylko odrzucenia konserwatywnych postulatów, ale także czynnej pomocy państwa w procedurze, przede wszystkim w postaci refundacji lub przynajmniej dofinansowania in vitro.

Czy w takim razie rzeczywiście spór o kształt ustawy jest nie do rozwiązania? Czy debata publiczna o in vitro w Polsce jest zakładnikiem konfliktu wartości albo polityki? Odpowiedź jest krótka: nie. Sam problem in vitro, a w związku z tym także polska debata o nim, jest zakładnikiem medycyny. Z punktu widzenia stworzenia ustawy bioetycznej regulującej kwestię in vitro - jest możliwe zbudowanie porozumienia, które ma szansę trwać. Konieczny jest tylko jeden warunek: osiągnięcie przez medycynę wysokiej skuteczności tej metody sztucznego zapłodnienia.

Jeden do jeden

Pomyśleć wystarczy o scenariuszu zdarzeń, w którym do powołania dziecka nie potrzeba - tworzonych dziś ze względu na niską skuteczność zabiegu - nadliczbowych zarodków i mrożenia embrionów. Jeden zabieg, jeden zarodek, jedna ciąża, jedno dziecko. Dopóki efektywność in vitro nie przekracza jednej trzeciej ciąż z przeprowadzanych zabiegów z licznymi zarodkami, niestety pozostaje to nieosiągalne (osobnym problemem jest związek pomiędzy rozwojem medycyny a korzyściami ekonomicznymi wytwórców dóbr na tej bazie). Jednak wówczas nawet konserwatywna ustawa nie mogłaby być obiektem ataku strony liberalnej.

Co więcej, taki kierunek rozwoju in vitro - przy założeniu obowiązywania etycznych standardów na miarę restrykcyjnego modelu niemieckiego, a w przeciwieństwie do dowolności modelu brytyjskiego - może być podstawą do postawienia problemu na nowo w świetle nauczania Kościoła ("jeden zabieg, jedno dziecko" będzie możliwe do zbliżenia sytuacji moralnie przez Kościół dopuszczanej: sztucznego unasiennienia, gdy sperma męża po seksie z żoną jest doprowadzana do szyjki jamy macicy).

Polska debata na temat in vitro zależy w dużym stopniu od postępów medycyny, ponieważ osiągnięcie wysokiej skuteczności tej metody pozwoliłoby na zbudowanie społecznego porozumienia (oczywiście nie całkowitego) wokół tego zagadnienia. Możliwe byłoby bowiem wykluczenie zagrożenia dla istot ludzkich, które stają się obecnie ofiarami procedury in vitro.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kto naprawdę blokuje ustawę o in vitro?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.