"Nauczyciele powinni być podmiotem"

"Nauczyciele powinni być podmiotem"
(fot. Wiktor Fresk)
Piotr Żyłka / DEON.pl

Uważam reformę oświaty za jedną z największych porażek III RP i jestem zdania, że z reformy Handkego trzeba się wycofać, że trzeba do tego przekonywać siły polityczne, partie, decydentów i, przede wszystkim, wprowadzać ten sposób myślenia do jak najszerszego obiegu społecznego.- twierdzi były wiceminister edukacji prof. Andrzej Waśko w rozmowie z Piotrem Żyłką.

Deon.pl: Jeżeli miałby Pan jednym słowem scharakteryzować stan polskiej edukacji, jakie by to było słowo?

Andrzej Waśko: Kryzys.

Dlaczego kryzys?

DEON.PL POLECA

Oprócz zastarzałych słabości odziedziczonych po czasach PRL główną przyczyną tego kryzysu jest reforma Handkego. Byłem od początku przeciwnikiem tej reformy. Uważałem, że system szkolnictwa, który w Polsce funkcjonował – przynajmniej jeśli chodzi o jego strukturę – nie wymagał takiej rewolucji jak na przykład tworzenie gimnazjów i trzyletniego liceum, czy  przekazywanie większości uprawnień do prowadzenia szkół samorządom – co zaowocowało potem likwidacją przedszkoli, małych szkół i głęboką zapaścią szkolnictwa zawodowego. Po 1989 roku wystarczyło po prostu dokonać pewnych korekt w strukturze szkolnictwa, którą mieliśmy.

Jakiego rodzaju korekty należało ówcześnie wprowadzić?

Należało upowszechnić wykształcenie średnie i  wprowadzić powszechną maturę – przynajmniej w tym zakresie, w jakim jest to możliwe.  Można było tego dokonać poprzez wzmocnienie ówczesnych techników i szkół zawodowych. Należało stworzyć dwa typy szkół średnich: czteroletnie licea ogólnokształcące i zespoły szkół „realnych”, składające się z 5- letniego technikum i 4- letniej szkoły zawodowej. Po szkole zawodowej też można byłoby zdawać maturę lub kontynuować naukę w technikum, ale bez przymusu. Matura powinna była za to pozostać na możliwie wysokim poziomie. Obecna matura (zwłaszcza z języka polskiego) jest w pewnym sensie środkiem do założonego politycznie obniżenia ogólnego poziomu wykształcenia młodzieży. Błędem było też wcześniejsze zlikwidowanie obowiązkowej matury z matematyki.

Ale czy to nie jest tak, że tym, którzy przeprowadzali te reformy przyświecała taka idea, że w dynamicznie zmieniającym się świecie, ważniejsze są potrzeby rynkowe i dlatego właśnie te reformy poszły w taką, a nie inną stronę?

Młodzież  i tak by się dostosowała do potrzeb rynkowych. Natomiast, rzeczywiście była taka idea, która przyświecała reformatorom lat 90-tych. Uważali oni, że szkoła powinna być dostosowana do świata, jaki dopiero ma zaistnieć, po reformie, po integracji europejskiej, itp., Wyobrażano sobie, że będzie to świat bez tradycji, który nie będzie miał nic wspólnego z przeszłością, a składać się będzie głównie z rynku, tzn. zarabiania i wydawania pieniędzy. To była ideologia dostosowania szkoły do „potrzeb XXI wieku”. Wyobrażano sobie jakieś społeczeństwo XXI wieku i do tego wyobrażenia dostosowano model absolwenta, który powinien szkołę opuszczać. Proszę zwrócić uwagę, że ten model absolwenta był dostosowany do społeczeństwa którego nie ma, które jest dopiero w sferze projektu. Skutkiem takiego sposobu myślenia było podporządkowanie szkolnictwa zasadzie kreowania nowego człowieka. Jest to zasadniczo błędna idea. I mimo liberalnej retoryki wolnorynkowej jest to strukturalnie idea analogiczna do tej, którą marksiści głosili w minionej epoce. Przecież wtedy też budowano nowe społeczeństwo „przyszłości” i szkoła miała wychowywać przyszłego „człowieka socjalistycznego” o czym huczała propaganda i pedagogika PRL. Umysły naszych ekspertów od oświaty przesiąkły tym sposobem myślenia głębiej, niż by się wydawało. Co prawda po roku 1989 pożegnali się oni ze starą frazeologią „socjalistyczną”, zastępując ją nowymi sloganami,  ale w głębi ich myślenie pozostało nie zmienione. Tak więc w latach 90. i później zrealizowano reformę, która była swoistym połączeniem retoryki liberalnej i prorynkowej z archetypami myślenia post-marksistowskiego. Skutkiem realizacji tej liberalno-marksistowskiej kontaminacji poglądów jest obecny kryzys. Żeby z niego wyjść, trzeba zmienić sposób myślenia. Przypomnieć, rzecz oczywistą, że podstawowym zadaniem szkoły nie jest kreowanie nowego człowieka,  kreowanie jakiegoś nowego modelu społeczeństwa, którego nie ma, pod pretekstem, że już wiadomo, jaka ta przyszłość będzie.

Jakie  zatem powinno być podstawowe założenie szkolnictwa?

Podstawowym zadaniem nauczania i wychowania jest pomoc w akulturacji młodego człowieka, jego wprowadzenie do tej kultury i do tego społeczeństwa, które istnieje rzeczywiście. A istnieje rzeczywiście ta kultura, która jest dziedzictwem przeszłości, sumą dorobku pokoleń. Pierwszym i podstawowym zadaniem oświaty nie jest więc realizacja wymyślonych za biurkiem utopii, tylko udział w reprodukcji dorobku cywilizacyjnego społeczeństwa. A w tym procesie przekazywania tradycji postawy twórcze młodego pokolenia i jego akomodacja do zmieniających się warunków ujawniają się samoistnie.

Z polską edukacją nie jest dobrze, jak Pan określił znajduje się ona w kryzysie. A jak ocenia Pan propozycje reform, które formułuje obecny rząd – zarówno jeśli chodzi o edukację na poziomie  podstawowym i ogólnym, jak i wyższe szkolnictwo?

Jestem zdania, że w pierwszym możliwym terminie, z większości tych reform trzeba się będzie po prostu wycofać. Rząd polski, który będzie odpowiedzialnie myślał o polskim interesie narodowym będzie musiał się wycofać przede wszystkim z profilowania liceum ogólnokształcącego, z tego pomysłu, że kształcenie ogólne Polaków kończy się w wieku 16 lat, a potem mamy już tylko przygotowanie człowieka do wykonywania jakiegoś zawodu, czy też przygotowanie do określonej specjalizacji studiów – i do niczego innego – bo tak realnie ten system zaproponowany przez obecne kierownictwo MEN wygląda.

Wiele kontrowersji w środowiskach nauczycielskich i akademickich wzbudził pomysł znacznej redukcji spisu lektur.

Te zabiegi, w różny sposób motywowane – czasem w dobrej wierze – są po prostu katastrofalne dla przyszłości. Redukujemy ilość lektur, to znaczy, że celowo i metodycznie obniżamy poziom nauczania. Ja celowo używam słowa „poziom”, choć wiem, że współcześnie mówi się o „jakości” kształcenia. Reforma niesie ze sobą taki swoisty, na wpół ezoteryczny język pojęć, których nigdy się w szkole  nie używało, i które niosą ze sobą pewną ideologię zupełnie nam obcą. Trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Chodzi o poziom wykształcenia. Jeżeli nie ma solidnych podręczników zawierających podstawy wiedzy naukowej, jeżeli nie ma solidnej listy lektur, jeżeli nie ma przymusu w stosunku do gimnazjalisty czy licealisty, żeby on te lektury przeczytał, no to nie dziwmy się, gdy wychowamy pokolenie, które niczego nie będzie rozumiało z naszego świata. A skoro nie będzie rozumiało naszego świata, to zamknie się w jakimś swoim, do którego my z kolei  nie będziemy mieli dostępu. Zerwie się w ten sposób i tak już osłabiona ciągłość przekazu kulturowego, a młodzież pozbawiona wiedzy ogólnej będzie łatwym żerem dla wszystkich, którzy zechcą nią manipulować. A wiadomo, że przy obecnych możliwościach technicznych i medialnych to jest bardzo łatwe. Myślę, że w tych zmianach, które są – w zabawny sposób – motywowane wymaganiami postępu, chodzi właśnie o to, aby stworzyć takie zatomizowane społeczeństwo indywidualistów reagujących wyłącznie na bodźce reklamy, pozwalających manipulować sobą przy pomocy środków socjotechnicznych, bilbordów, akcji medialnych – w dowolny sposób. Plastelinę, którą można ugniatać.

Czyli nie dostrzega Pan żadnych pozytywnych stron propozycji przedkładanych przez panią minister Hall i panią minister Kudrycką?

Muszę z żalem powiedzieć, że trudno mi znaleźć coś pozytywnego w ich propozycjach. Nie wykluczam, że w jakiejś części tymi ludźmi kierują dobre chęci. Część z tych osób rzeczywiście myśli w taki sposób w jaki deklaruje, ale jestem przekonany, że znaczna część reformatorów oświaty mówi jedno, a myśli co innego. Natomiast uważam te działania za niepotrzebne, uważam reformę oświaty za jedną z największych porażek III RP i – jakkolwiek nie idealizuję stanu szkolnictwa sprzed reformy – to jestem zdania, że z reformy Handkego trzeba się wycofać, że trzeba do tego przekonywać siły polityczne, partie, decydentów i, przede wszystkim, wprowadzać ten sposób myślenia do jak najszerszego obiegu społecznego. Bo przecież reforma była realizowana w latach 90-tych odgórnie, przez technokratów związanych z grupami interesu i różnymi środowiskami, które doskonale zarobiły na tym psuciu szkoły. Z punktu widzenia tych właśnie podmiotów, takich jak wydawcy podręczników czy pewne środowiska akademickie związane z oświatą, ta cała reforma była jak najbardziej racjonalna. Były to po prostu intensywne działania administracyjne  kreujące rynek na ich usługi, pozwalające realizować duże przedsięwzięcia zarobkowe, ale kosztem kieszeni rodziców, kieszeni podatnika, a w ostatecznym rachunku kosztem nas wszystkich.

Jest Pan wiceprzewodniczącym nowo powstałej organizacji - Towarzystwa Nauczycieli Szkół Polskich. Jakie są główne cele, czy też założenia kierunków działania Towarzystwa?

Towarzystwo nie jest związkiem zawodowym, nie jest partią polityczną, jest organizacją społeczną nauczycieli szkół wszystkich typów. Mogą do tego stowarzyszenia należeć zarówno nauczyciele szkół podstawowych, zawodowych, średnich jak i nauczyciele akademiccy. Chodzi nam o przezwyciężenie atomizacji środowiska nauczycielskiego. To jest największa liczebnie grupa polskiej inteligencji. Grupa, która posiada ogromny potencjał wiedzy, doświadczenia i umiejętności. Ten potencjał jest dzisiaj niewykorzystywany, właśnie ze względu na atomizację. Nauczyciele jako najbardziej zainteresowana grupa zawodowa nie mieli żadnego wpływu na proces reform oświatowych. I dlatego powinni wszystkim wychodzić z tej atomizacji, nawiązywać nici porozumienia. TNSP chce zrealizować dwa cele. Po pierwsze upodmiotowić środowisko nauczycielskie, dać sygnał zarówno administracji jak i siłom politycznym, oraz mediom, że nauczyciele mogą i powinni być podmiotem w systemie oświaty, a nie tylko obiektem rozmaitych szkoleń i manipulacji, co teraz ma miejsce. Po drugie ta organizacja troszcząc się o podniesienie pozycji prestiżowej i także materialnej nauczycieli w Polsce, musi artykułować stanowisko zwykłych nauczycieli w sprawie systemu oświaty, w sprawie tego w jakim kierunku polska szkoła zmierza.

Mówi Pan o pewnej podmiotowości którą muszą odzyskać nauczyciele. A czy ci nauczyciele należący, bądź związani z towarzystwem mają już swój plan reform, które powinno się  wdrożyć?

Tak, są już takie pomysły i mogę tytułem przykładu powiedzieć, że jednym z takich pomysłów jest długofalowy projekt przywrócenia 4-letniego liceum ogólnokształcącego, poprzez pewną modyfikację obecnej struktury szkolnictwa. Szczegóły tego projektu można poznać na naszej stronie internetowej, są one przedmiotem dyskusji, do której zapraszamy.

Ale czy to nie będzie kolejne zamieszanie, kolejna rewolucja w edukacji?

Pytanie które Pan zadał, bardzo często pada ze strony nauczycieli, którzy ostatnio mają już serdecznie dość wszystkich zmian. Ale najważniejsze zmiany, o których myślimy, powinny dotyczyć w tym momencie systemu zarządzania szkolnictwem: administracji, jej optymalnej struktury, celów, zasad wykorzystania środków publicznych.  Potem dopiero potrzebne są korekty programowe, i to polegające, po pierwsze, na wstrzymaniu najbardziej rewolucyjnych elementów nowej podstawy programowej, a po drugie na zwrocie w stronę wzorów sprawdzonych i dobrze funkcjonujących przed reformą. Tu mieści się np. wspomniany projekt przywrócenia czteroletniego liceum ogólnokształcącego. Jeśli nie będzie takich zmian, naszemu społeczeństwu grozi dalsze pogrążanie się w kryzysie wychowawczym i kulturalnym.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Nauczyciele powinni być podmiotem"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.