Schody do nieba - świadectwo

Schody do nieba - świadectwo
(fot. Materiały nadesłane)
Materiały nadesłane

Nie jestem aniołem. Jestem zwykłą mamą i żoną, prowadzę zwykłe życie. Jednak Bóg postanowił je trochę ubarwić...

W liceum zetknęłam się z Oazą i to ona mnie właściwie wychowała. Nadała kierunek i smak mojej młodości. Nie wyobrażałam sobie życia bez Boga. Zasmakowałam wielkich charyzmatycznych uniesień oraz ludzkiej zazdrości; poświęcenia dla innych, prawdziwego powołania oraz zwykłej podłej walki o władzę. Odcieni Boskiej obecności i przyziemnych ambicji. Dorosłam, wybrałam, potem wyszłam za mąż. Nawet męża sobie wymodliłam- bardziej z tych ziemskich niż Bożych, ale czułam, że to on jest dla mnie przeznaczony. Po dziesięciu latach małżeństwa, po urodzeniu dwójki dzieci jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Bywało różnie- raz lepiej raz gorzej. Wychowanie dzieci mocno dało nam w kość. Nie jestem idealną mamą, ale staram się jak mogę. Chcę nauczyć dzieci samodzielności, ale i dać im Boga na tyle, na ile będzie to możliwe. Ale żadnych więcej dzieci!

Od jakiegoś czasu miałam za dużo wolnych chwil. Dzieci potrzebowały mniej uwagi niż kiedyś. Zaczęło mi się nudzić. Trafiłam na "Listy starego diabła do młodego"- banalne, ale czuję przesłanie... Jednak w moje serce zapadło ziarenko smutku i pytanie, czego Bóg ode mnie chce? Teram już wiem, że ten smutek wypływał z mojego niedowiarstwa i lęku przed przyszłością: "Żeby tylko Bóg nie zechciał dziecka na przykład". Pewnej niedzieli w czasie na Mszy Św. (jak zwykle dzieci obok mnie) w czasie podniesienia miałam nieodparte wrażenie, że w kościele jest o wiele więcej osób niż widać. Miałam wrażenie (jak wtedy gdy czujemy czyjąś obecność w ciemnym pokoju), że świątynia wypełniona jest aż po brzegi, po sufit, i że nie zmieści się ani jedna osoba więcej. Słowa księdza odmawiającego modlitwę rozpływały się po kościele i wznosiły ku górze- niemal czułam ich zapach. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale tak było. Rozglądałam się po innych ludziach czy też to widzą, ale nic. Trwało to krótki czas, może dwie minuty, ale było cudowne.. Po Eucharystii chciało mi się krzyczeć i śpiewać z radości, ale wiedziałam, że nikt mi nie uwierzy, więc postanowiłam zatrzymać to doznanie w sercu. Smutek znikł. Chciałam tylko Boga, dla Niego byłam gotowa na wszystko.

Postanowiłam, że jeśli Bóg tak chce to zgadzam się na trzecie dziecko i tak się stało. Zaszłam w ciążę. I teraz dopiero się zaczęło- mój entuzjazm wyparował, a mnie ogarnęły wątpliwości i strach- co ja zrobiłam? Co powie mąż, rodzina, znajomi? Jakoś mąż, rodzina i znajomi przyjęli moją nowinę spokojniej niż ja. Trochę trwało zanim znowu się pozbierałam.

DEON.PL POLECA

Ciąża przebiegała wzorcowo-chłopak będzie. Jest zdrowy i silny, duży. Dzieci szleją ze szczęścia (choć nie wiedzą co oznacza mieć młodszego brata), kłócą się o imiona. Brzuch rośnie, ubranka kupione, łóżeczko czeka. Żadnej poprzedniej ciąży tak świadomie nie przeżywałam , nie śledziłam każdego ruchu i nie próbowałam nawiązać kontaktu z dzieckiem, nie robiłam zdjęć, nie bawiłam się z dzidzią. Starałam się często czytać Pismo Św. i modliłam się o szczęśliwe rozwiązanie. W zamian otrzymałam wiadomość o ciężkiej chorobie w rodzinie oraz słowa o śmierci. Modliłam się.

Ostatnie USG- wszystko w porządku. Wieczorem źle się poczułam. Brzuch był cały napięty. Myślałam, że to skurcze przepowiadające- może przejdą- oddycham. Poszłam spać z wielkim strachem, mój mąż utulał mnie do snu. Rano obudziłam się wciąż z tym samym bólem, może kąpiel pomoże.. Pomogła, ale nie mam siły się ubrać. Chciało mi się spać, więc się zdrzemnęłam. Po przebudzeniu czułam, że coś ze mnie płynie- chyba wody płodowe, mój mąż gotowy by mnie zawieść do szpitala. Ale to krew! Leci ze mnie ciurkiem, muszę do toalety, dalej nic nie pamiętam.. Budzą mnie słowa męża i sanitariuszy. Położyli mnie na noszach, nogi do góry, jakieś zastrzyki w karetce, nic nie czułam, było mi zimno..

W szpitalu biegną z moim wózkiem, szybkie USG - dziecko nie żyje, zdzierają ze mnie ubranie, natychmiastowa operacja. Modliłam się chyba na głos, bo wiedziałam, że ważą się czyjeś losy... Narkoza. Wiedziałam, że wróciłam do tego cudownego miejsca, że już tam byłam, to stamtąd pochodzę... Przy moim łóżku siedział mąż i mama. Dzieci wracają z ferii. Codziennie pytały się o braciszka. Jak im powiedzieć, że nie żyje? Dobrze, że jestem w szpitalu. Moje serce nie wytrzymałoby widoku ich twarzy. Było mi żal nas wszystkich.

Moja siostra i mama rzuciły wszystko i opiekowały się moją rodziną kiedy ja byłam w szpitalu. Nigdy nie doświadczyłam takiej solidarności i szeroko pojętej miłości jak wtedy. Przez mój pokój przewinęły się dziesiątki obcych osób chcących wesprzeć mnie duchowo.Podobno pogrzeb jest najgorszy, ale nie... Najgorsze przychodzi później... wieczorami... Zaczęłam rozumieć samobójców. Wiedziałam jednak- raczej chciałam wiedzieć- że Bóg mnie uratuje. Nikt z ludzi (psycholog, ksiądz, psychiatra, przyjaciel) nic mi nie pomoże.  Całe moje istnienie osuwało się w niebyt. Szperałam po internecie- same bzdury. Jest mnóstwo takich rodzin jak nasza i co? Co dalej? Przecież to tak nie może się skończyć! To bez sensu! Znalazłam stronę poświęconą ks. Grussowi.

Czułam, że Bóg podał mi linę ratunkową. Opatruje moje rany! Dostałam nowe skrzydła i opuszczam moje więzienie z prędkością światła! Już wiedziałam, że będę żyć! Resztę podarowanego mi czasu chcę poświęcić na dawanie nadziei innym. Tylko Bóg może nas podnieść! Tylko Bóg może nas uleczyć z nieuleczalnych chorób duszy, ciała i serca! Tylko On zna najlepszy sposób na nasze zdrowie! Zawsze i w każdej sytuacji ze zła potrafi wyprowadzić dobro! Tylko On jest dla nas wszystkim! Do nas jednak należy ostateczna decyzja...

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Schody do nieba - świadectwo
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.