W cieniu Wszechmocnego

W cieniu Wszechmocnego
(fot. tamburix / flickr.com / CC)
EwKa / artykuł nadesłany

Chcę napisać o świętach Bożego Narodzenia w inny sposób. Pominę to, co się łączy ze wspólnym biesiadowaniem, kolędowaniem, pasterką. Po wielu latach spróbuję przypomnieć sobie, jak przeżywałam święta jako kilkuletnie dziecko - co wtedy myślałam i czułam, jakie to miało dla mnie znaczenie.

I czego nie wiedzieli dorośli. I co z tego zostało na wiele późniejszych lat, do dzisiaj. Pamiętam, że w moim dzieciństwie święta pachniały. Najpierw były to zapachy świątecznych porządków: dywanów trzepanych na mroźnym powietrzu albo wprost na świeżym, sypkim śniegu; pastowanych podłóg; mytych lub polerowanych odpowiednimi środkami mebli. Potem aromaty kuchenne - wszystko było gotowane, pieczone, smażone w domu. Nikt nie przynosił upichconego dania w torbie i nie wkładał go do lodówki. Cały proces warzenia, duszenia, smażenia, skrobania i obierania był widowiskiem, w którym nawet dzieci chciały brać udział. A jakie wonie przenikały całe mieszkanie. Najintensywniej pachniały prawdziwe grzyby gotowane w kapuście i smażony karp. I ciasta - zanim jeszcze zostały włożone do pieca, napełniały kuchnię wonią wanilii, aromatycznych olejków, suszonych skórek z cytryny i pomarańczy - potem ich zapach nie dawał spokoju, kusił.

DEON.PL POLECA




Ale najpiękniej pachniała choinka. Nie było wtedy sztucznych drzewek ani tych sadzonych w doniczce, które trzeba szybko z domu wynosić po świętach, żeby do końca nie uschły. Choinka była co roku żywa, rozłożysta, sięgała od podłogi do sufitu, zajmowała sporo miejsca, ale przynosiła do niewielkiego mieszkanka zapach prawdziwego lasu i kolor naturalnej zieleni. Krzyżak z wbitym weń drzewkiem był wkładany do pojemnika: obszernego i wysokiego na kilka centymetrów. Do niego co dzień dolewano wody, żeby korzeń choinki był wciąż mokry. Dzięki temu drzewko wolniej usychało i zapach był ten sam, a nawet mocniejszy w zamkniętym pomieszczeniu. Przybranie choinki - zdaje się, że najczęściej był to świerk - zajmowało dużo czasu i sprawiało wielką przyjemność tylko dzieciom - dla dorosłych był to zazwyczaj jeszcze jeden obowiązek do wykonania. Z ciekawością czekałam na otwarcie przyniesionych z piwnicy kartonowych pudeł z choinkowymi świecidełkami, co roku tymi samymi, ale przecież wielu banieczek czy ozdób po prostu nie pamiętałam - w życiu kilkuletniego dziecka rok jest wiecznością.

Niekiedy przybywało kruchych baniek-grzybków, najczęściej muchomorków, lub różnokolorowych szyszek. Ale taki zakup trafiał się rzadko i przypadkiem. Kiedy miałam więcej lat, robiłam z kolorowego papieru koszyczki i łańcuchy; żmudnie wycinało się wąskie paski i kleiło, kleiło, kleiło… Klej roślinny nie dorównywał jakością tym obecnym. Były jeszcze inne ozdoby - pachnące i jadalne. Na specjalnych drucikach przywiązywało się do pnia choinki duże rumiane jabłka, a czasem nawet pomarańcze. Na gałązkach wisiały cukierki-sople albo takie, jakie udało się kupić - bywało, że czekoladowe. Kiedy trafiły się bogatsze święta, na drzewku wisiały też czekoladki albo, co rzadziej, tabliczki czekolady! Przebijało się je krawiecką igłą z nawleczoną nitką, potem tylko supełek i gotowe. Wiadomo, że te przysmaki, które wisiały niżej, znikały szybko w niewyjaśnionych okolicznościach i nie pomagało nawet to, że były dokładnie policzone. Samo przebywanie w pobliżu choinki stawało się niewysłowioną przyjemnością - tu woń czekolady mieszała się z wonią owoców i obiecywała królewską ucztę…

Ubieranie choinki rozpoczynali dorośli od osadzenia szpica i równomiernego założenia lampek elektrycznych, które wcześniej należało sprawdzić: długi, barwny wąż wił się wtedy na dywanie, pod nogami. Do strojenia drzewka przydawały się również gromadzone pieczołowicie sreberka i złotka po słodyczach. Owijało się nimi orzechy włoskie, które wtedy też miały swoje miejsce na choince, lub wycinało gwiazdki różnej wielkości. Wszystko to, co błyszczało i odbijało światło, było wykorzystywane. Wieńczyły choinkę anielskie włosy, pod ich osłoną blask nabierał umiaru, szlachetniał. Przynajmniej we Wigilię płonęły również na choince wąskie, niewysokie, kręcone świeczki, białe lub czerwone. Lubiłam ich łagodne, ciepłe światło, ale denerwowałam się, czy piękne drzewko od nich nie spłonie. Anielskie włosy drżały niepokojąco blisko. Wolałam, kiedy świeczki były jedynie dodatkową ozdobą.

W świątecznym okresie przybywało nam, mnie i młodszemu bratu, jeszcze jedno miejsce do zabawy - wokół choinki. Najszerzej rozłożone gałęzie dawały schronienie istotom, które przecież duże nie były.  I nie zawsze chodziło o to, żeby się bawić; pamiętam, że leżałam na plecach i przez kolejne piętra oświetlonej choinki wpatrywałam się w lśniące, kołyszące się lekko bombki, szukałam wzrokiem drobnych zabawek - najczęściej były to Mikołaje i bałwanki - wdychałam leśny zapach, choć często spoczywałam już na igliwiu, które usychało i opadając dodawało choince ruchu: igły szeleściły tajemniczo, a ozdoby same zsuwały się z gałęzi, pozbawione wsparcia. W ciszy nocnej te odgłosy nabierały mocy i ujawniały własne życie domowego drzewka. Pod choinką można było marzyć, schować się przed gorszym światem, znajdować jedność między spokojem dziecięcego serca a ideałem piękna według dziecięcych pragnień. Kaskada barwnych świateł zostawała pod powiekami.

W naszej rodzinie dzieci nie znajdowały prezentów pod choinką. Dary przynosił Święty Mikołaj już na początku grudnia, były to słodycze i owoce, orzechy - książki i zabawki pojawiły się później, kiedy miałam więcej lat. Pod drzewkiem stała szopka, to na pewno, choć z trudem przypominam sobie, jak wyglądała. Szopki zmieniały się: była taka drewniana i gipsowa, i z kartonu, którą trzeba było samodzielnie złożyć i skleić. Ale szopka nie należała do dziecięcych zabawek, może dlatego nie utrwaliła się w pamięci. To były jednak zewnętrzne dekoracje. Ważne, bo budowały dobry nastrój, nadawały rzeczywistości bajkową scenerię i obiecywały urokliwe chwile. Ale życie jest twarde nawet dla małych dzieci. Nie zawsze było słodko, choć choinka stała na swoim miejscu. Dorośli mieli swoje sprawy i swoje konflikty, szczególnie widoczne w czasie świąt. Dzieci mają jedną pożyteczną cechę: umieją być obok, tworzyć swój świat i zamykać się w nim.

Kim był dla kilkuletniej dziewczynki Jezus, a właściwie Dzieciątko Jezus? Babcia uczyła mnie pacierza i opowiadała o Panu Jezusie, kiedy miała na to czas. Oglądałam stary katechizm, rysunki czarno-białe może nie przemawiały do wyobraźni, ale przyciągały uwagę, kiedy pojawiało się na nich Dziecko. Narodziny w stajence i żłób zamiast ciepłej izby z wygodnym łożem - to był powód zamyślenia i współczującej miłości. A tu jeszcze za oknem polska zima; siarczysty mróz, kopny śnieg - i to Dzieciątko w nieogrzanej stajni. Już człowiek i już Bóg, jednak malutki, bezradny, poddany opiece Rodziców i znienawidzony przez Heroda. Może wtedy dziecko Dziecku najbardziej ufa i je rozumie, bo ich los taki podobny… Na śnieżnobiałych opłatkach delikatny rysunek stajenki i Świętej Rodziny, owiniętego w pieluszki Dzieciątka. Znów ta mroźna biel, sam jej widok budzi płomień w sercu. Ale biel to także czystość, uporządkowanie, pewność, że wszystko jest na swoim miejscu. Smakowały mi kruche opłatki, jednak nie lubiłam ich łamać z powodu tych aniołków, szopek, Dziecka, które na nich widniały. Dla zadziwionej dziewczynki była to chwila kontemplacji: zapatrzenia, zadumania, próby zrozumienia. Dawniej telewizja nie była tak popularna i powszechna; jeden kanał, niewiele audycji. Wtedy kolorowe ilustracje, a nawet pocztówki, kartki świąteczne, stawały się światem dla wyobraźni; wędrowałam uliczkami starego Krakowa, mieszkałam we wnętrzach łańcuckiego Zamku i tak samo pochylałam się nad Dzieciątkiem spoczywającym w rozmaitych żłóbkach i stajenkach. W świecie dorosłych to się nazywa wizualizacja, uobecnienie. Opłatek wigilijny do złudzenia przypomina Chleb Życia, choć nie posiada mocy Ciała i Krwi Chrystusa. Ale Bóg się dopiero narodził, sam jest z ciała i krwi. W Wigilię obchodziłam imieniny, nie był to dobry czas dla solenizantów. Ważniejsza jest wtedy krzątanina, stół i oczekiwanie na Boże Narodzenie. Można ocenić, że od dzieciństwa byłam świadoma hierarchii spraw doczesnych i wiecznych. Bo wszystko odbywa się w cieniu Wszechmocnego…

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

W cieniu Wszechmocnego
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.