Małżeństwo według Biblii

Małżeństwo według Biblii
(fot. Wanja Krah / flickr.com)
Marcin Wojnarski / materiały nadesłane / nt

Obraz małżeństwa ukazany w Piśmie Świętym drastycznie odbiega od obrazu przyjętego we współczesnej kulturze i prawodawstwie, zarówno cywilnym jak i kościelnym. Według Biblii, małżeństwo to relacja, nie instytucja; relacja inicjowana przez Boga, nie przez ludzi; rzeczywistość duchowa, nie prawno-urzędowa. Te różnice mają kluczowe znaczenie dla całej etyki małżeństwa.

"Dlatego to mężczyzna opuszcza swego ojca i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem".

(Rdz 2,24)

Wstęp

DEON.PL POLECA

Piszę ten artykuł dla moich przyjaciół i braci w wierze, aby mogli zrozumieć moje spojrzenie na etykę małżeńską. Choć nie jestem teologiem, to jako chrześcijanin mam obowiązek szukać woli Boga poprzez lekturę Słowa Bożego - bo "Szczęśliwy mąż, który (...) ma upodobanie w Prawie Pana, nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą" (Ps 1,1-2). W przeciwieństwie do 99% teologów zajmujących się etyką małżeńską na przestrzeni wieków, nie jestem celibatariuszem. Wypowiadam się więc jako praktyk, a nie teoretyk małżeństwa, i piszę o zagadnieniach, które są częścią mojego własnego życia - może nawet najważniejszą częścią - a nie tylko prawno-teologiczną spekulacją, która dotyczy wielu innych osób, ale nie mnie samego.

Liczba rozwodów cywilnych w Polsce to już 25% liczby nowozawartych małżeństw, a w krajach zachodnich nawet ponad 50%. Jedynie Kościół katolicki i niektóre inne Kościoły chrześcijańskie, próbują stawiać opór mentalności prorozwodowej, która szerzy się coraz bardziej w kulturze zachodniej. Sam Kościół nie jest jednak konsekwentny w swoim sprzeciwie wobec rozwodów, dopuszczając tzw. "stwierdzenie nieważności" małżeństwa, które w praktyce zastępuje rozwód, a może być wydane przez sąd biskupi z zupełnie błahych powodów, nawet dla małżeństw z wieloletnim stażem i posiadających wspólne potomstwo. Co roku w Polsce wpływa do sądów biskupich ok. 5 tysięcy wniosków o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Ponad 80% spraw kończy się orzeczeniem nieważności[1]. Sam papież Franciszek stwierdził w wywiadzie[2] z lipca 2013, że połowa małżeństw sakramentalnych może być nieważna w świetle prawa kanonicznego:

"Jesteśmy na drodze prowadzącej do bardziej pogłębionego duszpasterstwa małżeństw. To jest problem wszystkich, ponieważ jest [ich] wielu, prawda? Dla przykładu, podam tylko jeden: mój poprzednik [w Buenos Aires - przyp. gosc.pl], kardynał Quarracino, mówił, że według niego połowa małżeństw jest nieważna. [podkr. MW]

Dlaczego tak mówił? Ponieważ pobierają się bez dojrzałości, pobierają się nie dostrzegając, że to jest na całe życie albo biorą ślub dlatego, że z racji społecznych powinni się pobrać. (...) Problem duszpasterstwa małżeństw jest złożony".

Trudno przejść obojętnie wobec tak zatrważającej statystyki, mówiącej przecież o sprawach najistotniejszych: o małżeństwie i rodzinie, które wypełniają zasadniczą część życia każdego z nas. Statystyka ta każe postawić pytania nie tyle o te nieważne małżeństwa, co o prawo, według którego owe małżeństwa były zawierane, bo jeśli aż 50-80% małżonków, mimo dobrej woli, nie jest w stanie wypełnić przepisów prawa i w świetle tegoż prawa żyje w związku pozamałżeńskim, czyli potencjalnie w cudzołóstwie, a na dodatek jest nieświadoma takiego stanu rzeczy, to ten fakt mówi więcej o jakości prawa, niż o tych osobach.

Ja sam od 11 lat jestem w małżeństwie sakramentalnym zawartym w Kościele katolickim, a od 6 lat w separacji, która nastąpiła wbrew mojej woli i bez mojej winy. Idąc za nauczaniem Kościoła, cały okres separacji przeżyłem w uczciwym, choć mimowolnym, celibacie. Kiedy prosiłem Boga o pomoc i uleczenie mojej sytuacji rodzinnej, Bóg zachęcił mnie do tego, abym przyjrzał się bliżej biblijnej - czyli Bożej - koncepcji małżeństwa i skonfrontował ją z wizją katolicką. Z dużym zaskoczeniem odkryłem, że są to dwie zupełnie różne koncepcje.

Punktem wyjścia do poniższej analizy jest przekonanie, że Słowo Boga przekazane nam w Piśmie Świętym jest "prawdziwe i żywe", tzn. jest źródłem prawdy moralnej o życiu każdego człowieka ("Na początku było Słowo"; J 1,1), w każdej epoce, i Bóg wciąż - tak jak 2000 lat temu - chce mówić do chrześcijan i do Kościoła poprzez słowa Pisma Świętego ("Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą"; Łk 21,33).

Jeśli nie zgadzasz się z poniższą analizą, zapraszam do merytorycznej dyskusji w komentarzach pod artykułem.

Małżeństwo, czyli...

W powszechnym rozumieniu, "małżeństwem" nazywamy związek mężczyzny i kobiety zawarty poprzez ślub: cywilny, kościelny, lub - w innych kulturach - zwyczajowy. Ślub taki musi mieć odpowiednią formę, np. liturgiczną, zwykle ze złożeniem przysięgi, inaczej jest nieważny; muszą mu towarzyszyć odpowiednie procedury, jak np. obecność świadków czy wpis w księdze parafialnej lub w księdze stanu cywilnego; od nowożeńców wymagane jest spełnienie dodatkowych warunków, na przykład, posiadanie pełnej świadomości podejmowanych zobowiązań, wewnętrzna zgoda na małżeństwo, ujawnienie współmałżonkowi faktów które mogą rzutować na ich przyszły związek itp. - bez spełnienia tych warunków małżeństwo, choćby zawarte, staje się nieważne i może zostać anulowane lub rozwiązane przez odpowiedni sąd.

A zatem, małżeństwo w potocznym rozumieniu to instytucja, której elementem centralnym jest akt zaślubin, stwarzający nowy związek małżeński jako byt prawny. Instytucja ta jest regulowana odrębnymi przepisami, obwarowana licznymi nakazami i zakazami, i uzależniona od prawodawcy, który posiada głos decydujący w stwierdzaniu, który związek jest małżeństwem, a który nie. Kościół dodaje, że zawarcie małżeństwa (sakramentalnego) daje początek istnieniu węzła małżeńskiego, będącego prawnym zobowiązaniem współmałżonków wobec siebie nawzajem, zobowiązaniem o wieczystym charakterze.

Czy Bóg tak samo rozumie pojęcie "małżeństwa"? Czy On również uważa, że małżeństwo to byt prawny, powstający poprzez zaślubiny, przeprowadzone z zachowaniem odpowiedniej formy i z wypełnieniem wszystkich wymaganych prawem warunków?

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Wystarczy zajrzeć do Księgi Rodzaju i sprawdzić, czym było pierwsze małżeństwo: naszych pra-rodziców, Adama i Ewy. Czy ich małżeństwo było aktem prawnym? Czy składali sobie przyrzeczenie? Czy byli rejestrowani w księgach metrykalnych? Czy świadkowie złożyli swoje podpisy na dokumencie?... Ich ślub był cywilny? kościelny? zwyczajowy?...

Otóż, Adam i Ewa nie mieli ślubu: ani kościelnego, ani cywilnego, ani żadnego innego; nie składali sobie przysięgi; nie byli rejestrowani w urzędzie; nie towarzyszyli im świadkowie; nie otrzymali błogosławieństwa prezbitera... a jednak Pismo mówi, że byli dla siebie "mężem" i "żoną" (Rdz 2,25;3,16), czyli stanowili małżeństwo. Zatem w oczach Boga to nie akt zaślubin - ani żadna inna prawnie regulowana forma zawarcia związku - jest czynnikiem decydującym o zaistnieniu małżeństwa.

Małżeństwo jako relacja

Relacja małżeńska została stworzona przez Boga na samym początku, przy stworzeniu świata i człowieka, jest więc ona integralną częścią planu Bożego wobec człowieka: bo "Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam" (Rdz 2,18). Księga Rodzaju, opisując to wydarzenie, podaje charakterystykę małżeństwa:

"Dlatego to mężczyzna opuszcza swego ojca i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem". (Rdz 2,24)

Jest to najbardziej dosłowna i jednoznaczna charakterystyka małżeństwa zawarta w Piśmie Świętym, występująca w bardzo szczególnym miejscu, bo w samym opisie stworzenia człowieka. Jezus, mówiąc o małżeństwach, powoływał się właśnie na ten - i żaden inny - fragment Starego Testamentu, dlatego werset ten należy - za Jezusem - traktować jako biblijną definicję. Według tej definicji:

●     Małżeństwo to relacja mężczyzny i kobiety, w której stają się oni "jednym ciałem".

Pod pojęciem "jednego ciała" należy rozumieć nie tylko współżycie seksualne, ale też wspólnotę życia, tworzenie wspólnego organizmu rodzinnego - inaczej biblijna definicja traci sens logiczny, gdyż małżonkowie nie mogą trwać bezustannie we współżyciu seksualnym. Takie rozumienie pojęcia "ciało" jest uprawnione, bo podobnie św. Paweł mówi o wspólnocie Kościoła, że jest "Ciałem Chrystusa" (1 Kor 12,27). Również słowa Jezusa o tym, że porzucenie żony jest rozdzielaniem "ciała" (Mt 19,6), wskazują jednoznacznie na to, że "ciało" w rozumieniu Księgi Rodzaju oznacza nie tylko współżycie, ale też wspólnotę rodzinną, w jakiej żyją mąż i żona.

●     Głową ciała małżeńskiego jest (lub powinien być) mąż, bo to on podejmuje inicjatywę połączenia się z kobietą i w tym celu opuszcza ojca i matkę, czyli rezygnuje z ich opieki, żeby stać się opiekunem dla swojej żony (por. 1Kor 11,3).

●     W zamyśle małżonków ich związek powinien być trwały, bo na to wskazuje fakt opuszczenia ojca i matki. A więc małżeństwa nie tworzy z pewnością "przygodny seks", współżycie z prostytutką, krótki romans z kochanką itp., bo nie są to z założenia trwałe związki i nikt z ich powodu nie opuściłby ojca i matki.

Termin "ciało" wskazuje na błogosławieństwo, jakie w planie Bożym towarzyszy życiu w małżeństwie. Tak jak w ciele biologicznym poszczególne członki uzupełniają się i wzajemnie wspierają, a pojedynczy członek wyjęty z ciała umiera, tak w ciele małżeńskim małżonkowie wspierają się nawzajem i dzięki małżeństwu żyją pełniej, a "wyjęci" z małżeństwa, np. przez rozwód, w pewnym sensie umierają. Termin "jedno ciało" wskazuje więc na pozytywny aspekt małżeństwa, będącego dla małżonków źródłem i warunkiem życia. (Por. 1 Kor 12,12-28)

Inaczej jest w przypadku pojęcia "węzła małżeńskiego", stosowanego w katolickiej etyce małżeńskiej jako alternatywne określenie natury małżeństwa, szczególnie w kontekście nierozerwalności (np. KPK 1134). Pojęcie to wskazuje nie na błogosławiony i Boży charakter małżeństwa, ale na przekleństwo mające towarzyszyć małżeństwu: poprzez związanie ("węzeł"), ograniczenie, zniewolenie, podporządkowanie... wynikające ponoć ze wspólnego życia. Współczesna kultura szczególnie chętnie przyjmuje tę właśnie perspektywę patrzenia na małżeństwo: jako na przekleństwo, a nie błogosławieństwo.

Relacja vs. instytucja

Aby zrozumieć w pełni naturę małżeństwa ukazanego w Biblii, trzeba odnotować kilka kolejnych faktów.

1. Księga Rodzaju - ani w opisie relacji małżeńskiej, ani w żadnym innym miejscu - nie używa terminu "małżeństwo", choć mówi o tym, że Ewa była "żoną" Adama (Rdz 2,25), a on jej "mężem" (Rdz 3,16). Podobnie w pozostałych księgach biblijnych: Pismo Święte wielokrotnie mówi o "mężach" i "żonach" - przykładowo termin "żona" występuje blisko 600 razy (!) - prawie nigdy jednak nie używa pojęcia "małżeństwo": w sumie jedynie 10 razy, z czego 6 w Nowym Testamencie (BT V, 1999). Ta ogromna dysproporcja sugeruje, że to nie samo "małżeństwo" jako abstrakcyjny byt prawny jest ważne, ale materialny fakt "bycia mężem" lub "bycia żoną" - w "jednym ciele" - dla drugiej osoby.

2. Sporadycznie Biblia używa terminów "zaślubiny", "poślubić", "być poślubioną", czy "wesele" (w kontekście zaślubin), nigdy jednak nie opisuje samej ceremonii zaślubin i nie podaje szczegółów, dotyczących np. składanej przysięgi czy warunków formalnych, jakie musieli spełnić nowożeńcy.

3. Również Prawo Mojżeszowe - nadane przez Boga i regulujące życie społeczności Izraela niemal od samego jej początku, przez cały okres Starego Testamentu - choć zawiera liczne szczegółowe przepisy, odnoszące się także do małżeństw, to - podobnie jak Księga Rodzaju - nie wprowadza żadnej prawno-instytucjonalnej definicji małżeństwa.

Wszystkie powyższe fakty: tak rzadkie użycie terminu "małżeństwo", pomimo wielokrotnych nawiązań do relacji małżeńskiej; mała waga przywiązywana w Biblii do zaślubin; brak własnej definicji małżeństwa w Prawie Mojżeszowym; oraz - przede wszystkim - charakterystyka z Księgi Rodzaju określająca małżeństwo jako relację bycia "jednym ciałem" - wskazują, że dla Boga istotny jest materialny fakt "bycia jednym ciałem" i przez to "bycia mężem i żoną" dla siebie nawzajem, a nie prawny fakt "bycia w małżeństwie" wynikający z czynności prawnej "zawarcia małżeństwa". Najpierw mężczyzna i kobieta są dla siebie nawzajem - jako jedno ciało - mężem i żoną, a dopiero potem można o nich powiedzieć, że są małżeństwem. Małżeństwo to relacja między dwojgiem ludzi, istniejąca niezależnie od spełnienia prawnych wymogów. Ślub pełni jedynie rolę społeczną - jako wyraz akceptacji małżeństwa przez środowisko, w którym żyją małżonkowie - a nie konstytutywną.

Jest to odwrotne spojrzenie od tego, które funkcjonuje w naszej kulturze, gdzie najpierw trzeba wziąć ślub, żeby w ten sposób zawrzeć małżeństwo i - dopiero potem, w konsekwencji - być dla siebie nawzajem mężem i żoną. Zarówno katolicka doktryna małżeństwa, jak i laicka kultura i świeckie prawodawstwo, dają pierwszeństwo "małżeństwu" jako samodzielnej instytucji, bytowi prawnemu samemu w sobie, istniejącemu w oderwaniu od faktycznej relacji między danymi osobami, zależnemu niemal wyłącznie od spełnienia wymogów formalnych (ślub, przysięga) i dopełnienia odpowiednich procedur czy zachowania odpowiedniej formy liturgicznej.

Ta różnica ma fundamentalne znaczenie dla etyki i teologii małżeństwa. Relacja może istnieć bez instytucji, podobnie instytucja bez relacji. Mówiąc językiem Biblii, która kładzie nacisk na relację ("mąż" i "żona"), a nie na instytucję ("małżeństwo"):

●     w prawie kanonicznym i cywilnym, mężem i żoną są osoby, które wzięły ze sobą ślub;

●     w Biblii, mężem i żoną są mężczyzna i kobieta, którzy żyją ze sobą jako "jedno ciało"...

...dwie zupełnie różne definicje, dwie zupełnie różne etyki małżeństwa.

Przykładowo, porównując te definicje łatwo zauważyć, że pierwsza z nich - zależna od prawnie definiowanego pojęcia "ślubu", a nie od faktu duchowego jakim jest "jedno ciało" - pozwala na arbitralne ustalanie kto i pod jakimi warunkami może wziąć ślub, czyli kto może być "małżeństwem". To otwiera furtkę dla takich zjawisk jak legalizacja tzw. "małżeństw homoseksualnych". Nawet jeśli to akurat zjawisko dotyczy jedynie prawa cywilnego, a nie kościelnego, to jednak utrzymywanie i propagowanie przez Kościół instytucjonalnego obrazu małżeństwa odbiera Kościołowi możliwość skutecznej walki o prawdziwą wizję małżeństwa: bo jeśli Kościół ma prawo przedefiniować małżeństwo według swojego uznania, to dlaczego cywilny prawodawca nie mógłby tego zrobić, tyle że według jego - ateistycznego - uznania? Jeśli Kościół naucza publicznie, że istotą małżeństwa jest ślub, czyli czynność prawna zależna od urzędników, a nie od Boga (nawet jeśli są to urzędnicy kościelni), to dlaczego cywilny prawodawca - który dysponuje znacznie lepiej rozwiniętym aparatem administracyjnym i większym wpływem społecznym niż Kościół - nie może stworzyć swoich własnych ślubów, udzielanych na własnych warunkach i według własnych zasad? Może, i robi to, a Kościołowi, który sam sprowadził małżeństwo do czynności administracyjnej i oddał je w ręce urzędników i prawników, pozostaje tylko biernie przyglądać się, jak pojęcie małżeństwa jest coraz bardziej zawłaszczane i deformowane przez cywilnego prawodawcę, działającego pod naciskiem mediów i opinii publicznej.

Inne - jeszcze istotniejsze - różnice w zakresie etyki małżeńskiej dotyczą rozwodów i stwierdzeń nieważności. Będę o nich mówił w dalszych rozdziałach.

Instytucjonalizacja małżeństwa

Definiowanie małżeństwa jako instytucji i jego prawne regulowanie licznymi przepisami nie jest w Kościele katolickim rzeczą naturalną. "Na początku tak nie było". (Mt 19,8)

Przez większą część swojej historii, aż do Soboru Trydenckiego, Kościół uznawał małżeństwa zwyczajowe: zawarte bądź przez ślub zwyczajowy, bądź przez samo tylko faktyczne pożycie. Innymi słowy, Kościół nie uzależniał uznania małżeństwa od spełnienia jakichkolwiek formalnych wymogów, nawet jeśli pewna oficjalna forma była zalecana. Dopiero sobór trydencki, dekretemTametsi (1563), wprowadził obowiązek zawierania małżeństwa w obecności władzy duchownej, pod rygorem jego nieważności w oczach Kościoła. Ale nawet ten dekret nie został w pełni wprowadzony, bo do jego uprawomocnienia konieczne było ogłoszenie go w danej parafii, co np. na terenie Polski nie wszędzie miało miejsce. Dlatego aż do początku XX wieku w wielu parafiach można było zawrzeć małżeństwo w sposób dowolny - oficjalny lub nieoficjalny, liturgiczny lub nie - i było ono uznawane przez Kościół. Wprowadzenie pełnej instytucjonalizacji małżeństwa, w całym Kościele, nastąpiło dopiero w 1907 roku, wraz z dekretem Ne temere, który rozszerzył zakres prawny dekretu Tametsi (np. wymóg czynnej a nie tylko biernej obecności kapłana) i który od początku zaczął obowiązywać w całym Kościele.[3]

Zatem dopiero od stu lat Kościół w sposób jednoznaczny twierdzi, że małżeństwo między katolikami jest ważne tylko wtedy, gdy zostało zawarte z zachowaniem oficjalnej formy kanonicznej i z dopełnieniem licznych szczegółowych wymogów prawnych. Czy takie stanowisko jest zgodne z duchem Ewangelii? Czy pomaga wspólnocie Kościoła wzrastać w wierze? Nasilający się kryzys małżeństwa i rodziny, którego Kościół nie potrafi w żaden sposób zatrzymać, każe mieć co do tego wątpliwości.

Aby zrozumieć historyczną ewolucję doktryny małżeństwa, należy zwrócić uwagę na fakt, że Kościół jako instytucja rodził się na gruzach cesarstwa rzymskiego i rozwój teologii oraz kanonistyki pozostawał tradycyjnie przez wiele wieków pod dużym wpływem rzymskiej filozofii prawa. Choć cesarstwo upadło, to duch rzymskiego legalizmu nie umarł, lecz przeszedł na rodzącą się w tym czasie instytucję Kościoła. Widać to szczególnie dobrze na przykładzie doktryny małżeństwa.

W pierwszych wiekach chrześcijaństwa Kościół nie tworzył własnego prawa dot. małżeństw, lecz akceptował autorytet prawa rzymskiego w tym zakresie. Od VI wieku zaczął stopniowo wprowadzać zakazy zawierania małżeństw w pewnych sytuacjach, np. między krewnymi. Wraz z rozwojem tego prawodawstwa w kolejnych wiekach, a więc też koniecznością rozstrzygania spraw spornych trafiających przed trybunały kościelne, Kościół w X i XI wieku zaczął stawiać sobie pytanie, od czego zależy ważność małżeństwa? - co prowadziło bezpośrednio do pytania o naturę małżeństwa.

Szukając odpowiedzi na to pytanie, Kościół w XI wieku odkrył na nowo klasyczną definicję rzymskiego prawnika Ulpiana[4], że "małżeństwa nie tworzy współżycie, ale wzajemna zgoda stron" (Nuptias non concubitus, sed consensus facit), czyli że małżeństwo jest bytem prawnym, formą umowy między dwiema osobami, które zgodnie podejmują decyzję o rozpoczęciu wspólnego życia. W wieku XII toczył się w Kościele spór między tym poglądem a konkurencyjną koncepcją, mówiącą, że o zaistnieniu małżeństwa decyduje współżycie płciowe, a nie umowa. W XIII wieku spór ten został rozstrzygnięty na korzyść teorii zgody, między innymi pod wpływem powszechnego w średniowieczu poglądu, jakoby współżycie seksualne było ze swej natury grzeszne - który to pogląd jest sprzeczny z Księgą Rodzaju i został przez Kościół odrzucony w kolejnych wiekach, jednak bez przeprowadzenia powtórnej refleksji nad naturą małżeństwa.

O rzymskich i jurystycznych korzeniach katolickiej doktryny małżeńskiej mówi ks. Piotr-Mieczysław Gajda w "Prawie małżeńskim Kościoła katolickiego":

"Modestinus, wybitny prawnik rzymski z III w. po Chr. określił małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety, będący zespoleniem na całe życie, powodujący współudział w prawach boskich i ludzkich. Według Instytucji cesarza Justyniana (VI w.) małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety obejmującym niepodzielną wspólnotę życia. Z tych określeń wynika, że małżeństwo u Rzymian było pojmowane jako trwały związek jednego mężczyzny z jedną kobietą, zobowiązujący do pełnej wspólnoty życia i powodujący określone skutki prawne. Przyczyną sprawczą małżeństwa była zgoda małżeńska. Takie określenie małżeństwa upowszechniło się w średniowiecznej nauce prawa kanonicznego".[5] [podkr. MW]

W ten sposób świecka teoria prawnicza - pochodząca nie od Jezusa, lecz od "wybitnych prawników rzymskich" - przeszła do Kościoła. W kolejnych wiekach wymusiła ona stopniową, coraz głębszą, instytucjonalizację małżeństwa, bo jeśli ustanowienie małżeństwa zostaje sprowadzone do czynności prawnej (wyrażenie zgody), to pojawia się naturalna potrzeba uregulowania zasad: jak, kiedy, kto, pod jakimi warunkami... może takiej czynności dokonać; kiedy jest ona ważna, a kiedy nie; itd. itp. Powstanie licznych szczegółowych przepisów, a także sądów i trybunałów do rozstrzygania spraw spornych, było tylko kwestią czasu.

I tak na przykład, kiedy Biblia mówi po prostu o "mężu" i "żonie" lub sporadycznie o "małżeństwie" (bez przymiotników), to Kościół rozróżnia znacznie więcej rodzajów "małżeństw", na przykład: "ważne", "nieważne", "uważnione", "prawdziwe", "rzeczywiste", "domniemane", "godziwe", "niegodziwe", "usiłowane", "prawne", "sakramentalne", "zawarte", "tylko zawarte", "dopełnione", "niedopełnione", "skonsumowane", "publiczne", "tajne", "ślubne", "nieślubne", "cywilne", "religijne", "kościelne", "kanoniczne", "mieszane", itd.[6] Jak widać, sprawy proste u Boga, w doktrynie Kościoła nieco się skomplikowały.

Nie lepiej jest w kwestii rozstrzygania o istnieniu małżeństwa. W Biblii decyduje o tym prosty fakt bycia "jednym ciałem", opisany w krótkim fragmencie Księgi Rodzaju - i to Bogu wystarcza. W Kodeksie Prawa Kanonicznego natomiast, doktryna małżeństwa jest rozpisana na 10 rozdziałów i 111 kanonów, wymieniających liczne "warunki", "przeszkody", "wady", "przyczyny", "skutki", "czynności", "prawa", "obowiązki", "dokumenty", "zezwolenia" itd., rozstrzygające o ważności małżeństwa w oczach Kościoła.

Teoria "zgody stron" pozostaje do dziś podstawą katolickiej doktryny i "w obszarze całej dyscypliny prawa małżeńskiego stanowi jej fundament" [7] (ks. Marcin Królik), bo jak mówi Kodeks prawa kanonicznego w pierwszych kanonach prawa małżeńskiego: "Małżeństwo stwarza zgoda stron" (KPK 1057 §1) - jest to więc dosłowne przeniesienie teorii Ulpiana. Nadto, zgoda ta musi być "wyrażona zgodnie z prawem" (1057 §1). Z kolei w kanonie 1055 pada wprost określenie "umowy małżeńskiej"... W Biblii takich słów nie znajdziemy. Katolicka koncepcja małżeństwa nie wypływa więc z nauczania Pisma Świętego, ale swoimi korzeniami sięga świeckiej teorii prawa, wywodzącej się z pogańskiej kultury imperium rzymskiego.

O pokładaniu ufności w Prawie św. Paweł - sam obywatel Rzymu i znawca prawa - pisał w następujący, dosadny, sposób:

"O, nierozumni Galaci! (...) czy Ducha otrzymaliście dzięki uczynkom wymaganym przez Prawo, czy z powodu posłuszeństwa wierze? Czyż jesteście aż tak nierozumni, że zacząwszy duchem, chcecie teraz kończyć ciałem? (...) Czy Ten, który udziela wam Ducha i działa cuda wśród was, [czyni to] dzięki uczynkom wymaganym przez Prawo, czy też z powodu posłuszeństwa wierze? (...) ci, którzy żyją dzięki wierze, mają uczestnictwo w błogosławieństwie wraz z Abrahamem (...). Natomiast na tych wszystkich, którzy polegają na uczynkach wymaganych przez Prawo, ciąży przekleństwo". (Gal 3,1-10)

Wola Boga. Wola człowieka

Teoria "zgody stron" jest nie tylko niebiblijna, ale wprost sprzeczna ze słowami Pisma Świętego. Jezus mówi w Ewangelii bardzo wyraźnie i jednoznacznie, że to Bóg, nie człowiek, łączy małżeństwa: "A tak już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela". (Mt 19,6). Zatem to wola Boga - a nie człowieka - odgrywa decydującą rolę w procesie powstawania każdego małżeństwa. Nie "zgoda stron"; nie "umowa" ani przysięga między nowożeńcami; nie błogosławieństwo prezbitera; nie forma liturgiczna; nie wpis w księdze parafialnej - ale wola Boga stwarza małżeństwo. Wola Boga skutkująca "złączeniem" małżonków w "jedno ciało", a nie zawiązaniem abstrakcyjnego bytu prawnego w rodzaju "węzła małżeńskiego" (który to termin, notabene, nie występuje nigdzie w Piśmie Świętym, ani tym bardziej w wypowiedziach Jezusa).

W jaki konkretnie sposób wola Boga może się realizować? Choćby przez fakt zakochania, który jest czynnikiem niezależnym od woli człowieka, a więc w największym stopniu zależnym autonomicznie od woli Boga - bo nikt nie może samodzielnie zdecydować o tym, że teraz się zakocha w tej czy innej osobie. Lub przez zewnętrzny wpływ innych ludzi, np. krewnych doradzających wzięcie ślubu. Czy przez niespodziewane wydarzenia, takie jak zajście w ciążę... Wola Boga może się realizować przez wszystkie te niezliczone czynniki, które mają wpływ na podjęcie decyzji o wspólnym życiu, a nad którymi potencjalni małżonkowie nie posiadają pełnej kontroli.

Wyłączenie woli Boga z procesu powstawania małżeństwa skutkuje przerzuceniem pełnej odpowiedzialności za ten proces na samych małżonków. Teraz to oni muszą być w 100% pewni, że chcą zawrzeć małżeństwo - ze szlachetnych pobudek, bez skażenia jakimkolwiek zewnętrznym naciskiem czy wpływem; muszą być w 100% świadomi, jakie obowiązki będą ciążyć na nich jako na współmałżonkach; muszą w 100% zgadzać się wewnętrznie na podjęcie tych obowiązków; muszą też być w 100% zdolni psychicznie do ich podjęcia... Jeżeli którekolwiek z nowożeńców uchybi któremukolwiek z tych warunków - a statystyki stwierdzeń nieważności w sądach kościelnych wskazują, że mało kto potrafi te wymagania spełnić - małżeństwo staje się kanonicznie nieważne i w świetle katolickiej etyki małżeńskiej osoby te nie mają prawa żyć ze sobą, bo byłoby to cudzołóstwo, powinni się zatem rozejść.

Jednocześnie, w świetle Biblii, te same osoby "już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem" (Mt 19,6), a więc w oczach Boga pełnoprawnym małżeństwem, którego "człowiek niech nie rozdziela" - czyli właśnie ich rozejście się, do którego namawia Kodeks Prawa Kanonicznego, byłoby grzechem cudzołóstwa! (Mt 19,9; "Kto oddala żonę (...) popełnia cudzołóstwo"). Widać tu ewidentną niespójność katolickiej etyki małżeńskiej z Ewangelią i nauczaniem Jezusa. Niespójność, która prowadzi do rozbijania małżeństw i tragedii wielu rodzin.

Cudzołóstwo jest grzechem. Nie bez powodu jest ono wymienione w Dekalogu między zabójstwem i kradzieżą, gdyż w swojej naturze i skutkach jest podobne do obydwu tych grzechów: do kradzieży, bo odbiera drugiej osobie współmałżonka; i do zabójstwa, bo niszczy "jedno ciało" małżeńskie. Słusznie więc Kościół ostrzega przed cudzołóstwem, tyle że czasami błędnie definiuje samo to pojęcie, w konsekwencji nierzadko nakłaniając do cudzołóstwa zamiast przed nim chronić.

Rozwody

Sprawą wzbudzającą najwięcej społecznych kontrowersji są rozwody. Kościół - inspirowany słowami Jezusa o zakazie dzielenia "jednego ciała" lub porzucania żony/męża - stawia wysokie wymagania co do nierozerwalności małżeństwa, nauczając nie tylko tego, że człowiek nie ma prawa rozbijać małżeństwa, ale wręcz, że nie ma takiej fizycznej możliwości, bo prawo kanoniczne tego nie przewiduje, czyli małżeństwo sakramentalne jako byt prawny ("węzeł") jest nierozerwalne. Przyjmowanie tak restrykcyjnej interpretacji słów Jezusa jest z kilku powodów nieuzasadnione.

Po pierwsze, z samej logicznej konstrukcji wypowiedzi Jezusa wynika, że małżeństwo, owszem, można rozbić. Wprawdzie doprowadzenie do rozwodu jest grzechem, ale możliwym do popełnienia, i nie ma żadnych fizycznych przeszkód, które by to uniemożliwiały. Bo jeżeli Jezus mówi: "niech człowiek nie rozdziela" - to znaczy, że człowiek jeśli chce, może rozdzielić! Rozdzielić, czyli doprowadzić do sytuacji, w której "jedno ciało", a więc małżeństwo, przestaje istnieć. Jezus nie mówiłby o czymś, czego w ogóle nie da się zrobić. Zatem gdy Kościół mówi, że rozwody nie istnieją, Jezus mówi, że owszem istnieją i są grzechem.

Co więcej, Jezus sam mówi, że po rozwodzie jest możliwe wejście w nową relację małżeńską. W pewnych sytuacjach jest to grzech, niemniej jednak nowa relacja jest w kategoriach biblijnych pełnoprawnym małżeństwem. Jezus mówi na przykład: kto by oddaloną wziął za żonę (Mt 5,32; podobnie w Mt 19,9), co oznacza, że kobieta po rozwodzie może być żoną w nowym związku! Lub w innym miejscu: "Kto oddala swoją żonę, a bierze inną [żonę] (...) I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego [męża]" (Mk 10,12) - co wskazuje jednoznacznie na to, że w nowej relacji można być mężem lub żoną, czyli tworzyć małżeństwo, i to niezależnie od tego kto doprowadził do rozwodu. Kwestia zaistnienia małżeństwa jest więc oddzielna od kwestii związanego z tym w pewnych sytuacjach grzechu.

Po drugie, jak zostało to przedstawione w poprzednim rozdziale, Kościół de facto nie uznaje sprawczej roli Boga w tworzeniu małżeństwa - przynajmniej na płaszczyźnie regulacji prawnych i orzecznictwa, które są najistotniejsze, bo nawet jeśli w sferze retoryki (homilie, katechezy itp.) Kościół mówi dużo o roli Boga, to w praktyce, w przypadkach konkretnych małżeństw i konkretnych decyzji wpływających na życie osób (sądowe orzeczenia nieważności, małżeństwa niesakramentalne itd.), już tej roli nie dostrzega. Tak więc, z zacytowanej wcześniej wypowiedzi Jezusa (Mt 19,6), Kościół przyjmuje tylko wniosek ("niech człowiek nie rodziela"), ale odrzuca przesłankę ("Bóg złączył"), z której ten wniosek wypływał. Jest to logicznie niespójne. Jeśli odrzucamy przesłankę, to dlaczego przyjmujemy wniosek? Nie ma żadnej innej, oprócz roli Boga - ani teologicznej, ani prawnej - podstawy do tego, aby wprowadzać zakaz rozwodów. Jedynie fakt, że to "Bóg złączył" małżonków, stanowi argument za tym, że małżeństwa nie wolno rozdzielić.

Wprowadzając tego rodzaju logiczną niespójność, Kościół staje w prawno-teologicznym rozkroku, jedną nogą opierając się na tradycji ludzkiej (to zgoda stron, a nie Bóg, stwarza małżeństwo), a drugą na biblijnej (zakaz rozwodów). W ten sposób sam otwiera szerokie pole do kwestionowania jego etyki małżeńskiej i do ataków ze strony opinii publicznej, która dostrzega to, że przy zawieraniu małżeństwa najważniejszą rolę do odegrania ma wcale nie Bóg, tylko instytucja Kościoła, rezerwująca sobie wyłączne prawo do rozstrzygania, który związek jest małżeństwem, a który nie; i nakładająca liczne obowiązki formalne na nowożeńców (katechezy przedślubne, zapowiedzi, świadectwo bierzmowania, wpis do księgi parafialnej, forma liturgiczna ślubu itd.). Zatem w odbiorze społecznym to nie Bóg tworzy małżeństwo, tylko Kościół swoimi procedurami, dlaczego więc Kościół nie mógłby zliberalizować zakazu rozwodów? Jeśli ma taką władzę, aby dowolnie ustalać i zmieniać warunki zawarcia małżeństwa, to dlaczego nie mógłby dowolnie ustalić również warunków rozwodu? Jest to nielogiczne.

W wyniku tej niekonsekwencji doktrynalnej, Kościół jest postrzegany jak faryzeusze w czasach Jezusa, którzy usuwali prawo Boże (tak jak Kościół usunął z doktryny małżeństwa wolę Boga i Bożą zasadę "jednego ciała"), a zmuszali do przestrzegania tradycji ludzkich (111 kanonów prawa małżeńskiego, których korzenie sięgają tradycji rzymskich); i którzy nakładali ciężary na innych (zakaz rozwodów i ponownych związków, nieuzasadniony jeśli to tylko "zgoda stron" stwarza małżeństwo), a sami ich nie dźwigali - bo Kościół instytucjonalny żyje za murami celibatu, poza zasięgiem prawa małżeńskiego, więc nie doświadcza na własnej skórze problemów, którymi żyje pozostałe 99% społeczeństwa - a większość z tych problemów ociera się o etykę małżeńską i seksualną.

"Wtedy odezwał się do Niego jeden z uczonych w Prawie: Nauczycielu, słowami tymi także nam ubliżasz. On odparł: I wam, uczonym w Prawie, biada! Bo nakładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami nawet jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie". (Łk 11,45-46)

Rzecz jasna, typowym oczekiwaniem opinii publicznej jest odrzucenie wszelkich zasad moralnych i milcząca akceptacja cudzołóstwa, a potem również seksualnych dewiacji. Niespójność etyki małżeńskiej Kościoła stwarza możliwość, aby takie postulaty były formułowane w sposób otwarty i agresywny, za społecznym przyzwoleniem.

Stwierdzenia nieważności

Ulegając presji społecznej i próbując rozwiązać kwadraturę koła, jaką stanowi w doktrynie małżeństwa wyłączanie woli Boga przy jednoczesnym zatrzymywaniu zakazu rozwodów, Kościół poszedł po linii Prawa i rozszerzył instytucję rozwodu kościelnego, ukrytego pod nazwą "stwierdzenia nieważności małżeństwa".

Obecna epidemia stwierdzeń nieważności została zapoczątkowana w 1983 roku, wraz ze zmianą Kodeksu Prawa Kanonicznego i wprowadzeniem w kanonie 1095 kryterium psychologicznego jako warunku ważności małżeństwa: "Niezdolni do zawarcia małżeństwa są ci, którzy z przyczyn natury psychicznej nie są zdolni podjąć istotnych obowiązków małżeńskich" (KPK 1095 § 3). Ani w tym kanonie, ani w żadnym innym, KPK nie wyjaśnia, na czym polegają "istotne obowiązki małżeńskie", lub o jakie konkretnie "przyczyny natury psychicznej" chodzi[8]. Interpretacja została więc oddana całkowicie w ręce składów orzekających oraz biegłych psychologów i psychiatrów, którzy pod naciskiem adwokatów stron lub pod wpływem własnego pro-rozwodowego światopoglądu, mogą traktować ten przepis jako furtkę do unieważnienia praktycznie każdego małżeństwa - unieważnienia, które w rzeczywistości jest prawnym odpowiednikiem eutanazji, bo nie leczy problemu, tylko go zabija: nie pomaga wyjaśnić nieporozumień i załagodzić konfliktów między małżonkami, ale rozbija ich małżeństwo (w sensie biblijnym), rozdziela "jedno ciało", i twierdzi, że w ten sposób problem zniknął. Nie tylko, że problem nie zniknął, ale pojawił się kolejny: problem rozbitej rodziny, porzuconych dzieci, samotnego współmałżonka itd.

Statystyki pokazują, że praktyka masowego unieważniania małżeństw rzeczywiście ma miejsce: liczba orzeczeń nieważności kształtuje się na bardzo wysokim poziomie ponad 80% rozpatrywanych spraw. Na przykład, w 2007 roku, na 2171 spraw zakończonych wyrokiem orzekającym, w 1913 przypadkach (88%) zarówno sąd I jak i II instancji orzekł nieważność małżeństwa[9]. Podstawą prawną wykorzystywaną najczęściej jest przepis KPK 1095 §3.

Warto w tym miejscu podkreślić, że podobnie jak pojęcie "węzła małżeńskiego", również koncepcja małżeństwa "nieważnego" w ogóle w Biblii nie występuje. W Piśmie Świętym małżeństwo po prostu jest albo go nie ma: istnienie małżeństwa jest oczywistym i bezspornym faktem, który nie podlega "unieważnieniu" ani "stwierdzeniu nieważności".

Nieważność czy rozwód?

Kościół zdecydowanie odcina się od nazywania stwierdzeń nieważności rozwodami, jednak ich natura jest w pełni zbieżna z naturą rozwodów, i - chcąc być w zgodzie z nakazem Jezusa, aby "wasza mowa była: Tak tak; nie nie" (Mt 5,37) - należy o nich mówić właśnie jako o rozwodach.

Bo, na przykład, czy krzywda dzieci pozbawionych ojca jest mniejsza, gdy ich mama dostanie z sądu orzeczenie, że małżeństwa nigdy nie było i w sensie kanonicznym sytuacja jest prawidłowa? Czy łatwiej jej będzie przez to zapewnić dzieciom utrzymanie? Czy dla dzieci wyrok sądu będzie pociechą w tęsknocie za tatą? Wątpliwe.

A czy krzywda zdradzonego małżonka jest mniejsza, gdy najpierw przed sądem zostanie mu "udowodnione" - nierzadko na podstawie fałszywych zeznań świadków - że nigdy nie nadawał się do roli męża, a potem otrzyma zaświadczenie, że wobec tego małżeństwa nigdy nie było, więc zdrady też nie? Czy w porządku jest to, że został oszukany nie raz, ale dwa: bo najpierw przez niewierną żonę, która go porzuciła, a potem przez Kościół, od którego spodziewał się pomocy, a dostał drugi raz w policzek? Może dla spokoju własnego sumienia Kościoła, który w ten sposób "umywa ręce" i mówi: wasze kłopoty małżeńskie to nie nasz problem - rzeczywiście jest to w porządku, ale dla dobra milionów katolickich rodzin to wcale nie jest w porządku i z pewnością nie tak Chrystus rozumiał zakaz rozwodów.

Każdy związek, który stał się "jednym ciałem", jest w oczach Boga pełnoprawnym małżeństwem - bez względu na to, czy jest to małżeństwo sakramentalne czy niesakramentalne, kanonicznie ważne czy nie. Jeżeli Kościół, w oparciu o swoje własne ludzkie przepisy, orzeka coś przeciwnego, to znosi przykazanie Jezusa, aby nie rozdzielać "jednego ciała"; dopomaga w rozbijaniu rodzin; tworzy klimat przyzwolenia na rozwody i daje gwarancję bezkarności dla tych, którzy w sposób cyniczny zdradzają współmałżonka, bo wiedzą, że prawo kanoniczne stoi po ich stronie. Orzeczenie nieważności małżeństwa daje przepustkę do rozłączenia tego, co złączył Bóg, a jednocześnie wystawia certyfikat moralności temu, kto do rozłączenia doprowadził. Trudno o większy poziom hipokryzji.

O bliźniaczo podobnej sytuacji, tyle że w relacji dziecko-rodzice, mówi Jezus w Ewangelii, bezkompromisowo piętnując grzech przywódców religijnych, przywiązanych do "tradycji starszych" bardziej niż do Słowa Bożego i zezwalających de facto na porzucanie rodziców:

"Wtedy przyszli do Jezusa faryzeusze i uczeni w Piśmie z Jerozolimy z zapytaniem: Dlaczego Twoi uczniowie postępują wbrew tradycji starszych? (...) On im odpowiedział: Dlaczego i wy przekraczacie przykazanie Boże z powodu waszej tradycji? Bóg przecież powiedział: "Czcij ojca i matkę" oraz: "Kto złorzeczy ojcu lub matce, niech śmierć poniesie". Wy zaś mówicie: "Kto by oświadczył ojcu lub matce: Darem [złożonym w ofierze] jest to, co miało być ode mnie wsparciem dla ciebie, ten nie potrzebuje czcić swego ojca ani matki". I tak ze względu na waszą tradycję znieśliście przykazanie Boże. Obłudnicy, dobrze powiedział o was prorok Izajasz: "Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi". (Mt 15,1-9)

Dzisiaj Kościół mówi podobnie o małżeństwach, na podstawie tradycji i zasad podanych przez ludzi zezwalając na porzucenie współmałżonka, i twierdząc, że jeśli tylko małżeństwo zostało uznane za kanonicznie nieważne, to współmałżonek już nie musi - a nawet nie powinien! - być wierny swojej żonie czy mężowi.

Istnieje ogromna dysproporcja między zakresem władzy, jaką Kościół przyznał sobie w odniesieniu do małżeństw, a zakresem pomocy, jakiej jest w stanie udzielić w przypadku problemów małżeńskich. Z jednej strony, Kościół zastrzega sobie pełny monopol na małżeństwo, bo za prawomocne uznaje jedynie małżeństwa sakramentalne, pozostające pod jego całkowitą jurysdykcją. Z drugiej strony, kiedy jedno z małżonków zostaje zdradzone przez drugiego, Kościół jest bezradny i jedyne co może zaoferować małżonkowi szukającemu pomocy, to "eutanazję" ich małżeństwa poprzez stwierdzenie jego nieważności.

Praktyka orzecznictwa

Aby dobrze zrozumieć praktyczne implikacje przepisów małżeńskich Kodeksu prawa kanonicznego, warto przyjrzeć się konkretnym przypadkom, w których sądy biskupie uznają małżeństwo sakramentalne za niebyłe. Wszystkie podane niżej przykłady pochodzą z literatury przedmiotu, są opisywane przez prawników kanonistów specjalizujących się w prawie małżeńskim i bazują na faktycznych orzeczeniach sądów.

Ciąża

Jeśli kobieta zajdzie w ciążę przed ślubem i ten fakt będzie miał istotny wpływ na jej decyzję o ślubie, to taka okoliczność może być traktowana jako "symulacja zgody" (zgodziła się werbalnie, lecz bez wewnętrznej akceptacji; KPK 1101 §2) lub jako zewnętrzny przymus ("przymus moralny", np. poprzez nacisk rodziny; lub "ciężka bojaźń z zewnątrz"; KPK 1103), ograniczający wolną wolę kobiety (brak "autonomii w decyzjach"), a przez to czyniący jej akt zgody małżeńskiej - i samo małżeństwo - kanonicznie nieważnym ("wada zgody"). Zważywszy na to, że ciąża przed ślubem jest prawie zawsze czynnikiem, który wpływa w zasadniczy sposób na decyzję o ślubie, to praktycznie każde małżeństwo zawarte w takich okolicznościach może być zakwestionowane, czyli w świetle prawa kanonicznego i praktyki sądów biskupich takie małżeństwo jest - już teraz! - nieważne[10].

Co więcej, logiczną konsekwencją takiego stanu prawnego jest rekomendowanie kobietom w ciąży, aby nie zawierały małżeństwa, z obawy przed kanoniczną nieważnością. Jest to całkowicie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, który podpowiada, że jeśli młodzi nie pobrali się przed rozpoczęciem współżycia i poczęciem dziecka, to powinni to zrobić jak najszybciej, przynajmniej przed porodem. Jest to też sprzeczne z dobrem kobiety i jej dziecka, bo ryzykuje ona, że odwlekając ślub może już wcale nie wyjść za mąż.

Należy dodać, że ten sam argument, który stosuje się wobec kobiety w ciąży, można odnieść do kobiety z małym - np. kilkuletnim - dzieckiem, i podobnie argumentować, że jeśli wyszła za mąż, to zapewne głównym motywem był przymus związany z potrzebą znalezienia ojca (ojczyma) dla dziecka, a nie szczera chęć życia z danym mężczyzną. A zatem, w świetle prawa kanonicznego, kobieta w ciąży nie tylko, że nie powinna brać ślubu teraz, ale nie powinna go brać również w przyszłości, przez kolejne lata, bo każde małżeństwo zawarte w tym czasie może być kwestionowane. Innymi słowy, idąc ściśle za literą prawa kościelnego, od momentu zajścia w ciążę kobieta jest praktycznie skazana na samotność, bo nawet jeśli weźmie ślub, to najprawdopodobniej będzie on kanonicznie nieważny.

Oczywiście, ciąża nie jest jedynym przypadkiem kwalifikowanym jako "przymus", "bojaźń" lub "symulacja zgody". Każde małżeństwo sakramentalne, do którego zawarcia istotnym czynnikiem było, na przykład: uleganie modzie, zwyczajom, oczekiwaniom rodziców, namowom przyjaciółki, namowom przyszłego męża / żony itp. itd. - jest kanonicznie nieważne. Takie małżeństwo, jako sakramentalne, po prostu nie istnieje. O takich między innymi przypadkach mówił papież w cytowanej na wstępie wypowiedzi.

Niezdolność psychiczna

Przepisem najczęściej wykorzystywanym do zakwestionowania ważności małżeństwa[11] jest przywołany wcześniej kanon 1095 § 3. Stanowi on, iż małżeństwo jest nieważne, gdy jedno z małżonków jest "z przyczyn natury psychicznej" niezdolne podjąć "istotnych obowiązków małżeńskich". Brak szczegółowych definicji pojęć użytych w tym przepisie sprawia, że można je interpretować dowolnie szeroko, więc jest to worek, do którego można wrzucić praktycznie każde małżeństwo.

Tak na przykład, o nieważności małżeństwa może przesądzać wszelkiego rodzaju "niedojrzałość", objawiająca się poprzez cechy takie, jak:

●     "brak pogłębiania relacji uczuciowych, brak chęci w wypełnianiu wspólnych obowiązków, niemożność lub niezdolność emocjonalna w zbudowaniu autentycznej wspólnoty życia małżeńskiego... egoizm, szukanie siebie, tendencje do panowania i rządzenia... Ponieważ... małżeństwo wymaga zdolności do oddania się drugiej osobie, do przezwyciężania własnego egoizmu i do dostrzegania własnych niedostatków; do wyjścia poza swój własny świat... oddanie się bez reszty i ofiarne współdziałanie dla wzajemnego dobra. Tego wszystkiego małżonkowie mają prawo wzajemnie oczekiwać od siebie".[12] [Rafał Kornat, adwokat kościelny]

●     "subiektywizacja wartości, brak wrażliwości na wartości moralne, egoizm i egocentryzm w relacjach z innymi osobami, zmienność emocjonalna, brak odporności na stres, ciągły niepokój, prymitywne albo wyrachowane podejście do sfery moralnej, kłótliwość, brak społecznej odpowiedzialności, błędna hierarchia potrzeb, infantylny egocentryzm; młody wiek"[13] [ks. Krzysztof Pokorski, kanonista]

●     "zaburzenia nastroju, jak np. depresja, dystymia, cyklotymia, maniactwo, niepokój, lęk itp. (przejawy "niedojrzałości afektywnej")[14]... egocentryzm, stan nerwicy typu narcystyczno-ekshibicjonistycznego, nawet jeśli ten stan nie jest poważny"[15] [ks. infułat prof. dr hab. Wojciech Góralski, kierownik I Katedry Kościelnego Prawa Małżeńskiego i Rodzinnego UKSW]

●     "niezdolność podporządkowania uczuć i popędów rozumowi i woli albo przezwyciężenia - wskutek niepokoju - wewnętrznych konfliktów; nieodpowiedzialność w przyjmowaniu i wypełnianiu istotnych obowiązków małżeńskich"[16],

●     i wiele innych... tę listę można ciągnąć w nieskończoność.

Ale niezdolność psychiczna to nie tylko niedojrzałość. Pojęcie niezdolności jest znacznie szersze i mieszczą się w nim też takie zaburzenia, jak:

●     Osobowość obsesyjno-kompulsywna. Te osoby... "są cennymi pracownikami, często osiągają na tym polu niemałe sukcesy, są jednakże aż nadto sumienne, dążące do doskonałości, wymagają perfekcji, tak od siebie, jak i innych, nadają się do prac, w których wymaga się dokładności, dążą do czystości, są nadmiernie pedantyczne i skrupulatne, pracowite... Ten typ osoby... będzie świetnym pracownikiem, ale już nie małżonkiem czy rodzicem. On nie będzie w stanie podjąć takich obowiązków, jak dobro małżeństwa czy potomstwa. W praktyce będzie wyglądało to tak, iż od członków rodziny będzie wymagał tyle samo co od siebie, czyli w nadmiarze. On sam nie będzie też w stanie funkcjonować perfekcyjnie, a zatem tak jak tego chce, i w życiu zawodowym, i rodzinnym, to doprowadzi do jeszcze większej frustracji, co będzie miało przełożenie na rodzinne relacje... kładąc nacisk na zadania, produktywność, pomijają sferę emocjonalną, ona staje się zracjonalizowana. Paradoksalnie więc widać, iż nawet to, co pozytywne, może przybrać inny charakter, stąd trzeba pamiętać ciągle o tzw. złotym środku". [dr Aletta Bolesta, adwokat kościelny][17]

●     Pracoholizm... "brak czasu dla najbliższych, oderwanie od problemów życia codziennego... skupienie na pracy nie pozwala na wzajemną pomoc małżeńską, wzajemne wzrastanie i doskonalenie się oraz na wspólne rozwiązywanie spraw życiowych".[18] [ks. dr Krzysztof Mierzejewski, sędzia w Gdańskim Trybunale Metropolitalnym]

●     Anoreksja: implikuje niezdolność lub niechęć do posiadania dzieci. "Osoby takie postrzegają siebie jako te, które winny ciągle mniej ważyć. Ciąża, związane z nią w prosty sposób przytycie, będzie utrudniało nie tyle zajście w ciążę z punktu widzenia medycznego, co przy początkowym stadium tej choroby, a zatem kiedy fizycznie kobieta jest w stanie zajść w ciążę, będzie powodowało jej unikanie".[19] [dr Aletta Bolesta, adwokat kościelny]

●     "Epilepsja, schizofrenia, nerwica, stwardnienie rozsiane, awersja do zrodzenia dziecka, nimfomania, satyryzm, narcyzm, Alzheimer, Parkinson, socjopatia".[20][Michał Poczmański, prawnik kanonista]

Również niepełnosprawność lub ułomność fizyczna może decydować o niezdolności psychicznej do małżeństwa... "skrzywienie kręgosłupa, zwichnięcie stawu biodrowego, wady serca, warga zajęcza, ślepota lub niedowidzenie, głuchota lub niedosłyszenie, ale także widoczne niedoskonałości urody niezwiązane z chorobą (wrodzone albo nabyte w wyniku wypadku, oparzeń) oraz nabyte kalectwo (np. po amputacji kończyn)"... Tego typu ułomności fizyczne mogą prowadzić do... zakłócenia relacji między jednostką a otoczeniem" - tzw. homilopatii - a "wtedy uwydatnia się negatywnie rozumiany indywidualizm, który uniemożliwia zachowania oparte na empatii, altruizmie i dialogu", co "uniemożliwia realizację istotnego obowiązku, głównie w odniesieniu do dobra współmałżonka

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Małżeństwo według Biblii
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.