Nie chodzę do kościoła, ale przytulam drzewa

Nie chodzę do kościoła, ale przytulam drzewa
(fot. shutterstock.com)
Jakub Zygmunt

Estonia jest jednym z najbardziej zlaicyzowanych krajów na świecie, ale to nie oznacza, że Estończycy nie wierzą w nic. Chodzą do lasu, jak do kościoła. Las i natura są tutaj świętością.

"Estończycy nie są specjalnie religijni" - słyszę często od swoich międzynarodowych znajomych w ten sposób komentujących kraj, w którym na chwilę zamieszkali. Dawniej Estonia była tradycyjnie protestancka, zdecydowana większość mieszkańców była luteranami, a niewielka mniejszość wyznania prawosławnego. Jak jest dzisiaj?

DEON.PL POLECA




Czasy Związku Radzieckiego w Estońskiej SRR

W tamtym czasie jedyną dozwoloną wiarą była wiara w partię. W latach 1944-1991 wiele zborów luterańskich, a także cerkwi prawosławnych zostało zamkniętych. Pastorzy i księża prawosławni zostali zesłani na Syberię. Estończycy stracili swoje świątynie, majątek został znacjonalizowany. Można brutalnie powiedzieć, że religijność zaczęła w tym narodzie umierać. Przez ponad 45 lat wychowywały się pokolenia bez świadomości religijnej, a dzisiaj te pokolenia przekazują swoje "dziedzictwo" kolejnym.

Statystyki

Spis powszechny z 2011 roku najlepiej przedstawia strukturę wyznaniową w kraju. Ponad 70% obywateli powyżej 15. roku deklaruje, że są bezwyznaniowi lub nie deklarują żadnego wyznania. Obecnie najwięcej osób wierzących jest wyznania prawosławnego - 16%. Jest to głównie mniejszość rosyjskojęzyczna i nieliczni Estończycy zamieszkujący południe kraju. Luteran w Estonii jest obecnie niewielu. Niegdyś była to dominująca religia, dzisiaj zaledwie 9% mieszkańców przyznaje się do wyznania ewangelicko-augsburskiego. Następnie za nimi w kolejce ustawiają się baptyści, katolicy i świadkowie Jehowy. Wartości procentowe nie mają już większego znaczenia, bo wyznawców każdej z tych religii jest mniej niż pół procenta w skali kraju.

Kościół protestancki

Pierwsza niedziela w Estonii. Wybieram się do kościoła, który mam po sąsiedzku. Zobaczymy, jak modlą się w niedzielę luteranie. Kościół duży, wnętrze jak zawsze skromne, ławki mają specyficzny zapach starych przedmiotów, modlących się jest 25. Policzyłem. Pastor wygłasza na pewno piękne kazanie (po estońsku i bez mikrofonu, więc niewiele słyszę i rozumiem), a jego żona potem gra na organach. Przybyli ludzie niespecjalnie zdają się przejmować tym, co się odbywa w świątyni. Nieliczne dzieci biegają po kościele. Matka karmi niemowlę. Ojciec wychodzi w połowie nabożeństwa, bo mu dzwoni telefon. Para stojąca "pod chórem" rozmawia dość głośno i niedyskretnie.

Do protestanckiego kościoła chodzą pojedyncze osoby. Gdzieniegdzie jeszcze próbuje działać szkółka niedzielna albo grupa duszpasterska, w ramach której spotyka się młodzież, ćwiczy śpiew, rozmawia, spędza razem czas w duchowym nastroju.

Sobotni wieczór adwentowy. Na miejskim placu skromny jarmark. Rozdają herbatę, kawę i ciasta. Przyszło pół miasteczka. Chór kościelny intonuje kilka pieśni, są w tym bardzo dobrzy. Potem spory tłum udaje się do kościoła św. Jana (pisałem o nim przy okazji wycieczki po Viljandi). Pastor był bardzo radosny, bo chyba bardzo rzadko widzi zapełniony kościół. Koncert kolęd właśnie się zaczął. Kilka lokalnych chórów zaśpiewało znajome dla ucha pieśni bożonarodzeniowe - niektórzy w kościele nawet pomrukiwali coś pod nosem, więc musiało się im spodobać.

Cerkiew prawosławna 

Sobór św. Aleksandra Newskiego w Tallinnie. Jest jeszcze wrzesień i tłumy turystów pchają się w każdy zakamarek, aby zobaczyć wszystkie detale wnętrza. W bocznej nawie odbywa się nabożeństwo. Zatrzymuję się na chwilę, robię prawosławny znak krzyża (trzema złączonymi palcami dotykamy czoła, potem piersi, potem - inaczej jak "u nas" - prawego ramienia i lewego ramienia, po czym robimy niski skłon tułowia w stronę ikonostasu) i myślami wędruję do jednej z wielu ikon. Decyduję się zapalić kilka świeczek przed niektórymi. Po każdej modlitwie przed ikoną znowu prawosławny znak krzyża, potem przed wyjściem z cerkwi jeszcze raz i po wyjściu z cerkwi jeszcze raz.

W Estonii istnieją dwie cerkwie prawosławne: Estońska Cerkiew Prawosławna, której zwierzchnikiem jest Moskwa, członkami głównie mniejszość rosyjskojęzyczna, a językiem nabożeństw rosyjski, oraz Estońska Apostolska Cerkiew Prawosławna, nad którą pieczę stanowi Konstantynopol, a członkami są rodowici Estończycy z południa i południowego wschodu kraju. Tych drugich jest znacznie mniej, ledwie kilkanaście tysięcy. Oni modlą się w cerkwi po estońsku.

6 stycznia, Wigilia Bożego Narodzenia w Suure-Jaani. Idę zwiedzić niewielką cerkiew na uboczu miasteczka. Już wcześniej czytałem, że budowla jest w złym stanie technicznym, ale nigdzie nie wspomniano, że cerkiew jest zwyczajnie zamknięta i wyłączona z użytku. Na drzwiach tylko niewielka tabliczka z informacją, że świątynia jest pod opieką eparchii w Tartu. Spacerując dookoła, rozmyślałem o tym, jak było dawniej. Dzień później jestem w Valdze, gdzie w niewielkiej cerkwi dołączam do nabożeństwa. Nie stoję długo. Obserwuję modlących się, rodziny z dziećmi, starsze panie, mężczyzn stojących z boku. W środku jest bardzo ciepło, ludzi zaledwie garstka, ale świeczki przy ikonach dzielnie się palą.

Kościół katolicki.

Jestem znowu w Tallinnie. W kościele katolickim Piotra i Pawła przy ulicy Rosyjskiej w niedziele zawsze są tłumy. Niedzielną mszę po polsku odprawia ksiądz z Polski, ludzi około setka albo i więcej, większość to starsze pokolenie Polonii, która lepiej zna rosyjski niż polski, jednak ten jeden raz w tygodniu mają okazję posłuchać języka swoich dziadków. W ciągu dnia jeszcze msza po estońsku, a wieczorem po rosyjsku. Na mszy po rosyjsku ksiądz rozdaje niewielkie broszury z nutami pieśni, aby również wierni mogli zaśpiewać na miarę swoich możliwości. Chociaż śpiewy brzmią nieudolnie, to czuć tę żywą chęć do aktywnego udziału, w końcu nikt nie przyszedł do tego kościoła z przymusu. Każdy przyszedł, bo chciał.

Katolików w całej Estonii jest około 4,5 tysiąca. Dziewięcioma świątyniami opiekuje się łącznie 11 księży. Tallinn, Tartu, Pärnu, Valga i północno-wschodnia Estonia to miejsca, gdzie możecie udać się na mszę. Wierzących jest tak niewielu i są tak rozproszeni po kraju, że w Estonii nie utworzono nawet diecezji - cały kraj podlega bezpośrednio administracji Watykanu (w sensie kościelnym, naturalnie). W Estonii nie ma seminarium duchownego, tylko jeden ksiądz jest Estończykiem, a pozostali to misjonarze z różnych krajów. Tutaj podział na parafie nie ma sensu, nikt nie "chodzi po kolędzie" na początku stycznia, a ofiara na mszy idzie na cele pragmatyczne: prąd, ogrzewanie i spłacenie kolejnej raty za nowy głośnik w kościele. Estoński Kościół jest malutki, biedny i nieustannie w potrzebie. Przypomina niewielkie wspólnoty z dalekiej Syberii, Kazachstanu czy Kamczatki, a to tylko niedaleko od nas położona Estonia.

W Tartu bywam tak często, że już nie liczę. Jeśli tylko mogę, idę na 10.30 do kościoła przy ulicy Wodnej. Msza po polsku i rosyjsku jednocześnie. Jest nas zazwyczaj nie więcej niż kilkanaście osób. Dzisiaj odprawia ksiądz Viktor z Chorwacji, więc pewno za tydzień będzie ksiądz Miguel z Chile. Ksiądz mówi po rosyjsku, lud odpowiada po polsku. Siostra zakonna szuka chętnych do czytania po polsku i po rosyjsku. Każdy dostaje karteczkę z rozpiską pieśni na dany dzień oraz broszurkę z tym, co trzeba księdzu odpowiadać. Niestety brak organisty sprawia wiele trudności w śpiewaniu, ponieważ ludzie (w większości chórek starszych pań) w ogóle nie znają kościelnych pieśni. Do Komunii Świętej idą wszyscy ochrzczeni, ale pozostali nieochrzczeni wierni nie są zostawieni sami sobie - otrzymują symboliczne błogosławieństwo od księdza. W tartuskim kościele to kwintesencja pozytywistycznej pracy u podstaw. Tutaj nie jest ważne, jak śpiewasz, czy często chodzisz do kościoła, czy jesteś ochrzczony, czy się spowiadasz. Z tym ostatnim jest taki problem, że księża niestety słabo posługują się językiem estońskim, a ich rosyjski do perfekcyjnych również nie należy, więc po prostu dla niektórych pójście do spowiedzi w Estonii jest niemożliwe. Jednak tutaj nadal wszystko jest żywe i naturalne. Po Mszy ksiądz udaje się do drzwi wyjściowych i każdemu podaje rękę, życząc dobrej niedzieli. Z każdym nowo przybyłym chce się poznać, porozmawiać, nawiązać więź. W końcu kiedyś specjalnie po to Bóg zszedł na ziemię do ludzi, by z nimi zrobić dokładnie to samo, co robią księża w Tartu.

Kto przytula drzewa w Estonii?

Teoria, że każdy człowiek mimowolnie poszukuje w swoim życiu jakiejś "religii" lub filozofii życia, którą będzie wyznawać, zdaje się mieć sens w tym kraju. Czasami opowiadam, że Estończycy chodzą do lasu jak do kościoła. Las i natura są tutaj świętością. O dobra naturalne się dba. Dbali przodkowie ugrofińscy i współczesne pokolenie na nowo to odkrywa. Pamiętam spacer do lasu ze znajomymi, którzy opowiadali, że lasowi trzeba coś podarować, aby był dla ciebie łaskawy. Dobrze jest przytulić jedno z ulubionych drzew, aby poznać się z lasem. Zresztą sam widziałem takie przytulanie. Dzieci w szkole uczą się mitologii ugrofińskiej, zaznajamiają się z bogami i bóstwami, poznają legendarne historie powstania ich kraju. Nawet "estoński Zeus", czyli Kalev, dał imię najpopularniejszej marce słodyczy w kraju. W ostatnich latach można odnotować coraz więcej wyznawców tradycyjnych wierzeń ugrofińskich, którzy gromadzą się w lasach i odprawiają podobne rytuały jak ich przodkowie kilkaset lub nawet ponad tysiąc lat temu na dalekim Uralu.

Estonia jest jednym z najbardziej zlaicyzowanych krajów na świecie, ale to nie oznacza, że Estończycy nie wierzą w nic. Dla wierzących chrześcijan nadal ważne jest ich dziedzictwo. Dla niezadeklarowanych być może natura i przyroda grają ważną rolę. Inni może wierzą w swoją rodzinę, a jeszcze inni w samych siebie. Nigdy nie wiemy, kogo z nich spotkamy na swojej drodze. Ten kraj otwiera umysł na nowe.

Jakub Zygmunt - rodowity Sądeczanin, z wykształcenia geolog, z doświadczenia pracownik młodzieżowy, z pasji miłośnik Wschodu, obecnie pracuje w Gorlicach z mniejszością łemkowską. Człowiek-orkiestra. W podróżach szuka ludzi, odwiedza ich, poznaje. Lubi gdzieś spędzić dłużej czas, by poznać duszę miejsca. Nie znosi zabiegania, choć sam taki jest na codzień

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Adrian Wawrzyczek

Ogarnij dzień bezstresowo

Twoje życie to ruchoma bieżnia, która ciągle przyspiesza? Planowanie i zarządzanie czasem kojarzysz ze słomianym zapałem i serią porażek? Dziś zmienisz zdanie.

Duchowość ignacjańska, mindfulness i sprawdzone aplikacje połączone w jedno. Cel?...

Skomentuj artykuł

Nie chodzę do kościoła, ale przytulam drzewa
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.