Wpływ psychodynamiki osobowej na powołania

Wpływ psychodynamiki osobowej na powołania
(fot. Andreanix/flickr.com)
Krzysztof Dyrek SJ

Tę wewnętrzną psychodynamikę wszędzie niesiemy z sobą, także w życie kapłańskie i zakonne. Od tego co się w niej zawiera i co się na nią składa zależy nasz sposób przeżywania i podchodzenia do powołania. Im więcej zawiera ona w sobie elementów pozytywnych, to tym bardziej predysponuje nas do tego, by przeżywać powołanie w sposób dojrzały. Bardziej nam też pomaga dojrzale wybierać wartości powołaniowe i przeżywać je na sposób wolny. Gdy zaś nagromadzone są w niej doświadczenia negatywne, urazy, zranienia, to wówczas jesteśmy ograniczeni w naszej wolności wyboru, oceny rzeczywistości i odpowiedzenia w sposób hojny na powołanie otrzymane od Boga. Jesteśmy wtedy słabsi, zablokowani i mniej predysponowani, by dać się ogarnąć i pochłonąć bez reszty wartościom powołaniowym. Tutaj też może się znajdować źródło przeróżnych kryzysów powołaniowych i bylejakości życia powołanych.

W formacji kapłańskiej i zakonnej bardzo ważne jest poznanie, zrozumienie własnej psychodynamiki osobowej i przepracowanie jej odpowiednio, by nie przeszkadzała, ale pomagała w harmonijnym przeżywaniu powołania. W tym procesie szczególną rolę mają do odegrania zarówno formowani jak i formatorzy.

 

Psychodynamikę osobową i jej możliwy sposób funkcjonowania oraz jej wpływ na powołanego, najlepiej można ukazać, analizując przykłady konkretnych osób powołanych.

DEON.PL POLECA

Andrzej – jest seminarzystą diecezjalnym. Ma 25 lata. Przeżywa kryzys w relacji ze wspólnotą i formatorami. Widać w tych relacjach dużo napięć. A. jest agresywny, izolujący się, mało obecny w życiu seminaryjnym. Stawia sobie pytanie czy seminarium jest jego miejscem. Zastanawia się nad odejściem z seminarium. Formatorzy mówią podobnie, albo się zmieni, albo będzie musiał odejść. Zmienia się, ale tylko chwilowo. Towarzyszy mu zapał, który wystarcza na parę tygodni, a później problemy wracają, a on się zniechęca i poddaje w walce o siebie i swój rozwój. Szuka pomocy nie tylko w wymiarze duchowym, ale także ludzkim. Chce zrozumieć, co w nim jest, co nim kieruje i warunkuje jego postawy i zachowania.

Andrzej ma ojca alkoholika, który mało się interesował domem, dziećmi i rodziną. Relacje między nimi były pełne napięć i agresji. A., jako najstarsze dziecko, brał odpowiedzialność za mamę i rodzinę. Pomagał im, poświęcał się, opiekował się nimi. Ojciec nim pogardzał, upokarzał go. Często słyszał z jego ust słowa: i tak ci się nie uda; skończysz jak ja.  A. przez pewien czas wszystko robił, by zadać kłam twierdzeniom ojca i udowodnić mu, że potrafi, że będzie dobry i osiągnie sukces. Skończył szkołę, zdał maturę, podjął pracę. Ojciec jeszcze bardziej nim pogardzał.

Później w życiu Andrzeja następuje trudny okres buntu, sprzeciwu, szukania wolności w świecie subkultury, alkoholu, z dala od domu i rodziny. Jakby miał dosyć ciągłego poświęcania się, brania odpowiedzialności za rodzinę i zastępowania ojca. Jakby przyznał ojcu rację i nie chciał już nikomu więcej udowadniać, że potrafi, da radę, że będzie lepszy. Okres ten trwał około dwóch lat.

Wreszcie Andrzej spotyka dobrych ludzi, którzy mu pomagają wyjść z kryzysu, przybliżyć się do Jezusa, przebaczyć ojcu i pragnąć czegoś więcej i lepszego. Wstąpienie do seminarium jest konsekwencją tej zmiany. Chce dać więcej Bogu i ludziom. Wierzy, że potrafi, choć ojciec i teraz mu przypomina: nie uda Ci się, skończysz jak ja.

Wydaje się, że psychodynamika osobowa, trudne doświadczenia z przeszłości, mogą w jakimś stopniu rzucić światło i wyjaśnić problemy, z jakimi boryka się seminarzysta Andrzej.

Jego motywacja powołaniowa może być zabarwiona innymi motywacjami, nie tylko ewangelicznymi. Powołanie kapłańskie może być dla niego sposobem udowodnienia sobie i ojcu, że jednak może być wartościowy, że stać go na więcej, że potrafi, że jest dobry i nie jest skazany na porażkę.

Gdy życie seminaryjne, a w przyszłości kapłańskie, niesie trudności, niepowodzenia, zmęczenie, gdy czuje się gorszy od innych, to łatwo może popaść w zniechęcenie, kryzys. Może się wówczas pojawić w nim myśl o szukaniu innej drogi, poza kapłaństwem, takiej gdzie będzie mógł udowodnić sobie i innym, że go stać być dobrym, a nawet lepszym od innych. I wydaje się, że w sytuacji opisanej powyżej, możemy z tym właśnie mieć do czynienia.

W Andrzeju jest głęboko odczuwane i przeżywane poczucie niższości, powodowane doświadczeniami z przeszłości. Czuje się gorszy od innych, małowartościowy, choć wiele potrafi, wiele osiągnął i na wiele go stać. Boleśnie przeżywa porażki, gorsze oceny, niezauważenie i niedocenienie przez innych. Jest to dla niego źródłem smutnych dni, dołków psychicznych, z których nie potrafi wyjść, niezrozumiałej złości do innych. Wszyscy i wszystko go złości i denerwuje. Wzrasta w nim wówczas napięcie seksualne, z którym nie potrafi sobie poradzić. Sięga też nieraz po alkohol, by sobie ulżyć, uspokoić się, zniwelować napięcie.

Gdy napotyka w środowisku seminaryjnym formatorów, którzy go rozumieją, doceniają, zauważają, to najpierw ich sprawdza i jest wobec nich nieufny, obawiając się, że potraktują go podobnie jak to czynił jego ojciec. Gdy się jednak do nich przekona i zaufa im, to stają się dla niego autorytetem, osobami, na których się oprze, podporządkuje się im i będzie dobrze z nimi współpracował. Potrafi dla nich zrobić wszystko, być dobrym, wzorowym, posłusznym i oddanym seminarzystą.

Gorzej jeśli przełożeni i formatorzy nie zrozumieją psychodynamiki wewnętrznej Andrzeja i zrażą się jego nieufnością i niezależnością. Zaczną go sprawdzać, kontrolować, ćwiczyć w posłuszeństwie. A. pogłębi swoją nieufność do nich, zamknie się, będzie pasywny, agresywny i walczący z formatorami, udowadniając im, że ma rację, ale oczywiście w złym tego słowa znaczeniu. Nie rozwinie się w takiej atmosferze. Może przetrwa, ułoży się na zewnątrz, ale tak naprawdę będą to pozory zmiany, posłuszeństwa i współpracy. Duch buntownika ciągle w nim pozostanie i będzie przyjmował różne formy. W konsekwencji może odejść, zrezygnować z seminarium, podświadomie oczywiście, na znak protestu i szukania własnej niezależności.

Szkoda by było utracić Andrzeja, jeśli ma powołanie, bo jest wartościowym młodym człowiekiem, który potrafi wiele dać, poświęcić się, zrezygnować z siebie. Potrafi walczyć z przeciwnościami, jeśli się do czegoś przekona i pokocha. Potrzebuje jednak środowiska, które go doceni, zaakceptuje i wykorzysta dobro, które on w sobie nosi. Jeśli tego zabraknie, to może odejść, myśląc o założeniu rodziny, w której będzie się czuł kochany i będzie mógł kochać i poświęcać się, jak to czynił kiedyś. A gdy spotka kobietę, która da mu odczuć, że go ceni, akceptuje i potrzebuje jego ofiarności, łatwo może zrezygnować z drogi powołania.

Andrzejowi łatwo jest też zejść na złe drogi, bo już sam kiedyś nimi kroczył. Dlatego tym bardziej potrzeba mu dobrego środowiska formacyjnego, które pomoże mu wyzwolić dobro w nim obecne i uchroni go od powrotu na złe drogi.

Świat wartości powołaniowych jest w Andrzeju zbudowany na słabych ludzkich fundamentach. Stad też jego wartości są niestałe, mało motywujące i zmieniające. One nie wytrzymują próby czasu. Łatwo są odrzucane i pomijane w decyzjach, planach i konkretnym życiu i działaniu. Trzeba wzmocnić fundament ludzki, by A. nie tracił sił, energii na radzenie sobie z własnymi problemami, ale mógł swoje siły zaangażować w pełne życie dla Chrystusa i powołanie.

Piotr – ma 29. Od trzech lat jest kapłanem. Przebywa obecnie na swojej drugiej placówce. Jest jedynym wikarym w parafii, której proboszczem jest starszy kapłan, z którym P. nie ma dobrego kontaktu. Uczy w szkole katechezy. Nie zawsze potrafi sobie poradzić i znaleźć wspólny język z młodzieżą, która jest trudna i mało odpowiadająca na jego propozycje duszpasterskie. Czuje się sam na plebanii i w środowisku parafialnym. Mniej czuje się potrzebny jako ksiądz. Na poprzedniej parafii, na której też nie było łatwo, częściej wyjeżdżał do domu rodzinnego. Dzięki tym wyjazdom czuł się mniej sam i cieszył się swoim kapłaństwem, widząc że razem z nim podzielają jego radość także rodzice i rodzeństwo. Dzięki tym wizytom nabierał siły, chęci i radości do życia. Teraz mniej wyjeżdża do domu, bo odległość jest zbyt duża i ksiądz proboszcz nie popiera takich wyjazdów. Większość czasu spędza na plebanii, najczęściej w samotności, przygotowując katechezy, czytając lektury duchowe, modląc się. By mniej się czuć sam, dużo czasu spędza przy komputerze, na czatach, rozmowach, nie tylko z kolegami z roku, ale też różnymi innymi osobami, także kobietami.

Piotr jest wrażliwym człowiekiem, otwartym na osoby potrzebujące. Takie też spotkał podczas częstych i wielogodzinnych rozmów i kontaktów internetowych. Z niektórymi z nich spotkał się i nawiązał bliższe relacje. Szczególnie bliska stała mu się kobieta samotna, w jego wieku, pełna ciepła uczuciowego. Przypadli sobie do gustu. Spotykali się najpierw, by porozmawiać o sprawach duchowych, religijnych. Im cześciej się spotykali, tym bardziej za sobą tęsknili i częściej chcieli się spotykać, tym więcej było uczuć między nimi. Ich relacja przerodziła się szybko w zakochanie. W jej obecności P. czuje się kochany i potrzebny. Widzi siłę wspólnych uczuć i boi się konsekwencji. Szuka pomocy, choć niekoniecznie chce zrezygnować z tej relacji, o której twierdzi, że pomaga mu czuć się dobrze w kapłaństwie.

 

Piotr jest najmłodszym z rodzeństwa. Miał trzy starsze siostry. Różnica wieku pomiędzy nim, a najmłodszą siostrą wynosi 10 lat. W rodzinie zawsze czuł się kochany i był rozpieszczany. Otrzymywał dużo uczuć od mamy i sióstr. Dla nich „Piotrusiem” został na całe życie. Sam był dobry, uczuciowy i wrażliwy. Od dziecka dużo czasu spędzał w domu z mamą i siostrami. Choć był synem oczekiwanym i upragnionym przez ojca, to jednak nie nawiązał z nim bliższych relacji. Panował między nimi jakiś dziwny dystans, do zachowania którego przyczyniała się także relacja z mamą, bardzo uczuciowa i zaborcza.

Piotr był raczej „zniewieściały” niż męski w relacjach z innymi. Więcej czasu spędzał z koleżankami niż kolegami. Stronił od chłopięcych sportów i zabaw. Był zawsze dobrym chłopcem, wzorowym uczniem. Brakowało mu odwagi, przebojowości chłopięcej, inicjatywy.

Przy święceniach kapłańskich powiedziała mu mama, że obawiając się komplikacji przy jego urodzeniu, ofiarowała go Matce Bożej. P. był pobożnym chłopcem, sumiennym ministrantem. Od dziecka mówiono, że chyba będzie księdzem, bo taki pobożny i dobry, jak ksiądz. Koledzy często go wyśmiewali i nazywali księdzem. Wstydził się, bał i stronił od relacji z nimi. Był wrażliwy na ich żarty i kpiny.

W seminarium dalej był wzorowym i dobrym „Piotrusiem”. Nie sprawiał problemów formacyjnych. Zawsze solidny i przygotowany do zajęć i egzaminów. Miał mało kolegów, poza dwoma przyjaciółmi, z którymi spędzał dużo czasu. Nie przejawiał inicjatywy, pomysłowości, ale raczej podporządkowywał się temu, co proponowano lub polecano. Formatorzy odbierali go jako bezproblemowego i chętnego do współpracy. Nigdy nie mieli wątpliwości co do jego powołania i nie martwili się zbytnio o jego przyszłość.

Piotr w czasie formacji seminaryjnej miał pewne problemy w dziedzinie seksualnej. Zdarzała mu się masturbacja, pojawiały się lęki homoseksualne. Mówił o tym z ojcem duchownym. Podobały mu się dziewczyny. W niektórych się podkochiwał, ale nie przyznawał się do swych uczuć. Chciał być księdzem i bał się, że uczuciowość mogłaby mu w tym przeszkadzać.

Wydaje się, że w formacji formatorzy nie zwrócili uwagi na uczuciowość Piotra, która jest bogata, ale też stłumiona i przez to mogła mu przysporzyć wiele trudności i problemów, zwłaszcza w relacjach międzyosobowych. Zakochanie, przybierające formę kryzysu, jest konsekwencją problemów, uwarunkowań i psychodynamiki osobowej Piotra. Można powiedzieć, że można było przypuszczać, że wcześniej czy później tak się mogło lub musiało stać. Uczuciowość jego nie została przez niego przepracowana i zintegrowana z powołaniem. Czujność formatorów została uśpiona przez dobroć i „poczciwość” Piotra, które nie zawsze były cnotą, ale też słabością i wygodnym podchodzeniem przez niego do życia i wyzwań formacji seminaryjnej.

P. jest dobry i bezproblemowy z wygody, chęci unikania konfliktów i napięć. Nie naraża się, bo boi się problemów i odrzucenia. Ma tendencję do życia wygodnego, spokojnego. Nie ma inicjatywy, ani pomysłów apostolskich. Jest raczej biernym wykonawcą propozycji i inicjatyw innych. Do współpracy jest dobry i chętny, gdy może na innych się oprzeć. Gorzej mu przychodzi współpracować, gdy inni okazują mu chłód emocjonalny lub dystans lub gdy musi sam pewne prace podejmować lub prowadzić. Traci wówczas pewność siebie i łatwo się wycofuje. Potrzebuje bardzo wsparcia, pochwał i uznania.

Piotr jest uczuciowo bardzo wrażliwy. Nie tylko okazuje i daje uczucie, ale też go bardzo potrzebuje. Przywiązuje się do ludzi, miejsc i prac. Zmiany bardzo go kosztują, zwłaszcza gdy gdzieś lub z kimś czuje się dobrze. Lubi przebywać „na kominkach” i dużo czasu spędza wśród tych, przez których czuje się akceptowany i rozumiany, wśród bratnich sobie dusz.

Trudno mu znosić samotność. Potrzebuje sprzyjającej i akceptującej go wspólnoty. Wtedy czuje się dobrze i potrafi wiele dać i zrobić. Samotność, wrogie i niechętne środowisko są dla niego źródłem stresu, napięć i kryzysów.  Może to go też prowadzić do zniechęcenia i depresyjnych stanów. Stąd parafia, na której P. przebywał, nie była chyba dla niego najlepszą. Ogólnie można stwierdzić, że środowiska męskie są dla niego trudniejsze. Będzie wolał pracować i przebywać wśród dziewczyn i z kobietami. Czuje się wśród nich, jak wśród swoich sióstr. Liczy też na ich wsparcie uczuciowe. Do nich też łatwiej „przytuli się” i przylgnie uczuciowo, niekoniecznie oczywiście z racji erotycznych, choć i takie mogą się zdarzyć. Zakochanie, które mu się przydarzyło, jest tego najlepszym przykładem.

Piotr tak naprawdę będzie potrzebował czasu, trudnych doświadczeń, by „zmężnieć”, wydorośleć. Potrzebny jest ktoś, kto mu pomoże wejść w świat uczuciowości i niedojrzałych postaw, pozorów dobroci, by mógł to zauważyć i przepracować. Potrzeba, by stanął na własnych nogach, nie uzależniając się od ludzi, przeżywając swoją samotność jako wpisaną w drogę powołania kapłańskiego. W swej dobroci i uczuciowości powinien się uczyć być bezinteresownym, akceptując krzyż „chłodu” uczuciowego, odrzucenia i ludzkiej niechęci i wrogości. Także dla niego bowiem wartości i ideały powołaniowe nie przekładają się na życie. Na ogół przegrywają one z jego uczuciowością, zwłaszcza gdy ma dokonać wyboru pomiędzy ciepłem i chłodem uczuciowym. Jest skłonny, a przez dynamikę osobową jakby predysponowany, by wybrać i iść tam, gdzie czuje ciepło, choć nie zawsze jest to lepsze dla niego i wynika z tego większe dobro.

Być może uda się rozwiązać problem zakochania, w którym znalazł się Piotr. Może go rozwiązać zmiana parafii, dobroć i pomoc współbraci kapłanów, zwłaszcza tych z rocznika, najbliższych przyjaciół. Nie znaczy to jednak, że źródło problemów zniknie i że P. zmienił się i nauczył się czegoś więcej z zaistniałej sytuacji. Za jakiś czas problemy mogą znowu powrócić, gdy P. znajdzie się w podobnych niekorzystnych okolicznościach i warunkach. Zawód  może być większy i odczuwana słabość, rozczarowanie sobą i innymi mogą być silniejsze. Także i motywacja do tego, by coś z sobą robić i szukać pomocy, może być słabsza. A wówczas może pogrążyć się w przeróżnych związkach uczuciowych, które będą prowadzić do niewierności, oddalenia od ideałów kapłańskich. Może popaść w zniechęcenie lub jakąś formę depresji. Może też znaleźć kogoś, kobietę, która zrozumie, „przytuli”, pozwoli zapomnieć o bólu, poczuć się mniej samym i wówczas może odejść, zostawiając kapłaństwo. A szkoda by było.

Dlatego warto i trzeba poświęcić więcej czasu i serca Piotrowi, by się nauczył żyć ze swoją uczuciowością i by ją przeżywał dojrzale jako bogactwo, a nie tylko jako źródło problemów, integrując ją z ideałami powołania kapłańskiego. Szkoda, że dopiero teraz, w czasie kryzysu ten proces powinien być podjęty, a nie wcześniej. Lepiej bowiem, by to uczenie rozpoczęło się już w seminarium, a wówczas życie, ludzie, problemy i stresy nie zaskoczyłyby Piotra i formatorów. W niektórych sytuacjach późno może znaczyć i być za późno. Kto się boi cierpienia i trudu i przed nimi ucieka, kiedyś będzie musiał wiele się nacierpieć od tego, czego nie akceptował i przed czym uciekał.

 

 

Warto spojrzeć w podobny sposób na innych kandydatów do seminarium i nowicjatu zakonnego. Różni ludzie, mający za sobą różną historię osobistą i psychodynamikę osobową. Znając wcześniej ich samych i ich życie, można przewidzieć w jakim kierunku mogą iść w swoim rozwoju osobowym i jak będą odnajdywać się w środowisku fomacyjnym seminarium i nowicjatu.

Jakub i Mateusz.  Jakub ma 25 lat. Ukończył studia i chce wstąpić do seminarium. Mateusz ma 19 lat, zdał maturę. Kandydat do nowicjatu.

Jakub to taki „ golden boy”, jedynak. Wszystko miał i wszystko mu się należało. Wszystko było dla niego. Rozpieszczany przez rodziców i dziadków. Jest zdolny i ambitny. W szkole i na studiach zawsze jeden z najlepszych. Jest świadomy tego, co wie i na czym się zna, świadomy swojej wartości i przymiotów. Nie zaznał goryczy cierpienia i niepowodzeń. Zawsze chroniony przez rodziców. Najczęściej był stawiany w centrum i wyróżniany, dawany za wzór i przykład dla innych. Mało miał przyjaciół i nie z każdym nawiązywał kontakt. Daje odczuć, że niektórzy jakby nie byli warci i godni bycia z nim. Wybiera kapłaństwo, bo chce być jak Jan Paweł II, wielki, dobry i mądry.

Życie Mateusza zgoła inaczej się potoczyło. Pochodzi z biednej rodziny. Ma brata i siostrę. Od drugiej klasy szkoły podstawowej zaczął chorować na przewlekłą chorobę. Miesiące spędzał poza domem i szkołą, przebywając w różnych szpitalach. Ciągle chory, słaby. Odstawał od rówieśników zdrowiem, wynikami w szkole. Czuł się od nich gorszy, słabszy. Gdy wracał do szkoły, czuł się obco. Był przedmiotem kpin ze strony rówieśników. Ochrona uczuciowa stwarzana przez rodziców i nauczycieli oraz zrozumienie z ich strony, nie wystarczały. Koledzy nim pogardzali i wyśmiewali go. M. bał się chodzić do szkoły i w pierwszych latach miał słabe wyniki. Dużo czasu spędzał w domu, ucząc się, by dorównać innym. Przebywał w świecie książek i przeróżnych gier komputerowych, w których wyrażał swoje marzenia o wielkości i mocy oraz niszczył wokół siebie wszystkich swoich realnych, wyimaginowanych i wirtualnych wrogów, dając również ujście swojej agresji. Pod koniec gimnazjum miał lepsze wyniki w szkole i zaczął nie tylko dorównywać innym, ale ich przewyższać, należąc do grona najlepszych. Podobnie było w liceum. Żył szkołą i książkami i chronił się wśród nich przed złowrogim otoczeniem. Zyskiwał szacunek w oczach innych dzięki temu co wiedział, a nie temu kim był. Mało miał kolegów i przyjaciół. Był raczej samotnikiem, który bał się i unikał bliskich kontaktów z ludźmi. Chce iść do zakonu, bo kiedyś spotkał w szpitalu kapelana, zakonnika, z którym się zaprzyjaźnił i podtrzymywał z nim kontakt przez lata. Chce być jak on dobrym, pokornym zakonnikiem, może i kapelanem szpitalnym, by służyć i pomagać biednym, chorym, zniewolonym. 

Różna jest historia i różna psychodynamika każdego z nich, różne też są ich motywacje powołaniowe. Każdy z nich inaczej odnajdzie się w rzeczywistości formacyjnej i czego innego będzie oczekiwał od formacji.

Każdy z nich, zgodnie ze swoją dynamiką, z różnym przekonaniem o swej wartości i wielkości, wybiera powołanie kapłańskie, kierując się innymi motywacjami, często na sposób nieuświadomiony. Jakub czyni to, by być wielkim, ważnym i znaczącym. Wierzy, że na drodze powołania kapłańskiego będzie mógł realizować swoje pragnienia i ambicje. Mateusz, pełen poczucia niższości, jakby nie chciał wiele znaczyć i dlatego chce się poświęcać dla tych małoznaczących, by tak naprawdę wśród nich też być kimś ważnym, silnym i znaczącym. Im słabsi są oni, tym silniejszym czuje się on.

Obydwaj po jakimś czasie przekonają się, że będą musieli zweryfikować swoje motywacje. Nauczy ich tego życie i nowe wyzwania formacyjne. Jakub zderzy się z rzeczywistością „bylejakości” formacji, studiów i atmosfery seminaryjnej. To wszystko okaże się nie tak doskonałe i nie tak prostą drogą do wielkości, jak myślał. Mateusz zaś przekona się wkrótce, że wokół niego w nowicjacie są współbracia silni, ambitni, z którymi będzie musiał rywalizować, walczyć, by być kimś i coś znaczyć. Będą to ich pierwsze rozczarowania, które obnażą ich prawdziwą motywację i oczekiwania od powołania. I dobrze. Im wcześniej to nastąpi, tym lepiej.

Jakub jest wartościowym człowiekiem i dobrym materiałem, by być nieprzeciętnym seminarzystą i księdzem. Trzeba powiedzieć, używając języka biblijnego, że w trakcie formacji trzeba go będzie ciosać, im wcześniej to się uczyni, tym lepiej, by nie stawał się egoistą skoncentrowanym na sobie, pyszałkiem, który troszczy się tylko o swój rozwój i jest zajęty budowaniem swojej wielkości. W wielu pragnieniach i ambicjach trzeba go powstrzymywać i frustrować, by stawał się pokorny. Im rzadziej będzie wyróżniany, stawiany w centrum, a więcej krytykowany i obnażana będzie jego słabość, tym lepiej dla jego rozwoju i dojrzewania. Jeśli tego elementu w formacji zabraknie, J. wyrośnie na księdza karierowicza, zarozumiałego pyszałka, szukającego wyróżnień, stopni naukowych i kościelnych. Kapłaństwo będzie dla niego drogą i środkiem do budowania własnej wielkości, a nie służbą, byciem sługą sług. Formatorzy powinni mu to przypominać, uświadamiać i motywować do zmiany. Jeśli dla J. ważne i żywe będą wartości ewangeliczne i powołaniowe, to szybciej zrozumie sens takiej formacji i jej się podda i z niej skorzysta. Jeśli tych wartości nie będzie lub będą słabo obecne i przeżywane, to J. podda się formacji zewnętrznie, przeczeka seminarium, a wewnątrz pozostanie ciągle „golden boy”. A kiedyś, gdy J. nie będzie się czuł w kapłaństwie doceniany, wyróżniany, gdy przestanie być ono dla niego źródłem osobistej satysfakcji i realizacji swoich snów o wielkości, łatwo zrezygnuje z niego, by realizować swoje ambicje gdzie indziej i na innej drodze. 

Dla Mateusza wzrastanie w pokorze będzie oznaczać coś innego i przeciwnego. Będzie ono pomaganiem mu, by stawał się ambitny, walczący o siebie, swoją godność i pierwsze miejsce, nie ustępując go łatwo innym. Niech rezygnuje z wygodnego, lękowo zajmowanego ostatniego miejsca, by stawać w centrum, wystawiając się dzielnie na krytykę i pochwały innych. Niech się cieszy każdym swoim osiągnięciem i uczy się chodzić z podniesionym czołem. Niech oczywiście wie czemu tak robić powinien: by rozwijać talenty, by dawać z siebie wszystko, by podejmować trud osobistego wzrostu, w tym co jest jego słabością i poczuciem niższości, które jest tylko pozorem pokory. Mateuszowi pycha nie grozi zbyt szybko i łatwo. Na tym etapie myśl o tym, że jest lub może stać się pysznym, jest pokusą podsuwaną przez złego i własne poczucie niższości, by go zatrzymać w rozwoju i by uwierzył, że jest nikim i nic nie jest wart. Jeśli formatorzy i M. nie przekonają się do konieczności takiej drogi formacji, pozostanie on dobrym, „poczciwym”, zakompleksionym i zalęknionym zakonnikiem, który żyje w cieniu innych w poczuciu zagrożenia i zazdroszcząc im ich osiągnięć i wyników. Będzie służył biednym, chorym, a przecież mógłby czynić większe rzeczy, pozostawiając tę posługę tym, którzy naprawdę do niej się nadają, bardziej z powołania niż osobistych kompleksów. Szkoda, jeśliby tak by się stało.

Obydwaj muszą również nauczyć się przeżywać porażki i niepowodzenia, bo są na nie bardzo wrażliwi i bardzo trudno na nie się godzą. Jakub będzie miał tendencję do nie przyznawania się do niepowodzeń i udowadniania sobie i innym, że jest najlepszy. Najpierw trzeba go nauczyć przyznawania się i godzenia, że i on ma prawo do słabości i nie musi nikomu nic udowadniać. Mateusz będzie miał skłonność do zniechęcania się, wycofywania i rezygnacji z trudu i stawiania czoła nowym wyzwaniom. Nie udało się, nie uda się, nie dam rady itd.. Takie myślenie mu towarzyszy i powraca w takich momentach. Trzeba mu pomóc, by dalej wierzył w siebie, próbował jeszcze raz i nie zamykał się w swoim bólu i smutku osoby pełnej kompleksów i przegranej.

Krzyż przegranej dla każdego z nich znaczy zatem coś innego.

Wydaje się, że jest jeszcze jedna dziedzina, która w obydwu przypadkach wymaga szczególnej uwagi formatorów. Mam tu na myśli relacje z innymi. Dla każdego z nich są one ważne, ale na inny sposób. Jakub potrzebuje innych, by go podziwiali, chwalili. Ma tendencję, by otaczać się i przebywać w gronie przede wszystkim takich osób. Woli też towarzystwo osób znaczących, ważnych, a mniej go interesują ludzie biedni, słabi, bez znaczenia. Mateusz zaś dobrze czuje się w gronie tych drugich, a unika kontaktów z tymi pierwszymi. Dlatego każdy z nich powinien się uczyć wychodzić i rezygnować z grona tych, wśród których czuje się dobrze, by być ze wszystkimi i dla wszystkich.

Można powiedzieć, że Mateusz i Jakub to dwaj różni ludzie, z różnymi historiami, osobistymi psychodynamikami, a jednak tak wiele ich łączy i wiele mają wspólnego. Ważne, by formatorzy umieli to dostrzec i potrafili im pomóc już od samego początku formacji seminaryjnej i zakonnej.

Jan jest dobrym, szlachetnym i mądrym młodzieńcem. Jest odpowiedzialny, solidny, słowny. Uczy się średnio. Darzony jest szacunkiem przez nauczycieli za swoją szlachetność i dużą dojrzałość i mądrość jak na swój wiek. Umie się sprzeciwić kolegom, powiedzieć prawdę, bronić młodszych i słabszych. Nie wstydzi się być ministrantem i mówić o wierze z rówieśnikami.

Tacy kandydaci zdarzają się, ale jest ich coraz mniej także dlatego, że dzisiejsze rodziny są inne, mniej dojrzałe w ludzkim wymiarze i mniej żyjące duchem Ewangelii.

Na Jana warto poczekać, dając mu czas i pomagając dobrze rozeznać na jaką drogę powołuje go Pan Bóg. Mądre towarzyszenie, a więc delikatne, bez narzucania prostych rozwiązań pomoże mu usłyszeć Boży głos i wybrać to, czego chce od niego Jezus.

Jest on dobrym materiałem na dobrego kleryka, a kiedyś na dobrego księdza. Jest dojrzały w swoich zachowaniach i postawach. Jeśli spotka dobre środowisko formacyjne, to będzie rósł, dojrzewał i stawał się Jezusowym we wszystkich wymiarach swojego życia.

Formatorzy powinni dostrzec taką osobę i poprzez towarzyszenie indywidualne pomagać jej w trwaniu w dobrem i czynieniu postępy. Warto w niego inwestować i poświęcać mu czas, wzmacniając w nim to, co dobre i pomagając, by nie szedł za tym, co złe niedojrzałe i zaprawione fałszem, pozorami prawdy, dobra i miłości.

Szkoda, ze takich „Janów” jest coraz mniej i będzie ich chyba coraz mniej, niż więcej, bo takie idą czasy, bo dzisiaj młodzi są coraz bardziej słabi, niedojrzali i takie są rodziny z których pochodzą.

Z powyższych rozważań wynika, że ważne jest , by formatorzy dobrze znali osoby formowane, a więc historię ich życia i rodzinę i oraz rozumieli jej wpływ i znaczenie na życie powołanych. Znajomość zaś i rozumienie psychodynamiki osobowej kandydata do seminarium i zakonu może pomóc nie tylko w lepszym rozumieniu kandydata, ale także w odpowiednim zaprogramowaniu jego formacji.

Formatorzy powinni być odpowiednio przygotowani, by potrafili pomóc formowanym dobrze poznać i zintegrować ich psychodynamikę osobową z innymi wymiarami formacji oraz wartościami powołaniowymi.

Świat wartości ewangelicznych, powołaniowych, by być realizowanym przez powołanego wymaga odpowiedniego fundamentu ludzkiego, na którym mógłby się oprzeć. Od jakości tego fundamentu zależy jakość życia powołanych. Trzeba ten fundament wzmacniać, a w niektórych przypadkach nawet budować od podstaw.

I wreszcie, w formacji seminaryjnej, diecezjalnej i zakonnej, zwłaszcza w jej pierwszych etapach, powinno się więcej miejsca i czasu poświęcać formacji ludzkiej alumnów. Odpowiednie jej zaprogramowanie i przeprowadzenie pomoże alumnom w lepszym otwarciu się na inne wymiary formacji – duchowy, apostolski, wspólnotowy i intelektualny. 

 

 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wpływ psychodynamiki osobowej na powołania
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.