Polscy misjonarze nie opuszczą placówki

Polscy misjonarze nie opuszczą placówki
(fot. Wikimedia Commons)
KAI / psd

Polscy misjonarze pracujący w ogarniętej chaosem Republice Środkowoafrykańskiej nie zamierzają się ewakuować - powiedział KAI br. Tomasz Grabiec OFMCap., dyrektor Sekretariatu Misyjnego kapucynów. Uczestniczył on w dzisiejszym spotkaniu w MSZ, którego celem było przeanalizowanie sytuacji wszystkich polskich obywateli przebywających w Republice Środkowoafrykańskiej.

W związku z dramatycznie pogarszającą się sytuacją w tym kraju MSZ zaapelowało dziś do przebywających tam Polaków o pilne opuszczenie tego terytorium. "Oferujemy polskim misjonarzom ewakuację" - powiedział Marcin Wojciechowski, rzecznik resortu spraw zagranicznych. Ocenił, że obecnie to jedyny skuteczny sposób, żeby im pomóc. "Natomiast ze względu na charakter ich pracy, ich powołania dla nich jest to ostateczność" - dodał Wojciechowski.

Tuż po spotkaniu w MSZ br. Tomasz Grabiec, kapucyn powiedział KAI, iż nie spodziewa się, by jego współbracia ani też inni misjonarze pracujący w Republice Środkowoafrykańskiej zdecydowali się opuścić ten kraj. Poinformował, że jeszcze dziś zostaną zaktualizowane informacje jakie posiada zarówno MSZ jak i Centrum Formacji Misyjnej.

"Będziemy starali się przekonać i nakłonić przełożonych poszczególnych instytutów pracujących na misjach, by świeccy i siostry zakonne opuściły, na tydzień czy dwa, najbardziej zagrożone tereny" - powiedział kapucyn. Jak dodał, nie ma na razie mowy o opuszczeniu kraju przez kogokolwiek z misji.

DEON.PL POLECA

Warszawskie Centrum Formacji Misyjnej jest w stałej łączności z misjonarzami w Republice Środkowej Afryki a sytuacja jest na bieżąco analizowana. Jutro odbędzie się w MSZ kolejne robocze spotkanie w tej sprawie. "Cieszę się z dzisiejszego spotkania, które zapoczątkowało skoordynowane działania i umożliwiło przedstawienie specyfiki pracy misyjnej" - powiedział br. Grabiec. Poinformował też, że podczas spotkania w MSZ udało się uzyskać połączenie z jedną z najbardziej zagrożonych placówek misyjnych.

Informację, że polscy misjonarze nie zamierzają wyjeżdżać z tego kraju potwierdza ks. Tomasz Atłas, dyrektor krajowy Papieskich Dzieł Misyjnych w Polsce. Jego zdaniem bardziej wskazanym rozwiązaniem byłaby skierowanie ze stolicy kraju, Bangi, do zagrożonego regionu większego kontyngentu sił pokojowych.

Powołując się na rozmowy prowadzone zarówno z samymi misjonarzami jak i koordynatorami poszczególnych misji w Polsce ks. Atłas stwierdził, że nikt z misjonarzy nie chce wyjechać, bo czują się potrzebni i chcą być gwarantem bezpieczeństwa dla rdzennych mieszkańców kraju. "Być może powróci ktoś z wolontariuszy współpracujących z misjonarzami, ale oni sami - na pewno nie" - stwierdza ks. Atłas.

Duchowny przypomina, że konflikt w tym afrykańskim kraju trwa już blisko rok, od marca 2013 r. "Przejęliśmy się sytuacją w chwili, gdy nasi misjonarze są zagrożeni, a mało mówi się o tych, którzy najbardziej cierpią wskutek całego konfliktu, a więc o mieszkańcach środkowej Afryki" - zauważa duchowny.

Zwraca też uwagę, że przez całe lata współpraca pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami na tym terenie układała się bardzo poprawnie, wręcz przyjacielsko, zaś w ostatnim czasie wielu wyznawców islamu znajduje schronienie na misjach.

Dyrektor krajowy Papieskich Dzieł Misyjnych w Polsce zaznaczył też, że pracujący w Bagandou, 160 km od stolicy, ks. Mieczysław Pająk na prośbę muzułmanów wywiózł ich z wioski, by mogli zamieszkać u swoich rodzin w innych miejscach kraju. "Pokazuje to, że nie mamy do czynienia z konfliktem o charakterze religijnym" - ocenia ks. Atłas.

Jego zdaniem nie ulega wątpliwości, że oddziały Seleka, tworzone przez uzbrojonych rebeliantów z Czadu i Sudanu, chcą zdominować kraj i przejąć władzę, zaś miejscowi chronią siebie i swój dobytek.

Ks. Atłas potwierdza, że część misji, zwłaszcza na północnym-zachodzie kraju została ograbiona i zniszczona. Chodziło głównie o samochody, pieniądze i telefony komórkowe. Mniej informacji nadchodzi do Papieskich Dzieł Misyjnych ze wschodu kraju, także dlatego, że tam polskich misjonarzy jest niewielu.

Powołując się na rozmowy prowadzone zarówno z samymi misjonarzami jak i koordynatorami poszczególnych misji w Polsce ks. Atłas stwierdził, że nikt z misjonarzy nie chce wyjechać, bo czują się potrzebni i chcą być gwarantem bezpieczeństwa dla rdzennych mieszkańców kraju.

"Wiadomo, że nawet jeśli misjonarze otrzymali propozycje ewakuacji - zostają na miejscu" - podkreśla ks. Atłas. Ich obecność jest w pewnym sensie gwarantem bezpieczeństwa dla ludności, która schroniła się na misjach czy tez ciągle ich pomocy potrzebuje. "Niektóre misje stały się prawdziwymi obozami dla uchodźców. Ci ludzie przychodzą tam, aby się leczyć, coś zjeść, znaleźć bezpieczeństwo i nadzieję" - mówi dyrektor PDM.

Jeden z polskich misjonarzy, pracujący w Ngaoundaye kapucyn o. Benedyktem Pączka relacjonował kilka dni temu, że misjonarze mają spakowane małe plecaki z najpotrzebniejszym dobytkiem. W każdej chwili są gotowi do ucieczki. Gdy zbliżają się uzbrojeni rebelianci, siostry zakonne i zakonnicy razem z miejscową ludnością po prostu uciekają. "Nie mamy tu ochrony" - mówi o. Benedykt. Potem wracają do kościoła, do swoich domów.

W Bocaranga i Ngaoundaye przy granicy z Czadem i Kamerunem są Polacy, misjonarki i misjonarze, razem ze swoimi podopiecznymi, a katolickie misje stały się dla biednej, miejscowej ludności - chrześcijańskiej i muzułmańskiej - ostatnim schronieniem. "Misje zawsze są pierwszym celem. Mamy samochody. Ludzie u nas znajdują pracę - więc wiadomo, że tu są pieniądze. Misje to pierwszy front rebelii" - mówi o. Benedykt.

Ngaoundaye to niewielka, biedna miejscowość. Mieszka tu około 10 tysięcy ludzi. "Mamy pod opieką 100 niewidomych. Ślepotę u ludzi wywołuje pewien gatunek much. Opiekujemy się epileptykami. Dokarmiamy ponad 120 niedożywionych sierot. Pracujemy w szkole - uczymy 800 dzieci. To jedyna działająca tu szkoła w czasie tej rebelii. Otworzyłem szkółkę sportową. Gramy z dzieciakami w piłkę. Chcemy założyć szkółkę muzyczną. Mamy bibliotekę. Raz w tygodniu wyświetlamy filmy" - wylicza o. Benedykt.

"Nasze życie jest zagrożone. Dwa razy nas prowadzili i ładowali kałasznikowy. Jeżeli przyjadą i będą chcieli nas zabić - to nas zabiją" - mówi z prostotą o. Pączka.

Jednak dobry humor i nadzieja go nie opuszczają. "W związku z moim nazwiskiem, na tłusty czwartek przygotowujemy specjalną akcję. Będzie o niej głośno" - zapewnia.

W Republice Środkowoafrykańskiej przebywa obecnie 35 misjonarzy: księży, sióstr zakonnych i świeckich wolontariuszy. Placówki misyjne mają charakter międzynarodowy: Polacy pracują we wspólnotach, m.in. wraz z Francuzami, Włochami i Szwajcarami.

Rebelianci, którzy od ponad roku okupują Republikę Środkowoafrykańską, to obcokrajowcy, najeźdźcy z Czadu i Sudanu. Brali udział w obaleniu panującego od 2003 r. prezydenta Françoisa Bozizé. Ponieważ sami muszą uzbierać sobie żołd i się utrzymać, dopuszczają się aktów przemocy.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Polscy misjonarze nie opuszczą placówki
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.