Świeccy faryzeusze i upadli księża

Świeccy faryzeusze i upadli księża
Krzysztof Wołodźko

Znaczne poruszenie w ostatnich dniach wzbudziła sprawa księdza, którego dziecko urodziło się martwe na plebanii poznańskiej parafii. Straszliwa tragedia stała się kolejną okazją do pomstowania na Kościół i kapłanów.

O wydarzeniu, które miało miejsce w lutym 2011 roku, pisał m.in. red. Tomasz Terlikowski na swoim blogu, w notce "Tę sprawę trzeba wyjaśnić!". Jak stwierdza: "Decyzje w sprawie księży są oczywiście wewnętrzną sprawą Kościoła. Ale troska o dobro tej wspólnoty wymaga, by jasno i zdecydowanie powiedzieć, że jeśli jest to prawda, to jest to poważny skandal. A odpowiedzialność za niego spoczywa przede wszystkim na przełożonych owego księdza, a nie na nim samym. Nie wykluczam, że w tej sprawie media kłamią. Ale jeśli tak jest, to zamiast odsyłać dziennikarzy w diabły, trzeba sprawę wyjaśnić tak, by nie budziła ona zgorszenia. Zamiatanie pod dywan, udawanie, że jej nie ma, przemilczanie szkodzi Kościołowi".

Zło, które staje się udziałem kapłanów, jest niewymownie bolesne ze względu na szczególny charakter ich powołania. Uderza w wiernych, w samych kapłanów, w Mistyczne Ciało Chrystusa, jakim jest Kościół. Nie chciałbym jednak, jak wiele osób w tej sytuacji, bić się w piersi księży. Może warto zastanowić się, jak my sami, wierzący świeccy, odnosimy się do kapłanów. A różnie z tym bywa.

Przede wszystkim zastanawiam się, skąd nieraz tyle ludzkiej niechęci i złośliwości wobec księży. Nie urodziłem się dziś, więc wiem, jak bardzo świeccy (deklarujący się jako wierzący) potrafią być wobec kapłanów okrutni. Staram się uchwycić źródła tej postawy: wiele osób drażni fakt, że życie osób duchownych, księży czy zakonników, jest rzekomo bezproblemowe. Bo duchowni "mają spokój" od rodziny, problemów finansowych, nie muszą troszczyć się o pracę, o przyszłość (przynajmniej nie w tym sensie, jak ogół nas). Równocześnie - co oczywiście ma swoje głębokie racje - oczekuje się od księży "czegoś więcej" niż od innych ludzi. Problem w tym, że w ogóle mamy skłonność do wymagania więcej od innych, niż od siebie. A każde potknięcie, wszystko to, co nie podoba nam się w księżach, dostrzegamy niejako w powiększeniu, jako argument na ich niekorzyść.

DEON.PL POLECA

Wiele lat temu po Mszy Świętej stałem na przystanku autobusowym w małej wiosce w okolicach Gdańska. Podeszła do mnie miła, starsza pani, zaczęliśmy zwyczajową rozmowę. Raptem pani przypuściła gwałtowny atak: ni to na miejscowego proboszcza, ni to - "tak ogólnie" - na księży. Zapytałem grzecznie, czy modli się za kapłanów. Niestety, odpowiedź już nie padła, a nasza rozmowa, może dlatego, że bardzo się rozpadało, jakby skuliła się w sobie i zamarła. Ale takiego "ogólnego gadania na księży" jest całkiem dużo. Jest to czasem dyżurny temat rodzinnych spotkań, gdy znudzą się pogaduszki o polityce i nieobecnych krewnych. I bynajmniej nie idzie tylko o księdza Rydzyka.

Żyjemy w czasach, gdy dużo mówi się o powszechnym kapłaństwie. Doceniam to. Ale mam też w pamięci sporo świadectw ludzi, którzy - w warunkach straszliwych prześladowań duchowieństwa - tęsknili za Mszą Świętą, za sakramentami, w których nie było im dane przystępować przez dziesięciolecia. Czy nam, wiernym świeckim, podoba się to czy nie, to jednak Kościół jest bytem hierarchicznym, a kapłaństwo i życie zakonne są szczególnymi darami i szczególnymi zobowiązaniami. Bez kapłanów sprawujących sakramenty Kościół jest tutaj, na ziemi, niemożliwy. Bez osób konsekrowanych zaś - znacznie biedniejszy duchowo.

Przykro mi to pisać, ale czasem naprawdę odnoszę wrażenie, że upadek kapłana daje osobom postronnym, świeckim, jakąś złośliwą satysfakcję. Rzadko kto ma odwagę zwrócić uwagę na zło, gdy się dzieje, ale obmowa, złośliwości, pogarda wreszcie - przychodzą znacznie łatwiej. Nie twierdzę, że kapłani są bez słabości. Nie twierdzę, że nie ma kapłanów, którzy upadli i takich, co upadli i podnieść się nie chcą, nie umieją. Ale dlaczego czerpiemy z tego jako wierni świeccy jakąś niezrozumiałą radość? Dlaczego nienawidzimy swoich kapłanów? Bo obmowa, szyderstwo, wyśmianie - to jest nienawiść, choćby nieuświadomiona, jako przeciwieństwo chrześcijańskiej miłości, troski, współczucia, wreszcie współodpowiedzialności - "jeden drugiego brzemiona noście".

Oczywiście, można uznać - pozwolę sobie na nieco ironii - że stan duchowny w Polsce jest fundamentem klasy średniej. Sam odnoszę często takie wrażenie. Długo by dyskutować o przyczynach takiego stanu rzeczy. Ale kondycja materialna kleru to jest jedna rzecz. O wiele ważniejsza jest jego kondycja duchowa, a tej nie pomożemy żadną miarą ani obojętnością, ani ciągłym krytykanctwem, ani też odwracaniem głowy gdy dzieje się źle. Zawsze jednak możemy pomóc modlitwą. Czy choć raz w tygodniu zmawiamy choćby "Zdrowaś Mario" za osoby duchowne? Za kleryków, nowicjuszy, siostry i braci zakonnych? Za diakonów, kapłanów, osoby konsekrowane? Ale także: czy mamy odwagę w towarzystwie, w pracy, wśród znajomych przerwać spokojnie głupią czy podłą rozmowę na ich temat? Czy lubimy i lgniemy do "swoich" księży tylko, gdy jest wszystko u nich dobrze? Czy my sami oszczędzamy im pokus, czy ze współczuciem potrafimy patrzeć na ich słabości? Czy doceniamy wagę i tajemnicę ich powołania, czy są tylko "funkcjonariuszami Kościoła" albo "fajnymi księżmi"? Czy potrafimy uszanować, że mają choćby w kwestiach politycznych inne poglądy niż my? Że wolą "Christianitas" od "Znaku" albo odwrotnie?

Stawiam te pytania moim czytelnikom i stawiam je sobie. Bo może się okazać, że upadły ksiądz, jeśli się nawróci, prędzej wejdzie do Królestwa Niebieskiego niż my. Nie trzeba zamykać oczu, nie trzeba odpowiadać na zło innym złem, trzeba powiedzieć coś innego, coś więcej o upadłych kapłanach, niż mówi to świat.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Świeccy faryzeusze i upadli księża
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.