Kardynalskie rewolucje

Kardynalskie rewolucje
(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

W tym konkretnym przypadku mogę śmiało przyznać, że było to pierwsze konklawe, którego wynik wprawił mnie (i przecież nie mnie jednego) w osłupienie.

Mija właśnie piata (już, a może dopiero?) rocznica wyboru Jorge Marii Bergoglio. Mówiło się dawniej "wyniesienia na tron Piotrowy", ale już Paweł VI zaraz po "intronizacji" zorientował się, że ta monarchiczna poprawność polityczna trąci myszką i zrzekając się tiary na rzecz ubogich stał się mniej "wyniesionym", a bardziej "powołanym".

Wierzymy w asystencję Ducha Świętego przy kolejnych elekcjach papieskich - nikt wszakże nie może dać gwarancji, że zgromadzeni na conclave kardynałowie kierują się do końca podszeptom tegoż. Ostatecznie to oni sami, a nie Duch Święty wrzucają karteczki do urny w Kaplicy Sykstyńskiej.

Trzeba jednak przyznać, że przynajmniej od Leona XIII mamy w Watykanie serię niezwykłych papieży, więc może jednak ta asystencja działa! Moja osobista pamięć sięga do wyboru Jana XXIII. Byłem wtedy ministrantem-niedorostkiem i odnotowałem ten fakt poprzez wymianę zdjęcia Pontifexa w zakrystii. Fotograficznie różnica między surowym i chudym Eugenio Pacellim czyli Piusem XII oraz jego obfitym w kształty i szczodrym w uśmiech następcą była bardziej niż znacząca. Nie sądzę jednak, by bardziej dorośli obserwatorzy spodziewali się po leciwym i jowialnym Angelo Giovanni Roncallim jakiejś kościelnej rewolucji. Zapewne kardynałowie spodziewający się pontyfikatu, który jakoś "przeleci" i pozwoli doczekać kogoś z dłuższą ekspektatywą pontyfikalną - zorientowali się, do czego przyłożyli rękę dopiero w momencie zwołania przez niego Soboru. Nadzieję na spokojniejsze czasy przywrócił wybór Giovanni Battista Montiniego, wytrawnego dyplomaty i kurialisty - ale i on, już jako Paweł VI, zaskoczył wielu swych elektorów decyzją o kontynuacji Soboru.

DEON.PL POLECA

Po 15 latach stało się coś dziwnego i właściwie do tej pory trudno orzec, co miał na myśli Duch Święty podsuwając kardynałom kandydaturę Albino Lucianiego, który przyjął obiecujące imię Jana Pawła I, ale po miesięcznym niespełna "uśmiechniętym" pontyfikacie nagle umarł. Wiadomo, że nie znamy dnia ani godziny, ale jednak do dzisiaj kursują rozmaite domysły nie tyle nawet na temat jego naturalnej lub nienaturalnej śmierci ile bardziej odnośnie "sensu" przesłania, które w ten właśnie sposób zostało przekazane elektorom. Bomba szybko wybuchła, gdy tych samych 111 kardynałów w niespełna 2 miesiące później wpisało na swych kartkach wyborczych nazwisko "Wojtyła".

W tym konkretnym przypadku mogę śmiało przyznać, że było to pierwsze konklawe, którego wynik wprawił mnie (i przecież nie mnie jednego) w osłupienie. Świetnie pamiętam poniedziałkowy wieczór 16 października 1978, kiedy nasza kochana kuzynka i przyjaciółka Ewa Dembińska zadzwoniła do naszego sopockiego mieszkania z wiadomością. Zbaraniałem (choć może nie aż tak, jak członkowie KC PZPR) i jedyne, co zdołałem wydukać, to było "Teraz się zacznie". Oczywiście nie miałem pojęcia, co takiego może się zacząć wraz z wyborem "papieża z dalekiego kraju", ale już szybko sprawy stały się jaśniejsze. Zresztą szkoda gadać, kilka pokoleń jest dziś świadkami przełomu, którego autorem był Jan Paweł II.

Pełen dramatyzmu koniec 28-letniego pontyfikatu zapisał się w pamięci milionów. Chyba jak nigdy przedtem te miliony ślęczały przy odbiornikach radiowych i telewizyjnych, by śledzić przebieg konklawe, które wybrało ostatecznie Józefa Ratzingera. Trudno mieć po ludzku pretensje - zwłaszcza do Polaków - że nie wpadli natychmiast w uwielbienie dla tego niezwykłego nowego papieża. Benedykt XVI zwrócił na siebie uwagę zwłaszcza podczas pogrzebu swego Poprzednika, ale przecież ani nie jeździł na nartach, ani nie miał za sobą doświadczenia aktorskiego, grał na fortepianie Mozarta - ale przecież nie śpiewał "Barki" ani "Góralu czy ci nie żal". Nie każdy mógł docenić jego nadzwyczajne kompetencje naukowe, a co najważniejsze - nie był Polakiem: w oczach niektórych naszych rodaków była to jego największa i nieusuwalna wada…

Kolejne konklawe śledziłem w zupełnie innej sytuacji osobistej. Wiedzieliśmy już oboje z moją żoną o czekającej nas misji ambasadorskiej przy Watykanie. "Zamieszanie" związane z rezygnacją BXVI przy którym miałem być akredytowany dodatkowo wydłużyło okres wyczekiwania na objęcie placówki. W tej sytuacji, dokładnie 12 marca 2013, polecieliśmy na Wielkanoc do naszej córki Marysi za ocean. O wyniku konklawe dowiedzieliśmy się siedząc już w samolocie. Zanim zmuszono nas do wyłączenia telefonu komórkowego, zdążyliśmy jedynie usłyszeć nazwisko "Bergoglio". Brzmiało z włoska, ale nie pamiętałem żadnego włoskiego kardynała o tym nazwisku. Musieliśmy doczekać do lądowania, by upewnić się, że chodzi o kogoś "z drugiego końca świata". Potem napięcie już tylko rosło - i trwa do dzisiaj, przez kolejne lata tego pontyfikatu.

Moja fascynacja osobą obecnego papieża ma dwa źródła. Jednym jest osobowość tego niezwykłego Argentyńczyka. Mam pełną świadomość podziwu, ale także kontrowersji, jakie budzi on zarówno wewnątrz jaki i na zewnątrz wspólnoty wiernych Kościoła Katolickiego (podobnie Jan Paweł II nie miał wyłącznie przyjaciół). Drugim źródłem jest fenomen ciągłości pontyfikatów i wykazywany przez kolejnych papieży zmysł kontynuacji. Formułę "nie byłoby papieża… bez jego Poprzednika" wolno śmiało zastosować do kolejnych następców św. Piotra, przynajmniej od czasów Leona XIII, a jeszcze wyraźniej od Pawła VI. Mam też głębokie przekonanie, że Duch Święty dobrze wiedział, co robi (a kardynałowie Go posłuchali), gdy między pontyfikatami JPII i Franciszka "zmieścił się" pontyfikat BXVI. Dostrzegam bowiem niezwykle głęboką więź, nie zawsze niestety uznawaną w Polsce, pomiędzy charyzmatem Wojtyły i Bergoglio, uwypuklona przez ten "przerywnik".

Franciszek codziennie ponawia swą prośbę, by się za niego modlić. Trzeba zastosować się do jego prośby, ale też w 5. rocznicę pontyfikatu wolno wznieść za niego toast, choćby w słynnej formule angielskiej, gdzie gospodarz wstaje i wygłasza najkrótsze możliwe przemówienie: "Za Królową!", które zgromadzeni chórem powtarzają: "Za Królową!". Proponuję, byśmy teraz my wstali i powiedzieli razem: "Za Franciszka!".

*  *  *

"W kręgu Franciszka" to cykl felietonów autorstwa Piotra Nowiny-Konopki. Kolejne części tylko na DEON.pl

Moje 3-letnie ambasadorowanie przy Watykanie było niespodziewanym przywilejem i okazją do codziennego śledzenia niezwykłego pontyfikatu sprawowanego przez jezuitę "z drugiego końca świata". Niemal każdego dnia patrzyłem na zwierzchnika Kościoła, który postanowił pozostać "zwykłym człowiekiem", jak każdy z nas. Od 13 marca 2013 roku Franciszek zaskakuje, a nawet szokuje, wciąż przecież gromadząc wokół siebie osoby i grupy znajdujące w nim inspirację, autorytet i wzór pasterza na nowe czasy. Chcę Państwu o tym opowiadać w sposób w miarę możności regularny, odwołując się do słów Papieża i pokazując ludzi, o których można powiedzieć, że znalazły się "w kręgu Franciszka". Stąd nadtytuł mojej pisaniny.

*  *  *

Piotr Nowina-Konopka - działacz katolicki, w latach 1980-1989 w opozycji demokratycznej, w latach 1991-2001 poseł, kilkukrotny minister, negocjator członkostwa RP w UE, przewodniczący Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana, były ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej, obecnie na emeryturze

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Papież Franciszek, Dominique Wolton

„Niczego się nie boję…”
Papież Franciszek podsumowuje pięć lat swojego pontyfikatu

Zwolennicy nazywają go prorokiem, zagorzali krytycy – heretykiem. Od momentu objęcia urzędu wprowadza rewolucyjne zmiany w Kurii Rzymskiej. Zadziwia świat, rezygnując z mieszkania...

Skomentuj artykuł

Kardynalskie rewolucje
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.