Tylko taka obrona Ewangelii ma sens

Tylko taka obrona Ewangelii ma sens
Grzegorz Kramer SJ

Od tygodni w Polsce (już nie tylko w świecie wirtualnym) trwa festiwal strachu przed ludźmi, którzy nawet do nas nie dotarli. Od tygodni słyszę, że musimy bronić "chrześcijańskich korzeni" Europy, a przynajmniej Polski. I ciągle - patrząc na zachowania obrońców tychże - zastanawiam się, co to są te "chrześcijańskie korzenie".

Owszem sięgnąłem do pięknych dokumentów św. Jana Pawła II, poczytałem, ale nie mogę się w nich doczytać o tym, co widzą moje oczy i słyszą uszy. Nigdzie w tych dokumentach nie ma mowy o sianiu paniki, o dramatycznym końcu czy o przyklejaniu komukolwiek łatki: "jesteś złym człowiekiem".

Jestem prostym księdzem i moja wiara też jest taka. Dla mnie "chrześcijańskie korzenie" to nic innego jak Ewangelia, która jest Słowem Boga. Słowem skierowanym najpierw do każdego z nas, a później do wspólnot. Słowem, które mówi o tym, że Bóg przychodzi wyratować człowieka od zła.

Muszę obronić Ewangelię w swoim sercu, by nikt nie był w stanie mi jej stamtąd wyrwać - widać to świetnie na przykładzie męczenników. Ewangelia obroniona w sercu, wydaje owoce w moim codziennym życiu.

DEON.PL POLECA

Ewangelia zredukowana do bycia usprawiedliwieniem przemocy wobec złych jest kłamstwem, przestaje być Słowem Boga. Jest ludzką parodią, z której wyrzuca się istotny wątek, jakim jest Krzyż i Śmierć Jezusa.

Kiedy nie bronię "korzeni chrześcijańskich" w sobie, Ewangelia staje się biczem, który wyciągam zawsze, gdy na moim horyzoncie pojawia się "gorszy" ode mnie lub jakieś zagrożenie. Oczywiście mam wówczas "dobre intencje" i zasłaniam się wielkim hasłem: "obrona wartości, korzeni, cywilizacji chrześcijańskich".

To zjawisko wcale nie musi dotyczyć "wielkiego zagrożenia", jakim są uchodźcy/imigranci, ale przejawia się równie często w naszym codziennym myśleniu i mówieniu o innych kwestiach. Wspominałem o tym w dwóch tekstach: o małżeństwach niesakramentalnych i osobach homoseksualnych.

Wracam do tematu, bo pojawił się kolejny przykład tego, jak my, ludzie Kościoła, nie potrafimy być konsekwentni. Z jednej strony głosimy Słowo Nadziei, a z drugiej, mając dobre intencje, zapominamy, w Imieniu Kogo głosimy i stosujemy język, który jest językiem raniącym.

Znany wszystkim ojciec Leon Knabit OSB napisał tekst, który bardzo mnie zasmucił. Wpisał się on w ten sposób myślenia, o którym wspomniałem powyżej.

Zastanawiałem się, kto może czytać teksty Ojca Knabita. Zapewne w większości Jego czytelnicy to osoby związane z Kościołem, osoby pobożne. Wśród nich są także osoby wierzące o orientacji homoseksualnej.

I właśnie także do osób, które żyją z homoseksualizmem, a próbują swoje życie wiązać z Panem Jezusem, taki tekst trafia. Z jednej strony, jako Kościół, mówimy: "trzeba otoczyć te osoby troską", a z drugiej dowalamy im takimi epitetami. Który z przekazów jest prawdziwszy?

Jest w nas - wierzących - mechanizm, który czasem się nam włącza, a polega on na tym, że wcale nie chodzi nam o ocalenie grzesznika (zbawienie) i głoszenie Ewangelii, ale o poczucie wyższości nad człowiekiem, który grzeszy inaczej niż my.

Tak łatwo wyjąć z katalogu grzechów jeden z nich - szczególnie ten, z którym ja osobiście nie mam problemu - i uderzyć nim w ludzi. Wszystko pod pozorem walki ze złem. Tymczasem Bóg działa inaczej - On ocala grzesznika.

Broniąc "korzeni chrześcijańskich", można nie mieć nic wspólnego z Panem Bogiem. Całkiem niedawno czytana podczas liturgii Ewangelia przypomniała nam o słowach Pana Jezusa, że sama deklaracja i wypowiadanie na sztandarze słów: "Panie, Panie" nie sprawia, że jesteśmy rzeczywiście Jego ambasadorami.

Grzegorz Kramer SJ - duszpasterz powołań Prowincji Polski Południowej TJ, współtwórca projektu Banita. Na jego blogu znajdziesz codzienne rozważania do Ewangelii

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Tylko taka obrona Ewangelii ma sens
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.