Czas zdrowego od chorego

Czas zdrowego od chorego
(fot. lourdes 2011/ flickr.com)

Dziś powiedzieć, że ma się dużo wolnego czasu jest równoznaczne z tym, że zostanie się uznanym za szalonego lub kompletnego lenia.

Mamy coraz szybsze procesory w komputerach, mocne samochody, szybkie łącza, światłowody, 4G LTE, szybkie pendolino, fast foody, rozpuszczalne zupki i kawę 3w1 - to wszystko po to, by mieć więcej czasu. No, ale życie pokazuje, że pomimo tylu udogodnień, zaawansowanych rozwiązań i urządzeń, które mają zaoszczędzić nasz bezcenny czas, wcale nie mamy go więcej, wręcz przeciwnie: coraz mniej. Kiedy rozmawiam z rodzicami lub dziadkami, ciężko im odnaleźć w pamięci fakt, aby ktoś "za ich lat" słyszał o umawianiu się i zapisywaniu spotkań w notesach lub w elektronicznych terminarzach. Po prostu, przychodziło się na kawę, żeby się spotkać i pogadać. Ilu z nas może pomyśleć w tej chwili: "Boże, gdyby ktoś ukradł mi notes - co ja bym zrobił?!". Tymczasem świat jakoś się kręcił, gospodarka rozwijała się, ludzie rodzili się i umierali, dużo czasu tracili w kolejkach z kartkami na mięso czy po cytrusy na święta, pisali doktoraty i magisteria bez internetu, i nawet więcej czytali drukowanego niż dzisiaj, choć nikomu onegdaj nie było dane cieszyć oczu pięknie wydanymi książkami, które także trzeba było wystać (ewentualnie dostać spod lady). W ramach eksperymentu zachęcam, aby zadać sobie pytanie: Kiedy ostatni raz rozmawiałem przez telefon i tylko rozmawiałem? Dziś przecież nie można ot tak sobie rozmawiać, trzeba coś robić, no bo "szkoda tak marnować czasu". Dlatego w cenie są wszelakie słuchawki, najlepiej bezprzewodowe, żeby mieć wolne ręce i jednocześnie móc się zająć czymś pożytecznym, a to że poziom empatii i słuchania podczas takiej rozmowy dramatycznie maleje… No cóż?! Przecież nie można mieć wszystkiego.

Ludzie starsi, chorzy i dzieci inaczej mierzą czas. Choć ta ostatnia grupa wiekowa jest już coraz bardziej trawiona współczesną gangreną - kiedy rozmawiam z ośmio- lub dziewięciolatkami mam wrażenie, że dynamicznie zwiększająca się liczba tych młodych osób ma już tak po brzegi wypełniony dzień, że nie mają czasu, aby być… dziećmi. Od najmłodszych lat ćwiczą, pływają, uczą się języków, grają na skrzypcach, fortepianie, chodzą na judo, lub na tańce albo do klubu plastycznego. Żeby było jasne - jestem wielkim zwolennikiem dodatkowych zajęć i dostrzegam ich dobroczynny wpływ na rozwój dziecka, pytam jednak o granice. Kiedy jako katecheta rozmawiam z moimi wychowankami o Mszy szkolnej, wielu odpowiada, że "nie ma czasu", a ja czasem odnoszę wrażenie, że dodatkowa Msza w tygodniu czy nabożeństwo różańcowe, to jakiś luksus, na który może sobie pozwolić tylko "elita". Z drugiej strony - paradoks, kiedy zapytam, co się dzieje na świecie, otrzymuję dokładną relację z różnych wydań wiadomości. No i trzeba dodać, że latorośl na bieżąco jest z serialami: na przestrzeni lat towarzyszyliśmy już "Heli w opałach", "Detektywom", i "Zbuntowanemu aniołowi" ostatnio miało wzięcie "Dlaczego Ja?". Oczywiście, trzeba uwzględnić różnicę pokoleniową: nasza "Dynastia", "Niewolnica Isaura" albo "W labiryncie" wydają się być jak bajeczka dla grzecznych dzieci.

W szpitalach, domach opieki, przy łóżku chorego, czas płynie wolniej. Nie sposób mówić tu o upływie czasu bez jakiejkolwiek relacji pomiędzy chorym a człowiekiem, który się nim opiekuje, poświęca mu swój czas, czy tak zwyczajnie, przychodzi go odwiedzić. Kiedy zabraknie tego spotkania jego miejsce wypełnia nieludzkie osamotnienie i najczęściej łzy w oczach chorego. Ta samotność ma wiele twarzy - jest to samotność rodziców, którzy usłyszeli diagnozę wobec swojego dziecka, o którym wiedzą, że urodzi się chore; samotność staruszki, której nikt nie odwiedza w domu opieki; samotność w cierpieniu, które w ostatecznym rozrachunku trzeba nieść samemu. Zdrowy cierpienia nie zabierze, ale pomoże je unieść - pomyśl jak zakończyłaby się historia chorego paralityka, gdyby nie szalona determinacja jego przyjaciół (por. Mk 2,1-12); na co musiał się narazić Jair - poważny przełożony synagogi, kiedy przyszedł do Jezusa, aby prosić Go o ratunek dla swojej córki (por. Łk 8,41-42); jaka musiała być wrażliwość Pana Jezusa, który dostrzegł chorego, któremu nikt - 38 lat chorował (!) - nie pomógł dojść do sadzawki Betesda (por. J 5,7). Swój czas, pieniądze, zdolności, które poświęcamy choremu to najlepsza cząstka - podkreślił papież Franciszek w opublikowanym niedawno orędziu na XXIII Światowy Dzień Chorego (11 luty 2015 r.): "Czas spędzony obok chorego jest czasem świętym. To uwielbienie Boga, który kształtuje nas na obraz swego Syna, który «nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu" (Mt 20,28)»" (pkt. 3).

DEON.PL POLECA

W miarę, jak relacja między chorym i zdrowym staje się stała, łatwo zauważyć, że z dawców stajemy się biorcami - obdarowujący staje się obdarowanym. To kolejny paradoks, ale w nowoczesnym społeczeństwie, w którym hołubimy fast-wiedzy, sprawności, witalności i szybkości, osoby chore - niezależnie, czy jest to choroba fizyczna, psychiczna, czy jakaś inna dysfunkcja społeczna - pozostają jedynym lekarstwem i wskazują nam, co jest naprawdę ważne. W obliczu cierpienia, wobec którego niejednokrotnie pozostają bezradni; wobec biedy i braku zaradności życiowej (kiedy z perspektywy lat lub popełnionych błędów doskwiera świadomość, że się "w życiu nie powiodło" lub "że się je przegrało"); czy też - po prostu - z życiowej perspektywy - dystansu i mądrości, jaka przychodzi z wiekiem, osoby chore uświadamiają nam, co tak naprawdę się liczy. Doskonale oddzielając ziarna od plew pokazują, że szczęścia nie da nam nielimitowany transfer danych lub tablet za 1 zł dołączony do oferty, na którą daliśmy się nabrać z okazji świąt, ale spotkanie z drugim człowiekiem: z mężem, z żoną, z synem… i czas - ale ten nielimitowany - jaki poświęcimy swoim dzieciom, wychowankom, albo parafianom…

Spotkanie z bliźnim - twarzą w twarz - według Emmanuela Lévinasa jest najwyższą formą doświadczenia drugiego człowieka. Miarą naszego człowieczeństwa nie będzie bowiem liczba kolejnych rdzeni w mikroprocesorach (choć tu ukłon należy się geniuszowi ludzkiego rozumu), ale właśnie stosunek do drugiego człowieka. W znanym opowiadaniu pewien rabin pytał swoich uczniów, kiedy kończy się noc a rozpoczyna dzień. Padały różne odpowiedzi: jeden uczeń powiedział, że ta granica występuje wtedy, gdy owce można odróżnić od wilków; inny zwrócił uwagę, że czasem granicznym jest świt. Rabin podsumował, że tą granicą jest czas, w którym można dostrzec twarz bliźniego. "Rzeczy mają wyglądy, ludzie mają twarze" - myśl ks. Józefa Tischnera, nie pozostawia złudzeń: choć nieraz będzie nam się wydało, że nasze obowiązki, terminy, zadania, praca są najważniejsze, to kilka minut przy łóżku chorego szybko przekłuje ten napompowany balon swojego wysokiego mniemania. Dla chrześcijan spotkanie z drugim człowiekiem to także najważniejsza przestrzeń życia wiarą, jej wiarygodności - bowiem w obliczu brata, szczególnie tego cierpiącego, dostrzegają oblicze samego Chrystusa (por. Orędzie…, pkt. 4). No tak, ale kto nim jest? - możemy zapytać razem z uczonym w Prawie. Znamy doskonale scenę z miłosiernym samarytaninem (por. Łk 10,30-37), którą przytacza największy malarz Nowego Testamentu - św. Łukasz. To prawdziwa rewolucja - w swojej interpretacji o. Innocenzo Gargano OSBCam (por. Ewangelia o czułości Boga), przypomina o odwróceniu w tej perykopie naszego "świętego" porządku, dzięki któremu możemy zapytać, nie "Kto jest moim bliźnim?", ale "Czy ja jestem bliźnim dla drugiego?" - tego chorego, osamotnionego, głodnego, nagiego, bezdomnego, sponiewieranego, maluczkiego, tego  niezaradnego życiowo lub dla którego nie ma już miejsca w naszym wypasionym społeczeństwie (por. Mt 25,35-36).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Czas zdrowego od chorego
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.