Nie przychodnia, a szpital polowy

Nie przychodnia, a szpital polowy
(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.deon.pl)

Gdy Franciszek do znudzenia powtarza swą metaforę o Kościele jako szpitalu polowym, powoli zmienia się nam eklezjalna perspektywa. Jak wiadomo: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Ostatnio papież znowu przypomniał to obrazowe porównanie. 6 marca spotkał się z rzymskimi księżmi i tak do nich powiedział: "Możemy myśleć dzisiaj o Kościele jak o szpitalu polowym. To - przepraszam Was - powtarzam, ponieważ ja to tak widzę, tak to odczuwam: szpital polowy. Potrzeba leczyć rany, wiele ran! Jest wielu ludzi zranionych przez problemy materialne, przez skandale, także w Kościele. Ludzie zranieni przez złudzenia świata… My, kapłani, powinniśmy być tam, blisko tych ludzi."

"Miłosierdzie oznacza przede wszystkim leczyć rany. Gdy ktoś jest zraniony, potrzebuje tego od razu, a nie badań, jaki jest poziom cholesterolu, glikemii. Ale jest rana, najpierw lecz ranę, a później zobaczymy badania. Później dokonuje się badań specjalistycznych, ale najpierw należy leczyć rany otwarte. Dla mnie, w tym momencie, jest to ważniejsze. Także rany ukryte, ponieważ są ludzie, którzy oddalają się, aby nie pokazać ran".

Uratować przed utratą zbawienia

DEON.PL POLECA



To jest niezwykle ważne dziś wyzwanie dla Kościoła: być blisko ludzi zranionych. Jak wynika z tych słów papieża, wcale nie jest najważniejsze skąd wzięły się rany. Mówi nam tu o ranach spowodowanych przez: problemy materialne, skandale (także kościelne), złudzenia świata. To, czy rana zadana była nożem, bagnetem czy odłamkiem, jest tu drugorzędne.

Szpital polowy - uświadommy to sobie - stawiany jest na obrzeżach pól bitewnych. Trafiają tu ranni z przeróżnymi zranieniami. Priorytetem lekarza jest to, by najpierw opatrzyć ranę, która może okazać się śmiertelna. Przenosząc to na język religijny, priorytetem winno być uratowanie człowieka od śmierci wiary lub przed utratą zbawienia.

To nie jest wezwanie do pobłażliwości. To jest wezwanie do patrzenia na człowieka w perspektywie miłosierdzia. Czas na badania szczegółowe przyjdzie potem. Cóż dobrego przyjdzie z ratowania paznokcia, gdy grozi utrata całej ręki? Czy faktycznie trzeba rozliczać człowieka z tego, z kim aktualnie mieszka, gdy stawką jest uratowanie nikłego płomienia wiary, czyli realnej relacji z Bogiem? Gdy od jednej niby przypadkowej rozmowy z księdzem lub świeckim może zależeć czy człowiek powie sobie: "Już nigdy nie pójdę do kościoła" lub "OK, upadłem, ale pójdę tam, gdzie pomogą mi wstać"?

Nowy obraz Kościoła

Przyzwyczailiśmy się do takiego obrazu: jest Kościół, w nim my, a dokoła cała reszta. Że oni ze wspólnoty odeszli lub są na jej marginesie to przecież nie nasza wina. Zawsze mogą wrócić, wszak znają drogę.

A Franciszek stawia ten obraz na głowie. I mówi: o nie, moi Kochani, dzisiejszy świat to świat ogarnięty wojnami różnego rodzaju, które toczą się na wielu poziomach społecznego życia. Rolą Kościoła jest w tej sytuacji ratowanie życia tych, którzy w wyniku tych wojen odnieśli rany. Gdy uratujemy przed niebezpieczeństwem śmierci, potem zaprosimy do stałego życia wiarą i jej pogłębiania.

Taka wizja Kościoła zmienia nasz "punk siedzenia", a co za tym idzie "punkt widzenia". Idąc za papieską analogią można powiedzieć, że przyzwyczailiśmy się do Kościoła, który działa jak dobrze wyspecjalizowana przychodnia położona w spokojnej i bezpiecznej dzielnicy miasta. Kto czuje się chory, zawsze może do nas przyjść, a my mu pomożemy.

A obecny biskup Rzymu nagle wchodzi do tej sterylnej przestrzeni i robi raban! I woła do lekarzy oraz personelu medycznego mniej więcej tak: Kochani, dobrą robotę tu wykonujecie, ale nie zapominajcie, że w dzielnicy obok toczy się wojna, że jest wielu rannych, którzy bez was tam umrą. Zatem część z was niech pakuje manatki, zabiera sprzęt by w tej dzielnicy utworzyć polowy szpital. Tam też jesteście potrzebni.

Duszpasterstwo awaryjne

Nie znaczy to wszystko, że trzeba porzucić tradycyjną pracę Kościoła. Ale znaczy, że konieczne jest dziś duszpasterstwo awaryjne. Czyli obok tego, które pokazuje zwyczajną piękną ścieżkę wiary i nawrócenia winno działać takie, które trafi do człowieka żyjącego w sytuacji nietypowej, jakoś zranionej i w grzechu. Jakiej konkretnie? Oto kilka przykładów:

Para kochających się młodych ludzi mieszka razem bez ślubu. Jedno z nich czuje, że w przyszłości chciałoby ślubu kościelnego, a drugiemu to "zwisa". Są katolikami bardziej kulturowymi niż praktykującymi, ale jedno z nich czuje, że to można naprawić.

Rodzina 2+2. Małżeństwo cywilne, bo obydwoje są po rozwodach. Mają wspólnie dwójkę dzieci. Ich poprzedni małżonkowie mają już swoje rodziny i dzieci. Starsze dziecko opisywanej rodziny jest w wieku komunijnym. Przygotowuje się do sakramentu.

Rodzina z dwójką dzieci i poważnymi problemami. Jest źle na tyle, że matka decyduje się wysłać jednego syna do swojego brata, który jest gejem i żyje w stałym związku z partnerem. W nowym domu chłopak ma dobre warunki. Poprawia się w nauce, zdaje do liceum, chodzi na szkolną katechezę, idzie do bierzmowania.

Tuż obok nas

To są sytuacje z pola bitwy. A jednocześnie wielu z nas zna podobne przypadki ze swojego otoczenia lub z opowieści znajomych. Nie, to już nie jest jakiś margines. Takie i podobne problemy dotyczą masy ludzi żyjących obok nas.

Przypatrzmy się tym sytuacjom i zobaczmy, jak wielka jest odpowiedzialność księży i świeckich, którzy się z tymi ludźmi zetkną. Przyszłość ich religijnego życia może zależeć od jednego spotkania, jednego świadectwa lub antyświadectwa, od jednej rozmowy. To właśnie jest ten moment, w którym trzeba leczyć krwawiące rany a nie pytać o poziom cholesterolu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie przychodnia, a szpital polowy
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.