Słuchaj, co mówi Duch do Kościoła

Słuchaj, co mówi Duch do Kościoła
Janusz Poniewierski

"Kto ma uszy, niechaj usłyszy, co mówi Duch do Kościoła" (por. Ap 2, 7). A mówi doń - wierzę w to głęboko - nieprzerwanie, choć są takie momenty w dziejach, kiedy ta mowa Ducha wydaje się szczególnie mocna i wyrazista. W moim przekonaniu tak właśnie jest i dzisiaj: na przełomie lutego i marca 2013 roku.

Oczywiście, pełne zrozumienie tego, co Bóg chce nam powiedzieć poprzez rezygnację papieża Benedykta XVI i zajęcie przezeń zupełnie nowego miejsca w Kościele, wymaga czasowego dystansu, niemniej już teraz możemy i chyba nawet powinniśmy się nad tym zastanawiać. Tej refleksji - podejmowanej przez osoby wierzące i poczuwające się do więzi z Kościołem (a w nim: z następcą św. Piotra) - winna, rzecz jasna, towarzyszyć modlitwa.

Poniższe uwagi obarczone są piętnem subiektywizmu. Formułuję je jednak przede wszystkim dla samego siebie: po to, bym pewne rzeczy sam wyraźniej zobaczył i nazwał. 

Po pierwsze zatem: to, co wydarzyło się w ostatnich dniach w Kościele rzymskokatolickim, mówi mi, że papież, następca św. Piotra, jest dla Kościoła opoką i pasterzem w zupełnie innym sensie, niż przyzwyczailiśmy się to sobie wyobrażać. Znakomicie pokazuje to metafora "głowy". Potocznie zwykliśmy przecież uważać papieża za "głowę Kościoła". Niesłusznie, bo jego Głową i prawdziwą Opoką, i jedynym Pasterzem jest Chrystus. Papież zaś jest tym wszystkim jedynie wtórnie - przez odniesienie do ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Pana.

Moim zdaniem, Kościół rzymskokatolicki przez stulecia za bardzo "zawisł" na urzędzie papieża, co szczególnie wyraźnie widać było w Polsce w czasie pontyfikatu Jana Pawła II. Czas najwyższy przypomnieć sobie i gruntownie przemyśleć myśl bł. Johna Henry’ego Newmana o pierwszeństwie sumienia. "Gdybym miał sprowadzić religię do toastów po obiedzie (choć z pewnością nie oto chodzi) - napisał Newman w liście do księcia Norfolk - wypiłbym, rzecz jasna, za Papieża, ale, jeśli można, jednak najpierw za Sumienie, a za Papieża później".

Po drugie: Benedykt XVI, rezygnując z urzędu biskupa Rzymu, w pewnym sensie zszedł z piedestału, na który w ciągu wieków wywindowane zostało papiestwo - tak jakby było ono (a przecież nie jest!) niemalże sakramentem. Wiele już uczyniono - zwłaszcza podczas pontyfikatów Jana XXIII i Jana Pawła II - żeby funkcję tę "ściągnąć z nieba na ziemię", żeby pokazać ludzki wymiar papiestwa. Pierwsza po tylu stuleciach rezygnacja stanowi następny krok w tym (pożądanym, jak sądzę) kierunku. Może dzięki niej uświadomimy sobie wreszcie, że papież jest takim samym człowiekiem jak my, że jemu także - tak jak i nam - może zabraknąć sił. A wtedy - zamiast wyrażać oburzenie i mówić o zdradzie i "schodzeniu z krzyża" - winniśmy raczej poczuć się jak dzieci, które mają zaopiekować się ojcem.

Zresztą, o ile rozumiem Ewangelię, szukanie w papieżu ludzkiej siły i mocy jest… niechrześcijańskie. Przejmująco pisał o tym (w encyklice "Ut unum sint") Jan Paweł II: "Słabość Piotra (…) ukazuje, iż Kościół opiera się na nieskończonej potędze łaski".   

Po trzecie:  tak jak cierpienie Jana Pawła II było dla wielu (zwłaszcza chorych i cierpiących) znakiem nadziei, że są światu potrzebni, że ich życie ma głęboki sens, tak odejście Benedykta XVI może być - i pewnie będzie - odczytywane jako symbol bliskości z tymi, którzy odchodzą, ażeby zrobić miejsce i dać szansę młodszym.

Były już (emerytowany) biskup Rzymu okazał w ten sposób także solidarność z biskupami Kościoła, którzy - osiągnąwszy 75. rok życia - muszą przecież złożyć rezygnację z zajmowanych przez siebie urzędów. Pokazał, że jest przede wszystkim ich bratem (i "sługą sług Bożych"). To ważny znak wskazujący na Kościół jako na wspólnotę, a nie piramidę, której wierzchołek zarezerwowany jest dla "namiestnika Chrystusa".  

Po czwarte; jestem głęboko przekonany, że rezygnacja papieża Benedykta stanowi jego odpowiedź na głos Pana, który jest nieskończenie większy niż nasze o Nim (nawet te najpobożniejsze) wyobrażenia. Moim zdaniem, to nie przypadek, że w trakcie ostatniej audiencji generalnej ustępujący papież mówił o "powierzeniu się, jak dzieci, ramionom Boga, z pewnością, że ramiona te zawsze nas wspierają (…)". I dalej: "Miłość Kościoła oznacza także odwagę, by podejmować wybory trudne i bolesne, mające zawsze na względzie dobro Kościoła, a nie samych siebie. (…) Pan jest obok, nigdy nas nie opuszcza, jest blisko nas".

Bóg powołujący człowieka jest niezwykle twórczy. Benedykt XVI stał się - w moim przekonaniu - adresatem Jego szczególnej łaskawości. Albowiem biografia Josepha Ratzingera to niezwykle czytelna aktualizacja trzech fundamentalnych dla Kościoła misji: Pawłowej (którą spełniał jako wybitny teolog i kaznodzieja), Piotrowej, a wreszcie misji Janowej, którą wedle tradycji realizują osoby wezwane do kontemplacji. Jak Benedykt - papież emeryt - który "pozostaje w nowy sposób przy ukrzyżowanym Panu. Nie sprawuje już dłużej władzy nad Kościołem, ale służy mu modlitwą".

Toż to kwintesencja Ewangelii. Przywrócenie właściwej hierarchii spraw, o której tak często zapominają wszelkiego rodzaju karierowicze (również ci kościelni). Nie o władzę bowiem tu chodzi ani o splendor i uwielbienie tłumów, ale o więź z Jezusem.

  

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Słuchaj, co mówi Duch do Kościoła
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.