Jestem ciągle spragniony szczęścia

Jestem ciągle spragniony szczęścia
(fot. shutterstock.com)
Zdzisław Józef Kijas OFMConv

Jestem ciągle spragniony szczęścia. Nigdy nie mam go wystarczająco wiele, nigdy w nadmiarze. Nigdy nie jestem nim wystarczająco nasycony czy przepełniony, lecz ciągle go pragnę, bez przerwy szukam, stale do niego tęsknię. Jego pełnia jest ciągle przede mną, a więc w pewnym oddaleniu. Niosę w sobie zarówno poczucie wdzięczności, jak i pożądania, nasycenia i braku.

W odniesieniu do szczęścia jestem równie bogaty co biedny. Jest to logika relacyjności. Szczęście przychodzi zawsze z zewnątrz, jest darem osób trzecich, a w pierwszym rzędzie Boga. Nie spływa na mnie niczym poranna rosa na trawę, ale ofiaruje się tylko wówczas, kiedy chce zostać przyjęte. Jest bowiem wypadkową dwóch działań, dwóch zgodnych sił: wewnętrznej i zewnętrznej, mojej i cudzej. Kto chce osiągnąć szczęście, musi otworzyć się z miłością na innych, najpierw na Boga, a wraz z Nim na całe stworzenie. Kto bowiem pragnie dobra, musi je czynić, a kto tęskni za szczęściem, winien go z wysiłkiem szukać.
Szukanie szczęścia poprzedza świadomość jego braku. Otrzyma go wyłącznie ten, kto wie, że go bardzo potrzebuje, ponieważ tylko żebrak szuka z uporem chleba, bezdomny schronienia, a smutny pocieszenia. Kto sądzi, że wszystko posiada, że jest szczęśliwy i nasycony, w istocie żyje w bierności, staje się pasywny, nie stać go na wysiłek i nie zamierza się męczyć. Taki człowiek nie zazna nigdy prawdziwego szczęścia, a jeżeli nawet przez moment posiada, szybko utraci.
Potrzeba postawy pokory, aby osiągnąć szczęście
Prawdziwe szczęście rodzi się z pokory. Bóg przestrzega: "Obrzydłe Panu serce wyniosłe, z pewnością karania nie ujdzie!" (Prz 16, 5), a Jezus dopowiada: "Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych" (Mt 11, 29). Czym zatem jest pokora, skoro odgrywa tak znaczną rolę w drodze do szczęścia? Nie sposób udzielić jednoznacznej odpowiedzi, ponieważ nie należy ona do pojęć neutralnych. Nierzadko obciążona jest religijnie lub społecznie, nasączona ładunkiem emocjonalnym, pozytywnym lub negatywnym. Wszystko to sprawia, że jej interpretacja nie jest jednakowa, ale zależy często od sytuacji duchowej, emocjonalnej i społecznej mówiącego. Lecz pomimo tych rozlicznych trudności w jej ocenie, pokora jawi się jako ważna i nie należy wykluczać jej z życia. A nawet odwrotnie, właśnie ze względu na jej mocne związanie z konkretną egzystencją osoby, trzeba koniecznie stać się jej promotorami.
Chrześcijańskie rozumienie pokory ma wielu zwolenników, ale nie brak mu także krytyków, a nawet przeciwników, próbujących zastąpić je innymi określeniami. Podają ich wiele, a wśród nich na pierwszym miejscu pojawiają się: zgoda na los, przyjęcie tego, co ze sobą niesie, poddanie się biegowi zdarzeń itd. Zwolennicy tych pojęć są zdania, że stają w ten sposób w obronie człowieka "słusznie dumnego", o którym mowa w Etyce Nikomachejskiej Arystotelesa. Charakteryzuje się on poczuciem godności i osobistej wartości, który sytuuje się pomiędzy dwiema negatywnymi skrajnościami, tj. zarozumiałością i przesadną skromnością, która prowadzić może do służalczości. Myśli greckiej obce było biblijne rozumienie pokory, stąd postawę zbliżoną do niej oceniano negatywnie. Jej przeciwnością był według Greków heroizm, widziany jako bunt i niezgoda na zrządzenia losu, sprzeciwienie się im i w końcu walka. Dla filozofii greckiej pokora była inną formą lęku i obawy człowieka przed pełnym byciem sobą. Apelowała o zgodę na los, poddanie się temu, co ze sobą niesie, również negatywnego, i akceptację. W takim ujęciu nie mogła być cnotą, lecz jej przeciwieństwem.
W myśli późniejszej nie nastąpiły istotne zmiany w pojmowaniu pokory. Otwarcie się na drugiego i akceptację jego inności, a tym samym swoiste "wycofanie" na drugi plan własnego ego, jak chrześcijaństwo ocenia postawę pokory, wiązano raczej z uczuciem sympatii lub szacunku względem drugiego, zaś akceptację własnych ograniczeń i słabości nazywano realizmem lub samoakceptacją. Wszystkie te uczucia nie miały więc swojego źródła w pokorze, ale odnosiły się bardziej do mądrej umiejętności właściwej oceny siebie, poprawnej konfrontacji z tym, kim jestem i co mnie otacza. Opinie takie brały się z faktu jednoznacznie negatywnej oceny pokory, odrzucenia jej i osądzenia za mało lub całkiem nieużyteczną. Jawiła się ona jako rezygnacja z pełni życia, z jego kreatywności, wręcz tchórzostwo, czy to z lęku czy z potencjalnej korzyści, jaka z tego mogła wyniknąć. Dodawano przy tym, że ewentualne korzyści, jakie mogą wynikać z pokory, są raczej płytkie i przelotne, natomiast ich negatywne konsekwencje są bardzo poważne i długotrwałe, w istocie bowiem łamią strukturę ludzkiego ja. Z kolei Słownik języka polskiego definiuje pokorę jako "stan psychiczny polegający na odczuwaniu własnej małości, niższości; uniżoną postawę wobec kogoś, czegoś; brak buntu wobec przeciwności; potulność, uległość, uniżoność". Analogicznie do myśli antycznej powyższa definicja sugeruje, jakoby pokora sprowadzała się do poniżania samego siebie względem kogoś lub czegoś, co jest potężniejsze od nas. W efekcie osobie pokornej brakowałoby poczucia własnej wartości, szacunku do siebie, a za to wykazywałaby ona zbyt daleko idącą postawę służby czy wręcz służalczości.
Pokora strażniczką godności człowieka
Jak odnieść się do powyższych uwag? Sądzę, że należy potraktować je poważnie, ale bynajmniej nie bezkrytycznie. Mimo tych opinii sądzę, że chrześcijańska cnota pokory ma nadal bardzo wiele aspektów pozytywnych i ważnych, które gwarantują jej ciągłą aktualność. Decyduje o niej treść, która w niczym nie zamierza podważyć godności człowieka, ale owszem, dodatkowo ją wzmacnia. Prawdziwa pokora sprowadza się zarówno do rozpoznania i akceptacji własnej słabości i ograniczeń oraz — co równie ważne — do rozpoznania i akceptacji ograniczeń i słabości innych ludzi. W ten sposób nie podważa godności ani szacunku osoby, która ją praktykuje, ani nie zmusza do serwilizmu innych. Apeluje do wolności świadomej i dobrowolnej. Sprzeciwia się niepoprawnej dumie, błędnemu przekonaniu, że inni są mi niepotrzebni do szczęścia, że mogę się obejść bez nich, wystarczając w zupełności samemu sobie. W prawdziwej pokorze chodzi o coś znacznie więcej. W jej centrum jest niezwykle ważna kwestia (samo)akceptacji, głęboka świadomość tego, kim jestem i kim chcę być, czym sam dysponuję i o co prosić muszę innych. Taki rodzaj pokory jest nieodzownym warunkiem rozwoju osoby, jej psychicznej i emocjonalnej równowagi, poprawnych stosunków międzyludzkich.
Ten tylko, kto ma świadomość braku, jest gotów się bogacić
Człowiek pokorny odnosi się z szacunkiem do siebie i do innych. Jest wyrozumiały i życzliwy. Stać go, aby zaakceptować własne niedoskonałości, przyjmując chętnie i z wdzięcznością to, co proponują inni. Słucha ich z szacunkiem. Skupia swoją uwagę na tym, co mówią i co radzą. Nie przeceniając swojego ja, jest w stanie z uwagą słuchać głosu innych. Pokora otwiera szeroko drogę prowadzącą do autentycznego szczęścia, które przeżywa się w pełni w towarzystwie innych osób. Osoba pokorna świadoma jest swoich braków i potrzeb, swoich słabości i ograniczeń, dlatego tak mocno odczuwa potrzebę innych, którzy są jej nieodzowni do szczęścia.
Cnota pokory jest nieodzowna zarówno do osiągnięcia czegoś wielkiego w życiu, jak również do harmonijnego współżycia z innymi. Relacje rwą się, obumierają czy słabną, kiedy w miejsce pokory wchodzi pycha. Człowiek pyszny patrzy z góry na innych, oceniając ich jako gorszych czy słabszych od siebie. Traktuje ich nierzadko jako narzędzia do osiągnięcia swoich celów, lecz nie jako partnerów drogi. Ponieważ przymiotami pychy jest wywyższanie się i pogarda dla innych, wyklucza on kategorię równości między ludźmi. Tworzy wokół siebie pustkę i chaos, ale swoistego rodzaju. Jest to nie tyle pustka, co wielość żądz, które zaczynają rządzić życiem. I człowiek pyszny im ulega, daje im się bez zrozumienia prowadzić, stając się ich niewolnikiem. Pycha niesie w sobie mocną chęć podporządkowania sobie wszystkiego. Na pozór jest doskonale, wręcz przesadnie zorganizowana, ale jej organizacja nie promuje życia, zgody i przyjaźni, ale alienację, niezgodę, konflikt.
Komu brak postawy i myślenia pokornego, ten będzie miał trudności w osiągnięciu szczęścia lub wytrwania w posiadanym. Brak mu będzie odwagi, aby prosić innych o pomoc, kiedy upadnie albo zapytać o kierunek, kiedy zbłądzi. Zasklepiona we własnym ja, osoba pyszna będzie raczej skłonna odrzucić zależność od innych, uznając ją za zniewalającą i zubożającą. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. To właśnie relacja z nimi, w tym przede wszystkim z Bogiem, jest źródłem szczęścia i gwarantem jego trwałości. Wie o tym bardzo dobrze człowiek pokorny. Nie zraża się trudnościami czy niepowodzeniami, na jakie napotyka, ale cierpliwie zdąża do celu swoich pragnień.

Rozważanie pochodzi z książki: "O życiu szczęśliwym w dobie kryzysu"

DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jestem ciągle spragniony szczęścia
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.