Zamieszkać w Biblii

Zamieszkać w Biblii
(fot. sukisuki / flickr.com)

Cztery Ewangelie są ogromnym bogactwem, z którego możemy wiele czerpać. Ważne jednak, by do Ewangelii nieustannie powracać, ponieważ szkoła bycia uczniem Jezusa nie kończy się wraz z przeczytaniem wszystkich Ewangelii czy nawet całego Pisma Świętego. W tej szkole jesteśmy uczniami całe życie - z ks. Stanisławem Haręzgą, biblistą, rozmawia Józef Augustyn SJ

Kilka lat temu ukazała się książka Księdza pt. "Jezus i Jego uczniowie", w której opisuje Ksiądz model chrześcijańskiej formacji według Ewangelii św. Marka. Co to znaczy być uczniem Jezusa według św. Marka?
Być uczniem Jezusa w ogóle znaczy dziś to samo, co w czasach, kiedy powoływał On pierwszych uczniów. To znaczy być w osobistej relacji z Jezusem, iść za Nim i naśladować Go. Oczywiście pierwsi uczniowie byli w o tyle lepszej sytuacji, że widzieli Jezusa oczyma ciała, my zaś oglądamy Go oczyma wiary. Ale to jest ten sam Jezus - nasz Mistrz i Pan, który nas powołuje, byśmy za Nim poszli. Idea bycia uczniem jest bardzo biblijna, mocno osadzona w Starym i Nowym Testamencie. Jezus posłużył się sposobem formowania uczniów na wzór rabinów. Różnica polega na tym, że w judaizmie uczniowie sami wybierali nauczyciela, natomiast Jezus osobiście wybiera tych, których zaprasza, by za Nim poszli.
Ewangelia według św. Marka pokazuje natomiast pewne etapy w szkole uczniów Mistrza z Nazaretu. Najpierw jest powołanie. Później powołani muszą poznać tożsamość Jezusa, Jego misję i cel. Wyraźną cezurą Markowej Ewangelii jest wyznanie Piotra, który mówi do Jezusa: Ty jesteś Mesjasz (Mk 8, 29). Uczeń wie już, kim jest jego Mistrz. Na razie jednak wie jedynie niejako teoretycznie. Jego wiedza obciążona jest pojęciami ówczesnego mesjanizmu żydowskiego. Ale w tym miejscu zaczyna się kolejny etap w formacji ucznia - przejście od wiedzy teoretycznej do czynu. Czynem tym staje się pójście za Jezusem drogą krzyża. Jak wiemy, uczniowie nie do końca stanęli wówczas na wysokości zadania - w momencie najbardziej dramatycznym, w czasie męki Jezusa, opuszczają Go. Dopiero po Zmartwychwstaniu rozpoczyna się ich droga ze Zmartwychwstałym.
Czy w tym mówieniu o uczniach według św. Marka, św. Łukasza czy św. Mateusza nie ma pewnej biblijnej kazuistyki? Czy rzeczywiście są tak duże różnice w sposobie pojmowania idei ucznia przez poszczególnych Ewangelistów?
Oczywiście jest jeden Mistrz i za tym jednym Mistrzem wszyscy podążamy. Jest też jedna Ewangelia, jedna Dobra Nowina, ale w czterech postaciach, według czterech Ewangelistów. Kard. Carlo M. Martini SJ swego czasu postawił słuszną moim zdaniem tezę, że każda z Ewangelii opisuje kolejny etap w formacji ucznia. Św. Marek pokazuje pierwszy etap w szkole Jezusa - formowanie się katechumenów, stawanie się uczniem. Św. Mateusz opisuje relacje we wspólnocie Kościoła. Mówi o tym, jak uczeń winien zachować się w Kościele. Św. Łukasz ukazuje ucznia w odniesieniu do świata, jako dającego świadectwo ewangelizatora. Natomiast św. Jan uczy, jak być pasterzem we wspólnocie. Ukazuje model ucznia już na wyższym poziomie wtajemniczenia, spełniającego szczególną funkcję i misję we wspólnocie - misję pomagania innym w stawaniu się uczniem.
Taki sposób patrzenia na Ewangelie potwierdza też liturgia. Mamy trzy lata liturgiczne i w każdym roku jeden z Ewangelistów synoptycznych jest wiodący. Dzięki temu w kolejnych latach na Jezusa i drogę uczniów do Niego możemy spojrzeć poprzez Marka, Łukasza i Mateusza. To w żadnym wypadku nie jest kazuistyka.
W teorii bardzo to pięknie wygląda. Jak jednak owa teoria ma się do praktyki życia? Jak może pomóc wprowadzeniu życia duchowego?
Słowo Boże wymaga klucza, według którego moglibyśmy je odczytywać. I właśnie ten klucz otrzymujemy od Ewangelistów, niezależnie od tego, na jakim etapie w szkole Jezusa się znajdujemy. Mamy jakieś trudności i w Ewangelii szukamy światła, dzięki któremu nasze problemy moglibyśmy rozwiązać. By jednak stało się to możliwe, nie możemy czytać Ewangelii jak podręcznika, dzięki któremu poznamy teorię i będziemy mogli ją zastosować w praktyce. Ewangelia to słowo życia, słowo będące przesłaniem jakiegoś orędzia. Każdy z Ewangelistów w tym orędziu akcentuje pewne prawdy. Znając je, w konkrecie życia, w przeżywaniu jakichś określonych trudności, możemy szukać u nich odpowiedzi na swoje pytania i wątpliwości. Święty tekst i nasze życie oddziałują na siebie wzajemnie.
Ów klucz do czytania Ewangelii trzeba jednak najpierw poznać.
Oczywiście, to wymaga zaangażowania. Jeśli jednak podejmiemy wysiłek poznania go, będzie nam łatwiej czytać Ewangelie. Pomocą w owym poznawaniu ewangelicznego klucza mogą okazać się na przykład rekolekcje. Muszą one jednak być przeprowadzone według jakiegoś głębszego namysłu, muszą mieć jakiś sensowny plan, by prowadzący rekolekcje nie poruszali na nich zbyt wielu wątków, nie mówili o wszystkim, czyli tak naprawdę o niczym. Dobrym przykładem takich biblijnych rekolekcji mogą być Ćwiczenia duchowne św. Ignacego Loyoli.
Konieczny jest jednak również wysiłek samego zainteresowanego, także intelektualny. Z tym że nasze czytanie Biblii nie może być intelektualizowaniem, ale przede wszystkim szukaniem strawy duchowej. Ważne, by w lekturze poszczególnych Ewangelii zauważać pewne niuanse i szczegóły. Dzięki nim teksty Ewangelistów uzupełniają się i otrzymujemy pełne orędzie. Kiedy na przykład w Ewangelii mowa o ustanowieniu przez Jezusa Dwunastu, św. Łukasz zaznacza, że przed ich wyborem Jezus się modlił (por. Łk 6, 12). Św. Marek nie mówi nic o modlitwie, zaznacza natomiast, że Jezus powołał tych, których sam chciał (por. Mk 3, 13). Mamy tu dwa różne akcenty tego samego wydarzenia, ale to nie znaczy, że opisy te zaprzeczają sobie. Wręcz przeciwnie - dzięki nim otrzymujemy pełną relację.
Cztery Ewangelie są ogromnym bogactwem, z którego możemy wiele czerpać. Ważne jednak, by do Ewangelii nieustannie powracać, ponieważ szkoła bycia uczniem Jezusa nie kończy się wraz z przeczytaniem wszystkich Ewangelii czy nawet całego Pisma Świętego. W tej szkole jesteśmy uczniami całe życie.
Jak zachęcać i inspirować do czytania Pisma Świętego?
Myślę, że dużą rolę mają tu do spełnienia przede wszystkim kapłani. Księża sami czytając Biblię, muszą być także zmobilizowani do biblijnego apostolatu, do biblijnego duszpasterstwa.
Czy klerycy w seminariach uczą się medytacyjnego czytania Biblii?
Trudno mi to jednoznacznie oceniać, ponieważ obecnie nie jestem bezpośrednio zaangażowany w formację seminaryjną. Wydaje mi się jednak, że wiele w tym względzie się robi. Owszem, klerycy niejednokrotnie patrzą na Biblię, jak na materiał do zaliczenia, z którego trzeba zdać egzamin. W seminariach jednak czyta się Biblię w różnych grupach, organizowane są dni skupienia czy rekolekcje w oparciu o słowo Boże, proponuje się lectio divina... Nie powiedziałbym, że klerycy w seminariach nie modlą się Biblią. Moim zdaniem obecnie robią to w większym stopniu niż za moich czasów.
Czasami gdzieś to umyka. Być może wynika to z przeciążenia duszpasterstwem nazwijmy to podstawowym - katechezą, duszpasterstwem liturgicznym, organizowaniem różnego typu akcji. Tylko nieliczni prowadzą grupy, w których wspólnie czyta się Biblię. Tymczasem wierni czekają na księży, którzy razem z nimi czytaliby Pismo Święte. Niejednokrotnie widać wśród ludzi ogromną tęsknotę za Biblią.
Brakuje może zachęty i praktycznej szkoły czytania Biblii.
Obcesowe zachęcanie z ambony może przynieść skutki odwrotne od zamierzonych. W naszym duszpasterstwie za dużo jest bowiem moralizatorskich pouczeń typu: dobrze by było... wypadałoby... bo to święty tekst... bo to słowo Boże. Takie zachęty to za mało. Kapłan powinien od słownych napomnień przejść do czynu. W parafii powinna działać grupa biblijna, wierni powinni wiedzieć, że mają księdza, który razem z nimi czyta Biblię. Na pewno wszyscy parafianie nie będą przychodzić na te biblijne spotkania. Skorzystają ci, którzy mają większe potrzeby duchowe, a do tej pory nie wiedzieli, gdzie mogliby je rozwijać.
Mówił Ksiądz o tęsknocie niektórych za Biblią. Ale ogólnie rzecz ujmując, panuje raczej jakaś ociężałość w czytaniu Pisma Świętego. Czy jest to brak wykształcenia pewnego zwyczaju, czy raczej wyraz głębszych problemów?
W jakimś stopniu mają na to wpływ pewne zaszłości historyczne. Biblia w Kościele była zawsze bardzo ważna. Pytanie tylko, czy była w jego centrum? Od czasów reformacji po wiek XX Biblię marginalizowano, w tym sensie, że nie stanowiła dla wiernych pokarmu, z którego mogliby czerpać. Nikt ich nie przygotowywał do samodzielnej lektury Pisma Świętego. Poprzestawano jedynie na tym, co w kościele - na katechizmie.
Trzeba jednak powiedzieć, że lektura Biblii jest trudna. Biblia stwarza przecież wiele problemów w zrozumieniu. Nawet księżom po teologii może sprawiać kłopoty. Tło kulturowe czasów, kiedy powstawały poszczególne księgi Starego i Nowego Testamentu, gatunki literackie, po które sięgali Autorzy natchnieni, sposób wypowiadania myśli... To naprawdę trudny pokarm, który, by został przyjęty, musi zostać przełożony na życie.
W owym przełożeniu, jak mówiłem, widziałbym dużą rolę księży. Ksiądz jest przecież - a przynajmniej powinien być - ekspertem od Biblii. Skończył studia teologiczne, orientuje się w różnych teologiczno-egzegetycznych zagadnieniach i tematach. Najpierw sam powinien odnaleźć się w Biblii, przełożyć słowo w niej zawarte na swoje życie, a później pomóc w tym wiernym. Jego zadanie jest o tyle trudne, że po wyjściu z seminarium musi podążać w tym kierunku indywidualnie.
To jednak ważne, by wierni spotykali tak przygotowanych przewodników. Brak animatorów to brak zachęty i inspiracji do systematycznego czytania Pisma Świętego przez wiernych. Musimy zrozumieć, że ograniczanie się w tym względzie jedynie do liturgii to za mało. Animacja grup biblijnych to moim zdaniem ważna misja Kościoła. W tym kierunku powinno pójść nasze duszpasterstwo. I nie jest to zadanie jedynie dla osób duchownych.
W animacji lektury Biblii widzi Ksiądz także rolę dla świeckich?
Kościół zastawia stół słowa i zachęca wszystkich do lektury Biblii. Księża z różnych względów nie zawsze mogą praktycznie organizować animację lektury Biblii. Dlatego potrzebują wsparcia świeckich animatorów. Jest przecież wielu wykształconych świeckich teologów. To właśnie oni mogliby prowadzić grupy czytania Pism a Świętego. Mogliby także dbać o to, by wszystkie działające w parafii wspólnoty i grupy większą uwagę przywiązywały do lektury Biblii. Wówczas duszpasterstwo biblijne ma szanse się rozwijać. To nie może być jednorazowa akcja, ale stałe zaangażowanie. Z ludźmi Biblię po prostu trzeba czytać.
Czy dla osobistej lektury Pisma Świętego konieczny jest komentarz egzegetyczny kogoś doświadczonego? Nie można tak po prostu kupić sobie Biblii i zacząć ją czytać, licząc na inspirację Ducha Świętego i własne doświadczenie?
Kiedy ktoś próbuje czytać samodzielnie Biblię, bez wsparcia biblijnych przewodników nieraz już przy pierwszych trudnościach zniechęca się i wycofuje. Jeśli bowiem nie zetknął się z metodą lektury Biblii i modlitwy słowem Bożym w jakimś ruchu odnowy Kościoła czy w czasie rekolekcji zamkniętych, trudno mu zrozumieć teksty natchnione i przekładać je na własne życie. Komentarz egzegetyczny jest więc ważny i bardzo pomaga w lekturze Biblii.
Nie bałbym się jednak także samodzielnej lektury. Wierny czyta Biblię zawsze w Kościele, we wspólnocie wiary. Jeżeli ktoś jest naprawdę wierzącym człowiekiem, rozumie, czym jest słowo Boże, i chce do niego sięgać, to Kościół mu pomaga w tej lekturze już chociażby przez umieszczone w różnych wydaniach Biblii komentarze. Według mnie wystarczają one do podstawowego rozeznania w biblijnym tekście i chronią przed popełnianiem błędów w interpretacji.
Niedawno ukazała się Biblia wydana z inicjatywy Towarzystwa Świętego Pawła - nowe tłumaczenie z języków oryginalnych. Wydanie to zawiera aż potrójny komentarz zespołu polskich biblistów. Po jednej stronie tekstu biblijnego jest komentarz historyczno-krytyczny, dotyczący wyrażeń literackich i trudnych słów. Po drugiej stronie zamieszczono sigla z miejscami paralelnymi. Na dole tekstu mamy natomiast komentarz teologiczny napisany w oparciu o badania egzegetyczne. Każda księga ma też oddzielne wprowadzenie. Komentarz nie jest tu zbyt obszerny, ale wystarczający -tylko usiąść i czytać. W razie jakichś większych trudności trzeba by zwrócić się o pomoc do kogoś bardziej przygotowanego. Ale w wielu wydaniach Biblii mamy różne narzędzia pomocne wjej lekturze.
Lektura Biblii wymaga zaangażowania.
Tak, to duchowość, która kosztuje. Wysiłek ten jednak procentuje. Słowo jest pierwsze. Bez niego nie byłoby sakramentu. Tymczasem w Kościele akcentujemy bardziej pobożność sakramentalną. A trzeba nam pamiętać, że częścią tak ważnej dla chrześcijan Eucharystii jest słowo. Słowo, które wprowadza, wyjaśnia i interpretuje wydarzenie sakramentalne. Bez słowa to misterium stanie się niedostępne.
Wspomniał Ksiądz o nowym tłumaczeniu Biblii wydanym przez księży paulistów. Czy ta wielość tłumaczeń jest potrzebna? Jeśli bowiem w liturgii używamy Biblii Tysiąclecia, to sięgając po inne tłumaczenie, można zadać sobie pytanie, czy czytamy tę samą księgę, tego samego Proroka czy Ewangelistę.
Nowe tłumaczenia Biblii spełniają bardzo ważną rolę. Oddają słowo Boże jakby na nowym etapie rozwoju człowieka i jego kultury. Jest to kwestia języka, ale także pewnej wnikliwości badawczej. Badania egzegetyczne rozwijają się i trzeba to uwzględnić w przekładach biblijnych.
Oczywiście, jeśli ktoś wychował się na Biblii Tysiąclecia, to trudno mu będzie sięgać po coś nowego. Pozostanie raczej wierny dawnym przekładom. Jednak nowe pokolenia, które dopiero zaczynają sięgać do Biblii, mają wybór i mogą czytać Biblię w przekładzie, który bardziej odpowiada ich wrażliwości czy potrzebom. Biblia Tysiąclecia wykorzystywana jest -jak wspomniał ojciec - w liturgii. Z nią więc najczęściej się stykamy, jesteśmy do niej przyzwyczajeni, mamy ją w pamięci. Niewykluczone jednak, że za jakiś czas zajdzie potrzeba wprowadzenia nowszego tłumaczenia, w większym stopniu dostosowanego do mentalności ludzi czy do współczesnego języka. To zweryfikuje czas.
Czy jednak te coraz nowsze tłumaczenia, uwzględniające rozwój języka i kultury, nie niosą z sobą pewnego niebezpieczeństwa odzierania świętego tekstu z sakralności. Nawet Biblia Tysiąclecia nie ma już tak czcigodnego i namaszczonego języka jak chociażby Biblia Jakuba Wujka. Czy Biblia nie powinna mieć swojego sakralnego języka?
Oczywiście, Biblia powinna mieć swój język i ma go. Wpływa na to potrzeba zachowania wierności oryginałowi, który pochodzi przecież sprzed wielu wieków. Istnieje jednak tendencja, by uwspółcześniać język Biblii. Chcemy bowiem, żeby Pismo Święte było czytane, żeby ludzie po nie sięgali. By tak się stało, tekst święty musi być zrozumiały dla współczesnego odbiorcy. Nie możemy więc tak do końca używać na przykład sformułowań czy składni czytelnej dla szesnastowiecznego odbiorcy Biblii Jakuba Wujka. Dla czytelnika XXI wieku będzie ona bowiem archaizmem, którego nie zrozumie, a przez to nieczytelne stanie się dla niego także przesłanie słowa Bożego. Język Biblii powinien być sakralny, ale także dostępny dla odbiorcy.
Dlatego nie bałbym się wielości tłumaczeń Pisma Świętego. Dzięki nim każdy może wybrać to najbardziej mu odpowiadające: ze względu na język tłumaczenia, sposób wydania czy zawarte obok tekstu natchnionego komentarze.
Jak sprawić, by Biblia stawała się naszym domem modlitwy?
Przede wszystkim ważne, by każdy miał osobisty egzemplarz Pisma Świętego: mógł na nim coś zapisać, podkreślić ważny dla siebie fragment, zaznaczyć jakąś myśl. To pozwala bliżej poznać Pismo Święte i orientować się, w których jego częściach zawarte są te najważniejsze dla nas słowa. Wtedy Biblia rzeczywiście stanie się "moja". Jak jednak sprawić, by Biblia stawała się "moim domem modlitwy"? To trudne. Przyznam z pokorą, że ja jeszcze tego nie osiągnąłem.
Jeśli biblista i egzegeta mówi, że nie mieszka jeszcze w Biblii, to cóż mamy powiedzieć my, którzy nie mamy takiego przygotowania jak Ksiądz -nie studiowaliśmy tyle lat, nie znamy języków?
Oczywiście cały czas próbuję, czytam, komentuję, piszę, analizuję Biblię od tej strony, od innej... Ale żeby tak zamieszkać... Może na to potrzeba całego życia. Bo tak naprawdę zamieszkać w Biblii, to zamieszkać w Bogu. Biblia jest przecież znakiem obecności Boga. W tym znaku widzimy i kontemplujemy Chrystusa, przynajmniej próbujemy. Ale czy nie jest tak, że zamieszkać w Nim będziemy mogli dopiero po tamtej stronie?
Swego czasu czytałem biografię Rainera Marii Rilkego pt. "Dźwięczące szkło". Uderzyło mnie, że Rilke właściwie na okrągło sięgał po Biblię, a był to przecież człowiek skonfliktowany z Kościołem. Chciałem zapytać o sens pozakościelnego czytania Pisma Świętego?
Słowo Pisma Świętego jest nośnikiem wielu wartości, dlatego warto je czytać nawet wówczas, kiedy ktoś nie chłonie prawd nadprzyrodzonych. Poza tym słowo Boże - słowo żywe działa także na niewierzących czytelników, z czego zainteresowany może nawet nie zdawać sobie sprawy. Zresztą z działania łaski Boga często nie zdają sobie sprawy także osoby wierzące. Czytają Biblię i nie wiedzą, że to słowo w nich działa.
Czytanie Biblii poza Kościołem może rzeczywiście być w jakimś sensie zubożeniem tej lektury. Bez wspólnoty Kościoła jest się pozbawionym swego rodzaju namaszczenia wiary i kościelnego autorytetu. Człowiek jest wówczas sam. Ma jednak kontakt ze słowem Bożym i to jest najważniejsze. Jeśli po nie sięga, to widzi w nim jakąś wartość. Być może także dla przywołanego przez ojca Rilkego Biblia była pewnym wsparciem w różnych życiowych tarapatach. Był poza Kościołem katolickim, nie miał wsparcia wspólnoty wierzących, ale w jego sercu była tęsknota za dobrem i pięknem. Tego właśnie szukał w Biblii. Niewykluczone, że stała się ona dla niego busolą, dzięki której w jego życiu pojawiło się niejedno światło.
To widać chociażby w jego głęboko religijnej poezji.
Był więc blisko prawdy Bożej... W życiu różnie bywa. Czasem nasze ścieżki bardzo się gmatwają. Pan Bóg jednak ma swoje plany i niezmiennie prowadzi nas ku sobie.

DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zamieszkać w Biblii
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.