Rozczarowania i pragnienia

Rozczarowania i pragnienia
(fot. sxc.hu)

Zakładając, że wszyscy jesteśmy ludźmi pragnień i rozczarowań oraz wpisanej w nas zdolności do żywienia nadziei, pytajmy, co dla nas osobiście mogłoby być takim wejściem na sykomorę? Czy nie przyszła już pora na to, by wykonać niezwykły gest jak Zacheusz?

Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A [był tam] pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: Do grzesznika poszedł w gościnę. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie. Na to Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło (Łk 19, 1-10).

Bogaty i pogardzany

O celniku Zacheuszu powiedzielibyśmy dzisiaj, że był człowiekiem sukcesu. Pełniąc kierowniczą funkcję "zwierzchnika celników", zbił duży kapitał. Wielu mu tego zazdrościło, ale jeszcze powszechniej okazywano pogardę, gdyż kolaborował z rzymskim okupantem. Ponadto słowa celnik i grzesznik były traktowane jako synonimy.

DEON.PL POLECA

A jak czuł się sam Zacheusz? Jego uczuć łatwo się można domyślać. Na pewno ciążyła mu zazdrość i pogarda ze strony otoczenia. Doskwierało mu też poczucie bycia na marginesie życia religijnego i społecznego. Jednak najgorsze musiały być wyrzuty sumienia, bo przecież zdawał sobie sprawę, że dorobił się nie tylko pracą, ale na ludzkiej krzywdzie. To wszystko bardzo go niepokoiło i musiał mieć dość siebie i takiego życiowego sukcesu.

Ale oto pewnego dnia przybył do Jerycha Jezus, o którym było głośno. Celnik zapewne słyszał, że Rabbi z Nazaretu czyni wielkie rzeczy: uzdrawia z wszelkich chorób, mówi o bliskim Królestwie Boga jako o najcenniejszym skarbie, zaś ubogich nazywa szczęśliwymi.

W Zacheuszu dojrzewało wielkie pragnienie; rodziła się wielka nadzieja na spotkanie Mistrza. Ewangelista zapisał: Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest. Bogaty-biedny Zacheusz pragnął przyjrzeć się Jezusowi. Chciał Go dokładniej poznać. Przeczuwał, że i dla niego ma Jezus jakieś dobre słowo. Jednak szanse Zacheusza na spotkanie z Jezusem były znikome. Przeszkodę stanowił wielki tłum i dodatkowo niski wzrost Zacheusza, nie mówiąc już o pewnej obawie stanięcia z własnymi grzechami wobec Kogoś takiego!

Podobni do Zacheusza

My dzisiaj - to zda się całkiem inna historia. Nasze dotychczasowe życie prawdopodobnie bardzo różni się od kariery Zacheusza. Ale mimo to - gdzieś na głębi - ludzkie losy spotykają się i okazuje się, że jesteśmy bardzo do siebie podobni. Wszyscy mamy na swym koncie jakiś dorobek. Są to rzeczy prawdziwie dobre... Jest ich może bardzo dużo. Ale mamy też "w dorobku" ileś kiepskich relacji z bliźnimi... My raniliśmy innych, inni ranili nas... A poza tym, niezależnie od tego, ile i co osiągnęliśmy, to i tak mamy poczucie, że na tym oprzeć się nie można. Nawet gdyby to były prawdziwie dobre uczynki! A cóż powiedzieć o całej dwuznaczności intencji i motywów w naszym niby zasadniczo dobrym działaniu?

Mamy poczucie, że tyle rzeczy można by i trzeba by - gdyby to było możliwe - rozegrać inaczej. I jeszcze w jednym jesteśmy podobni do Zacheusza. My też słyszeliśmy o Jezusie. Słyszeliśmy o Nim rzeczy naprawdę wielkie. Proszę sobie przypomnieć... Prawdopodobnie ileś już razy mówiliśmy sobie: chciałbym wreszcie dogłębnie poznać Jezusa. Chciałbym Go poznać znacznie lepiej niż dotychczas.

Być może w Twoim życiu, Drogi Czytelniku, dokonało się już to wszystko, co u Zacheusza: doszło do decydującego spotkania z Jezusem i odtąd każdy Twój dzień wypełniony jest szukaniem bliskości i zażyłości z Nim. To bardzo dobrze. I jeśli tak jest naprawdę, to już nie od Zacheusza trzeba się uczyć kolejnych kroków w życiu duchowym; lepszą usługę odda Maria klęcząca u stóp Jezusa (por. Łk 10, 39) czy sama Matka Jezusa (por. Łk 2, 19).

A może jednak jest tak, że pragnienie zobaczenia Jezusa nie osiągnęło w nas jeszcze wystarczającego poziomu intensywności. Może jeszcze nie zdobyliśmy się na jeden czy drugi szalony gest porównywalny z Zacheuszowym wdrapywaniem się na drzewo i postawieniem wszystkiego na jedną kartę, nie bacząc na swój status społeczny i prestiż czy "poważny" wiek i możliwość "wygłupienia się"... itd.

Gra rozczarowań i pragnień

A jednak, rzecz to znamienna, że w przypadku "dżentelmena" z rozważanej perykopy - ważne rzeczy zaczęły się od pewnego niekonwencjonalnego zachowania. Dopiero na drzewie sykomory Jezus dojrzał Zacheusza, zawołał go i sam "wprosił się" do niego, by zapoczątkować w jego życiu rozdział całkiem nowy. To dosłowne wdrapanie się na sykomorę miało "zbawcze" znaczenie w oczach Jezusa.

Oczywiście, patrząc głębiej, trzeba dopowiedzieć, że to szczególne zachowanie Zacheusza okazało się tak ważne i przełomowe, gdyż było zewnętrznym wyrazem wzbierającego w nim duchowego pragnienia i żywionej nadziei. Jezus to dobrze rozpoznał. Przenikał też gorzkie smaki Zacheuszowego rozczarowania zdobytym majątkiem.

Zakładając, że wszyscy jesteśmy ludźmi pragnień i rozczarowań oraz wpisanej w nas zdolności do żywienia nadziei, pytajmy, co dla nas osobiście mogłoby być takim wejściem na sykomorę? Czy nie przyszła już pora na to, by wykonać niezwykły gest (jak Zacheusz)? Czy nie pora na to, by rozejrzeć się uważnie i znaleźć powód do wyjścia poza krąg, w którym toczyło się dotychczasowe, miałkie i grzeszne życie?

Żeby było jasne: spektakularne gesty nie są najważniejsze. Rozstrzygające znaczenie ma to, co wzbiera w sercu, a jest, jak dwie strony medalu: i rozczarowaniem, i żarliwym pragnieniem. Jedno i drugie należy skojarzyć z Bogiem, który zaprasza nas do żywej relacji. Bez odniesienia do Boga wszystkie gesty pozostaną puste. Chodzi o gesty, które nie tylko z nazwy są religijne, ale naprawdę aktualizują autentyczną relację z Bogiem.

Sercem słuchać Boga

Sami sobie powiedzmy, co dla nas będzie tym pełnym duchowego znaczenia wdrapaniem się na sykomorę. W refleksji nad tym niech pomoże znakomity fragment, wzięty z książki Serce świata kardynała Hansa Ursa von Balthasara: "Zbudowałem religią mur oddzielający mnie od Boga. Moje praktyki sprawiły, że zamknąłem uszy na Jego głos. To wszystko, co mogło być autentycznym życiem, zamieniło się niepostrzeżenie w mechanizm nawyków, w których moja dusza wygodnie się poczuła. Życie jest tak długie, a stałe powtarzanie tego samego tak usypiające; kto mieszka przy wodospadzie, ten po upływie tygodnia nie słyszy już jego szumu... Straciliśmy umiejętność wsłuchiwania się. Sfery niebieskie śpiewają, lecz my słyszymy tylko siebie i hałas naszych spraw. Coraz więcej szczelin ducha, przez które moglibyśmy usłyszeć, zamyka się w nas; w coraz bardziej oczywisty sposób zagłuszamy wołanie Boga, odgradzamy się murem, który służy nam do budowania wynalezionego przez nas samych sposobu życia".

W trakcie ponownej redakcji tego rozważania, napotkałem na myśl podobną do ostatniej. Autor pyta: "Co nam współcześnie najbardziej przeszkadza w odnajdowaniu spokoju ducha?". Spokoju, który można przyrównać do beztroski bawiącego się na placu zabaw dziecka; pokoju, który oznacza bycie wolnym dla Boga. Takiego spokoju ducha poszukiwał także Zacheusz, pełen rozczarowań i pragnień. On zaznał go dopiero wtedy, gdy wykonał kilka wspaniałomyślnych gestów.

A my zanim odpowiemy sobie na pytanie, jakie wspaniałomyślne i niekonwencjonalne gesty winniśmy wykonać, weźmy pod uwagę jeszcze tę jedną myśl.

"Wydaje się, że głównym wrogiem [odnajdywania spokoju ducha] jest dzisiaj pokusa automatyzmu. Wpadamy w różne życiowe koleiny. Przejawia się to głównie na dwa sposoby: dynamicznie -swoistą duchową nadpobudliwością (często wygląda tak, jakby np. nasza praca wprawiała nas w trans) oraz statycznie - duchowym bezruchem i minimalizmem (nie chce się nam troszczyć o własny rozwój). Te przejawy nie wykluczają się, tylko dopełniają. Po wyczerpującej pracy włączamy telewizor - bardziej niż we własnym życiu, wolimy uczestniczyć w fikcyjnym życiu bohaterów telenowel" (Artur Sporniak, TP 02.03.2010).

Co nam (mnie osobiście) pomoże odzyskać umiejętność wsłuchiwania się w "śpiew sfer niebieskich" i w głos Boga Żywego? Co uchroni nas przed uleganiem pokusie automatyzmu (w obu wersjach).

Duch Święty podsuwa nam w Kościele wiele sposobów pomocy i środków. Wystarczy się rozejrzeć. Pomocne mogą okazać się np. Rekolekcje Ignacjańskie (czy inne), kontakt z dziennikami duchowymi mistyków, otwarcie się na wspaniałość życia świętych (dawnych czy współczesnych), dobra książka, wejście w przyparafialną wspólnotę wiary i wzajemnej miłości itd. Byle tylko wykroczyć poza leniwy i małoduszny formalizm religijny, a także poza wygodną i "bezpieczną" przeciętność.

Tekst pochodzi z książki ojca Krzysztofa Osucha SJ 

"Przed tobą jest dal" - zobacz więcej

"I ciebie chce On wybawić z nieszczęść, przed tobą jest dal". Te natchnione słowa, jakie do cierpiącego Hioba skierował przyjaciel, wciąż niosą nadzieję na Bożą pomoc i szczęśliwy finał życia. W podobnym duchu utrzymane są niniejsze rozważania. Pomogą one dostrzec miłość Boga, której doświadczanie jest przedsmakiem Nieba.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Rozczarowania i pragnienia
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.