Mam za sobą 5 aborcji. Oni mnie ocalili

Mam za sobą 5 aborcji. Oni mnie ocalili
(fot. Christopher Windus / unsplash.com)
Zofia

Poszłam do spowiedzi 13 sierpnia 1985, aby - jeśli znów nie otrzymam rozgrzeszenia - obarczyć winą pechową trzynastkę. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że trzynasty to dzień objawień fatimskich.

Chcę opisać, jaką rolę odegrali w moim życiu Najświętsza Maryja Panna i św. Maksymilian. Mam 47 lat i troje dzieci. Jestem prostą kobietą i pracuję w przedsiębiorstwie państwowym.

Każdy człowiek chce być kochany. Nawet Bóg pragnie miłości. "Czy kochasz mnie bardziej aniżeli ci?" - wciąż brzmią mi w uszach słowa Pana. "Tak, Panie, kocham Cię" - odpowiadam słowami Piotra - "ale wciąż za mało, gdy wspomnę na to wszystko, coś dla mnie uczynił". I dalej proszę: "Jezu cichy i pokornego serca, naucz mnie pokory i spraw, bym Cię kochała coraz więcej i goręcej". Już wiem, że do Jezusa najłatwiej dotrzeć przez Jego Matkę. Kurczowo trzymam się słów św. Maksymiliana, który mówił, że przez Maryję można z wielkiego upadku podnieść się do wielkiej świętości. O wielkiej świętości nie śmiem marzyć, ale o małym kąciku w najdalszym zakątku nieba - tak.

Upadałam już wielokrotnie, a moje grzechy są purpurowe niczym krew moich nienarodzonych dzieci. Moje wyrzuty sumienia trwają i trwać będą do końca moich dni.

Mam za sobą nieudane małżeństwo. Mogliśmy zawrzeć tylko ślub cywilny, ponieważ mąż był rozwiedziony. Jednak nawet gdy przeszkody do zawarcia sakramentalnego związku małżeńskiego znikły (była żona zmarła), to małżonek nie chciał się zgodzić. Jego pijaństwo i upokorzenia, jakie znosiłam w obecności dzieci, spowodowały, że otrząsnęłam się i zdecydowałam się na separację, która trwa do dziś. Mąż nie chodził do kościoła i nie modlił się, chociaż wychował się w rodzinie katolickiej. Ja też coraz rzadziej uczęszczałam na msze święte i stawałam się obojętna religijnie, chociaż wiary nie straciłam.

Kiedyś przed Bożym Narodzeniem zapragnęłam przystąpić do sakramentu pokuty, ale ksiądz w konfesjonale odpowiedział, że nie może mi dać rozgrzeszenia, ponieważ trwam w grzesznym związku. Tęskniłam za Bogiem. Pamiętam taką rezurekcję, kiedy tłumy przystępowały do komunii, a ja nie; ze łzami w oczach, ze świadomością, że sama sobie zmarnowałam życie, szłam do domu dzielić się jajkiem przy stole, na którym zawsze królowała wódka.

Tydzień po pierwszej komunii dwojga naszych dzieci lekarz stwierdził, że jestem w ciąży. Mieliśmy tę dwójkę, nie planowaliśmy następnych. Mąż miał już 52 lata, ja 37 i pięć zabiegów usunięcia ciąży, czyli morderstw, za sobą. Coś mi mówiło, że ono jest moją ostatnią szansą. Jeśli pozbawię je życia, Bóg się ode mnie odwróci. Bałam się biedy, bo mąż nie pracował i był od dawna na rencie, a ja zarabiałam mało. W sklepach nic nie było. Wahałam się. Tylko koleżanki z pracy podtrzymywały mnie na duchu, zaś rodzina męża, zamiast mnie pocieszyć, zasiewała wątpliwości w moim sercu, mówiąc: "A czy ty wiesz, co urodzisz? Przecież Tadek pije". Nadszedł 13 maja 1981 - zamach na Ojca Świętego. Uklękłam z dziećmi przed ich obrazkami pierwszokomunijnymi i prosiliśmy Boga i Matkę Najświętszą o uratowanie życia papieża, a ja w zamian za to złożyłam obietnicę, że urodzę to dziecko.

Prosiłam Matkę Bożą Częstochowską, aby dziecko urodziło się zdrowe i normalne. Mąż dokuczał mi, pytając: "Kiedy zrobisz z «tym» porządek?". Byłam bardzo nerwowa, paliłam papierosy, choć wiedziałam, że to szkodzi dziecku. Pamiętam, że w sylwestra, tuż przed urodzeniem, musiałam uciekać z domu przed pijanym mężem. Dzieci spały, a ja rok 1982 witałam w piwnicy, bo nie miałam w nocy dokąd pójść.

Ania urodziła się 8 stycznia 1982 - w tym samym dniu i miesiącu co św. Maksymilian, w roku jego kanonizacji, ponadto w parafii pod jego wezwaniem.

Chciałabym opowiedzieć jeszcze o tym, jak trafiłam do kratek konfesjonału. Było to tak. W parafii zbliżał się odpust św. Maksymiliana. Postanowiłam spróbować jeszcze raz prosić Boga o miłosierdzie. Od pięciu miesięcy byłam w separacji. Poszłam do spowiedzi po kilkunastu latach przerwy, w wigilię śmierci św. Maksymiliana, tj. 13 sierpnia 1985, aby, jeśli znów nie otrzymam rozgrzeszenia, obarczyć winą pechową trzynastkę. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że trzynasty to dzień objawień fatimskich. Kiedy usłyszałam słowa kapłana: "Odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego", zalałam się łzami, których nie mogłam powstrzymać. Była to radość, ulga, wdzięczność, zdumienie nad Bożą hojnością i miłosierdziem i żal za zmarnowane lata. Marnotrawna córka wracała do domu Ojca i za chwilę miała uklęknąć do uczty eucharystycznej. "Czym się Bogu odwdzięczę?" - myślałam.

Mimo tej ogromnej łaski czasy były ciężkie. Poszłam na urlop wychowawczy. Stan wojenny, niepewność jutra. Brakowało nam pieniędzy na wszystko, nawet na jedzenie. Korzystałam z zapomóg. Mąż, chory na gruźlicę, leczył się w Otwocku, ale nadal pił. Dzieci, źle odżywiane, również zapadły na gruźlicę, nawet czteroletnia wówczas Ania. Leczyły się w szpitalu. Przez cały rok jeździłam do nich w prawie każdą niedzielę. Byłam bardzo zmęczona.

Nie rozpaczałam, wszystko złożyłam w ręce Maryi. W Otwocku, w sanatorium dla dzieci, jest mała kaplica z obrazem Matki Bożej Ostrobramskiej. Wiedziałam, że jest Matką Miłosierdzia i że zaopiekuje się moimi dziećmi. Jeśli pociąg się nie spóźnił, byłam na mszy razem z dziećmi i przystępowałam do komunii świętej. Z Chrystusem wszystko staje się łatwiejsze.

26 maja Ania przystąpiła do pierwszej komunii świętej. Był to Dzień Matki, więc dzieci modliły się za swoich rodziców, dziękując im za życie i codzienną troskę.

Nasze najmłodsze dziecko jest dzieckiem opatrznościowym. To Ania przed pierwszą komunią świętą doprowadziła swojego 62-letniego ojca, niedowiarka, schorowanego, po dwóch wylewach, do spowiedzi i komunii świętej. Zgodził się na to dla swojej ukochanej córeczki, której nie chciał. Istotnie Bóg posługuje się najmniejszymi. Przyjęcie pierwszokomunijne było bardzo uroczyste - bez kropli alkoholu. Prawie wszyscy uczestniczyli w Eucharystii. "Hosanna!" - śpiewało moje serce.

22 sierpnia 1991 r. złożyłam przyrzeczenie i przystąpiłam do Legionu Maryi jako stały członek. Na spotkania zaczęłam chodzić od listopada ubiegłego roku. Legion modlił się o zdrowie i nawrócenie męża i syna. Modlitwy zostały wysłuchane. Miałam wątpliwości, czy Maryja zechce mieć legionistkę z taką czarną przeszłością. Wiem, że nie jestem godna. Postanowiłam zostawić to Maryi, niech Ona decyduje... Szlochając, oddałam się całkowicie bez zastrzeżeń w niewolę i na służbę Tej, która nikogo nie opuszcza i nikim nie gardzi. 22 sierpnia to dzień Królowej Wszechświata. Jestem na służbie u potężnej Królowej i nie chciałabym kiedyś stanąć przed Nią z pustymi rękami.

Tekst pochodzi z książki "Cuda świętego Maksymiliana Marii Kolbego. Świadectwa i modlitwy".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
oprac. Katarzyna Pytlarz

Męczennik z Auschwitz wciąż troszczy się o ludzkie życie

„Święty Maksymilian Maria Kolbe jest jednym z najbardziej popularnych świętych. W Polsce jest około 170 parafii i około 300 kaplic noszących jego imię. (…) Pierwsze świadectwa...

Skomentuj artykuł

Mam za sobą 5 aborcji. Oni mnie ocalili
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.