Tutaj jest Bóg

Tutaj jest Bóg
(fot. Zvonimir Atletic / Shutterstock.com)
Renzo Allegri

"Jezus polecił mi, abym poświęciła swoje życie biednym. Wyraźnie dał mi do zrozumienia, że chodzi Mu o najbiedniejszych z biednych, tych, którzy nie mają nikogo i niczego, są odrzuceni, opuszczeni, na ostatnim miejscu".

Gdy Matka Teresa opowiadała o swojej misji, niezmiennie podkreślała cechy charakterystyczne zadania powierzonego jej przez Pana. I zaznaczała, że jej misja była nakazem, a nie radą, natchnieniem czy wskazówką. Była nakazem, od którego na początku próbowała się uchylić. Ale Jezus pozostał nieugięty: "Ty to musisz zrobić".

Dom dla konających

DEON.PL POLECA




W poleceniu danym od Jezusa ("najbiedniejsi z biednych"), odnoszącym się do działalności Matki Teresy i jej sióstr, Misjonarek Miłości, zawierała się ogromna przestrzeń obejmująca nie tylko nędzarzy zupełnie pozbawionych środków do życia, ale też ludzi krańcowo biednych duchowo, szczególnie w naszych czasach, co często jest jeszcze gorszym złem.
Matka Teresa na początku wzięła dosłownie nakaz Jezusa i zwróciła się ku tym formom ubóstwa, które najbardziej rzucały się w oczy i dotyczyły najniższych warstw społeczeństwa, lekceważonych i pomijanych, ponieważ udzielanie im jakiejkolwiek pomocy wydawało się bezużyteczne. Jedną z jej pierwszych inicjatyw było utworzenie domu dla umierających: pomysł genialny, zasługujący na uznanie, stanowiący esencję chrześcijańskiej wizji życia.
Kalkuta, gdzie Matka Teresa mieszkała i rozpoczęła swoją misję, była najbardziej zaludnionym miastem w Indiach.
Od czasu kiedy naród uzyskał niepodległość w 1947 roku, do Kalkuty przybywały tysiące uciekinierów, którzy nie mogli znaleźć zatrudnienia. Krążyli po mieście, szczególnie na jego obrzeżach, padając ofiarą głodu i chorób. Każdego dnia dziesiątki nędzarzy bez dachu nad głową omdlewało z wyczerpania i osuwało się na ziemię. Wielu z nich już się nie podnosiło, umierając na ulicy.
Szpitale i państwowe instytucje opieki próbowały pomóc tym ludziom, jednak z powodu ogromu zjawiska nie były w stanie wiele zrobić. Z dnia na dzień sytuacja stawała się gorsza. Próbowano objąć opieką przynajmniej tych, którzy rokowali nadzieje na wyleczenie, starców zaś, nieuleczalnie chorych i kalekich pozostawiano własnemu losowi.
Nieszczęśnicy ci, opuszczeni i pozbawieni pomocy, byli skazani na nieuchronną śmierć. Kiedy uszły z nich siły, upadali tam gdzie stali lub doczołgiwali się na skraj drogi i na oczach obojętnych przechodniów oddawali ducha.

W świątyni bogini Kali

"Pewnego dnia" - zaczęła swoją opowieść Matka Teresa -"kiedy wyszłam z domu, natknęłam się na człowieka, który upadł na chodnik. Był bliski śmierci. Pobiegłam po pomoc do najbliższego szpitala, ale mi odmówiono, ponieważ brakowało miejsc. Dowiedziałam się przy okazji, że nie warto ratować kogoś, kto i tak za chwilę umrze. Byłam zbulwersowana taką odpowiedzią. Dla mnie ten człowiek był dzieckiem Boga, więc nie należało go zostawiać na ulicy w takim stanie. Poszłam więc do apteki w poszukiwaniu lekarstwa, ale gdy po kilku minutach wróciłam, zastałam go martwego. Wyzionął ducha w ulicznym kurzu.
Rzecz niedopuszczalna. Poczułam się niemal tak, jakbym ponosiła winę za jego śmierć. Powiedziałam sobie wówczas, że muszę coś zrobić. I wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, by stworzyć dom, gdzie konający mogliby kończyć życie w towarzystwie kogoś, kto uśmiechałby się do nich czule, otaczał serdeczną troską. Powinni wiedzieć, że nie ma się czego bać, ponieważ idą do domu Ojca.
Moją ideę w pełni podzielały siostry. Trzeba jednak było najpierw znaleźć odpowiedni budynek.
Wybrałam się do skarbnika miasta, potem do dyrektora służb sanitarnych. »Dajcie mi chociaż jedno pomieszczenie« -prosiłam. Wszyscy pochwalali moją inicjatywę. Zastanawiano się nad różnymi możliwościami. Ja, niestety, nie posiadałam ani pieniędzy, ani środków, by rozwiązać ten problem sama. W końcu postanowiłam poprosić o pozwolenie wykorzystania, przynajmniej prowizorycznie, schroniska dla pielgrzymów, przylegającego do świątyni bogini Kali, który od lat stał pusty. Nazwałam ten dom »Ninnal Hriday«, co znaczy »Niepokalane Serce Maryi«.

Od razu zaczęłyśmy pracę.

Natychmiast jednak pojawiły się wielkie trudności.
Dom znajdował się na świętym terytorium świątyni Kalighat, cieszącej się ogromną popularnością i obsługiwanej przez czterystu kapłanów. Niektórzy mówili, że ja i moje siostry nawracamy ludzi na wiarę chrześcijańską. Odbywały się polemiki, protesty. Wielu sprzeciwiało się nam, inni natomiast nas popierali.
Jakiś lider polityczny publicznie ogłosił, że nas stamtąd wypędzi za wszelką cenę. Wtargnął do środka, by zebrać przeciw nam dowody. Przeszedł między chorymi, bacznie przyglądając się pracy sióstr. Zrobiło na nim ogromne wrażenie zachowanie Misjonarek Miłości. Zobaczył na własne oczy, z jak wielką miłością poświęcają się biednym, jak przemywają rany na ich wyniszczonych ciałach, jak karmią tych, którzy nie mogą samodzielnie jeść. Kiedy wyszedł na zewnątrz, krzyknął do czekającego na niego tłumu: »Obiecałem, że wyrzucę z tego miejsca zakonnice. I zrobię to, ale tylko wtedy, gdy wy skłonicie wasze matki, żony, siostry i córki, by wykonywały te prace, którymi one się tu zajmują. W świątyni macie boginię z kamienia; tutaj znajdziecie boginie z krwi i kości«.
Wkrótce kapłan bogini Kali zachorował na gruźlicę, chorobę, której do tej pory lękają się ludzie w Indiach. Został przez nas przyjęty i otoczony troskliwą opieką. Codziennie jeden z jego współbraci przychodził go odwiedzać i pozostawał pod wielkim wrażeniem naszej postawy względem niego oraz innych pacjentów. Z czasem wszyscy kapłani stali się naszymi przyjaciółmi i obrońcami. Wrogość zniknęła. Mogłyśmy kontynuować naszą pracę w spokoju".

Łzy Jana Pawła II

"Dom dla umierających był jedną z tych inicjatyw, które najbardziej leżały mi na sercu" - ciągnęła Matka Teresa. - "Stał się miejscem świętym, ponieważ codziennie dokonywał się w nim prawdziwy kontakt pomiędzy niebem i ziemią. Wiele osób kończyło tu swoją doczesną wędrówkę, by zjednoczyć się z Ojcem. Towarzysząc konającym, czuło się namacalnie Bożą obecność.
U progu śmierci ludzie byli zazwyczaj przerażeni, zrozpaczeni, przybici. Widząc spokój, radość na naszych twarzach i oddanie pełne delikatności i miłości, słuchając naszych słów tchnących wiarą i nadzieją, odchodzili w zaświaty z uśmiechem na ustach.
Pewnego dnia siostry zabrały z ulicy człowieka, którego ciało pokrywały rany pełne rojącego się robactwa. Był u kresu życia. Gdy zaczęłam go myć i opatrywać, spod przymkniętych powiek obserwował każdy mój ruch. Stopniowo na jego twarzy pojawiała się wielka radość. »Cierpisz?« - spytałam. »Tak, bardzo« - odpowiedział z wysiłkiem. Potem dodał: »Ale jestem szczęśliwy. Zawsze żyłem jak zwierzę bez domu. Teraz, otoczony taką miłością i troską, umieram jak anioł«.
Innym razem przyniesiono kobietę, która nie miała już nawet ludzkiego wyglądu i nie dawała znaku życia. Umyłam ją, opatrzyłam, cały czas przemawiając do niej łagodnie. Potem ułożyłam ją na materacu. Wtedy ona chwyciła mnie za rękę i uśmiechnęła się. Nigdy wcześniej nie widziałam tak cudownego uśmiechu. Słabym głosem wyszeptała: »Dziękuję« i zamknęła oczy na zawsze.
W 1986 roku podczas podróży do Indii Jan Paweł II przybył do naszego domu dla konających. Zatrzymał się w nim długo. Chciał nakarmić kilku starców. Towarzyszył trzem umierającym osobom. Przez cały czas nie mógł wymówić ani słowa. Był niezwykle wzruszony, a z oczu płynęły mu gorące łzy".

Dar miłości

"Ile osób umarło przy siostrze w domu dla konających?" -spytałem.
"Nie wiem. Chyba tysiące" - odpowiedziała Matka Teresa. - "Przeważnie ci, których zbierałyśmy na ulicach i przynosiłyśmy do naszego domu, by próbować ich uratować, byli w opłakanym stanie i nie mogli już odzyskać siły do życia".
"Czy widząc tylu ludzi oddających ostatnie tchnienie, przyzwyczaiła się siostra do śmierci?" - pytałem dalej.
"Nie można być obojętnym wobec śmierci. Wiadomo, że jest to najważniejszy moment egzystencji ludzkiej. Za każdym razem, kiedy ktoś umiera w moich ramionach, mam odczucie, że to umiera sam Jezus. Towarzyszę Mu z miłością, oddając tę miłość Bogu".
Dom dla umierających stał się miejscem świętym. Tak go postrzegała od początku Matka Teresa, uważając za swe najcenniejsze dzieło. "Tutaj jest Bóg" - zwykła mawiać.
Niski, otynkowany na biało budynek był zawsze otwarty. Nawet nie było drzwi. Mógł do niego wejść każdy. Często przychodzili tu chłopcy i dziewczęta, którzy pragnęli pomóc siostrom w posłudze przy umierających, by mogli odejść z tej ziemi z uśmiechem na ustach. Ludzi z ulicy przywoziły ambulanse, wozy lub wózki ciągnięte przez mężczyzn. Siostry myły pacjentów, zajmowały się nimi, dotrzymywały im towarzystwa. Łóżka były rozmieszczone w trzech rzędach w wypełnionych światłem salach.
W kącie stał posąg Madonny. Najświętsza Panienka miała na głowie koronę utworzoną z wielu złotych obrączek. Właśnie takich, jakie nosiły w nosie kobiety, które pożegnały się tutaj ze światem. Pomysłodawczynią diademu była Matka Teresa. Wykonała go własnoręcznie z ofiarowanych obrączek i wkładając na głowę Matki Bożej, rzekła: "Ci, którzy na ziemi nie posiadali niczego, Matce Bożej dali koronę ze złota".
Figura Najświętszej Panienki przepasana była w talii wielką szarfą z napisem "Padma Shri Medal", pamiątką bardzo prestiżowej nagrody, którą w 1962 roku rząd indyjski przyznał Matce Teresie.
Pewnego razu do Nirmal Hriday przybył z wizytą angielski lord. Gdy wyszedł, powiedział: "Teraz moje drogie ubrania, które mam na sobie, palą mi skórę".
W 1973 roku indyjski przemysł chemiczny podarował Matce Teresie wielki nowy budynek, zaprojektowany wcześniej, by pomieścić centralne laboratoria przedsiębiorstwa. Wielu spodziewało się wówczas przeniesienia domu dla umierających w to wygodne, przestronne miejsce. Tak się jednak nie stało. "Nigdy nie opuszczę Kalighat" - stwierdziła Matka Teresa.
Nowy budynek nazwała "Prem Dan", co oznacza "Dar miłości". Zarezerwowała go dla tych, którzy rokowali nadzieję na wyzdrowienie i przeżycie. Prem Dan stał się rodzajem szpitala, gdzie potrzebujący pozostawali pod opieką medyczną nawet przez długi czas. Zwalniano ich dopiero wtedy, gdy byli w stanie o własnych siłach chodzić i zadbać o własne utrzymanie.

Tekst pochodzi z książki: Matka Teresa mi powiedziała

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Tutaj jest Bóg
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.