Kobiety, bez których nie byłoby Kościoła

Kobiety, bez których nie byłoby Kościoła
(fot. shutterstock.com)

Bez ich miłości, zaangażowania i modlitwy, nasza wiara nie byłaby dziś taka sama. Jest kilka takich osób, bez których ja nie wyobrażam sobie dziś Kościoła. Jest kilka takich kobiet, które są bliskie mojemu sercu i które pomagają mi budować moje życie.

A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami,

ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga

- zbudowani na fundamencie apostołów i proroków,

DEON.PL POLECA

gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus.

W Nim zespalana cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię,

w Nim i wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu,

by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha.

(Ef 2, 19-22)

Co niedzielę staję obok ludzi, których znam trochę lub nie znam wcale. Przez godzinę tworzymy coś więcej niż przypadkowo zebraną grupę osób. Jesteśmy wspólnotą. Podajemy sobie dłonie, patrzymy sobie w oczy, wznosimy serca ku Bogu w tej samej modlitwie. Budujemy Kościół. Budujemy siebie nawzajem - na fundamencie, który stanowią nie tylko apostołowie i prorocy, lecz również ci, którzy przez wieki odkrywali, że Jezus jest dla nich całym światem. Bez nich, bez ich miłości, zaangażowania i modlitwy, nasza wiara nie byłaby dziś taka sama. I choć wielu z nich nie znamy z imienia i nazwiska, jest kilka takich osób, bez których ja nie wyobrażam sobie dziś Kościoła. Jest kilka takich kobiet, które są bliskie mojemu sercu i które pomagają mi budować moje życie na Jezusie - tak "by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha".

Wolność w czasach niewoli

Perpetua i Felicyta - dwa imiona, które przez pewien czas znałam tylko dzięki wsłuchiwaniu się w słowa litanii do wszystkich świętych. W pewnym momencie odkryłam jednak, że łączy mnie z nimi coś bardzo ważnego: macierzyństwo. Perpetua, żyjąca w II wieku n.e. w okolicach Kartaginy patrycjuszka, pochodząca z bardzo bogatej rodziny, miała synka w wieku niemowlęcym. Jej niewolnica, Felicyta, była w ósmym miesiącu ciąży. Tak rozpoczyna się spisana w pamiętnikach historia relacjonujących ich uwięzienie i oczekiwanie na męczeńską śmierć. Mimo nacisków na to, by wyparły się wiary, kobiety trwały przy niej niewzruszenie, a heroiczność ich wyboru i odwaga w obliczu śmierci inspirują Kościół do dzisiaj.

Nie jestem w stanie wyobrazić sobie dylematu, przed którym staje matka małego dziecka, gdy musi wybierać: być nadal matką opiekującą się powierzonym jej życiem czy być chrześcijanką. Sama na co dzień nie staję przed takimi wyborami, ale według raportu organizacji Open Doors, około 650 milionów chrześcijan żyje w krajach, w których wyznawcom Jezusa grożą prześladowania. Felicyta i Perpetua przypominają mi o solidarności z tymi, którzy nie mogą swobodnie modlić się i spotykać na Eucharystii - którzy za przyznanie się do Jezusa mogą zapłacić nie tylko odrzuceniem czy wyśmianiem, ale też zdrowiem czy nawet życiem.

Pokazują mi też, czym jest prawdziwa wolność - taka wolność, do której dopiero kiedyś dorosnę. Dokonanie przez nich takiego wyboru było możliwe dlatego, że w ich życiu naprawdę relacja z Jezusem była na pierwszym miejscu. Mnie odciągają od niej na co dzień drobiazgi, takie jak przywiązanie do ludzkiej opinii czy własna wygoda. To często są prawdziwe motywacje, które kryją się pod wieloma moimi decyzjami, nawet tymi pobożnymi. Droga do prawdziwej wolności wewnętrznej jest jeszcze dla mnie długa, kręta i wyboista. Cieszę się, że na jej zakrętach i w ślepych uliczkach, w które potrafię czasem zabrnąć, mogę mieć wsparcie kobiet, które już ją pokonały. One są dla mnie dowodem na to, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.

Siła drzemiąca w matkach

Lata pięćdziesiąte dwudziestego wieku. Na kolorowym zdjęciu mama skupiona na karmieniu łyżeczką kilkumiesięcznego malucha. Obok niej drugie dziecko samodzielnie mierzy się z zawartością talerza. Można niemalże poczuć atmosferę sielanki. Jest ciepło. Joanna nie uśmiecha się na tym zdjęciu, ale widzę na nim cierpliwość i spokój. Widzę spełnienie.

Joanna Beretta Molla była lekarką, miłośniczką górskich wędrówek i jazdy na nartach. Zawsze elegancko ubrana, uśmiechnięta i oddana pacjentom. Pod koniec swojego życia sama musiała wejść w tę rolę. W czasie czwartej ciąży pojawiły się komplikacje. Joanna, świadoma powagi sytuacji, zdecydowała się urodzić dziecko. Prosiła też lekarzy, by ratowali przede wszystkim małą Giannę Emmanuelę. Przez pewien czas ciężar tej decyzji dźwigała sama, pragnąc zapewnić najbliższym choć kilka tygodni normalności i beztroski.

Jej przykład każe mi szukać innych definicji siły niż te, które kojarzą się z władzą, dominacją i twardością. Joanna jest zwyczajną kobietą, oddaną pracy zawodowej i rodzinie, zainteresowaną modą i cieszącą się małymi codziennymi radościami. Nie jest typem pozbawionego emocji komandosa. Wręcz przeciwnie - wielkim ciężarem jest dla niej troska o los swoich dzieci i męża. "Wiesz, jak bardzo się cierpi, gdy trzeba umierać, zostawiając takie malutkie dzieci!" - pisze w jednym z listów. A jednak miłość podpowiada jej jedyne rozwiązanie trudnej sytuacji, na które może się zgodzić: postawienie na pierwszym miejscu życia swojego dziecka. To siła miłości.

To moja święta. Joasia od miłości niezwykłej w zwykłej codzienności.

Modlitwa w wykonaniu Elżbiety

Pełna energii, a jednocześnie bardzo wrażliwa i utalentowana pianistka. Lubiana w towarzystwie laureatka konkursów muzycznych i bywalczyni przyjęć. Piękna i pełna pogody ducha młoda kobieta, która już w wieku 14 lat postanowiła, że wstąpi do Karmelu i mimo sprzeciwu matki, której nie podobała się jej "wybujała religijność", uczyniła to po ukończeniu 21. roku życia. Był rok 1901 - dla całego świata przełomowy, bo oznaczający początek dwudziestego wieku. Dla Elżbiety Catez, o której mowa, również był rokiem niezwykłym. Od tego momentu stała się Elżbietą od Trójcy Przenajświętszej, a w jej życiu - cichym, ukrytym, niepozornym - mogło realizować się hasło, które było jej ideałem świętości: "Żyć miłością".

Elżbieta zmarła zaledwie kilka lat później na chorobę Addisona, która przykuła ją do łóżka i sprawiała ogromne cierpienia. Po ludzku to w pewnym sensie zmarnowane życie. Utalentowana pianistka, która po wstąpieniu do klasztoru nie rozwija swojego talentu, nie pisze wielkich dzieł teologicznych, nie przyczynia się do żadnych rewolucyjnych zmian w Kościele czy świecie. A jednak Elżbieta zachwyca. Gdy czytam listy, które po sobie zostawiła, widzę kobietę rozmodloną, skupioną na Bogu, a jednocześnie bardzo ludzką, zwyczajną i bliską.

Elżbieta jest patronką mojego życia ukrytego. Pokazuje mi, że Bóg może się ze mną spotykać w tym, co proste. Że chwile, w których nie dzieje się nic spektakularnego - jak wtedy, gdy gotuję obiad albo odliczam kolejne godziny do końca dnia w pracy - mogą być czasem uczenia się miłości i smakowania Nieba. "Niebo nosimy w sobie, skoro Pan daje nam siebie w wierze i tajemnicy" - tak napisała Elżbieta. Chciałabym kiedyś naprawdę nauczyć się patrzeć w ten sposób na moją codzienność.

Miłość

To wspólny mianownik każdej z tych historii. Siła napędowa dla kobiet, które szły przez życie, stąpając twardo po ziemi, a jednocześnie mając wzrok utkwiony w Niebie. To miłość buduje Kościół. Święci i błogosławieni pokazują mi, że w życiu każdego z nas może się ona wyrażać w różny sposób. Jedni będą definiować miłość jako zaangażowanie w sprawy ubogich, pociągające za sobą konkretne aktywności, inni - jako trwanie w ukryciu, w ciszy i w modlitwie. Jednych miłość zaprowadzi na krańce świata, by głosić Ewangelię na wyprawach misyjnych, dla innych będzie przewodnikiem w zwyczajnej codzienności, wśród rodzicielskich wyzwań i prozaicznych prac domowych. Dla nas wszystkich jest jednak sensem i celem wszystkich działań. Dobrze jest przypominać to sobie, zwłaszcza gdy opuszczają nas siły i zapał. W takich chwilach szczególnie potrzebujemy przypomnienia o tym, że dla Jezusa nie ma rzeczy niemożliwych. Trudno o lepszy i bardziej konkretny dowód na to niż życie świętych, którzy przeszli przez zmagania podobne do naszych i doświadczyli w tym cudu Bożej pomocy i obecności.

Majka Moller - aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama i współautorka książki "Ile lat ma Twoja dusza?"

***

Więcej inspirujących historii kobiet, które miały wpływ na cały Kościół znajdziesz w książce Marii Miduch - "Kobiety, które kochał Bóg"

Aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama i autorka książek "Pogoda ducha. Pełna uczuć jesteś boska!" i "Ile lat ma Twoja dusza?"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Maria Miduch

Biblia – historia zakochanego Boga

Dlaczego w drzewie genealogicznym Jezusa znajdziemy imiona Tamar, Rachab czy Batszeby, mimo że tradycyjne rodowody raczej pomijały kobiety? Dlaczego wbrew starożytnym obyczajom to właśnie one miały często decydujący wpływ na...

Skomentuj artykuł

Kobiety, bez których nie byłoby Kościoła
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.