O co chodzi w relacji z Bogiem?

O co chodzi w relacji z Bogiem?
(fot. youtube.com)
Logo źródła: WAM Józef Puciłowski OP

Czy my czasami z Boga nie uczyniliśmy bałwana, oddając Mu cześć i nie zważając na to, że On jest żywy, najbardziej ze wszystkiego, co jest żywe, i jako taki rozumie nas i reaguje na nasze modlitwy?

Kiedy czytamy Ewangelię, możemy poznawać twarz Ojca, którą odkrywa przed nami Jego Syn. On świadczy o czułości Ojca, która skłania do wejścia z Nim w całkowicie nową relację i przemienia naszą modlitwę.

Papież Franciszek pokazuje nam, że możemy się modlić z taką otwartością i zaufaniem, jakbyśmy zwracali się do najbliższej nam osoby, nie jak do odległego, kapryśnego bóstwa.

Okadzanie jest piękne, ale to tylko symbol. Jeśli nadmiernie się do niego przywiążemy, to sam Bóg i nasza relacja z Nim zniknie nam z oczu. Tymczasem my jesteśmy zaproszeni do bliskiej relacji z Ojcem potężnym, a jednocześnie dobrym i bliskim. Z Nim niczego nam już nie trzeba!

DEON.PL POLECA

Aby wejść w ojcowską relację z Bogiem, musimy być dziecięcy, ale nie dziecinni. Mamy być otwarci na słuchanie i uczenie się. Na tym polega samowychowanie: słucham, uczę się, wyciągam wnioski. To w żadnym wypadku nie oznacza infantylnej dewocji, obciążającej nie tylko mnie, ale i moją rodzinę; bezmyślnego wchodzenia w rytuały, bo te mają mi coś od Pana Boga zagwarantować.

Trzeba uważać, by nie potraktować tak na przykład dziewięciu pierwszych piątków miesiąca. One mają swój sens, pozwalają zachować dyscyplinę w życiu duchowym, skłaniają do modlitwy za niewierzących, często jednak źle się je rozumie. Traktuje się je jako taki handel z Panem Bogiem: ja Jemu coś, a On mi coś. Biblia pokazuje całkowicie odmienny obraz Boga.

Pytanie, czy nie przesłaniają nam jej objawienia prywatne, które przecież nie są dogmatem Kościoła. Moim zdaniem niekiedy przesłaniają. Nie mam nic przeciwko samym objawieniom, one same w sobie nie są antybiblijne, ale często przez swoją czułostkowość, sentymentalizm i obietnice osiągają skutki inne od zamierzonych i oddalają od Pana Boga, zamiast do Niego zbliżać. Za niewłaściwym ich przyjmowaniem kryje się fałszywy obraz Pana Boga i Jego działania, takie "stoliczku nakryj się".

To jest postawa starszego brata z przypowieści o synu marnotrawnym. Nie jestem synem, tylko służącym. Wykonałem pracę, oczekuję zapłaty. Postawa dziecka oznacza: ja proszę, ale wiem, że to Ojciec decyduje, i ufam Mu, że zadecyduje najlepiej. Jeżeli idę na pielgrzymkę w jakiejś intencji, to czy noszę w sobie otwartość na to, że nie stanie się po mojej myśli, bo to Pan Bóg decyduje, a nie ja?

Powinienem zachować jednocześnie otwartość dziecka, ale także wychowywać się do dorosłości, która oznacza: mam, potrafię używać, dawać, tracić, potrafię także z powrotem stanąć na nogi. Biorę się z życiem za bary, a jednocześnie ufam Panu Bogu, bo On to wszystko trzyma w ryzach, On rządzi i jest blisko.

O tę bliskość z Nim mam sam zabiegać - poprzez poszerzanie swojej wiedzy o Nim i regularną modlitwę, jak zostało to powiedziane w poprzednim rozdziale - by nie tracić z Nim kontaktu. Każdy dzień będzie wnosił do mojej relacji z Ojcem coś nowego. Jeżeli poprzestanę na tym, co już o Bogu wiem, albo gorzej, zdecyduję, że nic o Nim nie chcę wiedzieć, to tracę szansę na bliskość z Nim. Poszerzanie wiedzy wcale nie oznacza wiedzy jedynie naukowej. Mogę czytać z przyrody. Przecież żeby być mądrym, nie trzeba od razu robić magistra, o czym świadczą wspomniani już na kartach tej książki moi znajomi górale z Małego Cichego.

Bycie mądrym oznacza otwartość na to, co Pan Bóg do mnie mówi. A co mówi? Poucza, by starać się najpierw o królestwo Boże, a później o doczesne potrzeby. To znowu trzeba czytać w kontekście pozostałych wypowiedzi i zachowań Chrystusa z Ewangelii. Słowa o królestwie wyrwane z kontekstu można by potraktować jako zachętę do "pięknoduchostwa".

A co Pan Jezus powiedział z krzyża? "Oto matka Twoja" (J 19,27). W ostatnim momencie zatroszczył się o mamusię, a nie o lilie. A wino na weselu (por. J 2,1-12), kiedy wybawił parę młodą z kłopotu i wstydu, z jakim wiązałaby się sytuacja, gdy gościom braknie wina? A kłosy, które pozwolił w szabat łuskać swoim głodnym uczniom (por. Mt 12,1-8)? Te sytuacje pokazują jedno: najpierw trzeba się zatroszczyć o to, co podstawowe. Po coś Bóg dał nam rozum, nie jesteśmy przecież liliami.

Warto natomiast pamiętać przy tym, że doczesne potrzeby nie są najważniejsze, że na nich się nie kończy. Chrystus roztacza przed nami perspektywę Bożego królestwa. Idę przez życie. Mam żonę, dzieci, pracę, ale przede wszystkim jest Pan Bóg. Ja w przedsionku Jego królestwa już stoję, bo jestem w Kościele i przyjmuję sakramenty, a więc jestem człowiekiem wskazującym na królestwo Boże. Często nawiązuję w homiliach do przypadku pewnej kobiety. Ona już chyba wie, że to do niej piję.

Kilkakrotnie byłem świadkiem sytuacji, gdy po przyjęciu Najświętszego Sakramentu wychodziła z kościoła, by wulgarnie ubliżać innym ludziom. Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca! My po wyjściu z mszy świętej, w której w pełni uczestniczyliśmy, mamy być żywymi monstrancjami, niosącymi innym Chrystusa i swoim postępowaniem głoszącymi Jego królestwo. Modlimy się: "Przyjdź królestwo Twoje", ale czy rzeczywiście go oczekujemy?

Nasze podejście do dóbr materialnych i doczesne troski, wspominane przez Jezusa, często zdradzają, czy mamy w perspektywie Boże królestwo czy nie. Martwienie się samo w sobie nie jest złe - ma wartość pedagogiczną. Doświadczam trudnej sytuacji, ona mnie martwi, dosłownie "czyni martwym". Doświadczam śmierci, coś się bezpowrotnie kończy, tracę nadzieję na coś, a czasem dosłownie doświadczam śmierci kogoś bliskiego. Takie sytuacje mnie martwią, bo pokazują perspektywę śmierci, ale też czegoś uczą.

Pytanie, czy dzięki tym doświadczeniom nauczę się bardziej ufać Panu Bogu, przyjmować perspektywę Jego Królestwa, czyli życia, a nie śmierci. Taką perspektywę zawdzięczamy zmartwychwstaniu Chrystusa. Ono pokazuje, że dla Boga nie ma nic niemożliwego, że On może odwrócić każdą, nawet najgorszą sytuację, że w Nim zawsze jest nadzieja. Największe nieszczęścia ludzi głęboko wierzących, jak choćby śmierć kogoś bliskiego, są inaczej przeżywane, nie prowadzą do czarnej rozpaczy, ale towarzyszy im nadzieja i ufność do Pana Boga. Ale czy na pewno Mu ufam?

Do refleksji:

Czy się martwię i czym? Czy oczekuję Bożego królestwa?

*  *  *

Powyższy fragment pochodzi z książki Józefa Puciłowskiego OP "Żyć nie umierać, czyli jak wierzyć i nie zdziadzieć"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

O co chodzi w relacji z Bogiem?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.