Właśnie w bezruchu żałoby można odnaleźć zapomnianą w codziennej gonitwie radość przemiany. Śmierć innych może obudzić w nas pragnienie życia, a wtedy unicestwienie okaże się najsilniejszym przejawem narodzin.
Żałoba jest nie tylko czasem smutku. Jeste także - a może przede wszystkim - czasem refleksji, smutnej, ale także jakże często radosnej, ba nawet rubasznej. Przecież właśnie po śmierci bliskiej nam osoby chcemy pamiętać najpierw to, co było dobre i pełne życia, a dopiero potem całą resztę. Po pogrzebie, na stypie mówi się o wszystkim, ale najmniej o śmierci. Nie bacząc na jeszcze pachnącego kadzidłem księdza, goście, a lepiej biesiadnicy, jak najszybciej chcą powrócić do życia. Już to pijąc, już to zakąszając wspominają: Józek, eh... gdyby tu z nami był, pierwszy by ruszył do tańca!
Żałoba jest zatem przejściem ze śmierci do życia. Zdaniem sobie sprawy jak blisko jedno leży obok drugiego, aż czasem wydają się być jednym i tym samym.
Żałoba jest również zatrzymaniem się. Jeden, gdy stanie, zapłacze, inny zamyśli się, jeszcze kolejny zastygnie... W modlitwie, kontemplacji? Nie wiadomo. Może raczej w bezruchu, w odrętwieniu, w zadziwieniu, że stało się to, co się stało. Jeśli nawet będzie to modlitwa, to najpierw bez tematu, ślepa, a jednak przenikająca na wskroś. Nie pozostawiająca wątpliwości, że jednak my wciąż jeszcze żyjemy.
I dlatego żałoba jest intensywnym przeżyciem faktu istnienia. Jak po długim biegu, kiedy w żyłach buzuje krew, a serce bije jak wściekłe, wiemy, że żyjemy każdą cząstką naszego ciała. Często towarzyszy temu zdumiewajace odkrycie, że czujemy tak silnie mały palec u nogi, nieznany wcześniej mięsień na plecach, a nawet włosy. Życia jest wtedy więcej, jest tak różne i jest wszędzie.
Zapytany jak dobrze wykorzystać czas żałoby narodowej, najpierw reaguję standardowo. Jak pilny uczeń recytuję, że nawet ze złych wydarzeń należy wyciągać konstruktywne wnioski. Co w przypadku katastrofy pod Smoleńskiem może przełożyć się na mniej lub bardziej nieokreślony postulat uczynienia narodowego rachunku sumienia z jakości naszego życia publicznego. Jednak kto miałby zdać taki rachunek? Sumienie narodu? Są tylko dwa rodzaje sumienia: twoje i moje. I tylko takie też są rachunki.
Za to bardziej namacalne są serie pytań, które już zdążyły zbombardować media: Dlaczego my? Dlaczego właśnie tam? Dlaczego w taki sposób?
Wolałbym raczej powoli zacząć przebijać się przez czarne pokłady smutku, złości, rozgoryczenia i Bóg wie jeszcze jakich demonów. One jeszcze jakiś czas będą nam towarzyszyć. Ślepi i kulawi przewodnicy w poszkiwaniu marnych odpowiedzi.
Dlatego powstrzymam się od wypisania sobie łatwych recept, wiedząc, że na najważniejsze pytania nie ma prostych odpowiedzi. Będę trwał w żałobie, w bezruchu, jak przed świętością, której nie rozumiem, ale która do mnie przemawia. I kiedy odejdzie złość, może wówczas ujrzę u źródła moich pytań i bólu, lśniący diament - mój instynkt życia. To jest moje pierwsze przykazanie, które realizowałem, kiedy zaspokajałem głód i pragnienie. Dopiero później zrozumiałem je i nazwałem, kiedy już poznałem wszystkie inne i kiedy wreszczie usłyszałem o Bogu: słuchaj człowieku - urodziłeś się, by nigdy już nie umrzeć. I to jest pewnie jedyna prawda i fundament każdej innej prawdy.
Żałoba narodowa, kiedy już stanie się moją żałobą, uświadomi mi mój bunt przeciw śmierci, przeciw zamarciu. Ale właśnie w bezruchu żałoby odnajdę zapomnianą w codziennej gonitwie radość przemiany. Śmierć innych obudzi we mnie pragnienie życia tak, iż po raz kolejny unicestwienie okaże się najsilniejszym przejawem narodzin.
Skomentuj artykuł