Prochem jesteś... - o istocie człowieczeństwa

Prochem jesteś... - o istocie człowieczeństwa
(fot. Catholic Church/flickr.com)
Karl Rahner SJ

Skończył się karnawał. Jak pisze Kohelet: jest czas śmiechu i jest czas płaczu. A teraz mówią nam: „Pamiętaj, człowiecze, że prochem jesteś i w proch się obrócisz"; a teraz naznaczają nam prochem zie­mi znak krzyża, znak Syna Człowieczego na czo­le, aby stało się widoczne, czym jesteśmy: ludźmi śmierci i ludźmi odkupienia.

Może dobrze będzie proch właśnie wziąć za przedmiot naszych rozważań środopopielcowych. Ten symbol znikomości potrafi nam wiele powiedzieć.

Słowa, które towarzyszą posypywaniu naszej głowy popiołem, pochodzą z Księgi Rodzaju (3, 19). Zostaje tam wypowiedziany Boży wyrok na człowieka, który w osobie swego praojca stał się grzesznikiem. Posępnie i jakby beznadziejnie brzmi konkluzja tego Bożego wyroku na człowieka: ziemia, z której zostałeś wzięty; prochem jesteś i w proch się obrócisz. Nie wolno nam podstawiać pod te słowa naszego platońskiego ­światopoglądu i myśleć sobie: no dobrze, stwierdza się tu, że ciało ludzkie jest śmiertelne, ale choćby na­wet, to przecież dusza jest nieśmiertelna i jej ta śmierć, nie taka straszna w końcu, nie może za­szkodzić. Otóż słowa: „prochem jesteś", odnoszą się do całego człowieka. Proch jest symbolem całego człowieka – symbolem, którego sens chętnie byśmy zmienili, zapytując, co oznacza on w od­niesieniu do ciała, a co w odniesieniu do duszy, i rozróżniając oba te znaczenia. Ale wtedy tylko jesteśmy w zgodzie z treściwą i zwartą wypowiedzią Pisma, jeśli pomimo tego rozróżnienia (które samo w sobie jest uzasadnione) nie zapominamy, że jest to w pierwszym rzędzie sąd o całym człowieku i że odnosi się on – jakkolwiek w różny sposób – do wszystkiego, co się na człowieka składa: do ducha i do ciała. Prochem jest więc człowiek, a nie tylko jakaś jego istotna część. Tak rozumiany, proch jest oczywiście symbolem. Ale symbolem, który jest czymś pełniejszym i głębszym niż nasze często jakże oderwane i wodniste metafizyczne pojęcia. Co nam ten symbol mówi?

Jako istotny sąd o człowieku jest on użyty nie tylko w Księdze Rodzaju. Bóg, czytamy w psalmie 103 (w. 14), pamięta, że człowiek jest prochem. Wszystko powstało z prochu i wszystko do prochu powraca, mówi Kohelet (3, 20) w swoim pesymizmie, którego trzeba doświadczyć, aby pojąć radosne orędzie Nowego Przymierza, i który też dla­tego może pochodzić z Bożej „inspiracji". „A cóż mieszkańcy glinianych lepianek, którzy się z pro­chu wywodzą i łatwiej ich rozgnieść niż mola", żali się gorzko Elifaz w Księdze Hioba (4, 19). „Prochem jestem i pyłem", mówi Abraham do Boga, kiedy próbuje Go skłonić do litości nad grzesznym ludem (Rdz 18, 27). A kiedy trzeba przedstawić śmierć człowieka, Kohelet sięga znowu po ten symbol: Pękać będą kapary, przerwie się srebrny sznur i stłucze czara złota, i dzban się rozbije u źródła, i w studnię kołowrót złamany wpadnie, i wróci się proch do ziemi, tak jak nią był... vanitas vanitatum, omnia vanitas (Koh 12, 5-8).

DEON.PL POLECA

Zaiste, trafny to obraz. Proch to symbol zwyczajności: zawsze jest go aż nadto, każde ziarnko jest tyleż warte co którekolwiek inne. Proch to symbol anonimowości: jedno ziarnko podobne do drugiego i bezimienne; to symbol „wszystkojedności": jakie to ma znaczenie, czy ten proch, czy inny, przecież każdy jest taki sam jak inne. Proch to symbol znikomości: nie ma żadnego oparcia, rozmiecie go najlżejszy podmuch wiatru, rozdepcze człowiek czy zwierzę, nie zwracając na to najmniejszej uwagi; po prostu takie nic, które akurat tyle jeszcze znaczy, że... może być niczym. Proch to symbol płynności: nie ma kształtu ani postaci, rozwiewa się; jałowy, obojętny, szary, bezcelowy, bierny łup bezsensownych przypadków, który jest wszędzie i nigdzie nie jest u siebie.

Ale Bóg mówi do człowieka: „Prochem jesteś". Cały jesteś prochem. Nie mówi, że człowiek jest tylko prochem. Jest to formuła egzystencjalna, nie zaś pełna formuła zawierająca istotę człowieka. Można ją wypowiedzieć, również samą tylko, ponieważ prawda, którą ona wyraża, musi być aż do kresu przeżyta i doświadczona, tak że wypowiedź ta nie eliminuje, nie łagodzi i nie ogranicza tego, co poza tym można o człowieku powiedzieć (a jest do powiedzenia jeszcze dużo, zgoła wszystko!), leży bowiem w zupełnie innym wymiarze. Nie jest tak, jakoby człowiek był w jakiejś części prochem, a ponadto w tym samym wymiarze jeszcze czymś o wiele więcej, tak że tego „bycia prochem" nie trzeba brać zbyt poważnie. Jest on cały prochem, a czymś więcej tylko wtedy, jeśli rzeczywiście przyznaje, że jest prochem, jeśli ten fakt akceptuje i ciałem i duszą go doświadcza. A ponieważ w tym sensie chodzi o formułę egzystencjalną, przeto Pismo może ją wyłożyć przed człowiekiem bez ogródek w całej jej bezwzględności, nie dodając słów pociechy, że jest on czymś więcej niż prochem, bo­wiem pociecha taka, wypowiedziana w niewłaściwym miejscu, nie byłaby pociechą, lecz pokusą, aby tego faktu bycia prochem nie brać poważnie, tylko jakoś się od niego wyłgać.

Zaprawdę, Pismo Święte ma słuszność. Człowiek jest prochem. Istotą stale umierającą. Istotą, która od pierwszej chwili swego istnienia zmierza ku śmierci, jednoznacznie i nieubłaganie, jedyną istotą, która o tej nieuchronności swojej śmierci wie. Jest prochem! Oczywiście, jest też duchem. Ale czymże innym jest ten jego duchowy charakter, zdany sam na siebie, jak nie uznaniem niepojętości, uznaniem winy, uznaniem bezwyjściowości. Człowiek jest tak bardzo duchem, że może poznać Boga. Ale cóż to oznacza innego jak tylko świadomość, że stoi on w obliczu kogoś niepojętego, czyje drogi są niewiadome, a wyroki niezbadane, że stoi jako zbłąkany grzesznik w obliczu Tego, który jest święty? Cóż to oznacza innego, jak tylko że poprzez swego ducha pojmuje on siebie jako to, czym jest: jako proch i popiół? A jeśli proch ten chciałby się szczycić, że jest nieśmiertelnym duchem, cóż by przez to powiedział? Tyle tylko, że ze swej istoty podlega sądowi, a jako grzesznik jest zawsze upadły. Co by powiedział, chełpiąc się tak swoim wiecznym istnieniem? Po­wtórzyłby tylko, że jest prochem, że jest niczym innym jak zwyczajnością, niezwykłością zawinonego zbłąkania, że jest mało znaczącą istotą anonimową (przecież ludzi jest zawsze za dużo), że jest marnością (czymże jest duch sam z siebie? je­dynie możliwością zmierzenia za pomocą nieskończonej skali tego, co skończone, i uznania, że się nie osiąga nieskończoności).

 

Tak więc człowiek doświadcza siebie jako prochu: trawa polna, mówi Pismo, puste tchnienie; człowiek boleści i grze­chów; człowiek bezsilny; człowiek nieustannie zabłąkany w ślepe uliczki; człowiek dręczący siebie i innych, u którego nie wiadomo, czy wina po­chodzi z cierpienia, czy cierpienie z winy; człowiek, który jest stale zagrożony rozpaczą i które­go cały optymizm jest tylko środkiem znieczulają­cym jego nieustanny lęk. Prochem jest człowiek. Niełatwo człowiekowi uniknąć nienawiści wobec siebie, mówi Bernanos. Zaiste, jakże miałby proch nie nienawidzić siebie, skoro w człowieku powraca on do siebie samego. Dlatego człowiek wschodni, zachowujący się wobec siebie naturalniej, miał osobliwy stosunek do prochu, swego własnego symbolu. Posypuje on prochem swoją głowę, płacząc i zawodząc (Joz 7, 6; 1 Sm 4, 12; 2 Sm 1, 2; Hi 2, 12; Lm 2, 10); rzuca się z płaczem w proch, z którego jest uczyniony (Iz 47, 1). Że zaś dumną nienawiść i tryumf nad wrogiem może rozpalić w gruncie rzeczy tylko zwątpienie w siebie samego (nienawidzimy siebie w drugim i nie znosimy tego drugiego, ponieważ wątpimy o sobie samym, którego widzimy w drugim), przeto człowiek ciska nieprzyjaciela w proch, wdeptuje go weń, każe mu proch zjadać (Iz 25, 12; 26, 5; Joz 10, 24; Ps 109, 1; Mi 7, 10; Ps 71, 9; Iz 49, 23).

„Proch" jest niewątpliwie wewnętrznie pokrewny – jeśli nie identyczny pod względem rzeczowym – innemu pojęciu Starego i Nowego Testamentu: pojęciu ciała. Przecież ciało oznacza w obu Testamentach również całegoczłowieka, właśnie w je­go radykalnej różnicy względem Boga, w jego ułomności, w jego intelektualnej i moralnej słabości, w jego oddzieleniu od Boga, które znajduje wyraz w grzechu i śmierci. Dlatego zdania „człowiek jest prochem" i „człowiek jest ciałem" są merytorycznie mniej lub więcej wypowiedziami identycznymi. Z tej perspektywy można z kolei pojąć wewnętrzną przemianę, jakiej doznaje zda­nie „człowiek jest prochem" w chrześcijańskiej sytuacji zbawczej. Słowo stało się ciałem, brzmi orędzie zbawienia. Bóg zesłał swego własnego Syna w ciele podobnym do ciała grzesznego, mówi Św. Paweł (Rz 8, 3). Możemy zatem powiedzieć również: sam Bóg posypał sobie głowę prochem ziemi, padł swoim obliczem na ziemię, która chciwie i ze złością wchłonęła Jego łzy i Jego krew. Co więcej, można powiedzieć do Niego, tak jak mówi się do nas - można powiedzieć do Niego, odwiecznego Boga: Pamiętaj, Człowiecze, że prochem jesteś i umierając w proch się obrócisz. Można powiedzieć do Niego to, co On powiedział do nas w raju, albowiem stał On się tym, czym my jesteśmy po raju: ciałem, co cierpi tak, że aż pono­si śmierć, przemijającym prochem. Od tej chwili wszakże ciało jest punktem węzłowym zbawienia - caro salutis est cardo, jak mówi Tertulian. Od tej chwili ciało to już nie tylko oś ruchu prowadzącego w znikomość i w śmierć, lecz również oś i zawiasa ruchu, który poprzez tę znikomość i marność prochu przechodzi w życie, w wieczność, w Boga.

Od tej chwili dla człowieka żyjącego wiarą i miłością, tzn. dla tego, kto w tym powrotnym ruchu nie zatrzymuje się przedwcześnie w prochu, kierowany lękiem i zgrozą, lecz pozwala mu poprzez proch przebiegać dalej – od tej chwili dla człowieka takiego słowa straszliwego wyroku „prochem jesteś" zmieniły swoje znaczenie. Przyjęły sens tajemny i niezwykły. Przy tym ich dawny sens nie uległ przekreśleniu. Ten dawny sens musi zostać poznany i doznany w łzach, w doświadczeniu marności i śmierci, w karze i konaniu, w lęku i strapieniach, w goryczy wewnętrznej i zewnętrznej skończoności. Ale właśnie on, właśnie ten egzystencjalny sens owej formuły prochu, jakim jest człowiek, uzyskał inną głębię. Pełen wiary ruch w dół, zstępowanie wraz z Chrystusem w proch ziemi, stał się ruchem ku górze, wstępowaniem ponad wszystkie niebiosa. Chrześcijaństwo wybawia nie od ciała i prochu i nie z pominięciem ciała i prochu, lecz poprzez ciało i proch. I dlatego słowa „prochem jesteś" są nadal naszą formułą, a jeśli je prawidło­wo zrozumieć, to nawet naszą całą formułą. Kiedy usłyszymy: „Pamiętaj, że prochem jesteś!" – będzie to zarazem oznaczać, że jesteśmy braćmi wcielonego Boga. Będzie to oznaczać wszystko: znikomość wypełnioną nieskończonością, śmierć brzemienną życiem, daremność, która zbawia, proch, który jest ciałem Boga na wieki.

No tak, to łatwo powiedzieć. Trudniej znosić. Ale musimy to znosić. W nudzie dnia powszedniego, w rozczarowaniach, jakie spotykają nas zewsząd, ze strony nas samych, naszych bliźnich, Kościoła, w lękach epoki, w bezsensie naszej pracy, w brutalnej bezwzględności dziejów świata. Będziemy nieustannie upokarzani i będziemy, płacząc, leżeć w prochu swojej bezsiły (daj, Boże, by ten obraz nie urzeczywistnił się zbyt realnie: można przecież skończyć z kulą w karku w rowie przydrożnym); będziemy się stale dowiadywać, że jesteśmy prochem; będziemy słyszeć tę prawdę nie tylko podczas kościelnego obrzędu, ale w życiu i poprzez samo życie. Podobnie jak śmierć w chrzcie jest tylko początkiem trwające­go całe życie umierania ku śmierci Chrystusa, jak sakrament jest obrazem i podobieństwem nadchodzącej pokornej rzeczywistości dnia powszednie­go i ukrytej w niej chwały, tak popiołem znaczony krzyż jest tylko ponownym początkiem odejścia i powrotu w proch, tak sakramentalium jest obrazem i podobieństwem pokornej nadchodzącej rzeczywistości dnia powszedniego i ukrytej w niej chwały.

Fragment pochodzi z książki: Mały rok kościelny, Karl Rahner SJ, Wydawnictwo WAM

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Prochem jesteś... - o istocie człowieczeństwa
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.