Jak rozmawiać o in vitro?

Jak rozmawiać o in vitro?
(fot. wellcome images/flickr.com)
Logo źródła: Tygodnik Powszechny Marek Zając

Kościele - wyjdź do ludzi, by ich posłuchać i porozmawiać o in vitro. Nawet jeżeli parlament przyjmie ustawę daleką od katolickiego nauczania, i tak zbierzesz plon stukrotny.

Debata wokół in vitro uległa dziwnemu zakrzywieniu, jakby toczyła się jedynie między politykami, księżmi i publicystami. A co z resztą? Co z rzeszą katolików, którzy śledzą spór z perspektywy widza? Przecież drogą Kościoła nie są polityka czy ustawy, nawet dotyczące spraw fundamentalnych, o których biskupi mają święte prawo, a wręcz obowiązek się wypowiadać. Jego drogą jest człowiek.

Statystyki są nieubłagane. Według badań Instytutu Homo Homini z przełomu kwietnia i maja zeszłego roku, ponad 75 proc. Polaków zastosowałoby in vitro, gdyby inne metody zawiodły. Jedynie 20 proc. odrzuca taką możliwość. Tylko 6 proc. ankietowanych uważa, że procedura powinna być zabroniona.

Teraz spójrzmy na inne badanie - również z zeszłego roku, tyle że przeprowadzone przez CBOS i dotyczące aborcji. 47 proc. Polaków popiera prawo do przerywania ciąży. 46 proc. uważa, że aborcji należy zakazać. Pół na pół. Ale od uchwalenia ustawy z 1993 r. zwolenników przerywania ciąży ubyło, a przeciwników przybyło. Jedynie 16 proc. opowiada się za aborcją na życzenie.

Sprzeciw wobec aborcji i metody in vitro Kościół wywodzi z identycznego etycznego źródła - najwyższego szacunku dla życia. Ale wielu Polaków, również katolików, nie widzi symetrii, którą dostrzegają papieże i biskupi. Porównując badania z 2009 r. i 2010 r., okazuje się wręcz, że liczba popierających tworzenie i zamrażanie dodatkowych zarodków wzrosła o 4 proc.

Jak głosić, skoro nie chcą słuchać?

Zasada pierwsza: konkret zamiast abstrakcji

Dyskusja już na starcie może się zdawać przegrana. Jaką siłę przekonywania mają dla zwykłego zjadacza chleba nawet najgłębsze analizy z watykańskich dokumentów w zderzeniu z widokiem niemowlaka, który narodził się dzięki in vitro? Jak żarliwe perory katolickich publicystów wypadną w telewizyjnym programie, gdy prowadzący przekaże głos małżeństwu, które z radością wychowuje dziecko z probówki? Ilu katolików ze zrozumieniem przeczyta instrukcję "Dignitas personae", którą w grudniu 2008 r. opublikowała Kongregacja Nauki Wiary? A ilu z tych nielicznych da się przekonać?

Nie, wcale nie lekceważę kościelnych dokumentów. Przeciwnie - niech teologowie i bioetycy nadal analizują i formułują zasady fundamentalne. Ale zadaniem duszpasterzy czy świeckich jest przełożyć abstrakcyjny język na przekonujący konkret. "Roma locuta, causa finita" - złota niegdyś formuła traci dawny blask. Ludzie w coraz mniejszym stopniu podporządkowują się sile autorytetu, nawet tak potężnego jak papieski. Taka jest rzeczywistość - zamiast się na nią obrażać, bierzmy się z nią za bary.

Gdybyśmy kościelne dokumenty potraktowali jako drogowskaz i wyszli do ludzi, zamiast wciąż uprawiać wygodną i bezpieczną, ale bezowocną cytatologię - zobaczylibyśmy, ile naszą wiarę łączy z postawą tych, co... w klinikach in vitro trzymają zarodki w ciekłym azocie.

Zamiast ich na starcie demonizować, musielibyśmy się zastanowić, dlaczego wielu z nich nie wyobraża sobie, chociaż już nie chcą kolejnych dzieci, żeby niszczyć zamrożone zarodki? Dlaczego zresztą tak często nie mówią o zarodkach, ale np. o "mrożaczkach"? Skąd się wzięło spieszczenie? Dlaczego są i tacy, którzy dopiero po narodzinach dziecka z probówki idą do księdza i pytają, co zrobić z resztą "mrożaczków"?

Prawie dwa lata temu jeden z tygodników opinii, wcale nie katolicki, opublikował intrygujący reportaż. Jedną z bohaterek była Dominika z Gdańska. Dziennikarce opowiedziała następującą historię: "Poznaliśmy z mężem parę, która nie mogła doczekać się dziecka. Zaprzyjaźniliśmy się, w końcu ja już urodziłam synka, a im wciąż nic nie wychodziło. Zostały nam jeszcze dwa mrożaczki, pomyśleliśmy: damy im, po co mają czekać i czekać. Ale później przyszła druga myśl: jak to »damy«? Będziemy obserwować, jak w czyimś brzuchu rośnie nasze dziecko? A może dwójka dzieci? Co zrobimy, gdy urodzą się tak bardzo podobne do naszego Bartusia? Jak my sobie spojrzymy w oczy, gdy w czyimś domu będą biegać nasze dzieci? Trzeba było przeprosić znajomych, że niestety, adopcja zarodków nie wchodzi w grę, bo to byłoby nie do wytrzymania".

Czy to nie jest dobry przyczynek do rozmowy, co znajduje się w temperaturze prawie minus dwustu stopni Celsjusza: zlepek komórek czy coś więcej?

Zasada druga: Nie potępiać człowieka

Kościół nie potępia grzesznika, ale grzech. Nie potępia człowieka, ale zło. Łatwo powiedzieć, ciężko wykonać. Wzorem pozostaje Jezus, który nie tylko ratuje jawnogrzesznicę przed ukamienowaniem, ale też przypomina, że kobieta nie straciła nic z godności. Jednocześnie Nazarejczyk nie pozostawia wątpliwości, że cudzołóstwo uważa za zło.

Czy naukę o in vitro potrafimy głosić w Jezusowym stylu? Dobrym pomysłem byłby np. list Episkopatu do rodziców, którzy wychowują dzieci poczęte pozaustrojowo.

Można przecież otwarcie napisać, że Kościół nie może podążać inną drogą niż ta, którą uważa za zgodną z Ewangelią i tradycją. Jak rodzice byli w sumieniu przekonani, że powinni skorzystać z zapłodnienia pozaustrojowego, tak Kościół postępuje zgodnie z tym, co głosi jako służące zbawieniu. To jednak nie znaczy, że dla tych ludzi nie ma już miejsca we wspólnocie. Troską biskupów i wszystkich wierzących jest, aby nie zrywali kontaktu z Bogiem i Kościołem.

Nie jest też sprzeniewierzeniem się obowiązkowi ochrony życia stwierdzenie, że Kościół z radością przyjmie i ochrzci ich córki i synów, bo wprawdzie odrzuca samą procedurę, ale tych dzieci w żadnym razie nie uważa za gorsze od poczętych naturalnie. Różnica tylko w tym, że wspólnota wierzących nie zapomina też o ich potencjalnych siostrach i braciach, dziś zamrożonych zarodkach.

Każdy, kto czyta Ewangelię z otwartymi oczami bądź słucha z otwartymi uszami - wie, że Jezus porozmawiałby z tymi ludźmi. Odwiedzałby ich domy, siadał do posiłku przy jednym stole. Brał na ręce ich dzieci i błogosławił im.

Nie starajmy się być lepsi od Chrystusa. Po prostu Go naśladujmy.

Zasada trzecia: Zmienić język

Czasem można mieć moralną rację, ale popełnić błąd. Gorąca debata wokół in vitro z udziałem Kościoła rozpoczęła się od listu do posłów i senatorów, który w grudniu 2007 r. ogłosiła Rada Episkopatu ds. Rodziny. W odpowiedzi na postulat minister zdrowia, żeby zabiegi zapłodnienia pozaustrojowego finansować z budżetu, dokument był soczystą rekapitulacją katolickiego nauczania. Znalazło się tam m.in. stwierdzenie, które wciąż powraca niczym echo - in vitro jest "rodzajem wyrafinowanej aborcji".

Powiedzmy jasno: co do sedna katolickiego nauczania Rada się w tym liście nie myli. Ale ostre sformułowanie, na dodatek bez wyczerpującego uzasadnienia, sprowokowało wiele złych emocji i nieporozumień, również wśród katolików.

Kluczowa jest bowiem paedagogia fidei, czyli pedagogia wiary. Głosząc publicznie, Kościół musi strzec depozytu wiary, a jednocześnie powinien brać pod uwagę wrażliwość, wiedzę i postawę odbiorców. Nie chodzi tu o taktyczne przemilczanie wymagającego nauczania, ale dobór właściwego języka i argumentów.

Zestawienie metody in vitro z aborcją z reguły wzbudza stanowczy, emocjonalny sprzeciw. Dlaczego? Bo ludzie patrzą przez pryzmat dziecka narodzonego, a nie zamrożonych zarodków. Bo in vitro kojarzy się im z powstawaniem, a nie niszczeniem życia. Bo przerwanie ciąży nigdy nie jest powodem do radości, natomiast ludzie cieszą się z dzieci poczętych pozaustrojowo. Bo obraz USG płodu połączonego z matką pępowiną przemawia do wyobraźni, a mikroskopowy obraz komórek nie działa z podobną siłą.

To właśnie dlatego nauczający o in vitro Kościół często pozostaje niezrozumiany, osamotniony i odrzucony. Proste przekładanie kalki z debaty o aborcji na zapłodnienie pozaustrojowe to droga donikąd. Oczywiście, jeżeli chcemy przekonać nieprzekonanych, a nie samych siebie.

Dla światopoglądowych debat język ma kapitalne znaczenie. Przed laty Kinga Dunin kpiła, pisząc o przerywaniu ciąży: skoro katolicy mówią o dziecku poczętym, dlaczego w takim razie nie nazywać żołędzi "dębami poczętymi"? Ta ironia maskowała dotkliwą klęskę. Bo dla większości Polaków rozwijający się już w łonie matki płód to po prostu dziecko, człowiek. Teraz, podczas debaty o in vitro, Kościół musi jednak szukać nowego języka i nowych argumentów.

Automatyczne stawianie znaku równości między zapłodnieniem pozaustrojowym i przerywaniem ciąży może też zresztą prowadzić do zamętu w samym Kościele. Przed dwoma laty Rada Episkopatu ds. Rodziny wydała inny ważny komunikat, w którym stwierdziła: "Kościół od zawsze broni najsłabszych, a zwłaszcza całkowicie bezbronnych, jakimi są dzieci poczęte. Należy pamiętać, że ci, którzy je zabijają, i ci, którzy czynnie uczestniczą w zabijaniu, bądź ustanawiają prawa przeciwko życiu poczętemu, a takim jest życie dziecka w stanie embrionalnym, w ogromnym procencie niszczone w procedurze in vitro, stają w jawnej sprzeczności z nauczaniem Kościoła Katolickiego i nie mogą przystępować do Komunii świętej, dopóki nie zmienią swojej postawy".

W mediach od razu pojawiły się nagłówki: kto popiera in vitro, nie może przystępować do Komunii. Dzięki Bogu, całą sprawę doprecyzował członek Zespołu Ekspertów ds. Bioetycznych przy Episkopacie, ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier: "Nie można prosto powiedzieć, że niszczenie embrionów, które jest oczywiście zabijaniem, ale nie jest aborcją, podpada pod analogiczne kary kościelne, jakie pociąga za sobą aborcja". I dodał, że nie ma jasnego przepisu doktrynalnego, który stanowiłby: kto dokonuje procedury in vitro albo w tym uczestniczy czy popiera, automatycznie wyłącza się ze wspólnoty Kościoła. Trzeba też sprecyzować, co w tym ujęciu miałoby oznaczać poparcie dla zapłodnienia pozaustrojowego.

Na razie, choć spór wokół in vitro trwa w najlepsze, nikt w Kościele wiążąco nie odpowiedział na tak postawione pytanie.

Są zresztą inne, równie trudne wyzwania dla teologów i kanonistów: zamrożenie zarodków nie oznacza ich automatycznego zniszczenia. Potencjalnie w każdym momencie mogą zostać wykorzystane. Jaka jest więc moralna odpowiedzialność tych, którzy są ich właścicielami/rodzicami?

Zasada czwarta: Kościół nie jest wszystkowiedzący

Ręce opadają, gdy w dyskusji o in vitro adwersarze po raz kolejny strzelają z tego samego argumentu: Kościół nie zawsze chronił zarodki. Św. Tomasz z Akwinu - brzmi koronny zarzut - na przykład twierdził, że embrion nie od razu jest obdarzony duszą rozumną. Ta wstępuje weń dopiero po 40 dniach w przypadku płodu męskiego bądź 90 w przypadku kobiecego.

To klasyczny przykład wywodu ahistorycznego, czyli pozbawionego sensu. Nikt nie twierdzi przecież, że nauczanie Kościoła w wielu kwestiach nie ewoluuje wraz z rozwojem społecznym, naukowym i technologicznym. Czy Jezus miał nauczać Apostołów podstaw genetyki? Czy podczas Kazania na Górze miał opowiadać o zapłodnieniu pozaustrojowym?

Św. Tomasz był geniuszem, ale zarazem - jak każdy - dzieckiem epoki. Naszą wiedzą o rozwoju życia bijemy Akwinatę na głowę. Nie można wykluczyć, że dominikanin twierdziłby coś zupełnie innego, gdyby wiedział, czym jest DNA, podwójna helisa i genom.

Problem w tym, że ciągłość instytucji Kościoła od czasów apostolskich aż do współczesnych jest nie tylko jego fundamentem i siłą, ale ułatwia także jego krytykę. Powtórzmy: krytykę często niesprawiedliwą. Uczciwie się zastanówmy, czy od Uniwersytetu Jagiellońskiego powinniśmy żądać, aby przy każdym rozpoczęciu roku akademickiego tłumaczył się z niektórych bzdur, których nauczano w jego murach pięć wieków temu? Czy z tego powodu wyciągamy wniosek, że to mizerna uczelnia - wtedy i dziś?

Ale ryzyko błądzenia we mgle niewiedzy powinno być zarazem ostrzeżeniem dla Kościoła, by nigdy nie popadał w pychę i nie czuł się wszystkowiedzący, zwłaszcza jeżeli chodzi o błyskawicznie rozwijającą się naukę. Dlatego do serca warto sobie wziąć jedną z wypowiedzi cytowanego już ks. Longchamps de Bérier: "Kwestie bioetyczne to sprawy stosunkowo nowe i w tej chwili w Kościele podejmujemy nad nimi refleksję. Nie mamy gotowych odpowiedzi, ale Ewangelię, i w jej świetle pytamy, jak postępować, co jest dobre, a co złe dla człowieka".

Dlaczego Kościół sprzeciwia się in vitro? Otóż wcale nie dlatego, że dziś znowu - podobnie jak św. Tomasz przed wiekami - arbitralnie rozstrzyga, kiedy dokładnie zaczyna się ludzkie życie. Tego nadal nie wie ani Benedykt XVI, ani Richard Dawkins, ani Jarosław Gowin, ani Małgorzata Kidawa-Błońska. To na razie wie tylko Bóg. Swe stanowisko Kościół opiera jednak w tym przypadku... na nauce. Zgodnie z ustaleniami badaczy, a nie teologów, wskazuje na moment, gdy rozpoczyna się nieprzerwany proces kształtujący indywidualną istotę ludzką. I logicznie rozumuje: skoro życie uznajemy za jedną z najwyższych wartości, powinniśmy wykazać najwyższą ostrożność i chronić całą sekwencję.

Ale pokora Kościoła, że nie jest wszystkowiedzący, powinna przejawiać się jeszcze w jednym: musimy wciąż się uczyć. Trzymać rękę na pulsie nauki. Z kolejnymi odkryciami pojawią się nowe moralne dylematy, które Kościół będzie musiał rozstrzygać. Uderzmy się też w piersi: w Polsce i biskupi, i katoliccy publicyści sprawę in vitro przespali. To politycy, postulując refundację procedury, wprowadzili temat do obiegu publicznego. Kiedy na dobre rozpętała się debata, w polskich klinikach zamrożono już kilkadziesiąt tysięcy zarodków.

Dziś regularnie i rzetelnie pracuje Zespół Ekspertów ds. Bioetycznych przy Episkopacie. Ale to jeszcze za mało. Posiadając ogromne rezerwy w postaci katolickich uczelni i wydziałów teologicznych na świeckich uniwersytetach, przyszła pora, by Kościół powołał stale działający think tank - zajmujący się zresztą nie tylko bioetyką, ale także np. ważnymi kwestiami społecznymi.

Kto dysponuje wiedzą, zawsze jest o krok do przodu.

***

W trzynastym rozdziale Ewangelii św. Mateusza uczniowie pytają Jezusa, dlaczego mówi do tłumu w przypowieściach. Mistrz odpowiada: "Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano". I dodaje, że otwartymi oczami nie widzą, otwartymi uszami nie słyszą i nie rozumieją, a serca ich są zatwardziałe.

Patrząc na całą rzecz po faryzejsku, należałoby świątobliwie wznieść oczy ku niebu, złożyć ręce i podziękować Panu Zastępów, że jesteśmy lepsi. Ale wtedy umknie znaczący szczegół. Mimo ostrych słów, może nawet rozczarowania - Jezus nie przestał do ludzi mówić. Bez przerwy szukał nowych dróg do umysłów i sumień tych, co nie pojmowali. Zamiast się obrazić, odwrócić plecami i potępić, mówił w przypowieściach. W nadziei, że z życia wzięte przykłady sprowokują do myślenia. Że przebiją się przez niezrozumienie.

Jaką przypowieść zaproponujemy dziś o in vitro?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Jak rozmawiać o in vitro?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.