Kradzież dla ewangelizacji?

Kradzież dla ewangelizacji?
(fot. shutterstock.com)
Przemysław Radzyński / pk

Katecheci wyświetlają je uczniom na lekcjach a ich obejrzenie w Internecie bywa zalecane nawet w ramach pokuty (sic!). Do polskich kin coraz częściej wchodzą filmy (także religijne), które przez setki tysięcy ludzi już zostały obejrzane. Niestety nielegalnie.

Piractwo nie jest problemem nowym. Ale temat chyba warto podjąć ponownie w kontekście coraz powszechniejszego zjawiska, jakim staje się preewangelizacja w kinach. Czy to nie paradoks, że staramy się promować pozytywne postawy samemu zachowując się wątpliwie moralnie?

- Film czy nagranie muzyczne to taki sam produkt jak samochód, dom czy płody rolne. Przyzwoity człowiek nie ma problemu z nazwaniem kradzieżą bezprawnego pozbawienia kogoś samochodu czy mieszkania - zauważa ks. prof. Marek Lis, filmoznawca z Uniwersytetu Opolskiego. Dlaczego inaczej jest z filmami czy muzyką? Wg kapłana wynika to ze specyficznego statusu dóbr kultury w epoce cyfrowej. - Wydaje nam się, że ściągnięcie pliku z Internetu lub stworzenie kopii cyfrowej jest dopuszczalne, bo kopia jest mniej wartościowa niż oryginał. To jest logika fałszywa, bo dziś zatarła się granica między kopią i oryginałem. W renesansie, dzięki mecenasom artysta żył tworząc pojedyncze, oryginalne dzieła. Dziś zarabia na powielaniu go i udostępnianiu w wielu miejscach - mówi filmoznawca z Opola.

Andrzej Sobczyk, producent i dystrybutor filmów religijnych z Rafael Film mówi, że długo przed tym, jak udało mu się ściągnąć jakiś film nad Wisłę dostawał maile polecające w tej sprawie od ludzi, którzy go obejrzeli w sieci. Wg Sobczyka ktoś kto nielegalnie ściąga i poleca filmy dalej powinien się zastanowić czy to działanie nie ma czegoś ze "złodziejstwa z paserstwem". Kradzieżą proceder nazywa także inny twórca i dystrybutor filmów. - Nie ważne czy to robi ksiądz na potrzeby katechetyczne czy osoba świecka w celach ewangelizacyjnych. Każde nielegalne ściąganie filmów, to zwykła kradzież, za którą nie ma usprawiedliwienia - mówi Michał Kondrat podkreślając, że zarówno produkcja, jak i dystrybucja filmów to kosztowne przedsięwzięcia.

DEON.PL POLECA

- Nie myślimy o twórcy, gdy pobieramy nielegalny plik z sieci, a przecież nie wyciągnęlibyśmy z szuflady pisarza rękopisu nieopublikowanej powieści, bo byłaby to kradzież - zauważa ks. prof. Lis.

Druga strona medalu

Maciej Białobrzeski ma w domu ponad 1000 filmów na DVD, kilkadziesiąt Blu-rayów, gadżety filmowe, korzysta z iTunesów, ma wykupiony abonament na player.pl ale przyznaje, że nadal czasem ściąga pliki nielegalnie. Bo albo film, który chce obejrzeć nigdy nie był dostępny na polskim rynku, albo był dostępny, ale wszystkie kopie zostały sprzedane. Równocześnie zauważa, że statystyki pokazują, że najwięcej dóbr kultury kupują legalnie ci, którzy korzystają z wersji pirackich.

- Jeśli mamy do czynienia z sytuacją, gdy przed pojawieniem się filmu w kinach ludzie zdążyli zrobić jego wersje lektorskie - nawet amatorskie - oznacza to, że dystrybutor bardzo spóźnił się z wejściem na polski rynek - zauważa kinoman i recenzent filmowy z Warszawy. Wg niego trudno dziś oczekiwać, że przeciętny widz będzie czekał rok na film, o którym mówi cały Internet, jeśli może bez problemu pobrać go z sieci. Szukanie pirackiego filmu w dobrej jakości, z poprawnymi napisami - wg Białobrzeskiego - bywa jednak niezwykle kłopotliwe. - Oferując dobrej jakości kopię cyfrową, w dobrej cenie i z przygotowaną całą otoczką (wersje językowe, dodatki, komentarze etc.) bardzo łatwo takiego widza pozyskać. Niestety w Polsce tak przygotowana dystrybucja bywa rzadkością - komentuje.

- Obejrzenie filmu kilka czy kilkanaście miesięcy po premierze nie sprawia, że film przestaje być świeży - polemizuje ks. prof. Lis i wskazuje przykład "Idy", która już w 2013 roku zdobyła główną nagrodę 29. Warszawskiego Festiwalu Filmowego a później przez półtora roku tego filmu nikt nie zauważał.

Poza "czasowym" powodem piractwa jest jeszcze "cenowy". Bilety do kin są zwyczajnie drogie, co wyklucza znaczną część odbiorców z tej sfery obcowania z kulturą. Medioznawca z Uniwersytetu Jagiellońskiego Agnieszka Całek zauważa, że piractwo zwane bywa drugim obiegiem - co już odbiera mu negatywny wydźwięk - a osoba, która film widziała, uważa go za wart polecenia i udostępnia go w Internecie innym, może być traktowana jak "sieciowy Robin Hood". - Wiąże się to z tzw. kulturą daru, która osłabia moralny aspekt tego procederu. Po pierwsze, ludzie chętnie się dzielą - zwłaszcza z tymi, którzy z jakiegoś powodu nie mają dostępu do pewnych dóbr, a po drugie okradanie bogatych (w domyśle producentów filmów) wydaje się być mniejszym złem - mówi Całek.

Co z tym zrobić?

Skala internetowego piractwa w przypadku konkretnego filmu jest również pewnym wskaźnikiem zainteresowania potencjalnej grupy odbiorców. Dystrybutorzy nie kryją, że także dla nich jest to wskazówka, jaki film sprowadzić na polski rynek. Co zatem zrobić z masowym piractwem?

- Dystrybutorzy ponoszą konsekwencje zignorowania procesu, który finalnie pozbawił ich części zysków - mówi Agnieszka Całek zwracając uwagę na nieprzekładalność dotychczasowego systemu dystrybucji filmów do warunków współczesnej kultury. Białobrzeski zauważa, że ściągający film nielegalnie najczęściej jest potencjalnym klientem, który nie został w odpowiedni sposób obsłużony. - Widz, który ma dobrze dostosowaną do niego ofertę sięgnie po kopię legalną - jeśli nie z pobudek moralnych, to przynajmniej z czystej wygody. Wg medioznawczyni z UJ należałoby się skupić na tym, by w przyszłości odbiorcy we wszystkich przewidzianych obszarach dystrybucji filmu mieli do niego dostęp w tym samym czasie.

Z drugiej strony warto też mieć świadomość konsekwencji piractwa na masową skalę. Kradzież filmów w Internecie dość mocno utrudnia produkcję nowych i sprowadzanie zagranicznych produkcji. Andrzej Sobczyk uważa, że niszczy ona film, zwłaszcza religijny, bo ich producenci czy dystrybutorzy zarabiając na jednych mogą inwestować w kolejne. Sam z pozyskanych ostatnio środków z filmu "Karolina" o bł. Karolinie Kózkównie inwestuje w nową produkcję, tym razem o mocy działania różańca; a po sukcesie dystrybuowanego "Mary's Land - Ziemia Maryi" wprowadza na polski rynek "Bóg nie umarł" - premiera 6 marca. Michał Kondrat dzięki wpływom z wyprodukowanego przez niego "Matteo" sprowadza do Polski "Biała jak mleko, czerwona jak krew" (jak sam mówi, film "piękny, romantyczny i wartościowy" - premiera 13 marca).

- Jeśli narzekamy, że treści chrześcijańskich w przestrzeni kultury jest mniej, niż byśmy chcieli, to prawdopodobnie wynika to z tego, że chrześcijanom nie opłaca się tworzyć - zauważa ks. prof. Lis. Zapytany o zadanie Kościoła w walce z piractwem odpowiada, że ciągle aktualne jest przykazanie "nie kradnij" a rolą Kościoła jest dbanie o aktualizację jego rozumienia.

Czy ci, którzy obejrzeli w sieci film przed premierą powinni - niejako honorowo - kupić bilet, gdy wejdzie do kin? - To byłoby jakieś rozwiązanie, albo kupienie oficjalnie wydanych płyt DVD - mówi ks. prof. Lis. - Zadośćuczynienie? Kupić dwa bilety i zabrać kogoś na "Bóg nie umarł" - przyjemne z pożytecznym - uśmiecha się Andrzej Sobczyk. - Wystarczy, że będziemy się wzajemnie uświadamiać i upominać w duchu miłości. A jeśli ktoś już ma na sumieniu nielegalne ściągnięcie filmu, to proponuję, by sam pomyślał nad zadośćuczynieniem wobec podmiotu, który naraził na straty - dodaje Michał Kondrat.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kradzież dla ewangelizacji?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.