Z plecakiem przez Amerykę

Z plecakiem przez Amerykę
(fot. Alex E. Proimos / flickr.com)
Logo źródła: Nowy Dziennik Ania Donmartin / slo

Nie znam osoby, która nie marzyłaby o podróżowaniu. Jednym udaje się realizować te marzenia, innym pozostają wycieczki palcem po mapie. W czerwcu 2009 roku, całkiem nieoczekiwanie, spełniło się jedno z moich wielu podróżniczych marzeń.

Ja i mój chłopak Jack dołączyliśmy do grona bezrobotnych i stanęliśmy przed dylematem: co teraz? W myśl przysłowia: "jeśli życie daje ci cytrynę, zrób z niej lemoniadę" – postanowiliśmy wykorzystać 'darowany' nam wolny czas i zdecydowaliśmy się na wyprawę po Stanach Zjednoczonych. Zaopatrzeni w kuchenkę turystyczną, namiot i tonę książek o miejscach, które warto zobaczyć, wyruszyliśmy na spotkanie wielkiej przygody. Przez ponad 3 miesiące przemierzyliśmy 20 stanów, pokonując ponad 12 tysięcy mil.

Kanion Palo Duro w Teksasie – drugi co do wielkości po Wielkim Kanionie – stanowił świetną okazję do wypróbowania naszych rowerów górskich. Bardzo szybko się okazało, że łatwy dla tubylców szlak jest stanowczo za trudny dla nowicjuszy. Fatalne oznaczenia, lub raczej ich brak, mnóstwo rozgałęzień i nieoficjalnych ścieżek sprawiło, że się zgubiliśmy. Było późne popołudnie, z kryjówek wypełzały tarantule, a gdzieniegdzie pojawiały się ślady łap lwów górskich. Nie było nam do śmiechu. Wcale. Na szczęście natknęliśmy się na turystów dobrze znających ten teren, którzy wyprowadzili nas z kanionu. Nie wsiedliśmy potem na rowery przez długie tygodnie...

Ja i Jack w Mesa Verde, Kolorado. Skalne domy (cliff dwelings) przodków współczesnych Indian Pueblo, żyjących od 600 do 1300 roku naszej ery. Mesa Verde stanowi kompleks najpopularniejszych i najlepiej zachowanych budowli skalnych

DEON.PL POLECA

Taos w Nowym Meksyku zachwyciło nas artystyczną atmosferą i oryginalną architekturą glinianych domków, domów, willi i kościołów. W niedalekim Taos Pueblo – wiosce meksykańskich Indian – zobaczyliśmy po raz pierwszy Kiva, pomieszczenie wykopane w ziemi i służące do rytuałów, modlitw i zebrań. Mieliśmy też okazję spróbować świeżo upieczonego chleba prosto z glinianego pieca. No, dobrze – nie spróbowaliśmy... zjedliśmy cały bochenek. Na poczekaniu.

Całkiem niechcący odkryliśmy najstarszą i prawie w ogóle nieodwiedzaną część parku Bandelier, leżącego pomiędzy Albuquerque i Santa Fe. Oglądając groty skalne z hieroglifami przodków Indian Pueblo i chodząc wyżłobionymi w skałach przez nich ścieżkami, czuliśmy się jak pierwsi odkrywcy tego magicznego miejsca. Byliśmy zupełnie sami. O ile łatwiej było nam podziwiać piękno przyrody i kontemplować życie przed wiekami bez tabunu turystów próbujących podziwiać i kontemplować razem z nami.

Utah to wymarzone miejsce dla miłośników górskich wycieczek i niesamowitych formacji skalnych. Począwszy od zapierającej dech w piersiach Monument Valley po Zion, Bryce i Arches – Utah zadziwia różnorodnością. Nie umiałabym zdecydować, który park podobał mi się najbardziej. Każdy z nich jest arcydziełem natury, każdy jest inny, unikalny. Angels Landing – szlak górski w Zion – mocno przetestował nasze nerwy. Trasa wiodła niemalże pionowo po wąskich skałach, gdzie każdy nieostrożny ruch mógł spowodować śmiertelny upadek. Nawet stalowe łańcuchy służące za balustradę nie dodawały otuchy. Wyprawa zaowocowała poobijanymi kolanami i podrapanymi łokciami. Palpitacje serca przeszły nam po trzech dniach.

Bryce Canyon, upstrzony różowymi skałami w kształcie stalagmitów, sprawiał wrażenie ogromnej groty bez sufitu. Arches Park zachwycił nas formacjami skalnymi mającymi miliony lat. Na podbój światowej sławy Delikatnego Łuku wybraliśmy się w samo południe. Dwugodzinna trasa w upale zniechęciła innych miłośników piękna. Spędziliśmy kilka godzin ciesząc się samotnością i robiąc dziesiątki zdjęć. W drodze powrotnej minęło nas 29 osób.

Caddilac Ranch – Amarillo, Texas – ranczo jest usytuowane tuż przy słynnej drodze 66 i istnieje od roku 1974. 10 wkopanych w ziemię, pod tym samym kątem co piramida Cheopsa, cadillaców (rocznik od 1949 do 1963).

Zwolennikom zabaw w piasku gorąco polecam Great Sand Dunes w Kolorado. Gorąco, ponieważ temperatura piasku w lecie sięga 60 stopni Celsjusza. Dlatego też na wspinaczkę po piaskowych górach wybraliśmy się przy świetle księżyca w pełni. Po kilku godzinach brodzenia w piachu po kolana dotarliśmy wreszcie na szczyt, z którego można było podziwiać... jeszcze więcej piasku. Za to z górki było szybciej. Trochę biegnąc, trochę się turlając dotarliśmy na dół w błyskawicznym tempie. Być może powodem było przejmujące wycie kojotów, tak jakby tuż za plecami. A piasek wytrzepujemy z butów do dzisiaj.

W parku Rocky Mountain przeżyliśmy chwile grozy. Otóż w każdym parku ostrzegają przed dzikimi zwierzętami. Obowiązkiem każdego turysty jest zabezpieczenie nie tylko jedzenia, ale też wszystkiego co ma zapach, łącznie z pastą do zębów. Nie można nawet spać w ubraniach przesiąkniętych zapachem gotowanego posiłku. Jak na rozsądnych turystów przystało, grzecznie dostosowaliśmy się do wskazówek. Około godziny 4 rano obudziło mnie głośne stąpanie i sapanie. Następnie namiot się zatrząsł i usłyszałam darcie materiału. Przypuszczam też, że usłyszało mnie całe pole namiotowe... Nad ranem odkryliśmy w namiocie zapomnianą paczuszkę nowych worków na śmieci. Waniliowych. Ponoć jest to ulubiony zapach niedźwiedzi. Dziurę w namiocie zostawiliśmy na pamiątkę, a może ku przestrodze...

W drodze do Yellowstone nie mogłam usiedzieć na miejscu. Miejsce urodzin Misia Yogi, gejzery, bizony, grizzly rozpalały moją wyobraźnię! No cóż... prawda jest taka, że Yogi nie istnieje. Wiem, bo przeszukaliśmy całe Yellowstone. A sam park pachnie raczej nieprzyjemnie. Obecny wszędzie siarkowodór przypomina w zapachu zgniłe jajo – lub, jak kto woli – wodę Zuber z uzdrowiska w Krynicy. Za to gejzery były wspaniałe! O wiele bardziej jednak podobał nam się Grand Teton – mały park w pobliżu Yellowstone, gdzie nacieszyliśmy oko wspaniałymi górskimi krajobrazami i zobaczyliśmy zadek łosia.
Rozczarowani brakiem grizzly, zmęczeni blokującymi drogi tabunami bizonów i tysiącami turystów, wyruszyliśmy do parku Glacier w Montanie. Tam podziwialiśmy topniejące lodowce, które – według National Geographic – znikną do roku 2020. Udało nam się też zobaczyć owce kanadyjskie z wielkimi, grubymi rogami.

W drodze powrotnej do Nowego Jorku cieszyła nas perspektywa zobaczenia na własne oczy wyrzeźbionych w skale głów prezydentów. Mt. Rushmore w Dakocie Południowej jest arcydziełem, którego nie można pominąć, ale to mieszcząca się nieopodal niedokończona rzeźba wodza indiańskiego plemienia Dakotów Oglala – Crazy Horse'a (Szalonego Konia) – zrobiła na nas większe wrażenie. Być może nawet nie sama rzeźba, która po ukończeniu będzie największą rzeźbą na świecie (będzie mieć 210 metrów długości i 180 metrów wysokości), ale historia jej twórcy i oddanie jego rodziny. Polak, Korczak-Ziółkowski, poświęcił 36 lat swojego życia pracując samotnie, a potem wraz ze swoją rodziną, nad rzeźbą stanowiącą symbol wolności dla Indian. Legenda głosi, że pojmany przez żołnierzy i zapytany szyderczo: "więc gdzie są te twoje ziemie?", Crazy Horse odpowiedział wskazując przed siebie: "wszędzie tam, gdzie są pochowani moi przodkowie". Tę właśnie scenę będzie przedstawiać ukończona rzeźba. Po śmierci Korczaka jego żona i 8 z 11 dzieci do dzisiaj z poświęceniem i odwagą kontynuują pracę nad dziełem jego życia.

Trudno jest wymienić wszystkie miejsca i wspomnienia z wycieczki... Były też przecież: Graceland – posiadłość Elvisa Presleya w Memphis; Cadillac Ranch w Amarillo; Restauracja Big Texan z 2-kilowym stekiem; Zaczarowany Krąg w Nowym Meksyku; Mesa Verde w Kolorado ze wspaniałymi ruinami skalnych tysiącletnich budowli; Wielki Kanion; Las Vegas; rodeo ze strzelaniem do baloników w Montanie; jezioro Coeur d’Alene w Idaho...

Jako pamiątki po tej wspaniałej wycieczce pozostały nam wspomnienia, ponad 3000 zdjęć i magnesy, które pokryły całkiem sporą lodówkę. Jednak naszą najcenniejszą "pamiątką" jest znaleziony przy autostradzie porzucony kundelek, który przemierzył z nami całą powrotną drogę do domu. Hoover – bo tak go nazwaliśmy – od 4 miesięcy próbuje się zaprzyjaźnić z naszymi dwoma kotami. Na razie bezskutecznie...

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Z plecakiem przez Amerykę
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.