Z wizytą w kibucu

Zobacz galerię
Z wizytą w kibucu
Magdalena Moll-Musiał

Ilekroć słyszałam o izraelskich kibucach, zastanawiałam się, jak wyglądają w rzeczywistości, i w jaki sposób ich mieszkańcy realizują ideę wspólnotowego życia. Wiedziałam tyle, że kibuc to wspólnotowe gospodarstwo izraelskie, realizujące programowo idee komunizmu i syjonizmu, czyli żydowskiej ideologii nacjonalistycznej i nie potrafiłam sobie tego w ogóle wyobrazić. Jak to możliwe - komunizm w wolnorynkowym kraju? Z własnego wyboru części społeczeństwa?

Nie pojmowałam też tego, jak można połączyć komunizm z silnym, narodowościowym wątkiem. Dla mnie, dziecka stanu wojennego (ochrzczonego dokładnie 13 grudnia 1981 roku), komunizm był zawsze sprzężony z zależnością od Rosji, brakiem wyboru, pustymi półkami, silną kontrolą i dążeniem do zeświecczenia społeczeństwa. Jak więc w Izraelu łączy się on z religią? Jak staje się wyborem części społeczeństwa?    

I właśnie zupełnym przypadkiem miałam okazję znaleźć się w dość niezwykłym kibucu… Chcieliśmy udać się do Jordanii przez przejście graniczne w Eilat, niestety, okazało się, że, po pierwsze, jest za późno. Straż graniczna zamyka przejście o godzinie 20.00 (dotarliśmy kwadrans wcześniej, ale strażnik stwierdził, że nie zdążymy przejść procedury odprawy). W tej sytuacji zostaliśmy w miejscowości Eilat, w izraelskim kurorcie nad Morzem Czerwonym, bez żadnej rezerwacji noclegu i bez pomysłu, gdzie się właściwie podziać.

Zobacz także: Świat bez hoteli?

Odszukaliśmy zanotowane kontakty do ludzi z Couchsurfingu (społeczności podróżniczej, oferującej koleżeńskie noclegi w prywatnych domach) mieszkających w różnych miejscach Izraela. W zasadzie w promieniu 50 km mieszkał tylko jeden chłopak, Asaf. Zadzwoniłam do niego.

DEON.PL POLECA

- Wpadajcie. Zawróćcie do miejscowości Lotan i dajcie mi znać.

Skorzystaliśmy z zaproszenia. Wsiedliśmy w samochód i pognaliśmy. Ku naszemu zaskoczeniu cała niewielka miejscowość Lotan okazała się być kibucem. W taki oto sposób znaleźliśmy się w tym niespotykanym nigdzie indziej na świecie tworze.

- To jest wyjątkowy kibuc - zapewnił nas Asaf, prowadząc nas do miejsca, w którym młodzi mieszkańcy kibucu właśnie ćwiczyli repertuar pieśni przy akompaniamencie pianina i gitar. - W Izraelu jest obecnie 270 kibuców i żyje w nich ponad 140 tysięcy ludzi, ale nasz kibuc jest jednym z dwudziestu, które zachowały tradycyjną formę komuny.

- Co to oznacza? - zapytałam, będąc pod wrażeniem poziomu wykonywanych utworów i czystego wokalu muzyków.

- Zasada u nas jest taka: robisz to, co potrafisz i bierzesz to, czego potrzebujesz.

- I to działa?

- Większość kibuców działa na zasadzie wioski. Jest fabryka, albo przedsiębiorstwo rolnicze, ludzie otrzymują lokal do mieszkania i pieniądze za pracę; płaci się składki na organizację i utrzymanie, jednak w dużej części własność pozostaje prywatna. W ogóle dziś kibuce nie są już tradycyjnymi gospodarstwami rolnymi, przekształcają się w wieloaspektowe gospodarki, posiadające plantacje przemysłowe, firmy produkcyjne, nawet zakłady dostarczające wysoko zaawansowane technologie. Niektóre z tych zakładów są już notowane na giełdzie. Na zupełny komunizm mogą pozwolić sobie jednak tylko najbogatsze kibuce. U nas życie wygląda tak: członkowie kibucu mogą pracować albo w gospodarstwach rolnych kibucu, albo na zewnątrz, na przykład lekarz może pracować w pobliskim szpitalu, ale wszystkie nasze wynagrodzenia przechodzą na rzecz kibucu. I później, w miarę potrzeb, kibuc przydziela każdemu potrzebne mu środki. Ludzie otrzymują też symboliczne pieniądze, które mogą sobie oszczędzać.

- I rzeczywiście wolisz tę formę od innych kibuców? Dostajesz tu wszystko to, czego potrzebujesz?

- Tak. W lipcu lecę do Europy - otrzymam na to środki. Tak, jak widzisz, ludzie mają tutaj samochody, mamy internet, kibuc zapewnia stołówkę - mamy śniadania, obiady i kolacje. Dbamy o wspólne dobra, a dodatkowo każdy może liczyć na środki na własne potrzeby.

- A ta gra i śpiew? To próba przed jakimś koncertem?

- Nie, po prostu lubimy wspólnie muzykować. Codziennie ludzie zbierają się tu, by wspólnie pośpiewać i pograć. Dużo czasu spędzamy razem. Czasem organizujemy tu kino, mamy też basen.

Miałam wrażenie, że jestem trochę jak na kolonii dla dorosłych. Szukałam też wzrokiem dzieci kwiatów ubranych w dzwony i popalających marihuanę, ale nie spostrzegam nikogo takiego (choć pewnie dlatego, że za krótko tam byłam).

Zrozumiałam jednak pewną rzecz, o której uczyłam się na studiach. Poczułam na własnej skórze różnicę między kulturą indywidualistyczną, w której wychowałam się w Europie, a kulturą kolektywistyczną, dominującą w Azji. To, co powiedział Asaf, było dla mnie nie do pojęcia. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie tego, że moje zarobione pieniądze ktoś zabiera i wydziela mi wedle potrzeby, dając również innym wedle własnego (nie mojego!) uznania. W Polsce nigdy nie powiódłby się taki eksperyment. Jedni ludzie chcieliby wnieść jak najmniej, a jak najwięcej dostać, inni nie zgodziliby się, by ich wysoka pensja służyła na sponsorowanie życia obcych ludzi, a jeszcze inni snuliby intrygi wokół zarządców kibucu, którzy decydują we wszelkich spornych kwestiach, na co przeznaczyć pieniądze, a na co nie.

Dostrzegłam, jak moje myślenie ukształtowane jest przez kulturę, w której wzrastam. Naturalne dla mnie jest to, że pracuję na swoje potrzeby i to ja decyduję, jak rozdysponuję własne zasoby. Myślę w kategoriach "ja". Ja pracuję, przez to ja zasługuję, więc ja korzystam, bo mnie się należy… Dla Asafa naturalne było myślenie wspólnotowe. "Robię to, co umiem i biorę to, czego potrzebuję" - bez względu na wartość wygenerowanego wkładu i wartość potrzeb własnych i innych. Dla mnie forma rozdzielania majątku w kibucu jawiła się jako ogromna niesprawiedliwość, a dla niego - była dobrowolnie wybranym sposobem na życie i gwarantem wzajemnego wspierania się całej społeczności.

Jednak lektura na temat kibuców pozwoliła mi odkryć, że to nie jest "kolonia dla dorosłych" i dobra zabawa. Z jakiegoś powodu ponad 140 tysięcy ludzi mieszka w kibucach, co stanowi historyczny rekord! Ale po kolei…

Zobacz także: Izrael poza utartym szlakiem

Kibuc bierze swoją nazwę od hebrajskiego słowam oznaczającego "zbieranie się, gromadzenie" i na początku swojego istnienia osadzony był zupełnie w kontekście agrarnym. Cała idea kibutyzmu zrodziła się dzięki członkom ruchu "Bilu". Ich celem było rolnicze zasiedlenie Izraela. Józef Baratz, jeden z pionierów kibutyzmu napisał książkę o swoim doświadczeniu: "Byliśmy wystarczająco szczęśliwi, uprawiając ziemię, ale byliśmy coraz bardziej pewni, że sposób dawnego zasiedlania kraju nie był dla nas. Stary tradycyjny sposób, w którym Żydzi byli właścicielami, a Arabowie pracowali dla nich, nie był tym, w jaki chcieliśmy zasiedlić kraj. Wiedzieliśmy, że nie powinno być pracodawców i pracowników. Wiedzieliśmy, że musi istnieć lepsza metoda." 

Baratz chciał zaludnić kraj, tworząc niezależne rolnicze gospodarstwa, jednak okazało się to zupełnie nierealne. Galilea to tereny podmokłe, wzgórza Judei - skaliste, a Negev to pustynia; warunki sanitarne były kiepskie, wszędzie szerzyła się malaria, tyfus i cholera, a powstające farmy i osady najeżdżali Beduini. W tych warunkach dla idealistów często bez doświadczenia rolniczego stworzenie samodzielnych silnych gospodarstw rolnych nie było możliwe, jedynym wyjściem było założenie wspólnoty.

Wspólne osiedlanie się dawało poczucie bezpieczeństwa oraz pozwalało zaczynać przedsięwzięcie na wyższym poziomie. Pojedynczego gospodarza na niewiele było stać, jednak gdy kilku ludzi połączyło swoje środki finansowe, mogli zaprojektować znacznie bardziej rozwinięte i przemyślane przedsięwzięcia. Ostatecznie ziemia została wykupiona przez duże żydowskie społeczności, które zbierały środki na ten cel od Żydów z całego świata i w 1909 roku w okolicach Jeziora Galilejskiego 12 osób, w tym Baratz założyło pierwszy kibuc. Ich marzeniem było pracować dla samych siebie, a swoją społeczność nazwali "Kibuc Degania", czyli "wspólnota pszenicy". Mimo tego że praca była fizycznie bardzo ciężka i wymagająca ogromnej odporności, społeczność kibucu powiększała się i zaczynały rodzić się kolejne wspólnoty.

Zasadą panującymi w pierwszych kibucach był podział dóbr, warto jednak zaznaczyć, że założyciele kibutyzmu nie byli jednak klasycznymi marksistami. Kibuce działały bowiem jak firmy społeczne na wolnym rynku, a politycznie panowała w nich aktywna demokracja: obywatele wybierali władze kibuców w drodze głosowania oraz w pełni uczestniczyli w narodowych wyborach. Innymi zasadami były brak luksusów i robienie wszystkiego, co ułatwia pracę. Kibucnikom przyświecała idea, że jeśli nie będzie pieniędzy i jeśli wszyscy będą tak samo pracować, i to samo jeść, to powstanie doskonałe, równe społeczeństwo pozbawione egoizmu, chciwości i samolubstwa.

Wierzono też w stworzenie lepszego człowieka… Można powiedzieć, że w tym obszarze stosowano dzisiejsze teorie genderowe, zabierając dzieci od rodziców i umieszczając je w "domach dziecka", gdzie były wychowywane przez całą wspólnotę w taki sposób, by nie kształtować podziału na role męskie i żeńskie. To miało zapewnić członkom kibucu komfort pracy, możliwość skupienia się przede wszystkim na niej. Poród i karmienie piersią pozostały jedynymi czynnościami, które uznano za czysto kobiece. Po trzydziestu latach okazało się jednak, że takie funkcjonowanie się nie sprawdza. Kobiety spontanicznie lgną do innych zawodów niż mężczyźni, a wychowywanie dzieci i macierzyństwo jest dla zdecydowanej większości pań dużo ważniejsze niż praca. Ze społecznego sposobu wychowania dzieci do dziś pozostała w kibucach zasada wypatrywania talentów dzieci przez całą społeczność i wspólne dążenie do ich rozwijania.

Historia Izraela pokazuje, że to właśnie kibuce odegrały ważną rolę w kształtowaniu się izraelskiego państwa. Kibuce powstawały w miejscach, w których łatwo było się obronić, a ich mieszkańcy uczyli się walczyć. W nich jednoczyła się siła narodu, by w efekcie doprowadzić do jego niezależności. Mieszkańcy kibuców zadbali o to, by ich ziemie przyłączono do Izraela, a nie do Palestyny. Brali również czynny udział w walkach.

Forma kibutyzmu znacznie zmieniła się od pierwotnego kształtu, stając się atrakcyjną dla wielu obywateli, szczególnie dla młodych ludzi, do tego stopnia, że dzisiaj całe rodziny ustawiają się w kolejkach po miejsce w kibucach! Klucz do zagadki, dlaczego tak się dzieje, znajdziemy w ekonomii (jak polskie porzekadło mówi, "jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze"). Gdy spojrzymy na ekonomiczną wartość generowaną w kibucach, wszystko staje się jasne. W 2010 roku fabryki i przemysł będący własnością kibuców przyniosły 9 proc. gospodarczego przychodu Izraela, wartego 8 miliardów dolarów oraz 40% produkcji rolnej Izraela o wartości 1,7 miliarda dolarów. Niektóre kibuce rozwinęły produkcję w branży militarnej, co spowodowało ogromne wzbogacenie się ich społeczności. Na przykład kibuc Sasa posiadający 200 członków dzięki przemysłowi militarnemu wygenerował w samym 2010 roku przychód 850 milionów dolarów!

Mimo że z moją mentalnością nigdy nie odnalazłabym się w kibucu (chyba ze względu na duży nacisk społeczny na życie według schematu i ustalonych reguł), a z pewnością nie w takim "tradycyjnym", bez własności prywatnej, muszę przyznać, że ludzie, których tu spotkałam, byli szczęśliwi i czuli się bezpiecznie. Asaf nie widział powodu, dla którego ktoś mógłby mu cokolwiek ukraść, więc nie zamykał drzwi do domu, nawet jeśli wyjeżdżał na kilka dni (dlatego mogliśmy wrócić do kibucu po wypadzie do Jordanii, kiedy Asaf pojechał do Tel Awiwu).

Kibuc Lotan miał jeszcze jedną ważną cechę, o której muszę wspomnieć. Był to kibuc ultra ekologiczny… (lub "kreatywnie ekologiczny" - tak określał sam siebie). Część domów mieszkalnych to były lepianki - pomysłowe konstrukcje ze zużytych opon powleczonych gliną. Cały kibuc był wyposażony w urządzenia, filtry i pompy uzdatniające wykorzystaną wodę. Przed domami stały kuchnie solarne, czyli zakrzywione blachy, odpowiednio skupiające promienie słoneczne na pomalowanych na czarno garnkach. Na każdym kroku wystawione były kosze do segregacji odpadów. Widziałam też pralkę, która napędzana była... przez rower.

W kibucu Lotan zamiast syjonizmu konsolidującego odradzające się państwo obecnego w pierwszych klasycznych kibucach, pojawił się wątek "progresywnego judaizmu", zatem równie silny nurt tożsamościowy dążący do nowej ekspresji wiary żydowskiej w codziennym życiu. W jadalni dostępn sa wyłącznie koszerne posiłki, w szabat się nie pracuje, wszelkie żydowskie święta są przeżywane przez członków kibucu we wspólnocie. Wspólnie świętuje się również urodziny, nadanie dzieciom imion, śluby.

Dwudniowa konfrontacja ze światem kibucu utwierdziła mnie w przekonaniu, że wolę życie na własny rachunek i prawo do decydowania o mojej własności, jednak o kroczek przybliżyłam się do akceptacji myśli, że ktoś inny może chciec żyć inaczej. We wspólnotach ludzkich jest moc, która w sposób niezwykły umacnia tożsamość, ma potęgę pokonać wiele przeszkód i może tworzyć nową jakość. Pamiętajmy o tym, w naszym indywidualistycznym myśleniu o świecie.

Magda i Marcin Musiałowie - podróżnicy, prowadzą stronę www.magdaimarcin.pl. Ona - kobietaniecierpliwa i roztrzepana, (choć o dobrym sercu). Psycholożka, trener biznesu, pilot wyjazdów zagranicznych. On - mężczyzna zaradny, cierpliwy i opanowany, zaprawiony w survivalach i terenowych testach męskości. Nietuzinkowy finansista i koneser win. Razem pragną inspirować innych do spełniania marzeń.

Magda Moll-Musiał wraz z mężem są także autorami książki "Tańce wśród piratów".

Ta książka opowiada o marzeniach, które stały się rzeczywistością. O ludziach poznanych w drodze. O licznych niesamowitych przygodach, które mogły przytrafić się każdemu. Te historie wydarzyły się naprawdę. Mało tego, one przydarzyły się nam. Wszystkie… Chcę przeczytać tę książkę >>

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Z wizytą w kibucu
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.