Grunwald 1410 - triumf i legenda

Grunwald 1410 - triumf i legenda
Kadr ze spotu telewizyjnego przygotowanego na 600. rocznicę Bitwy pod Grunwaldem (fot. grunwald600.pl)
Sławomir Patlewicz / grunwald600.pl / NCK

Rozegrana sześćset lat temu na polach między Grunwaldem, Stębarkiem, Łodwigowem i jeziorem Lubień bitwa jawi się jako wyjątkowa pośród starć nie tylko średniowiecza, ale i całej historii Europy. Zajmuje szczególne miejsce w świadomości naszych rodaków, z których każdy na pewno zna właściwie tylko dwie historyczne daty: swojego urodzenia i 1410. Może liczba tysiąc czterysta dziesięć – wypowiadana tylko trzema słowami, kończąca się pełną dziesiątką – szczególnie łatwo zapada w pamięć?

Już sam twórca tryumfu (ponad wszelką wątpliwość: współtwórca, ale ponoszący pełną odpowiedzialność za przedsięwzięcie) Władysław Jagiełło zadbał, by bitwa nie została zapomniana. Pierwszym dokumentem, który po jej zakończeniu wyszedł z monarszej kancelarii polowej, jeszcze przed listem do królowej Anny Cylejskiej, było zarządzenie o corocznych uroczystościach na pamiątkę zwycięstwa. W całym kraju, w miastach i wsiach, każdego roku piętnastego lipca miały odbywać się nabożeństwa z procesjami – czyli kościelne obchody święta państwowego. Żadne inne wydarzenie z naszej dawniejszej historii nie było tak uczczone – ani chrzest Polski, ani pierwsza koronacja władcy na króla, żaden inny sukces militarny czy skutkujący dziesięciokrotnym powiększeniem obszaru państwa układ w Krewie.

W katedrze wawelskiej wisiały zdobyczne chorągwie krzyżackie, aż do czasu gdy po trzecim rozbiorze wynieśli je Austriacy. Przez kilkaset lat oglądali je nie tylko dostojnicy, ale z pewnością także krakowski plebs i okoliczni włościanie. Legenda Grunwaldu i w ogóle pamięć o „kwestii krzyżackiej” dotrwała do czasów Mickiewicza, Kraszewskiego, Matejki i Sienkiewicza, którzy ją na nowo przywołali, odświeżyli i upowszechnili. W pięćsetlecie bitwy w Galicji – autonomicznej, ale przecież pozostającej pod władzą Habsburga – stawiano pomniki (na przykład w Krakowie, ale i w malutkim Dynowie), sypano kopce (choćby w Niepołomicach), organizowano pochody i wiece, kameralne zgromadzenia, ające wymowę antyniemiecką w ówczesnej sytuacji politycznej, naznaczonej polityką Bismarcka, Kulturkampfu i działalnością Hakaty.

Niemcy wówczas jeszcze boleli nad katastrofą narodową i hańbą klęski w „pierwszej bitwie pod Tannenbergiem” (Stębarkiem); dopiero w 1916 roku pomścili przegraną i zmazali dyshonor, gdy w „drugiej bitwie pod Tannenbergiem” powstrzymali ofensywę rosyjską. Grunwald – czyli Żalgiris – stał się jednym z fundamentów patriotycznej mitologii litewskiej, w której obok decydującego wkładu wojsk Wielkiego Księstwa w rozgromienie wroga podkreślano bohaterstwo i kompetencje wodzowskie idącego śmiało w bój Witolda, górującego pod każdym względem nad narodowym zaprzańcem Jagiełłą, tchórzliwie dekującym się na tyłach. W Wilnie, gdy stanowiło stolicę Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, umieszczono na Górze Zamkowej głaz z litewskim napisem „Żalgiris” i rosyjskim „Grunwald”.

DEON.PL POLECA

Do dziedzictwa bitwy przyznawała się bowiem także propaganda sowiecka: z jednej strony na użytek lokalny sławiła „odwieczne” litewsko-ruskie braterstwo broni, z drugiej – akcentowała zasługi pułków smoleńskich, przedstawiała Grunwald jako ważny etap historycznych zmagań germańsko-słowiańskich, obok bitwy na jeziorze Pejpus (1242) „typ” (pierwowzór, zwiastun) walk o Stalingrad. Oczywiście w rosyjskiej historii wieków średnich większe znaczenie zawsze będzie mieć klęska nad Kałką (1223) i zwycięstwo na Kulikowym Polu (1380).

Cóż więc było nadzwyczajnego w tym kilkugodzinnym orężnym zwarciu w pogodny (jeśli pominiemy przelotny deszczyk) letni dzień pamiętnego roku 1410? Kończyło się średniowiecze, epoka rycerzy i mnichów. Pierwsza średniowieczna bitwa rozegrała się jeszcze w starożytności, mianowicie w roku 378 pod Adrianopolem. Tam opancerzeni jeźdźcy (germańscy) pokonali – dominującą na placach boju od stuleci, od Aleksandra Wielkiego czy nawet od Termopilów i Maratonu – piechotę (w tym wypadku rzymską), wyznaczając sposób walki na kolejny tysiąc lat. Odtąd zmagania konnego rycerstwa miały rozstrzygać los władców i ludów. Podstawą sił zbrojnych w Europie stał się osłonięty żelazem jeździec na odpowiednio wytresowanym wierzchowcu.

Pod Grunwaldem stanęły naprzeciw siebie armie rycerskie. Dzisiejsi autorzy, z pewnością krytycznie podchodzący do źródeł, bardzo różnie szacują ich wielkość: podkomendnych Jagiełły i Witolda miało być od 20 do 50 tysięcy, Ulricha von Jungingena – od 18 do 40 tysięcy (w tej liczbie 250 braci zakonnych). Zestawmy te wielkości z liczbą uczestników niektórych decydujących bitew epoki. Nad Jarmukiem (636) spotkały się dwudziestopięciotysięczne siły arabskie z dwakroć liczniejszymi bizantyjskimi, na Lechowym Polu (955) ścierało się 30 tysięcy Madziarów i 8 tysięcy Niemców, pod Crécy (1346) – kilkanaście tysięcy Anglików i 60 tysięcy Francuzów oraz ich aliantów, pod Hastings (1066) – po kilka tysięcy, nad Kałką – po 30 – 40 tysięcy z każdej strony, pod Las Navas de Tolosa (1212) – 70 tysięcy Hiszpanów z sojusznikami i jakieś 100 tysięcy Maurów.

Starcie pod Grunwaldem było w skali Europy łacińskiej jednym z największych. Także jednym z najkrwawszych: łączne straty krzyżacki obejmujące zabitych, ciężko rannych i wziętych do niewoli ocenia się na 50 – 80 procent (pozostało przy życiu 43 braci), litewskie na blisko 50 procent (wliczając zmarłych wskutek epidemii podczas oblężenia Malborka); polskie były niewiarygodnie niskie – Długosz wspomina, że poległo zaledwie 12 znaczniejszych rycerzy. Dla porównania – pięć lat później w istnej masakrze pod Agincourt padło 10 tysięcy Francuzów i niespełna 450 Anglików, dodatkowo 2 tysiące francuskich jeńców zostało zamordowanych; nad rzeką Lech zginęły maksymalnie 3 tysiące Niemców i ponad 20 tysięcy Węgrów; ofiary pod Crécy to mniej niż tysiąc Anglików i może nawet 20 tysięcy sprzymierzonych, pod Las Navas de Tolosa – 2 do 3 tysięcy po stronie chrześcijańskiej wobec kilkunastu tysięcy po muzułmańskiej. Pogrom popularnych na Zachodzie zmilitaryzowanych zakonników z Prus musiał wywrzeć ogromne wrażenie; w pierwszej połowie XV wieku przez „wielką bitwę” powszechnie rozumiano właśnie grunwaldzką.

Typowy dla tamtych czasów był następujący sposób wojowania. Na równi z szykiem, manewrem, gospodarowaniem siłami (pozorowana ucieczka Litwinów, atak odwodów krzyżackich na polską flankę) stawiana była tężyzna, odwaga i wyszkolenie pojedynczego bojownika, jakość jego broni, tarczy i pancerza. Zasadniczą rolę odegrała jazda, pomocniczą piechota, a żadnej – artyleria. Polskie działa pozostały w obozie; krzyżackie, strzelające kamiennymi kulami, nie wyrządziły nikomu krzywdy. Nie wpłynęła na rezultat walki bezsprzecznie średniowieczna, straszliwie efektywna w rękach wysoko wykwalifikowanego żołnierza broń, jaką był angielski długi łuk, rozstrzygający niejedną kampanię wojny stuletniej (1337–1453), szczególnie starcia pod Crécy i Agincourt, które zapowiadały kres hegemonii ciężkozbrojnej konnicy.

 

Obie strony deklarowały wierność etosowi rycerskiemu. W nim mieściło się wysłanie przez wielkiego mistrza heroldów z dwoma nagimi mieczami i obcesowym posłaniem, które w rzeczywistości miało sprowokować króla do natarcia na zajmujących obronną pozycję Krzyżaków – ci bowiem przyjęli taktykę defensywną i nie byli skłonni atakować niegotowych jeszcze przeciwników. Władysław Jagiełło zaś – jak sądzą niektórzy badacze – stosując tę samą taktykę, wysłuchiwał jednej mszy po drugiej, przez co opóźniał walkę i kazał nieprzyjaciołom pocić się w słońcu pod ciężkimi zbrojami. Spodziewał się, że bracia z krzyżami na płaszczach, chcący uchodzić za honorowych i bogobojnych, uszanują jego pobożne praktyki i nie rozpoczną pierwsi.

Uchylanie się od bezpośredniej zbrojnej rozprawy było źle widziane. Pod Agincourt Francuzi, posiadający mniej więcej pięciokrotną przewagę liczebną, odrzucili pomysł otoczenia i zamorzenia głodem Anglików jako mało rycerski. Zgodnie z tym samym etosem głównodowodzący, choćby nawet był monarchą, winien osobiście na czele swoich zastępów ruszyć na nieprzyjaciela. Tak uczynił Jungingen, choć dopiero gdy wprowadzał do akcji ostatnie rezerwy. (Pod Hastings na przykład Wilhelm Zdobywca został strącony lub spadł z konia, zaś Harold Godwinson poniósł śmierć; pod Crécy polegli dwaj królowie: niewidomy, walczący pod opieką przybocznych Jan Luksemburski z Czech i Jakub II z Majorki, zaś Edward III angielski staczał dramatyczny pojedynek z francuskim rycerzem).

Tymczasem Jagiełło, zwyczajem przejętym od Tatarów, cały czas kierował bitwą z pobliskiego pagórka, rozsyłając gońców i adiutantów, co było może mniej bohaterskie, ale za to rozsądniejsze i skuteczniejsze (zdaniem Pawła Jasienicy stanowiło jedyny pozytywny wkład Litwinów w unię). Z całą pewnością po rycersku postąpił, polecając po zwycięstwie odwieźć z szacunkiem doczesne szczątki mistrza Ulricha do Malborka i pogrzebać na miejscu resztę poległych wrogów. Całkiem inaczej zachowali się zwycięzcy najważniejszych bitew średniowiecznych toczonych na ziemi angielskiej. W roku 1066 podwładni Wilhelma Zdobywcy dla zabawy kaleczyli i ćwiartowali zwłoki, w roku 1485 nagiego trupa Ryszarda III obwożono na końskim grzbiecie.

Średniowiecznym zjawiskiem był sam zakon rycerski. Ten zwał się Zakonem Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego i powstał w Palestynie, jak inne w okresie wypraw krzyżowych, w celu opieki nad pielgrzymami i walki z muzułmanami. Trafił w końcu na ziemię chełmińską, schrystianizował albo (według innych interpretacji) podbił Prusy, teraz chrzest Litwy odbierał mu sens istnienia. Toteż w propagandzie przedstawiał Jagiełłę jako kryptopoganina, Litwę – jako kraj niewiernych, Polskę wobec tego – jako królestwo sprzymierzone z poganami, rządzone przez fałszywego chrześcijanina, wojnę – jako krucjatę – kolejną w szeregu kampanii, które nie musiały się już ograniczać do Lewantu, obejmowały przecież i Półwysep Iberyjski (rekonkwista), ziemie Połabian, Bałkany (Nikopolis, 1396 r.).

Uwierzyli w to liczni rycerze z zachodniej Europy, zresztą od lat przyjeżdżający do Prus w charakterze „gości”, czyli ochotników na wyprawy u boku zbrojnych mnichów. Wyprawy te dawały okazję do umocnienia w świecie prawdziwej wiary, zdobycia zasług na życie wieczne, a także zyskania doświadczenia bojowego i sławy. Inna sprawa, że wojna zakonu rycerskiego z chrześcijanami nie była niczym horrendalnym przynajmniej od roku 1204, kiedy to krzyżowcy wyruszyli przeciw „niewiernym Saracenom” okupującym Ziemię Świętą, a rozgromili „schizmatyków” w Konstantynopolu. Już żołnierze karolińscy uważali wojnę za sprawę świętą, w której sam Bóg będzie ich wspierał. Przed walką pościli i długo się modlili, do ataku szli ze śpiewem Kyrie eleison.

Posty i modły odprawiało wojsko Ottona I, przygotowując się do rozprawy nad rzeką Lech. Pod Grunwaldem Polacy przystąpili do boju z Bogurodzicą na ustach; Krzyżacy, widząc się w pewnym momencie bliskimi zwycięstwa, zaintonowali radosną pieśń Christ ist erstanden („Chrystus zmartwychwstał”). Jak chce Sienkiewicz, polska piechota włościańska wkroczyła na pole walki, recytując „Zdrowaś Maryjo”, ale ogół historyków wątpi, by taka formacja w ogóle w bitwie uczestniczyła. Król Jagiełło, o czym już wspomnieliśmy, nie mógł odmówić sobie udziału w nabożeństwach, mimo bliskości nieprzyjaciela i ponagleń otoczenia.

Późne średniowiecze to epoka przednarodowa. Patriotyzm oznaczał wówczas lojalność wobec panującego, często utożsamianego z ojczyzną, a granice państwowe przebiegały niezależnie od etnicznych – i doprawdy mało kto interesował się, jakim językiem posługuje się rodzime chłopstwo, bowiem w tym względzie ewentualnie liczyła się arystokracja, rycerstwo i główne miasta. W „wielkiej bitwie” po stronie zakonnej obok Niemców walczyli ludzie mówiący po polsku – z Prus, Pomorza, Śląska; po litewsku i prusku, czyli rdzenni mieszkańcy państwa zakonnego (tych z racji uzbrojenia Polacy wzięli w pewnym momencie za ludzi Witolda), różnojęzyczni rycerscy „goście” i żołnierze najemni. W wojskach Korony i Litwy byli Rusini z olbrzymiego wówczas Wielkiego Księstwa i ziem od niego zależnych oraz Rusi Czerwonej, Czesi, Wołosi, podobno Serbowie, na pewno Tatarzy, być może odwdzięczający się za nieskuteczną pomoc Tochtamyszowi nad Worsklą. Zależnie od wyznawanego systemu wartości obie armie możemy więc nazwać kosmopolitycznymi, internacjonalistycznymi albo multikulturowymi. Takie często spotykamy w średniowiecznych wojnach zarówno na Wschodzie jak i Zachodzie. Miniaturowy (6 – 8 tysięcy) korpus inwazyjny Wilhelma Zdobywcy składał się z Normanów, Francuzów z południa, Bretończyków, Flamandów, Włochów. W 1071 roku cesarz Roman Diogenes poprowadził na Seldżuków 100 tysięcy Greków, Rusinów, Pieczyngów, Połowców, Waregów, Normanów, Chazarów, Ormian, Gruzinów. Pod Crécy, jak łatwo się domyślić, nie tylko władcy różnych krajów, ale również ich poddani nieszczęśliwie podnieśli rękę na Anglików.

 

Zwycięstwo, w średniowieczu czy kiedykolwiek, ma – jak wiadomo –wielu ojców. Grunwaldzkie Długosz przypisuje męstwu polskich rycerzy, którzy uporali się z przeciwnikiem mimo rejterady słabo uzbrojonych Litwinów. Litewscy historycy wskazują na energicznego, walecznego Witolda, niezmordowanie uganiającego się w zamęcie bitewnym, mądrze dowodzącego i samą obecnością zagrzewającego do walki, oraz na ową ucieczkę – ich zdaniem chytry, zaplanowany fortel, podpatrzony zapewne u Tatarów, który najpierw doprowadził do rozerwania szyku Krzyżaków, ruszających w pościg i grzęznących w moczarach, potem pozwolił powracającym „uciekinierom” zaatakować zakonnych od tyłu, co okazało się decydujące i uchroniło Polaków od porażki.

Na Zachodzie nieoczekiwany cios w plecy uważano za postępek niegodny; Anglicy gorliwie zaprzeczali pomówieniom, jakoby pod Agincourt ich łucznicy zaszli niespodziewanie tyły Francuzów. Po stronie krzyżackiej nie było komu się spierać, szukać winowajcy i zrzucać odpowiedzialność jeden na drugiego, jako że żaden z biorących udział w bitwie najwyższych dostojników nie uniósł głowy. Tak oto wypełniła się dalsza część przysłowia, mówiąca, że klęska jest sierotą.

Opinia publiczna w Polsce uznała przegraną Krzyżaków za słuszną karę za ich zbrodnie i pychę. Prawdopodobnie podzielano ten pogląd na Zachodzie, jako że radykalnie ustał dopływ „gości”. Dopatrywano się więc interwencji sił wyższych – rzecz zwyczajna w atmosferze duchowej średniowiecza. Francja chciała widzieć w Dziewicy Orleańskiej przywódczynię natchnioną z niebios; kilkaset lat wcześniej podboje arabskie wyjaśniano bezpośrednim oddziaływaniem szatana na historię ludzkości; powtórną utratę Jerozolimy przypisywano odwróceniu się Boga od zdemoralizowanych, ogarniętych prywatą uczestników krucjat.

Następstwa „wielkiej bitwy”, wbrew licznym osądom, także Długosza („…sławne owo i pamiętne pod Grunwaldem zwycięstwo na nic prawie, owszem na sromotę wyszło, gdyż żadnej królestwu polskiemu nie przyniosło korzyści”1) były pozytywne i ogromne, porównywalne ze skutkami walk na Lechowym Polu, nad Jarmukiem czy z utrzymaniem przez Francuzów Orleanu w roku 1423. Nad Lechem Niemcy uwolniły się raz na zawsze od hamujących rozwój cywilizacyjny najazdów madziarskich; zwycięstwo nad Jarmukiem otworzyło uczniom Mahometa drogę do Jerozolimy, Persji i Afryki Północnej; po wystąpieniu Joanny d’Arc intruzi zza kanału La Manche w zasadzie już tylko się cofali. Polska, począwszy od 1410 roku, przeobrażała się – w unii z Wielkim Księstwem – z królestwa z trudem egzystującego we wrogim otoczeniu w mocarstwo. Litwini zyskali możliwość – dosłownie – życia i przeżycia na własnej ziemi.

Z perspektywy wieków mniej ważne jest, że bezpośrednie, formalne, dyplomatyczne owoce sukcesu wojskowego wydają się bardziej niż skromne. Liczy się za to efekt militarny: zagłada znacznej części sił zbrojnych nieprzyjaciela oraz gigantyczny okup za jeńców, wynoszący sześć milionów groszy praskich (zbroja płytowa kosztowała 475 groszy, koń 300 groszy, najlepszy miecz 70 groszy). Militarystyczne państwo zakonne nie zdołało się podnieść po takim ciosie. Odtworzenie dwa i pół wieku później w Prusach suwerennej państwowości niemieckiej, która okazała się dla tryumfatorów spod Grunwaldu śmiertelnym zagrożeniem, to jednak zupełnie inna historia i rezultat zawinionej słabości „obojga narodów”.

Bardzo krótko zastanówmy się, czym skutkowałby odwrotny wynik starcia pod Grunwaldem. Ponieważ rezerwy Krzyżaków wyczerpywały się, zakonnicy nie byliby chyba w stanie zagarnąć całej Polski, raczej jedną czy drugą pograniczną prowincję. Jednak zdołaliby zapewne skłonić Litwinów do realizacji desperackiego zamiaru przesiedlenia się na Ruś, gdzie ci przypuszczalnie zasymilowaliby się z miejscowymi. Czy doszłoby w takich warunkach do unii lubelskiej? Albo do unii brzeskiej? Jagiełło nie dobił „krzyżackiego gada”. Zdaniem jednych – nie mógł; zdaniem innych – nie chciał („przemędrkował” – to także Jasienica), ponieważ obawiał się polskiej dominacji nad Litwą czy przeciwnie – rezygnacji Polaków z unii, gdy niebezpieczeństwo minie. Symptomatyczne w tym kontekście jest, że dzieje obu narodów potoczyły się stosownie do jego działania i zaniechania.

Sławomir Patlewicz (ur. 1954) - pasjonat historii wojskowości, znakomity tłumacz literatury naukowej i popularnonaukowej, między innymi monumentalnej pracy „Bitwy, które zmieniły bieg histori”. Studiował biologię molekularną i nauki polityczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, aktualnie specjalista naukowo-techniczny Akademii Górniczo-Hutniczej.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Grunwald 1410 - triumf i legenda
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.