"Polska była wszystkim" - wywiad z córką gen. Andersa

"Polska była wszystkim" - wywiad z córką gen. Andersa
(fot. TVP Białystok)
Krzysztof Nakonieczny / TVP.info
O tym, jakim szokiem były dla gen. Władysława Andersa postanowienia konferencji jałtańskiej oraz jak to jest, kiedy nosi się nazwisko Anders - opowiada Anna Maria Anders, córka generała. W "Pierwszym czytaniu" także o tym, jak "nieprzytomnie przystojnym mężczyzną" był gen. Anders oraz jak świetnie potrafią się bawić Polacy i jak w tym są podobni do Włochów.
Kilka dni temu odebrała pani dowód osobisty, niedługo wybory do Parlamentu Europejskiego. Czy zagłosuje pani pierwszy raz w Polsce? 

Nie, niestety nie. Dlatego, że tutaj nie mieszkam, nie bardzo się orientuję, jeżeli chodzi o kandydatów. Znam może parę osób, ale nie jestem poinformowana na tyle, żeby mieć jakąś opinię.

A jakie znaczenie miało dla pani odebranie polskiego dowodu osobistego?

Większe znaczenie miało, gdy w zeszłym roku otrzymałam polskie obywatelstwo. Myślałam, że tak to zostawię, ale okazało się, że bardziej praktyczne będzie mieć także dowód osobisty. Mam już dwa paszporty: amerykański i angielski i oba są na nazwisko Costa, po moim mężu. Kiedy szłam do Sejmu czy ambasady, zawsze wpisywali, że z wizytą przychodzi pani Anna Maria Anders, prosili o dokument przy wejściu, a tu "Costa-Anders", zawsze było zamieszanie. Moment odebrania dowodu osobistego był bardzo wzruszający - byłam u burmistrza, dostałam dowód i piękne kwiaty. To jest dobry krok.

Wzrusza się pani, gdy przejeżdża w Warszawie ulicą Andersa?

DEON.PL POLECA

Tak. Pierwszy raz byłam w Warszawie z mamą w 1990 roku, przyjechałyśmy na uroczystość nadania tej ulicy imienia Andersa. To naprawdę robi wrażenie. Miałam wtedy wolny dzień, zrobiłam objazd po Warszawie, autobusem. Zrobiło na mnie wrażenie, kiedy przewodnik powiedział, że to ulica generała Andersa.

Gdy pani mieszkała w Wielkiej Brytanii, ile znaczyło mieć na nazwisko Anders?

Tylko właściwie w gronie Polaków, dla emigracji było to bardzo ważne. Dla mnie - niespecjalnie, bo chodziłam do angielskiej szkoły. Potem, kiedy ojciec już nie żył, poszłam na uniwersytet i w gronie moich znajomych - Anglików - niespecjalnie orientowano się, kim był gen. Anders. Dla mnie zaskoczeniem było to, jak zostałam przywitana w Polsce, takiego ciepłego przywitania się nie spodziewałam. Kiedy w 2009 w Kielcach Bumar prezentował nowy model czołgu, nazwany imieniem mojego ojca, przyjechałam w imieniu mamy, której zdrowie nie pozwalało już na podróże. Była wielka uroczystość, był polski prezydent, wywiady. Po raz pierwszy wtedy poczułam się córką tak ważnej dla Polaków osoby. W dalszym ciągu jestem zaskoczona serdecznym przyjęciem w Polsce.

Jak te spotkania z Polakami wyglądają?

Ostatnio często się spotykam z wojskowymi, prowadzę stowarzyszenie wspólnie z Akademią Obrony Narodowej. Szkoły , kiedy wiedzą, że będę z jakiejś okazji lub na jakiejś uroczystości, zapraszają mnie.

A gdy pani ojciec żył, opowiadał pani o Polsce? Wspominał Polskę?

Ciągle się mówiło o Polsce. Zawsze, że tak cudownie było w Polsce, a teraz nie jest. Jeżeli coś słyszałam, było to nostalgiczne. Bo wszystko było inaczej. Że teraz jest nie tak, jak powinno być i czekamy na to, żeby wrócić i żeby znowu było, tak jak było. Takie było podejście.

Czy generał bardzo tęsknił za Polską?

Na pewno, marzył o wolnej Polsce. Był, moim zdaniem, jednym z największych patriotów we współczesnej historii. Dla niego Polska to było wszystko.

Był świadomy mitu w Polsce o generale Andersie, który wróci na białym koniu?

Tak, wszyscy byliśmy. Nawet nie wiem, skąd to wyszło. To dla mnie było fascynujące, w dalszym ciągu jest. Na białym koniu wyzwoli Polskę, taka legenda…

A pani była dumna, że nosi to nazwisko, jeszcze jak pani ojciec żył? 

Zastanawiam się, kiedy właściwie się zorientowałam, że ojciec był tak ważną osobą. Chyba zawsze. Jak szliśmy do jakiegoś klubu, na zebranie, to wszyscy wstawali - "panie generale"; jak było wojsko, to "czołem panie generalne", zawsze w pierwszym rzędzie, zawsze koło mnie się kręcili. Stopniowo zdawałam sobie sprawę, jaki ważny jest ojciec. Ale to było nasze grono emigracyjne w Anglii. Później zdałam sobie z tego sprawę, kiedy pierwszy raz pojechałam na Monte Cassino. Miałam 12-13 lat, nie z rodzicami, z koleżanką i jej rodziną. Widziałam tablicę, tam było napisane "Generał Władysław Anders, 2. Korpus Polski" i to było takie pierwsze wspomnienie. Drugie to 1969 r. i ostatnia wizyta ojca na Monte Cassino. Nieprawdopodobne zgromadzenie ludzi, 25. rocznica bitwy. Ojciec wjechał jeepem, bo już nie mógł chodzić, był bardzo chory, nawet obchody przełożyli na później. Mówił, że jakby miał umrzeć, to tylko tutaj, to właśnie tu powinien spocząć. Wtedy wszyscy zrozumieli, że to jego wola, by być pochowanym na Monte Cassino. Kiedy odszedł, nie było kwestii - ma być pochowany na Monte Cassino. Polska nie była wolna, to było miejsce odpowiednie dla niego.

Generał spoczął ze swoimi żołnierzami, którzy tam zginęli. Czy w rozmowach z ojcem poruszała pani tematy wojskowe, wspomnienia z bitwy?

Trochę. Ale ludzie, którzy byli na wojnie, niechętnie mówią o cierpieniach, o śmierci. Wyszłam za mąż za pułkownika wojsk amerykańskich, który był w Wietnamie. Już byłam dorosła, pytałam, ale prawie nigdy nie chciał nic mówić na ten temat. Mnie fascynowała Łubianka, Rosja, ogólnie się pytałam, ale więcej informacji miałam od mamy.

A jak pani mama wspominała ojca jako mężczyznę? Był politykiem, wojskowym, ale też człowiekiem, którego można poznać z bliska? 

Przecież ojciec był nieprzytomnie przystojny. Jak patrzę teraz na zdjęcia, to mogę sobie wyobrazić, ze gdybym spotkała takiego faceta dzisiaj sama, to bym uważała, że jest fajny. Czy jest różnica wieku, czy nie. Wygląd, postać uwielbiana przez wszystkich i oczywiście bardzo ważna osoba. Kombinacja tego wszystkiego było dla niej, zdaje się, imponujące.

Czy pani tłumaczyła znajomym Brytyjczykom, kim jest ojciec, jakie ma zasługi, tym, którzy akurat nie wiedzieli, może nie interesowali się historią?

Teraz bardzo dużo tłumaczę. Wtedy prawdopodobnie nie. Trzeba zrozumieć, jaka była nasza sytuacja w Anglii, w szkole, gdy byłam dzieckiem. Było dużo Polek w mojej klasie. Chodziłam do szkoły, gdzie były same dziewczynki. Myśmy się czuły - może nie ja, ale było takie nasze nastawienie - że jesteśmy Polkami, że rodzice nie mówią dobrze po angielsku i jesteśmy taką trochę drugą kategorią. Niechętnie mówiłyśmy o tym między znajomymi.

Mimo tego, że była pani córką bohatera? 

Polacy oczywiście wiedzieli, Anglicy - nie, dla nich byłam po prostu Anną Marią Anders. Może coś obiło im się o uszy, ale niespecjalnie się tym interesowali. Teraz w Stanach jest olbrzymie zainteresowanie moim ojcem. Przez ostatnie 2-3 lata przyjeżdżam do Ameryki, ciągle jeżdżę, opowiadam, zamieszczam posty na Facebooku. W biurze nazywają mnie "The Polish Quenn" - polską królową, interesują się, pytają, ja przywożę książki - po polsku. Większość moich znajomych to Amerykanie czy Włosi. Nie rozumieją, patrzą na zdjęcia, wyszukują w Google, czytają o generale. Robię wykłady o polskości, generale, bitwie pod Monte Cassino.

Jaka jest teraz odpowiedzialność osoby, która nosi nazwisko Anders? Co to dla pani znaczy? 

Coraz więcej. To się zaczęło z pierwszą wizytą w Chicago. Ktoś mi powiedział, że to jest drugie po Warszawie największe polskie miasto. Jest tam szkoła, już od 36 lat. Była otwarta, gdy jeszcze w Polsce był komunizm. Byłam tam na obchodach 35-lecia tej szkoły, razem z poseł Ligią Krajewską i ministrem Janem Ciechanowskim. Jeżdżę do Chicago od czasu o czasu i widzę, że nazwisko Anders jest tam bardzo znane. Nie chodzi tylko o to, żeby było znane, ale by było wiadomo, dlaczego jest znane.

Ma pani trzy obywatelstwa, a kim się pani czuje? Polką?

Ja wszędzie czuję się jak u siebie w domu. Czuję się dobrze w Anglii, w Ameryce, bardzo dobrze tutaj. Zaczynam się przyzwyczajać. Na początku Polska była dla mnie nieznanym krajem, ale teraz coraz częściej tu bywam, poznaję nowych ludzi, nowe restauracje, nowe miejsca. Na pewno czuję się Polką. Zdaję sobie sprawę, że kiedy jestem na jakiejś mszy, zabawie, przypomina mi się moje dzieciństwo. Musiałam mieć bardzo polskie wychowanie i bardzo patriotyczne. Uważam też, że życie towarzyskie w ogóle jest tutaj fajne, Polacy umieją się bawić. Dlatego między Polakami a Włochami jest taka bardzo dobra atmosfera. Zawsze bardzo dobrze czuję się we Włoszech. Zawsze się śmieję, że następny paszport będzie włoski, mówię płynnie po włosku, choć nigdy się nie uczyłam. Poznałam męża we Włoszech, byliśmy tam razem, mówiłam po francusku, więc było łatwo. Kocham Włochy. To, że na Monte Cassino jest pochowany ojciec, mama, powoduje, że czuje, iż tam przynależę.

A jakie ma pani wspomnienie związane z ojcem? To przede wszystkim generał, bohater, postać, na którą miliony Polaków czekały czy jednak bliższe są te wspomniane jako z ojcem? 

Bliższe są z ojcem. Myśmy byli bardzo blisko, jak byłam malutka. Ojciec był nieprzytomny na moim punkcie. Przypomina mi się jedna historia, strasznie śmieszna. Kiedy byłam mała, miałam podobno kiepskie włosy i zdecydowali, że zgolą mi głowę, żeby te włosy wzmocnić. Podobno na początku byłam nieszczęśliwa. Potem idziemy ulicą z tatą, trzyma mnie za rękę, przechodzimy przed sklepem i odbijają się nasze figury. Wtedy mówię: "idą dwa tatusie, jeden duży, drugi mały". To takie słodkie. Jest masę zdjęć. Ojciec zawsze mnie zabierał na Trafalgar Square, tam są gołębie. Kochałam tam chodzić - karmić je - w sobotę, kiedy on miał czas. Chodziliśmy do cyrku, prowadził mnie do szkoły. Nie wiem, jakby to było tutaj, w Polsce . Dla ojca było łatwo być ojcem, bo mógł chodzić po ulicy w Londynie. Na ogół ludzie nie wiedzieli, kim on jest. Był nieoficjalnie.

A zdarzało się, że ktoś mu nagle salutował, jak go mijał na ulicy? 

Londyn jest olbrzymim miastem, szanse są minimalne, że się akurat kogoś spotka. Z tym, że mama opowiadała, że kiedyś będąc w metrze z ojcem mijali potwornie ubraną kobietę. Ojciec powiedział sarkastycznie do mamy, "jakie piękne ubranie", a ta się odwróciła i powiedziała "bardzo dziękuję panie generale". Dzięki Bogu, że nie powiedział, co naprawdę myślał! Trzeba było uważać. Ale chodził ze mną wszędzie i się czuł na luzie. Nie wiem, jakby by to było, gdyby po wojnie wrócił do Polski, gdybym urodziła się tutaj, jakie zajęcie by miał. Na pewno byłby ważną osobą, a moja sytuacja byłaby inna.

Jeszcze miał nadzieję, że zdąży wrócić do wolnej Polski?

Później to nie wiem, może się już pogodził. Na początku na pewno. Moja mama twierdziła, że on właściwie nigdy nie stracił nadziei na to. Smutno, nie wiem jak myślał. Jałta to był dla niego nieprawdopodobny szok. Nawet mama mówiła, że miała wrażenie, że taki mały atak serca miał po Jałcie. Dla niego to było wielkie przeżycie. Uważał, że tak nie powinno było być, Rosja była słaba. No, ale prezydent Ameryki był chory, Churchill też nie bardzo. Uważał, że mogło się skończyć inaczej.

Ale teraz pani już jest często w Polsce i czuje się jak w domu?

Tak. Mam bardzo fajnych przyjaciół, dużo nowych przyjaciół. Poznaję bardzo dużo ludzi. Wojsko i osoby z rządu, wyjazdy z kombatantami. Nie mogę sobie wyobrazić, ile osób w przeciągu ostatnich dwóch lat poznałam. Nie pamiętam nazwisk, zawsze pamiętam numery, daty, znam mój kalendarz, ale nazwiska to nieszczęście. Pamiętam twarz, ale nazwisko nie.

Pani nazwisko jest na szczęście…

…łatwe (śmiech)!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Polska była wszystkim" - wywiad z córką gen. Andersa
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.