Walka o reputację drogą donikąd

Walka o reputację drogą donikąd
(fot. depositphotos.com)

Debata publiczna na temat pedofilii zamieni się (a może już się zmienia?) w kulturową wojnę domową, w walkę o reputację Kościoła lub z reputacją tegoż. Nic z tego dobrego nie wyniknie. Raczej zniechęcimy się do działania, do przemyślanej reakcji.

To tylko "wierzchołek góry lodowej". Skoro tak, to będziemy długo bombardowani kolejnymi skandalami. Będziemy doświadczać trudnych emocji, słysząc o dzieciach krzywdzonych przez duchownych. Być może z czasem zobojętniejemy. A być może ktoś będzie chciał te nasze emocje rozhulać do czerwoności, by posłużyły mu do dzielenia i rządzenia. Debata publiczna na temat pedofilii zamieni się (a może już się zmienia?) w kulturową wojnę domową, w walkę o reputację Kościoła lub z reputacją tegoż. Nic z tego dobrego nie wyniknie. Raczej zniechęcimy się do działania, do przemyślanej reakcji.

Dlatego chyba już najwyższy czas na zarysowanie konkretnych możliwości działania.

Oczywiście "mamy prawo i według prawa powinien…". Ale prawo nie jest nowe. Co prawda zostało ostatnio zmodyfikowane przez motu proprio papieża Franciszka (m.in. zrezygnowano z żądania milczenia procesowego i zaostrzono procedury wobec biskupów uchybiających instrukcjom co do zajmowania się zgłoszeniami pedofilii), lecz doświadczenie uczy, że prawo może być nieskuteczne. Potrzeba nie tylko zmiany mentalności, ale i nadzoru. Chodzi o skuteczny nadzór Watykanu nad ordynariuszami oraz kuratorów nad pedofilami.

DEON.PL POLECA

I tu mamy problem. Tacy kuratorzy wydają się mało skuteczni. Jeśli ktoś zostanie wydalony ze stanu duchownego, to Kościół w praktyce już nic mu "nie może zrobić". Trzeba ten nadzór przekazać "ramieniu świeckiemu", jak to się onegdaj mówiło. Czyli to państwo powinno zająć się pilnowaniem takiego pedofila. Ale nawet jeśli ktoś pozostaje księdzem z zakazami zbliżania się do nieletnich itp., to Kościołowi również trudno go upilnować, nie ma odpowiednich sankcji. Ciągle słychać, że duchowny miał zakazy, że został zesłany do jakiegoś klasztoru, że nie wolno mu było publicznie odprawiać Mszy, że był kurator, a jednak doszło do nowych przestępstw. Współpraca między instytucjami kościelnymi i państwowymi jest nieodzowna. I nie chodzi tylko o komisje mieszane, ale i o dostęp do dokumentacji, do wyroków oraz oficjalne ustalenie kompetencji. Taka dostępność nie może zależeć od dobrej woli ordynariusza, a jednocześnie nie może wykraczać poza to, co konieczne w danej sprawie.

Niepokój budzi też weryfikacja wiarygodności zgłoszeń. Jeżeli robią to ludzie zależni od biskupa, który musi się liczyć z ewentualnym odsunięciem od pracy swojego kapłana oraz zmierzeniem się z żądaniem odszkodowania, to rodzą się wątpliwości co do obiektywizmu. Biskup po prostu jest zainteresowany (jako pracodawca) uznaniem zgłoszenia za niewiarygodne. Papież Franciszek co prawda w swoim motu proprio nakazuje, by nawet w wypadku stwierdzenia "niewiarygodności" informować o tym jego przedstawiciela, jednak taka weryfikacja oskarżenia jest obciążona konfliktem interesów, o ile nie będzie przeprowadzana przez ludzi całkowicie niezależnych od ordynariusza (który jednocześnie sprawuje władzę wykonawczą i sądowniczą). To mogliby być godni zaufania fachowcy, np. z prokuratury.

Przyjmowanie oskarżeń to bardzo delikatna sprawa. Film "Kler" pokazał, z jak wielką traumą dla zgłaszającego może się to wiązać. Weryfikacja związana jest z pewną dozą nieufności wobec oskarżających.  Z jednej strony jest to konieczne, a z drugiej strony dla osób tak mocno zranionych może być nie do zniesienia, może prowadzić do zaprzestania współpracy. Centrum Ochrony Dziecka koordynuje szkolenia dla delegatów do przyjmowania zgłoszeń. Prawo już zezwala na towarzyszenie ofierze podczas składania zeznań. Może przyjść z kimś zaufanym. Powinna mieć dostęp do pomocy psychologa. Warto jednak zwrócić uwagę na konieczność "odsakralizowania" tego trudnego procesu. Film "Tylko nie mów nikomu" zaczyna się od przysięgania na Ewangelię. To szokuje nie tylko dlatego, że chodzi o zachowanie milczenia, ale też trudno pogodzić się z tym, by ktoś wykorzystany przez "mężczyznę w sutannie" musiał teraz przysięgać na "świętości" i to wobec "mężczyzny w sutannie". Ofiara, moim zdaniem, powinna mieć możliwość zeznawania wobec kogoś, kto reprezentuje Kościół i biskupa, ale jednocześnie kojarzy się z arbitrem, z kimś trzecim, niezależnym od obydwóch stron. To może być np. świecka kobieta. Jej najprawdopodobniej łatwiej byłoby wytworzyć atmosferę zgodną z tym, o czym napisali biskupi w swoim ostatnim liście: "Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby te zgłoszenia w instytucjach kościelnych przebiegały ze współczuciem i z jak największą wrażliwością oraz w poczuciu bezpieczeństwa dla każdej osoby i jej dramatu". Wtedy scena "osądu" nad składającym doniesienie, jaką widzieliśmy w "Klerze", przejdzie do lamusa. Oby na zawsze!

Czułość, o którą dopomina się Franciszek, jest elementem współczucia i wrażliwości. Ofiary molestowania niejako muszą na nowo uwierzyć Kościołowi, zaufać mu, by przyjść ze swoją tragedią właśnie do instytucji kościelnej. Przykładem takiego procesu jest historia opisana w książce "Sztuka czułości". Opowiada ona o pani Barbarze Borowieckiej w dzieciństwie molestowanej przez ks. Jankowskiego, a potem powracającej do równowagi dzięki ks. Kaczkowskiemu. Tu trzeba specjalnej formacji duszpasterzy (zwłaszcza spowiedników), by nie reagowali agresją i mentalnością oblężonej twierdzy na żal ofiar. "Ksiądz i niewiasta są z jednego ciasta". Może właśnie do takich sytuacji odnosi się to przysłowie?

Na czułość nieraz trzeba się zdobyć. Zwłaszcza wtedy, gdy czujemy się zaatakowani. I wiem, że "bombardowanie" w mediach nie służy cierpliwości i otwartości, ale dużo ważniejsze jest to, jak my, kapłani, reagujemy w swoim gronie na tę wynurzającą się górę lodową. O czym i jak rozmawiamy przy stole? Prywatne rozmowy prędzej czy później przekładają się na nasze publiczne wystąpienia, a tym bardziej na to, co i jak mówimy w konfesjonale. Chcę wierzyć, że busolą dla ludzi Kościoła jest świadomość tego, iż najważniejsze jest tutaj dobro ofiar, a nie nasza reputacja.

Dlatego też, choć boli możliwość skrzywdzenia niewinnie oskarżonych, trzeba nam się pogodzić z publikowaniem list oskarżonych duchownych. One powinny być jawne, dostępne, by ktoś nie dawał rekolekcji, bo proboszcz nie wiedział… Takie spisy opublikowało na świecie już sporo diecezji i prowincji zakonnych.

Franciszek potrafił podziękować dziennikarzom. Bez tej czwartej władzy wiele krzywd byłoby kontynuowanych. Czy potrafimy być za nią wdzięczni, gdy zabiera się za nasze kościelne podwórko?

          

Wdzięczność jest trudniejsza, gdy jest kosztowna. A uruchomienie lawiny przez dziennikarzy oznacza coraz większe wydatki. O tym, kto ma płacić odszkodowania, zadecyduje sąd. I nie zawsze będzie to sprawca. Mogą zapłacić ci, którzy wiedzieli, a nie uniemożliwili krzywdzenia. Ale pewne już jest, jak to stwierdził prymas, że Kościół przeznacza pieniądze na pomoc w terapii, na towarzyszenie itp. To są wydatki całej wspólnoty Kościoła. Jest to konkretne wzięcie odpowiedzialności. Trudne dla wiernych świeckich? Pewnie tak. To jednak okazja do budowania wspólnoty, gdy "wrzucając na tacę", dokładam się do pomocy ofiarom pedofili.

          

Jeśli jednak chcemy poważnie myśleć o współodpowiedzialności, to musimy wszystkich dopuścić do refleksji nad przyczynami pedofilii wśród duchowieństwa. Dlaczego zdarzają się takie sytuacje? Jak im zapobiegać? Papież mówi o klerykalizmie i jednocześnie broni celibatu jako daru dla Kościoła.

          

Celibat ma służyć dyspozycyjności i temu, by mieć serce dla wszystkich, a nie tylko dla własnej rodziny. Ma uczynić kapłana bardziej dostępnym, bliższym, wrażliwszym… Niestety klerykalna mentalność każe widzieć w księdzu kogoś lepszego od innych, właśnie dlatego, że żyje w celibacie. Sakralizuje go ze względu na celibat. Uważa, że żonaci są dalej od Pana Boga. To chyba ta mieszanka celibatu i klerykalizmu jest taka zabójcza. Bo gdy ktoś czuje się lepszy od innych, sakralny (odseparowany od profanum, od tego, co codzienne), stworzony do wyższych rzeczy, to wtedy łatwiej uwierzyć, że jest się nietykalnym, niekontrolowalnym, że mi wolno więcej. Izolacja od ludzi staje się wtedy cnotą, dbałością o sakralny wymiar kapłaństwa. Do takiego życia mogą lgnąć ci, którzy mają problemy z relacjami, z dojrzałymi relacjami, w których jesteśmy równorzędnymi partnerami. I z jednej strony nie dziwi, że prawdziwy pedofil (chory), który woli dzieci, znajduje sobie tu dogodne miejsce, ale z drugiej strony musimy zapytać, na ile takie życie produkuje przestępców pedofilskich. (Bo nie każdy autor wykorzystania seksualnego nieletnich jest pedofilem). Czy obowiązkowy celibat dla księży rzymskokatolickich sprzyja takim przestępstwom? To pytanie na poważną debatę. Nie możemy jednak od niego uciec, gdy zastanawiamy się nad przyszłością Kościoła po trzęsieniu ziemi, jakim jest fala ujawnień.

          

Ci, którzy kochają Kościół, często czują się teraz paskudnie.  Może do zdrowej reakcji mógłby nas zainspirować pewien mnich z przypowiastki zatytułowanej "Bardzo dobrze, bardzo dobrze" (Anthony de Mello SJ, Śpiew ptaka). Mianowicie, gdy go fałszywie oskarżono o "zrobienie" dziecka, wziął je na wychowanie i… stracił całą reputację. Gdy jednak prawda wyszła na wierzch, dalej powtarzał tylko "Bardzo dobrze, bardzo dobrze…" i oddał dziecko matce. A reputacja? Ona w tym była najmniej ważna.

Jacek Siepsiak SJ - dyrektor naczelny Wydawnictwa WAM i redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe". Tekst ukazał się pierwotnie w Gazecie Krakowskiej

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Adam Żak SJ

Rozliczenie z problemem pedofilii w polskim Kościele

Ujawnienie skali wykorzystywania seksualnego nieletnich przez osoby duchowne wstrząsnęło Kościołem w Polsce i na świecie. Reakcje hierarchów były skrajne: od lęku przed ujawnieniem długo skrywanej prawdy po chęć...

Skomentuj artykuł

Walka o reputację drogą donikąd
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.